(2) echo of the past
Można rzec, że historia lubi się powtarzać, bo dokładnie tak, jak wtedy, gdy Poe i Jilleane się poznali, tak i teraz przepychają się pomiędzy gęstym tłumem przybyłych na Theed. Chcą wydostać się z Pałacu Królewskiego i dotrzeć do miasta, położonego kilka kilometrów stąd, tuż przy wysokiej tafli naboońskiego wodospadu. Poruszają się szybko, cicho i zwinnie, nie zwracając na siebie żadnej uwagi; może poza Dameronem, który przykuwa parę ciekawskich spojrzeń, szczególnie kobiecych. W trakcie całej trasy on oraz Nova nie wymieniają między sobą ani jednego słowa, po prostu w milczeniu prą przed siebie, jakby sam diabeł deptał im po piętach.
Poe pozwala wybrać Jilleane miejsce, w którym mogą na chwilę przysiąść i spokojnie porozmawiać. Robi to głównie dlatego, że Nova zdaje się doskonale orientować w tym mieście. Pilot jest kompletnie zielony, to jego pierwsza wizyta na Naboo, pozwala się więc prowadzić, ufając kobiecie bezgranicznie. I właśnie takim sposobem trafiają do praktycznie pustego, utrzymanego w ciemnych, ciężkich barwach baru, gdzie z głośników płynie międzygalaktyczny jazz, a w powietrzu unosi się zapach palonego tytoniu.
– Poprosimy dwa kwiatowe wina – mówi na wstępie Nova, skinąwszy głową w kierunku połyskującego srebrem droida, który stoi za barem i leniwie przyjmuje zamówienia. – I weźmiemy stolik w drugiej sali.
Gęste pukle jasnych włosów podskakują przy każdym ruchu kobiety. Dameron cały czas podąża za nią, dopóki nie zatrzymują się w najbardziej oddalonym miejscu w sali. Jilleane w milczeniu wskazuje mu wolne miejsce, po czym sama zasiada po przeciwnej stronie okrągłego stolika. W tej samej sekundzie pojawia się przy nich droid, stawiając przed nimi dwa ogromne kielichy z naboońskim winem kwiatowym. Nova dziękuje mu natychmiast, a jej głos miesza się z dźwiękami jazzu płynącymi z głośników. Poe upija łyk alkoholu, przenosząc spojrzenie na kobietę.
– Przykro mi z powodu Lei – oznajmia spokojnie Jilleane, przerywając ciszę. Wyciąga dłoń ponad stołem, otulając nią rękę mężczyzny. – Wiem, jak ważna dla ciebie była.
Jej głos nie brzmi już tak surowo, tak chłodno i służbowo, jak brzmiał w Pałacu Królewskim. Teraz jest miękki, ciepły, pełen troski i uczuć, dokładnie taki, jakim go zapamiętał, kiedy rozmawiali ze sobą dosłownie minuty przed jej odejściem. Gdy ona siedziała na jego łóżku szpitalnym, szepcząc z niedowierzaniem jego imię, bo się obudził, bo przeżył ten cholerny wybuch. Bo był obok niej, całował jej usta, pieścił jej skórę, na moment był jej i tylko jej. A później ona uciekła.
– Ja... to było... – Poe urywa nagle, próbując znaleźć w głowie odpowiednie słowa, jakie pomogłyby mu wyrazić własny żal, ból i tęsknotę. Te jednak nie nadchodzą, więc mężczyzna w ostateczności milknie, unosząc spojrzenie na jej zatroskaną twarz.
– Nie musisz nic mówić. – Nova patrzy prosto w jego ciemne oczy, delikatnie gładząc kciukiem skórę jego dłoni. – Rozumiem twoją stratę, Poe. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
Gdyby tylko mógł, Dameron najchętniej podniósłby się z miejsca i wtulił w jej wąskie ramiona, szukając w nich spokoju i pocieszenia. Tak zwyczajnie. Odkąd Organa odeszła, nie miał czasu na dłuższe rozmyślania. Mianowano go generałem tak nagle, a on musiał działać, bez chwili wytchnienia, bez chwili na przeżycie żałoby na swój własny sposób. Dusił więc w sobie poczucie straty i tęsknoty, ostatecznie przekuwając je w siłę, tak, aby poprowadzić Ruch Oporu do zwycięstwa. A później przyszedł czas na sprzątanie powojennego chaosu. I dopiero teraz, kiedy Jilleane wspomniała o Lei, emocje te wróciły, znienacka, bez żadnego uprzedzenia.
