Prolog - Wszystko zaczyna się od chęci.

Witam~. 
Zapraszam do opowiadania, którego główny wątek nawiązuje do mangi ,,Royal Fiance". Pozmieniałam niektóre kwestie, zmieniłam nieco przeszłość pewnych bohaterów... i dodałam nieco więcej mocniejszych scen. 
Główny powód powstania tego to mój brak satysfakcji po przeczytaniu mangi. Dla mnie to było... zdecydowanie za mało, to wszystko było zbyt łatwe, zbyt idealne.
Czy udało mi się osiągnąć swój cel? Nie wiem. Liczę, że uzyskam od innych odpowiedź.

Tak teraz, po latach, kiedy wracam do tego opowiadania, mam ochotę się zakopać w ziemię. I najchętniej to usunąć.

A jednak szanuję to, że niektórzy to przeczytali, i że może ktoś, kiedyś, zechce zobaczyć, jak mój styl pisma się ,,zmienił''... chociaż i tak często edytowałam te opowiadanie w celu usunięcia karygodnych błędów etc.  



-skreślone-   - Musicie mi to wybaczyć, ale będą one potrzebne w kilku sytuacjach; a Wattpad ich nie wyczytuje.
Wersję z widocznymi skreśleniami można przeczytać na oficjalnym blogu Demon of My Heart. 


~ Kiyoshi ~

Nie zdziwiło nas to, jak wiele rzeczy zmieniła śmierć rodziców.
Wokół nas; inne miasto, otoczenie. Nowa szkoła, znajomi. Odmienny dom, ulice, sklepy, sąsiedzi. 
Przerażało mnie to; zwłaszcza, że my sami nie pozostaliśmy tacy sami. 

Dość dobrze płatna praca mojej siostry w uprzedniej restauracji (i fakt, że pracowała niemalże na dwie zmiany) oraz drobne oszczędności uzyskane ze sprzedanych obrazów; powody, dla których nie wylądowałem do domu dziecka. 
Mogła mnie oddać tam oddać; oczywiście, że tak. Sam jej to powiedziałem. Nie chciałem, żeby więcej pracowała, żeby musiała mnie utrzymać, żeby zaczęła mnie nienawidzić.
Bo co innego mogłaby do mnie czuć, gdy to zamiast imprezować albo zdobywać nowe doświadczenia, musiała monotonnie pracować i mnie niańczyć?

Rozumiem powód; jesteśmy rodziną. Zawsze mi tak powtarza ilekroć wysłowiłem swoje wątpliwości. Przestałem o tym wspominać za czwartym razem. 

Jestem wdzięczny, jak byłem, tak jestem. Nie chcę, żeby myślała, że jest inaczej. Wszystko jednak wciąż obraca się wokół mojego ,,chcę'' lub ,,nie chcę''. Mia to akceptuje. Mnie to boli, bo z każdym następnym ,,chcę'' czuję się coraz to bardziej i bardziej samolubnie, okropnie. 
To ,,chcę z tobą zostać'' i dni pełne stresów i nerwów, kiedy podpisywała te wszystkie dokumenty. To ,,nie chcę sprzedawać domu rodziców'', które tak naprawdę było po prostu wyjęte z jej własnych pragnień. 
Każde moje ,,chcę'' zawsze kończy się dla kogoś zmęczeniem. 

Nie myślę o tym, co było; przynajmniej nie za bardzo. Jesteśmy w końcu blisko, razem; jako rodzina. 

