10 - Monotonny skrawek papieru o bezbarwnym znaczeniu. [18+]
Ostrzeżenie: 18+.
~ Kiyoshi ~
Powinienem się odezwać?
Wciąż czułem jego uścisk na moim ramieniu, jak w niemalże idealnej ciszy przemierzaliśmy długie korytarze posiadłości.
Teraz te jednak wydawały się o wiele bardziej ponure, a sam straciłem jakiekolwiek pragnienie, żeby się zatrzymać by wszystko dokładnie obejrzeć.
Nie z tymi niebieskimi oczami zwróconymi w moją stronę z taką nienawiścią.
Kiedy on, krokiem pełnym pewności siebie, raz po raz skręcał w najróżniejsze pomieszczenia, ja jedynie biernie podążałem za jego cieniem.
Nie, żebym miał jakiekolwiek inne wyjście.
Dlaczego nie mogę wydusić z siebie ani słowa?
Znam na to odpowiedź.
Bo się boję.
Ilekroć się nie odezwę, zawsze kończy się to tym, że mnie zostawia.
-albo rani jeszcze bardziej-
Czy naprawdę w tej sytuacji nie chciałbym niczego innego, aniżeli właśnie tego, żeby zostawił mnie w spokoju?
Zwłaszcza, że ciągnie mnie po ciemku; nawet nie zapalił żadnej ze świec, a o tej godzinie jest tu już kompletnie ciemno; po omacku staram się wyłapać wszelkie schody.
A jednak nie uciekam, nie wyrywam się, nie krzyczę.
Mimo iż dobrze... dobrze wiem, gdzie mnie prowadzi.
Ale ostatnio... nie było... źle, prawda?
Część mnie...
Minęło już dużo czasu i dużo czasu na przemyślenia, więc jestem w stanie to przyznać; część mnie chciała to wręcz powtórzyć.
Dopiero kiedy dotarliśmy do celu zaczęły ogarniać mnie wątpliwości, które szybko przyćmiły te poprzednie ciepłe uczucia.
Wtedy... wtedy nie był aż tak wściekły.
Ale on... nie skrzywdzi mnie... aż tak, prawda?
Sposób, w jaki szarpnął drzwiami i wręcz wrzucił mnie do pokoju, zdawały się w pełni temu zaprzeczać.
Jakoś wcale mnie to nie uspokoiło.
Mimo, że dobrze wiem, co się teraz stanie; tak dobrze pamiętam każdy szczegół tamtego dnia; tak dobrze pamiętam, a jednak... a jednak jestem przerażony.
Niemalże tak samo, jak za pierwszym razem, kiedy to znalazłem się tak bardzo wysoko; kiedy, uciekając przed Mią w grze w berka, udałem się na dach naszego starego domu.
Było to jeszcze zanim moi... nasi rodzice umarli.
Pamiętam, że niemalże nie umarłem ze strachu, kiedy ledwo się zatrzymałem i zawisłem na samej krawędzi.
Ale się wtedy nie ruszyłem z miejsca, i zostałem tak, w połowie w powietrzu, przez długi okres czasu.
Zostałem tam, i ruszyłem się dopiero wtedy, kiedy usłyszałem zbliżające się kroki siostry.
Nie zapomniałem przez długi czas tego strachu, który wtedy poczułem.
Może i byłem mały, ale wiedziałem, że gdybym spadł, to by bolało.
Że mógłbym trafić tam, gdzie byli, i z pewnością nadal są; dziadek i babcia.
Nie zdarzyło się to raz.
Ilekroć ktoś się ze mnie nie naśmiewał, ilekroć nie dostałem gorszej oceny, ilekroć się nie pokłóciłem z Mią; zawsze biegłem na nasz dach. Na jakikolwiek dach. Byle wysoko. Z czasem coraz wyżej.
Za każdym razem stając coraz to bliżej krawędzi.
Nie raz uciekłem, nie raz załamywały się pode mną nogi; za każdym razem towarzyszyło to ciężkie uczucie w żołądku.
A jednak nie nie zaprzestałem.
Za każdym następnym razem rósł we mnie coraz to większy strach.
Za każdym następnym razem coraz bardziej załamywały się pode mną nogi.
Za każdym następnym razem coraz bardziej chciałem się rozpłakać.