– To wszystko wydarzyło się zbyt szybko – oświadcza wreszcie Dameron, podczas gdy Nova ostrożnie cofa dłoń, co wywołuje na plecach mężczyzny nieprzyjemny dreszcz. – Zbyt szybko – powtarza cicho pod nosem.
Oboje milkną. W tle przygrywa spokojna, nastrojowa piosenka, którą każde z nich chciałoby w gruncie rzeczy przerwać, zagłuszyć, wyłączyć, żeby mówić, mówić i jeszcze raz mówić, nadrobić utracone miesiące, kiedy byli od siebie tak daleko, bo Jilleane podjęła taką, a nie inną decyzję. Decyzję o ucieczce, decyzję, której często żałowała, pośród bezsennych nocy, aby jeszcze tego samego poranka tłumaczyć sobie, że nie miała wyjścia, że musiała to zrobić, bo tak będzie dla nich lepiej. I choć Nova oraz Dameron bardzo pragną normalności, to obecnie nie wiedzą, jak ze sobą rozmawiać, jak to zrobić, gdy w powietrzu wisi tyle niewypowiedzianych słów, tyle żalu i tęsknoty, uczuć, które targają i nim, i nią, a o których oboje boją się choćby wspomnieć.
Cholera, przydałaby nam się jakaś porządna instrukcja wzajemnej obsługi, myśli Poe, upijając łyk wina.
– Szmugler z Kijimi poprowadził nas do zwycięstwa – rzuca wreszcie Jilli, ażeby choć odrobinę rozładować napięcie. Zamiast tego podbudowuje je jeszcze bardziej. – To zaszczyt móc tutaj z tobą siedzieć.
Po twarzy mężczyzny przebiega cień uśmiechu. Nova natychmiast odpowiada mu tym samym, lekko wykrzywiając wargi i tym samym ukazując charakterystyczną szparę między jedynkami.
– Ty też już wiesz, co?
– Każdy o tym wie, Poe. – Jilleane chwyta chromowane naczynie i przytyka je do ust. – Jesteś tematem wielu rozmów, możesz mi wierzyć.
– Niedługo wszyscy o mnie zapomną, przynajmniej taką mam nadzieję. Nie przepadam za życiem w blasku reflektorów – stwierdza z niechęcią Dameron.
– Naprawdę? A mi się wydaje, że służy ci ta sława – odpiera ona z rozbawieniem.
Znów milkną na długie sekundy, unikając przy tym własnych spojrzeń. Poe wzdycha.
– Dlaczego nie przyszłaś się przywitać, co?
– Myślałam, że nie chcesz mnie już znać... – Nova nawet nie patrzy mu w oczy, jakby bała się, że zobaczy w nich żal i wściekłość, których jej obarczone wyrzutami sumienie serce może nie wytrzymać. Kontynuuje poważnym głosem. – Poza tym staram się, aby nie widziano mnie z obcymi mężczyznami.
Dameron unosi gęste, ciemne brwi w geście zaskoczenia. Nie spodziewał się po niej... takiego wyznania.
– I właśnie dlatego przedstawiłaś mnie jako dawnego przyjaciela?
Jilleane przygryza lekko wargę. Wygląda tak, jakby za wszelką cenę chciała ukryć się za kieliszkiem wina. Jakby obecnie była to jej jedyna tarcza. Mocniej zaciska dłonie wokół smukłej nóżki naczynia.
– A czy nim nie jesteś? – odpowiada enigmatycznie, trochę sucho. – Ślubowałam oddanie mojej pracy, o którą tak cholernie walczyłam i uwierz, wolałabym jej nie stracić tylko dlatego, że Orio pomyślą, że nie jestem już skłonna wykonywać należycie swojej pracy, bo... się zakochałam. Odkąd straciłam dom i monarchię, jestem zdana na siebie i nie mogę pozwolić, aby jeden kaprys przekreślił całą moją przyszłość.
