(1) old friend
Teraz, kiedy wojna się skończyła, przyszedł czas na sprzątanie chaosu, jaki po sobie pozostawiła.
Zniszczeń wojennych. Zniszczeń ubocznych.
Przez równy tydzień cała galaktyka upaja się zwycięstwem nad Najwyższym Porządkiem, Sithami i Palpatine'em. Ocalałe planety świętują ostateczną wygraną, przelewając oceany łez i alkoholu. Zasłużone zwycięstwo, szczególnie gdy walczyło się o nie tak długo, tak bardzo, tak krwawo. Dlatego też tych, którzy przetrwali, wypełnia wyłącznie szczęście i radość. Nie mniej, nie więcej, tylko spełnienie. Wszyscy, absolutnie wszyscy czują nieopisaną ulgę, a wszechświat może nareszcie odetchnąć ze spokojem. Udało im się! Wspólnymi siłami udało się im wygrać z oprawcą, katem, mrożącym krew w żyłach złem absolutnym. I nieważne, jakie nosiło imię, bo przez dziesiątki lat panowało ono pod wieloma nazwami, a cel był zawsze ten sam. Ważne jest wyłącznie to, jakie zniszczenia za sobą niosło. Bo przecież straty były niewyobrażalne. Ogromne. Przerażające.
Ale najważniejsi galaktyczni przywódcy, podobnie, jak sam generał Dameron, doskonale wiedzą, że należy jak najszybciej zabrać się za sprzątanie wojennego chaosu, aby galaktyka mogła zacząć od nowa. Aby mogła narodzić się Nowa Republika, silniejsza, trwalsza, bezpieczniejsza. Aby mogła wstać z kolan, wyprostować się i poprowadzić ich ku lepszej przyszłości, bez wojen, bez ofiar, bez krwi i braku nadziei. Dlatego też, kiedy ludność świętuje, pośród polityków zostaje zwołany międzygalaktyczny szczyt nadzwyczajny; ma tam zostać ustalony nowy porządek świata. Poe domyśla się, że będzie trwał on w nieskończoność, zanim obecni władcy dogadają się ze sobą, bo nawet jeśli panuje już pokój, to jest to zaledwie pozorny pokój. Dopiero teraz zacznie się najgorsze, wojna dyplomatyczna, zaspokojenie wszystkich stron przy ustaleniu najdogodniejszych dla ludności warunków. I podpisanie paktu o nieagresji. Pilot zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele pracy go czeka, dlatego cieszy się z takich małych rzeczy, jak fakt, że czas ten przyjdzie mu spędzić na Środkowych Rubieżach, a dokładnie na Naboo. I nawet jeśli pertraktacje będą zażarte, to przynajmniej będą go otaczać piękne widoki. Najpiękniejsze we wszechświecie.
Na Naboo, a dokładniej do jego stolicy, Theed, zlatują się więc wszystkie ważne osobistości międzygalaktycznej polityki. W tym generał Dameron, który pomógł im wygrać tę przeklętą wojnę i którego aktualnie traktuje się z ogromnym namaszczeniem, ale i rezerwą; zapewne ze względu na jego wątpliwą przeszłość, która dziwnym trafem wyszła na jaw. I stała się tematem wielu rozmów, wielu dyskusji. Bo przecież jeden, zwykły pilot, były szmugler, dokonał czegoś, czego przez długie lata nie zdołał zrobić nikt. Razem z Rey i Finnem poprowadził Ruch Oporu do zwycięstwa, ostatecznie niszcząc Najwyższy Porządek. A jako że jego przyjaciele odsunęli się na dalszy plan, zajmując się bardziej praktycznymi rzeczami, jak doraźna pomoc planetom poszkodowanym w starciach z wrogiem, światła reflektorów padły właśnie na Damerona.
Och, Leia Organa byłaby z niego dumna. Przecież od początku wiedziała, że Poe nigdy jej nie zawiedzie!