Za każdym następnym razem jednak, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie tylko strach, otępienie i lekki ból towarzyszy staniu tak blisko krawędzi.
Już wtedy byłem w pewien stopniu uspakajany przez bycie tak wysoko.
Ich zniknięcie... ich śmierć, śmierć rodziców, tylko spotęgowała falę tych uczuć.
Powoli zaczęło zamieniać się w to coś jeszcze innego.
I kompletnie zignoruję teraz kwestię, że wtedy, właśnie przez to uczucie, w pewien sposób uzależniłem się od bycia na wysokości.
Uzależniłem od tej mieszaniny strachu i ekscytacji.
To jest chore, prawda?
Ale teraz jest... teraz jest zupełnie inaczej.
-jest jeszcze gorzej-
To, wtedy, z nim; to nie była ekscytacja, a podniecenie.
To nie był zwykły lęk, który mogłem w pewnym stopniu kontrolować; kontrolować wystarczająco, że mogłem zbliżyć się do krawędzi.
Teraz... teraz to był strach, na który w żaden sposób nie miałem wpływu.
Rei był... jest nieprzewidywalny.
Niebezpieczny.
(-a jednak najbardziej martwisz się o to, że również uzależnisz się od tego niebezpiecznego uczucia-)
A jednak teraz stoi przede mną jeszcze inna jego część, której nigdy wcześniej nie poznałem.
Nigdy wcześniej Rei nie wyglądał na aż tak... na aż tak... na aż tak wściekłego.
Wściekłego, ale jednocześnie, jego oczy...
Dlaczego, znowu, mimo iż już dobrze wiem, że to nie zadziała...
...dlaczego, mimo tego, że dobrze wiem, że być może pogorszy to sytuację jeszcze bardziej...
...to dlaczego wciąż próbuję wydusić z siebie chociażby najcichsze słowo?
- R-Rei, proszę, uwierz mi, o-on po prostu, nagle...!
Drży głos, za bardzo mi drży; na pewno mi nie uwierzy, na pewno mi nie...
...ale ma prawo drżeć, prawda?
W końcu byłem przerażony tym, co się wydarzyło, kiedy on tak nagle mnie zaatakował, więc...!
- Raz ci nie wystarczy, dziwko?
...j-jak mnie nazwał?
N-nie, to nieprawda...!
Wiem, że mi nie ufa, ale ja...
Nie, proszę, nie, nie... Proszę, proszę... Ja... Nie jestem... Nie jestem...!
Proszę...!
- I tu miałem nadzieję, że samo dzielenie z tobą pokoju powstrzyma cię przed sprzedawaniem się na lewo i prawo...
NIE, PROSZĘ, NIE, NIGDY, JA PO PROSTU...!
- Proszę, R-Rei, posłuchaj...!
- Zamknij się.
Rzucił mną na łóżko.
~ Część 18+ ~
Odbiłem się od miękkiego materaca, a on po chwili również znalazł się na łóżku.
Nade mną.
To jest... jest zupełnie inaczej niż wtedy.
Szkoda, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.
Wtedy strach wynikał przede wszystkim z tego, że nie wiedziałem, co mnie czeka.
Nie rozumiałem siebie i własnego ciała.
Nie rozumiałem tych wszystkich reakcji, ale jego dłonie momentami delikatnie mnie gładziły, a oczy mimowolnie próbowały uspokoić.
Wahał się, czasem zastępując pocałunek ugryzieniem, a pieszczenie ciała wbiciem paznokci; ale jego oczy wtedy, tak bardzo smutne, a jednocześnie tak bardzo mnie sobą uspokajały.
Były takie same, jak te moje; tak samo cierpiały, a nie chciały ranić.
Teraz jest inaczej.
Nie chcę...
...nie tak...
Co takiego zrobiłem tym razem...?
Wtedy to było... to było bardziej oczywiste.
Złamałem w końcu jego zakaz, jego... prośbę; nawet jeżeli jej nie usłyszałem, poza tym mi nie uwierzył, uznał, że mu skłamałem.
Jednak tym razem to w żaden sposób nie wynikło z mojej winy...!
Nie dał, wciąż nie daje mi nawet sekundy, żebym mógł się wytłumaczyć, żebym mógł mu to wytłumaczyć.
Dlaczego wydaje się być teraz jeszcze bardziej wściekły, niż kiedykolwiek?