Poe, nie do końca wiedząc, jak to skomentować, po prostu skina głową na znak zrozumienia. Dolna warga kobiety lekko drży, całkowicie burząc pozorny spokój, jaki Nova usilnie próbuje zachować.
– No i nie zapominajmy, że jesteśmy na międzygalaktycznym szczycie. Lepiej, żeby nie wiedziano, że mamy jakąś przeszłość – kontynuuje, nerwowo zwilżając usta. – Roi się tutaj od plotkarzy, szpiclów i innych takich, dlatego lepiej byłoby, gdyby nikt nie pomyślał, że Ruch Oporu i Aleen potajemnie ze sobą kolaborują.
Tak, to zdecydowanie brzmi, jak Jilleane Nova, myśli Dameron. Rzeczowo, konkretnie, służbowo. Czarno na białym, bez owijania w bawełnę. Mężczyzna uśmiecha się pod nosem, nie spuszczając z niej wzroku nawet na sekundę. Stara się też nie zachłysnąć faktem, że ona istnieje, że siedzi przed nim, że jest prawdziwa, zbudowana z krwi i kości, a nie marzeń i iluzji. Naprawdę nie chciałby zemdleć w jej towarzystwie. Czy coś.
– Czyli pracujesz dla rodziny Orio – stwierdza Poe finalnie. Bawią się w półsłówka dla zabicia czasu, dopóki nie uda im się zebrać odwagi na to, aby porozmawiać o rzeczach ważnych, a nie tylko łatwych.
– Mhm – przytakuje Jilli szybkim mruknięciem. – Po... po wyjeździe z Cardooine razem z Asanem trafiliśmy na statek szmuglerów, który pomógł nam dotrzeć do Środkowych Rubieży. Czystym przypadkiem dotarliśmy na Aleen, gdzie ja zaczęłam pracować jako guwernantka dla dzieci polityków, a Asan w warsztacie wojskowym. – Przerywa, biorąc dwa szybkie łyki alkoholu. Przyjemne ciepło kwiatowego wina wypełnia jej przełyk, nie dodając jej jednak przy tym ani grama śmiałości. – Po kilku miesiącach udało mi się poznać samego króla, a cóż, jedyne, w czym jestem dobra, jedyne, czego nauczył mnie ojciec, to sztuka dyplomacji. Takim sposobem zostałam asystentką najstarszego z synów króla Orio.
– A co z Asanem? Jak on się trzyma?
– Uczy się w Aleeńskiej Akademii Technicznej na królewskiego inżyniera – wyjaśnia natychmiast Nova, nie kryjąc dumy, jaka rozpiera jej drobną pierś. – Zarobione pieniądze przekazuje na jego edukację. Chociaż tak mogę mu zrekompensować stratę domu i rodziny...
– Jilli, przecież wiesz... wiesz, że to nie twoja wina – przerywa jej Dameron, dosłownie czując, jak fala wyrzutów sumienia, niekoniecznie uzasadnionych, spływa właśnie na jej szczupłe barki. Teraz to on wyciąga rękę ponad stołem i szczelnie otula nią jej drobną dłoń, starając się tym samym dodać jej odrobinę otuchy. – Przecież nigdy bym cię nie okłamał.
Ich rozmowę całkiem nieoczekiwanie przerywa dźwięk naboońskim dzwonów, które głośno i dobitnie wybijają północ. Nova, niczym oparzona, podrywa się z miejsca, zabierając dłoń ze stołu. O mało też nie wywraca obu kieliszków z resztkami wina, ale na szczęście Poe chwyta je w ostatniej sekundzie, ratując od spotkania z drewnianą podłogą. Pilot przenosi na nią spojrzenie, przyglądając się jej ze strachem, jakby nieświadomie obawiał się, że więcej jej już nie zobaczy, że świat nie da im drugiej szansy na spotkanie.
– Przepraszam, ale muszę iść – tłumaczy od razu ona, widząc jego zdziwione, trochę zamglone spojrzenie. – Jutro czeka mnie ciężki dzień, ciebie także. Nie mogę zawieść księcia Maxa, sam rozumiesz.