Nie było zawsze łatwo, oczywiście, że nie. To normalne, że w życiu rzadko kiedy cokolwiek układa się po naszej myśli; równie normalne jest to, że niemalże zawsze rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. 
Bywały miesiące w których płaciliśmy rachunki na ostatnią sekundę, oszczędzaliśmy na dosłownym wszystkim i nie raz sprzedawaliśmy niektóre rzeczy ze starego domu na wyprzedaży... ale co z tego? Nawet ograniczając jedzenie (wciąż pamiętam, jak bardzo byłem zły, gdy się dowiedziałem, że pakowała mi do szkoły dwa razy więcej niż sobie) zamieszkiwanie małego, starego domu blisko centrum, który kiedyś należał do naszych dziadków, z całą pewnością było zabawne. 
Nie mogliśmy mieszkać w tym rodziców; jest zbyt daleko, niemalże na pograniczu z lasem; nawet do sąsiadów mamy kilka kilometrów. A jednak go nie sprzedamy; kiedyś... 

Może i mieszkanie w tak starym domu, jak w tym dziadków, często przysparzało wiele kłopotów; to wciąż jest nasze miejsce. 
Nawet jeżeli to nie jest do końca nasz dom

Dziury w podłodze i ścianach nauczyłem się łatać sam, tak samo obsługiwać wszelkie i tak niezbyt skomplikowane narzędzia. Plastikowe opakowania po żywności wystarczyły na naczynia na skapującą z dziur w dachu wodę, a i do zimnych pryszniców i spania na podłodze po tym, jak zawaliły się nasze łóżka, też szybko się przyzwyczailiśmy.

Nie wszystko da się jednak naprawić za pomocą tak prostych metod. 

Dwa lata temu Mia zachorowała. 
Nie wiedzą jeszcze, czym dokładnie jest ta choroba; pociesza mnie to, że nie jest jedyną pacjentką. 
Nie pociesza fakt, że większość operacji nie kończy się... 

Z każdym następnym miesiącem było coraz ciężej. Skończyły się przedmioty ze starych domów i antyki, które moglibyśmy jeszcze sprzedać. Mia była zbyt zmęczona i sła... nie, po prostu zmęczona; ona nie jest, nie jest słaba; by móc pracować. 

Lekarstwa, leczenie, rehabilitacje, szpitale. Ciągle coś; chaos, gonitwa za czymś, co może okazać się nieskuteczne. W akcie desperacji byłem gotowy nawet wzywać mnichów z Tybetu. 

Czas stał się tak irytujący. Było go jednocześnie za dużo i za mało. Za mało, by móc wszystko załatwić na spokojnie; za dużo, kiedy siedziało się godzinami w tych szpitalnych poczekalniach pełnych umierających. 

Pojawiły się oczywiście problemy z pieniędzmi; większe, niż wcześniej. Nie mogła już pracować, a że nie chciałem, by się przemęczała nawet myśląc o tym; chwytałem każdą możliwą okazję do pracy. Roznoszenie gazet i ulotek, zmywanie naczyń w pobliskiej restauracji, sprzątanie po domach sąsiadów, opieka nad domowymi zwierzakami i mniejszymi dziećmi.
Może i to wszystko pochłaniało większość czasu ,,wolnego''; ale hej, miało i ma to więcej plusów niż minusów. Zyskałem w końcu dużo doświadczenia, a to z całą pewnością przyda mi się w przyszłości.
Żeby tylko Mia widziała, jak wcale nie było to dla mnie najmniejszym problemem. Mówiłem jej to setki, jak nie tysiące razy... co wcale nie oznacza, że w głębi serca uwierzyła w moje słowa. Doskonale wiem, że tego nie zrobiła. 

Za każdym razem kiedy odwiedzałem ją w tym szpitalu, najpierw witała mnie z tym przepraszającym uśmiechem na ustach; tak bardzo wymuszonym. 

-będę tylko udawać, że sam nie miałem takiego wyrazu twarzy ilekroć wchodziłem do szarego pomieszczenia-

Zawsze w odpowiedzi na tej jej starania z lekkim uniesieniem kącików ust przypominałem jej, że przecież jesteśmy rodziną. Wiem, że zrobiłaby dla mnie to samo, gdybym to ja znalazł się przykuty do szpitalnego łóżka. 
Nie, żeby ta wiedza sprawiła, że czuje się lepiej. 