I to wściekły na mnie, przeze mnie?
Ale on w odpowiedzi na te moje nieme pytanie, złapał za mój pas od spodni, który, nie tracąc ani jednej zbędnej sekundy; odpiął.
Jego dłoń... znowu, tam...!
- N-nie, p-proszę...
Głos mi drży, tak bardzo...
Może gdybym miał tak pewny głos, jak ten Rei'a, to by mnie puścił?
Może... może po prostu powinienem spróbować jakoś...?
Zamiast dać mi szansę chociażby pomyśleć, szarpnął mnie za włosy, odwracając tak, że brzuchem skierowany byłem do materaca.
Silna dłoń, ale jest zimna; dlaczego tym razem jest taka zimna?
Miejsca, w których mnie nią dotkną, momentalnie pokrywają się gęsią skórką.
czemu nie jest tak ciepła, tak przyjemna, jak wtedy?
Ta silna dłoń, która jeszcze nie dawno mierzwiła moje włosy, teraz przyciska moją głowę do miękkiej, białej pościeli.
Tej samej pościeli, którą jeszcze wczoraj przyniosła Alyssa.
Tak mocno trzyma moją głowę; tłamsi tym samym wszelkie słowa prośby, które w tej chwili mogłyby się stąd wydobyć.
Jasno daje mi tym do zrozumienia, że moje słowa, moje zdanie, nie jest teraz potrzebne.
Nie pozwala mi. Zakazuje wręcz się odezwać.
Zaczynam się coraz bardziej roztapiać, ale teraz nie podoba mi się to uczucie.
Nie chce nawet tego tym razem porównywać do bycia na wysokości.
Po prostu nie chcę.
Z jednej strony się duszę, z drugiej jednak czuję na przemian chłód i gorąc.
Chłód z jego dłoni, które, mam nadzieję, że się niedługo ogrzeją.
Gorąc...
...nawet nie wiem, skąd on się bierze w tej sytuacji.
Zwłaszcza, kiedy wiem, że jego chłodne jak lód oczy wciąż mnie obserwują.
A może właśnie tego nie robi?
Przez tak silny uścisk czuję, że każdy następny oddech wychodzi coraz ciężej.
Czuję to.
Czuję, że powoli, coraz bardziej nie mogę oddychać.
Jedyne, co czuję przez to otępienie, to swój własny oddech.
Niech... niech przestanie, chociaż... chociaż na chwilę...
...oddech...
...przestań, proszę, Rei...
- Jeszcze jedno słowo, a obiecuję ci, że nie będzie dla ciebie żadnych gości.
...
...wie?
Wie, że Mia niedługo ma przyjechać?
Więc dlaczego?!
Jeżeli wie... Tak, jak z resztą się tego po nim spodziewałem; to dlaczego, skoro dobrze wie, na co były te pieniądze, dlaczego wciąż mówi takie słowa?!
Przecież... nie wydałem ani grosza z wypłaconej sumy na siebie...!
A mimo to nazwał mnie... nazwał mnie tak wulgarnie...
Na każdym kroku w pałacu widać przepych, w jakim jest urządzony.
Dlatego... dlatego mam prawo wątpić, żeby ta suma; ta suma przeznaczona na operację była... była dla nich duża, prawda?
Sam ten pokój wydaje się mieć większą wartość z tymi wszystkimi zabytkowymi meblami.
Więc dlaczego on wciąż...?!
Zagubiony we własnych myślach, nawet nie poczułem, jak to blond-włosy ściągnął przynajmniej częściowo moją dolną garderobę w ten sposób, że tylko ta jedna część mnie była odsłonięta.
Nawet nie usłyszałem charakterystycznego dźwięku odpinania metalowej części paska.
(-nawet nie usłyszałem tego cichego ,,Przepraszam'', które zdawało się być niczym więcej, aniżeli kolejnym złudzeniem-)
Czas się zatrzymał.
Kiedy ponownie wskazówka srebrnego zegara zaczęła tykać, wszystko runęło.
?!
Co się... co się właśnie stało?
Myślę, że poczułem ból.
Inaczej.
Wiem, że poczułem ból.
Wciąż go czuję.
Ból inny niż cokolwiek przeżyłem do tej pory.