I tym samym to on musiał przylecieć do Theed. On, BB-8 oraz Kaydel Ko Connix, którą notabene kilka dni wcześniej Poe awansował do roli komandora. Początkowo miał z nim lecieć Finn – oczywiście, że Finn – ale obaj słusznie doszli do wniosku, że dwóch generałów w jednym miejscu na nic się nie przyda i lepiej będzie, jak się rozdzielą. Wtedy przysłużą się galaktyce o wiele bardziej. A jako że Connix cieszy się ogromnym zaufaniem w szeregach Ruchu Oporu i jako jedna z nielicznych potrafi sprowadzić pilota na ziemię, wylewając na niego kubeł zimnej wody, zadanie towarzyszenia Dameronowi na międzygalaktycznym szczycie przypadło właśnie jej. A BB-8? Odkąd Rey zniszczyła jego powłokę w trakcie jednego z treningów, Poe woli mieć droida przy sobie, aby mieć pewność, że nic mu się nie stanie. To przecież jego oczko w głowie. Poza tym jego umiejętności mogą mu się jeszcze przydać w trakcie obrad, trwających zapewne długie godziny, gdzie ludzki mózg będzie walczył ze zmęczeniem.
Gęsto porośnięta roślinnością planeta wita ich słońcem, szumem wodospadów i zapachem letnich kwiatów. Po przejściu przez odpowiednie procedury bezpieczeństwa – choć wojna się skończyła, strach nadal żyje w ich głowach i ciałach – Dameron i Connix zostają poprowadzeni prosto do Pałacu Królewskiego. Miejsca, w którym lata temu rządziła Padmé Amidala i miejsca, w którym lata temu ta sama kobieta oddała serce Anakinowi Skywalkerowi. Zatem fakty historyczne, tak jak pojedyncze wspomnienia, wylewają się ze ścian, okien, obrazów czy innych drogocennych przedmiotów zgromadzonych przez rządzących. Wszystko jest jednocześnie naznaczone dobrem i złem, pięknem i brzydotą, czystością i krwią. Dramatyczną historią.
– Otwarcie posiedzenia rozpocznie się za godzinę w głównej sali senackiej – oświadcza ciemnoskóry mężczyzna, świdrując Poego i Connix fioletowymi tęczówkami. Wskazuje dłonią na niewielkiego, ciemnopomarańczowego droida informacyjnego. – HT-IN-4 pokaże wam wasze komnaty.
Kaydel skina głową, obdarzając mężczyznę służbowym, zimnym uśmiechem.
– Dzięki – rzuca Poe w odpowiedzi.
– Żaden problem – odpiera ciemnoskóry mężczyzna formalnym tonem. – W razie jakichkolwiek problemów, proszę pytać HI-IN-4. Udzieli wam wszelkich informacji, generale Dameron.
Poe nadal nie oswoił się z brzmieniem tych dwóch słów. Generał Dameron. To stało się tak szybko, tak nagle; wrzucono go na otwarty ocean z nikłymi umiejętnościami pływania. A przynajmniej jemu się tak wydawało, bo przecież Leia, jego ukochana Leia, nigdy nie złożyłaby na jego barki ciężaru większego, niż on sam byłby w stanie unieść. Nie jest jednak łatwo przyzwyczaić się do takiego tytułu i do tak ogromnej odpowiedzialności, decydowania o sprawach wagi najwyższej, nawet jeśli wojna się już skończyła. Szczególnie że Poe jest świadomy własnej wybuchowości czy lekkomyślności, tego, że czasami szybciej działa niż myśli i zdecydowanie nie jest to pozytywne w skutkach dla ogółu. Być może było to przydatne na Kijimi albo w szeregach Ruchu Oporu, kiedy był o parę rang niżej. Ale teraz musi ukrócić swoje zapędy i stać się generałem z krwi i kości, takim, który potrafi kierować ludźmi nie tylko w walce, ale i w trakcie pokoju. Nie może zawieść Organy, nie może zawieść Finna, nie może zawieść Rey.
Zbyt dużo poświęcili, aby teraz wszystko diabli wzięli, bo on, Poe, powiedział o jedno słowo za dużo na międzygalaktycznym szczycie nadzwyczajnym. To zbyt krucha porcelana, aby móc nią żonglować.
– Odpocznij, Kaydel – mówi Dameron miękko, gdy oboje zatrzymują się przed drzwiami do swoich sypialni. – Czeka nas ciężki tydzień. Cholernie ciężki.