Jedyne co mogła zrobić, żeby nie oszaleć, było zarobić pieniądze malując obrazy. Naprawdę są piękne; gdyby tylko mogła, z łatwością dostałaby się do jakiejś artystycznej szkoły. 

Już kiedy była dzieckiem nie raz zbierały się wokół niej grupki uważnych widzów, którzy podziwiali delikatne ruchy pędzlem.
Nie wspomnę nawet o tym, że teraz i wśród poważnych rekinów sztuki ma kilku regularnych nabywców. 
To nie wystarczy. Doskonale oboje o tym wiedzieliśmy.

Jesteśmy razem i robimy wszystko, by razem dotrwać do następnych dni. 

W ten sposób minęło kilkanaście, jakby nie spojrzeć, dość spokojnych miesięcy; z malującą obrazy Mią i mną, biegającym z miejsca na miejsce, chwytającym każdą pracę. Legalną.
Wciąż byliśmy tak uśmiechnięci. Pełni nadziei. 

A potem jednego dnia przyszedł do jej sali lekarz.
Wciąż pamiętam jego twarz; usta zaciśnięte w cienką linię. Zmarszczki na twarzy i siwe włosy, które w jakiś sposób dodawały innym pacjentom otuchy. Jego oczy, szare; musiał choć po części mieć europejskie korzenie; tak smutne. 

A potem głos. Niski, nieco zachrypnięty; chciałem już ofiarować mu wodę, ale jego słowa mnie powstrzymały.

,,Mia nie dożyje następnego roku, jeżeli nie podejmie się tej operacji.'' Tak powiedział.
My jednak usłyszeliśmy coś zupełnie innego. 

,,Masz do wyboru; szybką śmierć lub życie bez tego, co kochasz.''

Operacja, która będzie nasz kosztować wiele nerwów, pieniędzy. Zabieg, po którym już nigdy nie będzie w stanie w pełni odzyskać władzy w nogach, dłoniach. Kilka godzin które sprawią, że do samego końca będzie istnieć bez tej swojej opowieści, którą w wolnych chwilach przelewała na puste płótna. Prawdopodobnie na zawsze, chociaż nie chcę nawet o tym pamiętać. Ilekroć sama nie zacznie kierować swoich myśli w tę stronę, upominam ją z lekkim uśmiechem. Nie może tracić wiary. 
Próbuję ją przekonać, że wszystko będzie tak, jak kiedyś. Nie wierzy mi. 

Dzień, w którym dowiedziała się o tej operacji, był dniem, w którym po raz pierwszy zobaczyłem łzy w jej oczach.
Chociaż sam ten obraz i dla mnie jest wyjątkowo zamazany i niewyraźny. Również nigdy nie powiedziałbym tego na głos.

Od tamtej pory każdego dnia witała mnie z jeszcze bardziej okropnym uśmiechem. Z jeszcze bardziej wymuszonym. Z jeszcze bardziej zmęczonym umysłem. 

Gdyby tylko mogła, to by zapewne wstała i sama spróbowała przejąć połowę moich prac... nie, żebym ja albo lekarze jej na to pozwolił. 

Dobrze wiem, że mimo tego, co mi mówiła; ,,Tak, oczywiście, spałam bardzo dobrze i długo'', w rzeczywistości było to ,,Tak, oczywiście, malowałam całą noc z dwoma drzemkami po pół godziny''.
Wszystko, żeby tylko wykorzystać w pełni czas, który jej pozostał.

-Zupełnie, jak gdyby chciała pozostawić po sobie na tym świecie więcej śladów, zanim...-

Raz z tego zmęczenia straciła nawet przytomność. I co z tego, że i tak większość dnia spędzała w szpitalnym łóżku, jeżeli w momencie, kiedy tylko szła do toalety, nagle zemdlała?
Nawet po tym incydencie na nic zdały się te wszystkie moje prośby, żeby bardziej na siebie uważała. 