Kobieta szczelnie otula jego policzek ciepłą, miękką dłoń, po czym pochyla się nieznacznie w jego stronę i całuje go, ale nie w usta, a w ich kącik. Jakby chciała dać mu sygnał, że o niczym nie zapomniała, że wspomnienie wspólnie spędzonych dni nadal w niej żyje, ale nie może sobie pozwolić na więcej. Że coś ją blokuje. Strach przed rozczarowaniem jego, strach przed rozczarowaniem samej siebie. Jeszcze przez moment patrzą sobie w oczy, a następnie Nova odwraca się na pięcie i prędko wychodzi z baru, zostawiając Damerona kompletnie samego.
Z jednym, zasadniczym pytaniem zaschniętym na jego ustach, pytaniem, które pragnął zadać jej od samego początku, ale wciąż brakowało mu na to tej pieprzonej odwagi.
Dlaczego tamtego dnia zostawiłaś mnie bez pożegnania, Jilleane?
➵
Spotykają się nazajutrz, pośród królewskich ogrodów i wysokich, marmurowych kolumn wielkiej sali jadalnej Pałacu Królewskiego w Theed. Siedzą w dwóch przeciwległych kątach, oddaleni od siebie o dziesiątki metrów, ale w rzeczywistości są jedynym, co widzą. Reszta obecnych polityków schodzi na drugi plan, a nawet na trzeci czy czwarty. Zwyczajnie przestają istnieć, tak jak wszystko inne, choć właśnie tutaj, w tym miejscu, ważą się losy wszechświata. To w rękach tych ludzi leży przyszłość galaktyki.
Chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza, zanim znów zamkną ich w czterech ścianach sali senackiej, Dameron wychodzi na skąpany w blasku porannego słońca taras. Przed nim rozciągają się soczyste zielenie lasów i polan Naboo, w uszach zaś delikatnie brzęczy mu dźwięk pobliskiego wodospadu. Spływająca woda uderza o spokojną taflę rzeki, działając wręcz relaksująco na Poego. Co jest miłą odmianą po wczorajszym rollercoasterze emocji, ufundowanym mu przez przeszłość w spółce z Jilleane. Opiera się przedramionami o marmurową balustradę, znajdując się gdzieś kompletnie poza zasięgiem wzroku reszty obecnych w pałacu. Rozpaczliwie pragnie zniknąć z ich celownika, tak, aby móc spokojnie zebrać myśli i nabrać sił przed powrotem na pertraktacje. Dzisiaj mają zacząć się prawdziwe rozmowy, którym on sam ma przewodzić, co zapewne będzie trudne i skomplikowane, jak na politykę przystało.
Jilleane, odkąd tylko pojawiła się w sali jadalnej, przygląda się pilotowi w tajemnicy, kątem oka, spod ciemnych rzęs. Błyskawicznie zjada lekkie śniadanie, po czym przeprasza księcia Orio oraz TC-14 i bez słowa rusza za nim, prosto na taras. Przemyka między stolikami jak zjawa, subtelny powiew wiatru, uważając, aby nie zostać przez nikogo zauważoną. Nie chce mieszać życia prywatnego z politycznym, szczególnie że mowa tu o Dameronie, który jest teraz pod lupą absolutnie każdego. Czuje jednak, że jest mu coś winna: krótką rozmowę, szczere wyjaśnienia tego, co wydarzyło się tam, na Cardooine. Pojawia się więc obok niego zaraz potem, podchodząc bliżej z półmiskiem obranych fig, który niepostrzeżenie zabrała ze szwedzkiego stołu. Bez słowa stawia je między nimi, a następnie obdarza Poego łagodnym uśmiechem.
Chce go przeprosić, tak bardzo chce go przeprosić, ale niech to szlag, znów brakuje jej odwagi!
– Gotowy, generale?
Poe gwałtownie zwraca się w jej stronę. Dopiero dzisiaj Nova ma okazję mu się dobrze przyjrzeć. Lustruje go wzrokiem; jego ciemne, zdziwione jej widokiem oczy, łagodny uśmiech na pełnych wargach, świeżo ogoloną szczękę, która lekko drży, jakby mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale wahał się, czy jest to dobry pomysł. Jego ciemne loki, jak zwykle ułożone w idealnym nieładzie, powiewają lekko na wietrze. Ma na sobie jasną koszulę, której rękawy podsunął aż do łokci. Jej kolor przypomina Jilleane o piaszczystych terenach Elrooden, wywołując na jej ustach lekki uśmiech naznaczony tęsknotą i melancholią. Dameron wygląda przystojnie i, co ważniejsze, świeżo. Widać w jego wizerunku także delikatną kobiecą rękę. Co jest w gruncie rzeczy prawdą, bo to Kaydel dba o to, żeby Poe prezentował się tak, jak na generała przystało, szczególnie pośród takiego towarzystwa. I dlatego też dzisiaj rano oberwało mu się za niewyprasowaną koszulę.