– Ty również, generale – odpiera ona, obdarzając go spojrzeniem ciemnobrązowych oczu. Widać w nich ulgę, radość i zmęczenie. Dziwna mieszanka. – Widzimy się za godzinę w głównym holu?
– Tak – przytakuje pilot, przesuwając dłonią po kilkudniowym zaroście. – I przestań zwracać się do mnie tak oficjalnie. Poe zdecydowanie wystarczy. Nie jesteśmy już... na wojnie.
Connix uśmiecha się do niego, lekko, łagodnie, po czym znika we wnętrzu pałacowego pokoju. Dameron jeszcze przez chwilę ściska klamkę wielkiej, dwuskrzydłowych drzwi, a następnie popycha je do przodu i razem z kulającym się u jego stóp BB-8 wchodzi do środka.
Naprawdę czeka ich cholernie ciężki tydzień.
➵
– Dali nam chyba największą lożę w senacie, całkiem nieźle – rzuca pod nosem Poe, gdy godzinę później całą trójką wkraczają na wyznaczoną dla nich platformę. – Warto było zniszczyć Najwyższy Porządek dla takich luksusów.
BB-8 popiskuje cicho, śmiejąc się na swój własny, mechaniczny sposób. Connix rozgląda się po ogromnej, przestrzennej sali; pierwszy raz w życiu widzi coś tak ogromnego i majestatycznego. I może właśnie dlatego na moment zapiera jej dech w piersi. Dameron staje obok niej, tuż przy metalowej poręczy, uśmiechając się lekko pod nosem. Całe pomieszczenie pęka w szwach. Przybył tutaj absolutnie każdy, kto niespełna parę dni temu stanął u ich boku w walce ostatecznej.
– I będzie miejsce na rozciągnięcie nóg, jakby posiedzenie się przedłużyło – zauważa Kaydel, układając sobie dłonie na biodrach. Roboczy kostium zamieniła na schludny, idealnie wyprasowany mundur Ruchu Oporu. – Wow, możemy nawet składać zamówienia na napoje i jedzenie, gdybyśmy zgłodnieli... Faktycznie pomyśleli o wszystkim.
Oboje jeszcze przez krótką chwilę dyskutują o standardach, jakie serwują im na Naboo, co jest miłą odmianą po brudzie, ubóstwie i głodzie wojny, jakie męczyły ich długimi latami. Siadają na głębokich, miękkich fotelach, skąd mają idealny widok na całą salę oraz wielki ekran zawieszony na środku ogromnego pomieszczenia. BB-8 wesoło turla się pomiędzy nogami Connix i Damerona, wyrażając tym samym ekscytację spowodowaną całą sytuacją, co Poe komentuje krótkim „Przynajmniej ciebie to cieszy, przyjacielu".
I mniej więcej w tym samym momencie rozpoczyna się żmudne odczytywanie listy obecnych z głośnymi, gorącymi oklaskami podsumowującymi każdą pozycję. I to właśnie on, Poe, idzie na pierwszy ogień, jako główny przewodniczący tego spotkania i osoba stanowiąca ucieleśnienie zarówno Finna, jak i Rey, połączenie owej magicznej trójki, która poprowadziła wszechświat do zwycięstwa.
– Generał Poe Dameron z Ruchu Oporu. – Niski, mechaniczny głos odbija się echem po całej sali. Mężczyzna wstaje z miejsca, lekko skinąwszy głową w trzech kierunkach. Na jego ustach błąka się nieśmiały, odrobinę zgaszony uśmiech, kiedy witany jest żywiołowymi brawami. – W towarzystwie kapitan Kaydel Ko Connix.
Po odczytaniu najważniejszego nazwiska lista rozpoczyna się alfabetycznie, najpierw od Głębokiego Jądra. Po niecałej godzinie docierają do planet i nazwisk Świata Jądra i Kolonii. Wszystkie te nazwy mieszają się już w głowie Poego, tak, że na moment o mało nie zasypia na ramieniu Connix, zmęczony tym, co było i tym, co dopiero nastąpić ma. Kobieta potrząsa nim, a później zamawia coś na rozbudzenie śpiącego generała. Napój jednak nie działa tak, jak Kaydel by sobie tego życzyła, dlatego co jakiś czas musi szturchać Poego w ramię, aby ten skoncentrował się na tym, co się w sali senackiej dzieje. Każda informacja jest przecież ważna, bez wyjątku.