Ból fizyczny, który nie równał się nawet z tym, ze złamania kilku kości w nodze, kiedy mnie pobito w gimnazjum, ani wtedy, kiedy pierwszy raz spadłem z dachu, i musiałem skłamać Mii, że to były tylko schody.
Przeszywający całe ciało.
Rozpala mnie od wewnątrz...
...nie...
...bardziej parzy.
Niczym... ogniem; ale nie takim, jak wtedy.
Nie.
Ten gorąc, teraz, pali, boli, cierpię? boleśnie; przypala mnie.
Nie czułem tego wcześniej, nie aż tak...
...a może to nie jest ból?
To... przyjemność? Tak gorąca; niemalże zupełne jak ta, z wtedy, tylko... tylko że teraz po prostu jeszcze jej nie odczuwam tak samo?
A może... nie... sam nie wiem...
Wszystko jest zamglone; uczucie otępienia.
Sam nie wiem, co to dokładnie jest; dopiero po chwili, w której zdawało się, że czas stanął w miejscu...
...ruszył się.
We mnie.
Myślę, że chyba próbowałem krzyknąć.
Tak, na pewno próbowałem.
Teraz jestem tego pewien.
Wcześniej, na samym początku, też próbowałem, ale on wciąż ciasno przytrzymywał moją głowę do poduszki.
Wciąż nie pozwala, żeby najmniejszy dźwięk protestu wydobył się z moich ust.
Ten jego niemy, bolesny rozkaz, wciąż wisi w powietrzu.
Pierwszy raz czułem się zupełnie tak, jakby moje ciało wcale nie należało do mnie.
Nie miałem tak nawet kiedy niemalże całym ciałem wychylałem się znad dachu budynku.
(-a obiecałeś sobie, że nie będziesz o tym myślał; nie teraz, nie przy nim, nie z nim-)
Stan, w którym jestem zarówno świadomy, jak i nieświadomy tego, co się ze mną dzieje.
Dopiero kiedy poczułem, jak coś spływa po moich nogach, zawinąłem się nieco w sobie tak, żebym mógł to zobaczyć; jego dłoń wciąż na moich włosach, i...
...
...czy to jest...
...krew?
N-nie...
Ostatnim razem nie było krwi, ani kropelki.
Nie powinienem krwawić z... z takiego miejsca, prawda?
Zwłaszcza...
...zwłaszcza nie podczas...
...kiedy my...
...nie...!
- NIE, PROSZĘ, REI, JA...!
- ZAMKNIJ SIĘ!
Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby jakoś wyrwać się z jego uścisku.
To nie powinno tak boleć, to nie powinno tak krwawić, prawda?
Prawda?
A może to jest właśnie normalne?
I to ja byłem zbyt zaślepiony przyjemnością, żeby cokolwiek... cokolwiek takiego poczuć?
A może po prostu spłynęła po mnie, a następnie wsiąkła w czerwone prześcieradło?
Ale nie, to niemożliwe, przecież ostatnio; ta przyjemność z wtedy...
...teraz nie ma po niej najmniejszego śladu.
Proszę, proszę, chociaż zwolnij, puść swoją dłoń; za mocno ściskasz moje włosy, niemalże czuję, jak mi je wyrywasz; pozwól mi zaczerpnąć oddech, chociażby na kilka sekund... zatrzymaj się na chwilę, proszę, to tak bardzo boli; nie mogę się rozluźnić, ból mi na to nie pozwala...
...naprawdę...
...naprawdę czujesz w ten sposób przyjemność...?
Przez sekundę wszystko stało się czarne, jak zamiast zaczerpnąć upragnionego oddechu, przez to całe moje szamotanie...
...wciąż się wyrywałem, mimo tego, że powielało to tylko odczuwalny ból, ale też nie mogłem przestać; oddech.
Pragnąłem tylko zaczerpnąć oddechu, żeby móc, chodź trochę, się rozluźnić...
...silnie uderzyłem się w twardą, drewnianą ramę łóżka.
Równie dobrze mogła być z najtwardszej stali, jak wszystkie moje myśli stały się zamglone.
Zupełnie, jakbym stracił w pewnym sensie świadomość.
Jedyne, co mi pozostało, to ból i gorący płyn skapujący po nogach.
- Posprzątaj to.
Jego chłodne słowa poprzedziło tylko uczucie jeszcze większego gorąca, które zdawało się wyżerać mnie od środka.