– Mhm?
– Gotowy do prowadzenia rozmów?
Pojedynczy kosmyk włosów opada na jej twarz. Kobieta wysuwa delikatnie dolną wargę i zdmuchuje go sobie z czoła. Drżącą dłonią o mało nie przewraca naczynia z owocami, ale Poe na czas wyciąga rękę w jego kierunku. Uratowawszy je od upadku, teatralnie zabiera jedną z fig, tak, jakby nic nigdy się nie stało.
– Powiedzmy, księżniczko. – Dameron zwraca się w jej stronę, nonszalancko opierając się biodrem o marmurową balustradę. – A ty?
Jilleane wsuwa kawałek suszonego owocu do ust, żując go energicznie. Poe przygląda się jej ruchom, nadal z trudem mogąc uwierzyć w to, że świat naprawdę znów skrzyżował ich ścieżki. Czyżby to była jego własna nagroda za wygraną wojnę?
– Myślę, że tak – wyjaśnia w końcu, posyłając mu szerszy uśmiech. W palcach obraca kawałek niedojedzonej figi. – Po naszym spotkaniu jeszcze trochę pracowałam nad dokumentami. Dam radę. I ty też, Poe, wiem o tym.
– Obyś miała rację. Bo inaczej Finn i Rey żywcem mnie oskalpują – mówi pilot z rozbawieniem, kradnąc trzymaną przez Jilleane figę. Zanim kobieta jest w stanie jakkolwiek zareagować, Poe wrzuca ją do ust i posyła jej pełne triumfu spojrzenie.
Z cichym chichotem na ustach, Nova potrząsa tylko głową. Tak, czasami rzeczywiście brakowało jej tego dameronowego poczucia humoru, lekkości i dźwięczności jego śmiechu. Nawet częściej niż czasami. Pośród wysokich murów aleeńskiego pałacu rzadko kiedy ma okazję do żartów, szczerego uśmiechu czy niewinnego rozbawienia. Całymi dniami zajęta jest pracą, a radość wypływa na jej twarz dopiero wtedy, gdy widzi się z Asanem, co także do często powtarzających się momentów nie należy. A przecież poza Pi wyłącznie jedna osoba w całej galaktyce potrafi wywoływać na jej ustach uśmiech. I jest to właśnie Poe Dameron.
– Właśnie, co u Finna? – pyta natychmiast Nova, uzyskawszy kontrolę nad własnym rozbawieniem. – I Rey?
– Pomagają planetom, które najbardziej ucierpiały w wyniku konfliktu – wyjaśnia mężczyzna, mrużąc nieznacznie oczy. Słońce, które wysoko świeci na niebie, odbija się właśnie w jednym z wysokich okien pałacu, skutecznie go oślepiając. – Poza tym Finn okazał się wrażliwy na Moc, dlatego Rey pomaga mu z ogarnięciem tego całego chaosu.
Na dźwięk owych słów kobieta aż porusza się nerwowo w miejscu. Zaskoczenie maluje się w każdej z jej zmarszczek, nawet w tych najmniejszych. Unosi wąską brew, przyglądając się Poemu.
– Szturmowiec, który ma zadatki na Jedi? – wyrzuca z niedowierzaniem. O przeszłości Finna dowiedziała się od Asana, który z kolei usłyszał tę historię od Rose podczas tamtego wieczoru, gdy na Cardooine świętowali urodziny Misy Ando. – Wow, to jest dopiero niesamowity obrót spraw, prawda?
Dameron skina głową na znak zgody. Jak na dłoni widać to, że mężczyzna jest dzisiaj w dobrym humorze. Nawet bardzo dobrym, a wręcz wyśmienitym.
– Oczywiście, zanim powiedział to Rey, miałem w głowie tysiące scenariuszy, co to może, do cholery, być, a ten kretyn nic nie chciał mi powiedzieć.