A jednak doskonale rozumiem skąd u niej te uczucia; to w końcu moja siostra. Nie musi być bliźniaczką lub w tym samym wieku, żebym był w stanie doskonale ją zrozumieć. 

Czasem... czasem tak sobie myślę, że jedynym powodem, dla którego nie zrezygnowała z tej operacji jest tylko i wyłącznie fakt, że nie chce mnie zostawić samego. 

Kolejne ,,chcę'', przez które mam tak bardzo mieszane uczucia. 
Nie chcę, żeby umarła. Nie chcę, żeby mnie zostawiła. Tylko ona, tylko ona mi została. 

Tak bardzo, tak bardzo samolubne słowa, a jednak zawsze znajdę jakąś wymówkę, dzięki której wyrzuty sumienia stają się lżejsze. 
W końcu, nikt nie chciałby tego na moim miejscu, prawda? Żeby ostatnia, ukochana osoba cię pozostawiła. Mówię tak ilekroć nie pojawia mi się ta myśl; a jednak wciąż w głowie pojawia mi się kolejne, tak bardzo uciążliwe pytanie.  

,,Czy życie, w którym nie będzie mogła robić tego, co kocha najbardziej, jest warte tyle cierpienia, nie tylko dla niej samej?''

To nie jest przecież tak, że ją do czegokolwiek zmuszę. Niezależnie od tego, jaka by nie była jej decyzja; wciąż będę jej młodszym bratem, gotowym wesprzeć ją w każdej sytuacji.

-Jedyne co mogę zrobić, to ignorować te wszystkie samolubne zachcianki.- 

Nie pozwolę jej jednak się poddać. Tyle... przynajmniej tyle mogę dla niej zrobić. Rozwieję jej wszystkie wątpliwości, jeżeli kiedykolwiek będzie takie miała.
Nawet, jeżeli będzie to brzmiało jak nic więcej, a głupie, głupie marzenie, słowa niewinnego wręcz dziecka, które nie zna jeszcze okrucieństwa tego świata; te słowa będę powtarzał jej jak mantrę, sam utwierdzając się w swoich własnych wierzeniach.
Skończę szkołę z dobrymi ocenami. Zostanę lekarzem, jednym z najlepszych w całej Japonii. Spłacę wszystkie długi, które z całą pewnością będę musiał pobrać w celu zapłaty za jej wszystkie operacje. A potem... a potem zbiorę wystarczająco dużo funduszy, albo znowu zaciągnę jakąś pożyczkę, by móc zabrać ją w podróż dookoła świata, by móc pokazać jej to wszystko, co tyle razy przeglądała w kolorowych książkach. Pokażę jej to. Stworzę dla niej największe, najpiękniejsze, -ostatnie- wspomnienie. 

Czego w końcu nie zrobiłbym dla ostatniej osoby, która mnie naprawdę... kocha? Dla ostatniej, tej ostatniej części rodziny, której naprawdę na mnie zależy? Dla ostatniej osoby, która mnie naprawdę zna?

Chciałbym tylko, żeby szczery, pozbawiony trosk uśmiech ponownie pojawił się na jej twarzy. Ten sam, który był tam lata temu, zanim rodzice umarli. Uśmiech, uśmiech tak beztroski, niczym ten niewinnego dziecka.
Tęsknię za nim, tęsknię za beztroską nią sprzed lat, tęsknię za naszymi rodzicami, tęsknię za naszym starym domem z ogródkiem, tęsknię za...

Dość o tym. 

Aktualnie chodzę do szkoły; naprawdę ładnej, jednej z lepszych w całym mieście.
Te nieco wolniejsze chwile spędzam na nauce; cała reszta to poszukiwanie oraz wykonywanie coraz to nowszych prac.
Dodatkowo raz na jakiś czas odwiedzam dom rodzinny. Może i podróż pieszo zajmuje kilka godzin i muszę wyruszyć naprawdę rano (pieniądze, które wydałbym na bilet, wolałbym przeznaczyć na jedzenie); a jednak to mój obowiązek. Upewniam się, że jest czysto, że wszystko jest na miejscu, że znowu nie ma jakiejś usterki i czy nic się nie zawali, kiedy tylko pozostawię go na jakiś czas.  