To... wszystko? Już koniec? Tak... po prostu?
Nie ma go już...
...we mnie?
Kiedy usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwi, nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, że ten jego gorąc; taki żrący, palący mnie żywcem, raniący; dlaczego? przecież jeszcze nie dawno i ja czerpałem z niego przyjemność...
...że on już opuścił w pełni moje ciało.
Opuścił ten pokój, zostawiając tylko mnie.
To wszystko wydawało się tak samo realne, jak pierwszy lepszy sen.
Zły sen.
Koszmar?
Jedynym dowodem na to, że, naprawdę był... był tutaj, w tym pokoju, ze mną, jest czerwona i biała substancja, skapująca po moich udach.
Mieszając się ze sobą tworzy lekko różowy kolor.
I pomyśleć, że jeszcze dziś rano ta pościel była idealnie biała.
~ Rei ~
- Wyjść, wszyscy.
Kiedy tylko byłem pewny, że nikogo nie było, i że nikt nie słuchał; nie potrzeba w końcu jeszcze większej ilości plotek; podszedłem do, wydawałoby się, źródła problemu.
Problemu, schowanym w ciemnym, równie ukrytym od oczu publiki pomieszczeniu.
Gdyby nie ta jedna, marna żarówka, to panowałby tutaj idealny mrok.
W końcu tutaj okna są kompletnie niepotrzebne.
Każdy, kto się tu znajdzie, powinien wiedzieć, że nie wyjdzie stąd cały.
Jeżeli w ogóle wyjdzie.
Dlaczego nie ma okien?
To prostsze, niż by się wydawało.
Każdemu, niezależnie, czy złoczyńcy czy niewinnemu; nawet najmniejsze widoki na zewnątrz nadają cichutkie wrażenie wolności.
Dają nadzieję.
Pozwalają nie oszaleć.
Dają świadomość, że co by im się nie działo, za tą cienką warstwą szkła życie toczy się dalej.
A na pewno nie tego spodziewać się będzie nasz aktualny ,,gość''.
Kto by pomyślał, że w tak ciasnej klatce, jaką jest pałac Toran'u, obok tych wszystkich zdrad i kłamstw zmieścił się jeszcze ten karaluch.
I pomyśleć też, że w najbliższą niedzielę prawdopodobnie wpuszczę jeszcze jednego do mego ,,domu''.
Byłem wściekły. Jestem wściekły.
Ile czasu by nie minęło, odkąd opuściłem nasz... jeg... tę sypialnię; ja wciąż, nadal, czuję, jak wypełnia mnie nic więcej, aniżeli ta rażąca złość.
Jak wyżera mnie od środka, momentami wręcz zabierając mi oddech.
(-to nie jest poczucie winy; oczywiście, że nie, dlaczego miałbym czuć jakiekolwiek poczucie winy? on sobie na to zasłużył, w końcu to przez niego, to przez niego straciłem przez chwilę nad sobą panowanie; i tak nic mu nie jest, tak jak nie było wtedy, to teraz na pewno również wszystko bez zmian; już nie mówiąc o tym, że to on na pewno uwiódł tego gwardzistę, sądząc po tym liście,- prawda?)
Publiczność tego teatru nigdy nie zobaczy tej strony Toran'u.
Ciemnych, ciasnych pomieszczeń z betonowymi ścianami zamiast krat, z wadliwą wentylacją zamiast świeżego powietrza, z jedną żarówką zamiast słonecznego oświetlenia.
Z przywiązanym (-a może raczej przykutym łańcuchami i kolcem-) do prostego, drewnianego krzesła, obdartym z białego munduru mężczyzną.
Nie ma prawa nosić szat, które mogą nosić tylko najprawdziwsi żołnierze na służbie.
Czas pokaże, co z nim dokładnie zrobić.
To od jego odpowiedzi na moje pytania zależeć będzie jego własne życie.
- Co ty tam robiłeś?
Cisza.
Huh... więc to tak to będzie wyglądać.
Pierwsze porażenie prądem.
- Czemu go dotknąłeś?
...
Skurwysyn.
Jak on śmie... jak on śmie uśmiechać się w takiej sytuacji...?