A potem mechaniczny głos odczytuje trzecią pozycję na liście Środkowych Rubieży, co skutecznie i do samego końca spotkania podrywa pilota na równe nogi.
– Planeta Aleen, monarchia Orio. Reprezentowana przez Maxa Orio i Jilleane Nova.
Dameron musi naprawdę wyglądać tak, jakby zobaczył ducha, bo aż biedna Connix z przejęciem pyta go, czy dobrze się czuje, czy może chce wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. Poe potrząsa tylko nieznacznie głową, nawet na nią nie patrząc; jego wzrok utkwiony jest w tej szczupłej, kwadratowej twarzyczce, z czarnymi niczym obsydian oczami, które kontrastują z jasnymi włosami, wręcz białymi w świetle pałacowych lamp. Dokładnie ta sama twarz, jaką widział dawno temu i o jakiej zdążył zapomnieć, aby teraz, spektakularnie przypomnieć sobie to, co z nią związane. Wszystkie wspomnienia. I wszystkie uczucia, które kiedykolwiek żywił do Jilleane... Jilli.
– Hej, przecież to księżniczka Nova! – Connix wskazuje palcem na ogromny ekran, na którym widać, jak Jilleane siada z powrotem na miejscu, tuż obok droida protokolarnego TC-14 i jednego z reprezentantów rasy Aleena, najstarszego syna z monarchii Orio. Oklaski cichną zaraz potem. – Ta, która pomogła nam zniszczyć Falę Nieskończoności!
Zobaczenie jej to trochę jak powrót do domu. Zawarcie pokoju ze samym sobą.
I choć przez resztę dnia Kaydel nie daje mu zbyt daleko uciekać myślami, to nadal trudno jest mu skupić się na tym, co się dzieje. Wystarczył jeden mały impuls, wspomnienie Novy, aby wywrócić jego świat do góry nogami.
Można by śmiało powiedzieć, że to kpina ze strony wszechświata, że Poe tak reaguje na kogoś, komu tak łatwo przyszło zostawić jego, Ruch Oporu i zwyczajnie uciec, bez żadnego pożegnania. W tamtym momencie serce pękło mu na drobne kawałki, a świadomość, że więcej jej już nie zobaczy, chwilami nie dawała mu spokoju. Dopiero po wielu dniach wrócił do siebie; również dlatego, że nie miał większego wyjścia. Musiał wskoczyć do X-winga i walczyć za wolność, za demokrację, za Ruch Oporu. Czasu na leczenie złamanego serca nie miał i być może dlatego tak bardzo zabolał go powrót duchów przeszłości, coś, co już dawno powinno umrzeć, ale Dameron nigdy nie miał czasu, aby wyprawić im odpowiedni pogrzeb.
A teraz przecież nie może pochować czegoś, co jest nadal żywe. Co zmartwychwstało.
Dlatego nie czekając ani na BB-8, ani na Connix, zaraz po zakończeniu sesji otwarcia, głównie skupiającej się na przedstawieniu obecnych przywódców i określeniu planu kolejnych spotkań, pilot wybiega ze swojej loży, biegnąc ile sił w nogach na drugi koniec budynku. Prosto na piętro, gdzie znajduje się platforma monarchii Orio. Zwinnie omija przedstawicieli różnych ras, różnych planet, czując, jak robi mu się gorąco. Jasnokremowa koszula przykleja mu się do pleców, gdy pokonuje kolejne metry długiego, wąskiego korytarza. Ale Poe nie przestaje. Cały czas biegnie.
– Jilleane! – Głos, jego własny głos, brzmiący tak obco, tak szorstko, ucieka z jego krtani, zanim on sam jest w stanie jakkolwiek nad nim zawładnąć. A potem Poe zalicza twarde spotkanie z podłogą, potykając się o własne nogi, a raczej rozwiązaną sznurówkę skórzanych butów. Huk niknie jednak pośród morza różnych głosów. – Jilleane...