Na samym początku, kiedy to podczas rozmowy z Mią przyszła kwestia zapłaty za operację, omal nie zapytałem się jej, czy nie lepiej go po prostu sprzedać. Nasze ciche ,,nie chcę'' wystarczyło jako odpowiedź. Nigdy więcej nawet o tym nie wspomniałem. 

Nasz dawny dom. Nasze miejsce. Mam już i tak tyle wydawałoby się nierealnych, niemożliwych do zrealizowania marzeń; pragnienie, żeby wyremontować to miejsce zdaje się być już zbyt wielkim.

Co nie oznacza, że przestaje istnień; wręcz przeciwnie. Im bardziej coś nierealne, tym dalej wyciągam po to dłoń. Zwłaszcza kiedy widzę, jak ten mały, umieszczony przy lesie budynek zdaje się być coraz to bardziej samotny; coraz ciężej jest mi opuścić to miejsce. 

Zawsze po lekcjach odwiedzam Mię.
W szpitalu znam już na pamięć imię każdego z członków personelu, tak jak i niektórych pacjentów; chociaż sam nie wiem, czy jest to rzecz dobra, czy zła. 

Mijają kolejne dni. Każde przepełnione determinacją; nadzieją, że Mii się nie pogorszy, że będzie tylko coraz lepiej, że nie będzie żadnych nagłych powikłań, że może zdarzy się cud i wyzdrowieje, że jej choroba nie przejdzie na następne stadium, zanim zdążymy zebrać pieniądze na operację.
,,Chcę, chcę, chcę, chcę.'' 

Każda kolejna noc, tak daleko od niej, w tym zimnym, małym, a jednak jednocześnie tak wydawałoby się dużym domu naszych dziadków; nasz jest w końcu niemożliwy do zamieszkania, zwłaszcza po tym, jak okazało się, że przez wilgoć wdała się pleśń i...

Każda kolejna noc to znowu nadzieja. ,,Chcę''. Że Mia się teraz niczym nie martwi. Że nie płacze, niezależnie od tego, czy to na głos, czy w myślach. Że nie zapracowuje się znowu do utraty przytomności. Że nie maluje bez chwili wytchnienia, bez snu. 

Oddałbym, dla niej, wszystko. Wszystko, żeby tylko wyzdrowiała, żeby mogła nareszcie być szczęśliwa; żeby mogła nareszcie wziąć głęboki wdech i przestać martwić się, że jutro nie uda się jej tego powtórzyć.
Zrobiłbym dla niej wszystko, zrobię dla niej wszytko. Nawet jeżeli oznacza to, że muszę oddać własną wolność, marzenia. 
Te słowa... te słowa powtarzam w głowie, niczym mantrę. 

Oddam dla niej wszystko; nie tylko dlatego, że jestem jej to winny; jesteśmy rodziną, a rodzina, niezależnie od sytuacji, zawsze, zawsze powinna oddać drugiej osobie wszystko. 

Nawet... nawet jeżeli to wszystko wiem, nawet, jeżeli powtarzam te słowa na głos, układając je już niemalże w słowa piosenki... to dlaczego wciąż tak ciężko jest mi zaakceptować tę nową, -bolesną- rzeczywistość, która rozpościera się u moich stóp?

Rzeczywistość w postaci czerwonych róż zdobiących każdy róg, czerwonych plam barwiących białe prześcieradła. 

~ Słowa: 2 207 ~


Następna aktualizacja w kolejnym tygodniu; będę wpisy dodawała raz na tydzień, postaram się robić to w miarę regularnie. 
Pierwszy One–Shot przybędzie w Walentynki~.

Edit 05.06.2016 – Było: 310 słów. 

Edit 02.2017 - Było: 763 słów.

Edit 22.07.2017 - Było: 1 923 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top