- Och? Na pewno wiesz. - Więc jednak wie, co dla niego lepsze, i zaczął gadać. Nie jest może aż taki głupi? Wie, że lepiej oszczędzić sobie bólu, bo i tak stąd nie wyjdzie, a języka odgryźć też mu się nie uda. - Jest nie tylko śliczny; jest po prostu przepyszny... - Cofam wszystko, o czym właśnie pomyślałem.
Drugie porażenie prądem.
Dłuższe.
Silniejsze.
Gdyby nie ostrzeżenie czerwonej, pikającej lampki, zapewne bym nie poprzestał na tych marnych kilkunastu sekundach.
Dla mnie minęły niczym mrugnięciem oka, chociaż liczę, że dla niego wydało się to być wiecznością.
Nie czas jednak na tego typu zabawy.
Nie zależnie od tego, jak bardzo nie chciałbym zostawić go tak na najsilniejszym możliwym, ale wciąż nie śmiertelnym porażeniu; muszę pilnować, żeby nie stracił przytomności.
Przynajmniej nie zanim zadam mu wszystkie pytania.
Prawdopodobnie ostatnie porażenie.
Kiedy tylko opanowałem drżenie dłoni, sięgnąłem dłonią do tylnej kieszeni, by już po chwili wyjąć z niej mały, biały karteluszek papieru.
Tak mała rzecz.
Gdybym tylko ją przeoczył, nie doszłoby do tej całej sytuacji.
Sam nie wiem, czy mam być wdzięczny losowi, że ją znalazłem, czy nie; chociaż ten mój cały małżonek z pewnością się tego nie spodziewał...
...nie myśl o nim, nie myśl; skup się...
Mocniej chwyciłem ową karteczkę, ostatkiem sił powstrzymując się przed rozdarciem jej na tysiące kawałeczków.
- Co to?
Podniosłem papier do góry, ale on nawet nie podniósł głowy.
Doskonale wiedział, co to jest.
- Zaproszenie.
Wystarczy. Dość.
Więcej mi nie potrzeba.
Mam wrażenie, że to było wręcz za dużo.
Bez kolejnego słowa opuściłem ciemny pokój przesłuchań.
Gdy tylko drzwi się za mną zatrzasnęły, skierowałem swoją uwagę do jednego ze strażników; szybko jednak odwróciłem wzrok.
Nie chcę widzieć tych białych mundurów, przynajmniej nie teraz.
- Wszcząć procedurę 6-FK.p3 wobec więźnia.
Nawet nie zareagowałem na zszokowane twarze moich żołnierzy.
Moich... w końcu jestem ich władcą.
A władcy należy słuchać, nie kwestionować.
- Jak mamy go unieszkodliwić, Rei-sama?
- Nie obchodzi mnie to. Pozbądźcie się tylko ciała. Po cichu.
I, tak po prostu, ze spokojem odszedłem.
Spokojem, ale tylko na zewnątrz; spokojem, że jeden z problemów został już załatwiony.
W rzeczywistości jednak, moje wnętrze się wręcz gotowało.
Jaka szkoda, że dworska etykieta zabrania mi zabicia go własnymi dłońmi.
Na razie zadowoliłem się tylko podarciem ów kawałka papieru.
I pomyśleć, że nabazgrolona mapa jednego z korytarzy i krótka notatka przywiodą taki los na ich dwójkę.
Chociaż liczę, że niedługo zwiększy się to do oczywistych trzech, i że tak już pozostanie.
Najpierw pokazałem jednej z pokojówek samą mapę.
Powiedziała, że on ,,Często się tam wybierał, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale zawsze sam; chyba nie lubił, gdy któraś z nas mu towarzyszyła.''
Doprawdy.
Nie miałbym nic przeciwko, gdyby rzeczywiście robił to sam.
Teraz pytanie tylko; kto jest trzecim kołem u wozu...
...a może już i nie trzecim, a jeszcze kolejnym?
,,Najdroższy...
Mówiłem Ci już, jak piękny jesteś? Lecz to nie po to piszę do Ciebie.
Spotkajmy się; jak najszybciej. Znajdziesz mnie tam, gdzie zawsze; przygotuj się odpowiednio. Być może i on do nas dołączy; będzie wtedy zabawniej, nie sądzisz?
Już za chwilę się zobaczymy.
Do niedługo, Śliczny;
-Twój Ukochany''
~ Słowa: 3 100 ~
Edit 29.12.16 - Było: 2 166 słów.
Edit 18.02.17 - Było: 3 055 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top