Pośród tuzina ludzi, szmerów rozmów i mechanicznego dźwięku szczękających między sobą robotów, Nova od razu słyszy jego wołanie. Zatrzymuje się na moment, znajdując się pomiędzy TC-14 a Maxem Orio. Ma na sobie prosty, ciemnozielony garnitur, idealnie podkreślający jej sylwetkę. Włosy upięła w wysoki kucyk, wręcz perfekcyjnie, tak, że spod grubej wstążki nie wystaje nawet jeden kosmyk jasnych włosów. Kobieta odwraca się ostrożnie, tak, jakby wciąż rozważała to, czy w ogóle robi dobrze, reagując na jego słowa.
Poe podnosi się z dywanu, czując, że jutro rano zapewne znajdzie kilka ładnych siniaków na ciele. Ale to nieważne. Otrzepuje się z niewidzialnego pyłu, czując, jak znów robi mu się gorąco.
– Generale Dameron.
Jej głos brzmi dokładnie tak samo, jak tamtej gwieździstej nocy na Elrooden, kiedy się poznali. Jakby usilnie chciała skryć w sobie wszystkie emocje, które pojawiły się w jej sercu na jego widok. Nie uśmiecha się do niego, jakby na nowo zapomniała, jak to się w ogóle robi. Po prostu przygląda się mu ciemnymi tęczówkami, zatrzymana w pół kroku, niczym przyłapana na gorącym uczynku. Wygląda tak, jakby wcale nie cieszyła się na jego widok. Ale też nie była jego widokiem zasmucona czy zdezorientowana.
Pilot podchodzi bliżej, przepychając się bezpardonowo pomiędzy politykami.
– Wszystko w porządku, Jilleane? – upewnia się Max Orio, dostrzegając, jak ciało kobiety lekko się spina.
– Tak, panie – odpowiada ona z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Generał Dameron to mój dawny przyjaciel.
Na dźwięk tego określenia Poe uśmiecha się gorzko, co nie ucieka uwadze Jilleane. Orio stawia dwa pewne kroki, pojawiając się przy Dameronie. Droid protokolarny w milczeniu przygląda się całej sytuacji.
– To zaszczyt pana poznać, generale. – Obaj mężczyźni wymieniają silny, pewny uścisk dłoni. – Zawdzięczamy wam, Ruchowi Oporu, wolną i bezpieczną galaktykę.
– Bez waszej pomocy nigdy nie udałoby nam się tego osiągnąć – zauważa szczerze Poe, wyglądając nieznacznie ponad ramieniem Orio, tak, że spojrzenia jego i Jilleane się spotykają. – Czy mógłbym porozmawiać z księż... z panną Nova na osobności?
– To nie jest koniecznie, panie – wtrąca natychmiast kobieta, brzmiąc bardziej stanowczo. I surowo. – Jeśli moja pomoc jest potrzebna, myślę, że generał Dameron honorowo zniesie pańską odmowę.
Max Orio najpierw posyła spojrzenie w jej kierunku, a następnie przenosi je z powrotem na Poego. Przez dłuższą chwilę milczy, po czym skina nieznacznie głową, dając nieme przyzwolenie na krótką rozmowę. Nova podchodzi bliżej i delikatnie dygnąwszy przed monarchą, staje obok Damerona.
– Jakbym mógł odrzucić prośbę kogoś, kto nas uratował – oświadcza Max, posyłając szerszy uśmiech generałowi. – Tylko proszę jej zbyt długo nie męczyć. Wszyscy jesteśmy wykończeni podróżą.
Poe odpowiada mu tym samym, a gdy Orio i TC-14 znikają z zasięgu ich wzroku, pilot zwraca się z powrotem do Jilleane. Kobieta przygląda mu się dokładnie tak samo, jak on jej; jakby widziała ducha, jakby zobaczyła coś, czego zobaczyć nie miała prawa. I nie wiedziała, jak się w tej sytuacji zachować.
– Możemy porozmawiać gdzieś... z daleka od tego cyrku? – pyta finalnie mężczyzna, teatralnie rozglądając się dookoła siebie.
– Dobrze, generale Dameron.
– Poe. Mam na imię Poe – oznajmia on prawie natychmiast. – Pamiętasz jeszcze?
W tej samej chwili dostrzega cień emocji na jej kwadratowej twarzyczce. I blask pojedynczych łez gromadzących się w kącikach jej ciemnych oczu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top