– Liczyłeś na jakieś wielkie wyznanie miłości, co? – odpowiada ze śmiechem Jilleane.
Pilot czuje, jak lekki rumieniec wypływa na jego policzki, co nie ubiega uwadze byłej księżniczki. Kobieta nieznacznie przekrzywia głowę, ciemnymi tęczówkami przyglądając się przystojnej twarzy generała Damerona. Uśmiech nawet na sekundę nie znika z jej ust, nie ma ku temu takiego powodu.
– Och, jesteś zakochany, mam rację? – szepcze ona.
Dokładnie w tym momencie Poe czuje się tak, jakby Jilleane przyszpiliła go do ściany, mocniej przyciskając nóż do jego gardła. Wcześniej przecież nie zastanawiał się nad naturą swoich uczuć do Finna. Były Szturmowiec po prostu zawsze obok niego był. Dopełniali się – wciąż się dopełniają – a jedno dosłownie nie istnieje bez drugiego. Poe przywykł do obecności Finna, tak samo, jak przywykł wcześniej do obecności Jilleane. Był gotów, i to nie raz, rzucić się w odmęt wojny, zastrzelić wszystkich, którzy spróbowaliby skrzywdzić Finna. Ale nigdy nie nazwał tego oddania miłością, choć musi przyznać, że zabolało go w klatce piersiowej dość mocno, gdy widział, jak Rose całuje byłego Szturmowca.
I kiedy już mieli zostać zabici przez Najwyższy Porządek, Poe uświadomił sobie, że Finn stał się integralną częścią jego życia. Nie miał jednak pojęcia, co były Szturmowiec chciał powiedzieć Rey – to mogło być dosłownie wszystko. Dlatego postanowił darować sobie tę szczerość. A później podobna sytuacja, gdzie oboje mogliby otwarcie porozmawiać o tym, co ich łączy, więcej się nie nadarzyła. Bo Finn zniknął razem z Rey, a Poe, cóż, Poe wylądował na Naboo. Wpadając prosto w ramiona Jilleane, jedynej kobiety, oczywiście poza własną matką i Leią, którą Dameron pokochał miłością szczerą, absolutną i bezinteresowną.
– Tak, Jilli, ale w to...
Najważniejsze wyznanie w jego życiu przerywa mu pojawienie się BB-8. Droid turla się energicznie pod nogami mężczyzny, głośno i boleśnie domagając się jego zainteresowania. Uderza bowiem o jego łydki, jakby był zwyczajnie zazdrosny o to, że Poe nie poświęca mu wystarczająco dużo uwagi. Zaraz potem, gdy zdaje sobie sprawę z obecności Jilleane, toczy się w jej stronę, wydając z siebie wesołe popiskiwania. Nova, całkowicie zapominając o przed chwilą prowadzonej rozmowie, klęka przy BB-8. Głaszcze go po biało-pomarańczowej główce, uważając przy tym, aby przez przypadek nie przestawić mu antenek.
– Cześć, kolego – oznajmia ona wesoło, z błyskiem w oczach. – Należą ci się gratulacje, że tak dobrze się spisałeś.
Dameron, klęknąwszy przy Jilleane i BB-8, unosi na nią ciekawskie spojrzenie.
– Przyprowadził cię do mnie w jednym kawałku – tłumaczy Nova, spontanicznie układając rękę na dłoni mężczyzny, który również gładzi droida. – Prawda?
Och, Poe bardzo dobrze wie, że czas mija nieubłaganie i nie ma żadnych szans, aby go zatrzymać. Ale gdyby tylko istniała taka okazja, zrobiłby absolutnie każdą rzecz, która mogłaby sprawić, że zachowałby tę chwilę już na zawsze. Kiedy trzymają się za dłonie, patrzą sobie w oczy, rozmawiają, są obok siebie i wszystko... wszystko jest takie normalne. Zwyczajne.
Jakby cała przeszłość nie miała miejsca. Jakby Jilleane nigdy nie odeszła. A on nigdy nie podjął decyzji o tym, żeby jej nie szukać, bo Ruch Oporu i misja, jakim się podporządkował, były ważniejsze.
– Co mówisz, BB-8? – Jego przemyślenia przerywa dźwięczny głos kobiety. – Musimy już iść, bo zaraz zaczynają się obrady, tak?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top