4 - Ciężko jest ukryć czerwień bez białej farby.
Witam że wszystkich zgromadzonych, którym udało się doczytać aż do tego momentu.
-skreślenia-
~ Rei ~
Cholera, cholera, cholera...!
Wciąż nieco rozdrażniony poprzednią rozmową, szybkimi krokami przemierzałem te cholernie czerwone korytarze posiadłości.
Ostatkiem sił powstrzymywałem się od rozszarpania własnymi paznokciami tych wszystkich postaci z obrazów.
Patrzą się na mnie z góry, zupełnie, jak gdyby się ze mnie naśmiewały.
Wszystkie z nich są takie same, tak samo namalowane; nonszalanckie pozy, idealna cera, włosy, symetryczne twarze, szczupłe sylwetki.
Wszystkie tam samo nierealne.
Tak samo smutne.
...zabrzmiało, jak gdyby było mi ich żal, co byłoby totalnym kłamstwem.
Nie doszedłem jeszcze nawet do tego korytarza, w którym znajduje się mój gabinet, a przyuważyłem dookoła krzątającą się służbę.
Sprzątają po kolacji, huh?
Och, no proszę, proszę.
Ciekawe co tutaj robi Michael.
To imię nawet teraz pozostawia zły posmak w moich ustach.
- Gdzie jest mój ojciec i reszta rodziny? - z niezadowoleniem zauważam jak słowa kierowane do sekretarza zabrzmiały wychodząc z moich ust.
Pełne zniesmaczenia, pogardy.
Gdybym tylko mógł, to zamieniłbym się miejscami nawet z okolicznym wieśniakiem; wszystko, żeby nie musieć z nim rozmawiać.
Najwyraźniej i sam ton mego głosu wskazuje na to samo.
Widząc, jak wzdryga się na moje słowa, przez chwilę jestem niesamowicie zadowolony, że jako zwykły (albo na tyle zwykły, jak pozwala mu pozycja u boku mojego ojca) sekretarz, nie ma prawa nawet w najmniejszym stopniu niczego kwestionować, niczego podważać.
Ani moich obecnych relacji z rodziną, ani sposobu, w jaki się o nich wyrażam.
Nie zmienia to jednak wcale tego, jak bardzo mu moja niechęć, zwłaszcza do ojca, się nie podoba.
Aż nasuwa mi się to retoryczne, a jednocześnie jakże sarkastyczne pytanie: ,,Ciekawe, dlaczego?''
- Wrócili już do Toranu. Został tylko Arbitro-sama.
,,Ach, a to nowość...''.
Zawsze zostawał na scenie, kiedy przybywali nowi aktorzy.
On też jest jednym z członków teatru; on tylko na każdym kroku stawia pozory, że nie jest w stanie dopasować się do tej całej sceny, a w rzeczywistości planuje tylko najpierw nieco poplątać sznurki.
Najlepiej tak chwilę po próbie generalnej, a chwilę przed premierą.
Już nawet nie mam ochoty wspomnieć tego, w jaki sposób traktował przy kolacji Małego.
Zachował się zupełnie tak, jak gdyby kupiono mu nowe zwierzątko, którym się chwilę pozachwyca.
A potem, jak się znudzi, to go wyrzuci.
Tak jak wszystko inne.
Brzydzą mnie tacy ludzie.
Sekretarz zauważając, że nie jestem w najlepszym nastroju, spojrzał tylko niepewnie w moją stronę, najwyraźniej debatując, czy powinien się w ogóle odezwać.
Boi się mnie.
Nie jestem jeszcze królem, ale i tak boi się mojej opinii, moich słów, moich poglądów.
W sumie może to i dobrze.
Im dalej się ode mnie trzyma, tym lepiej.
- Rei-sama. Mam nadzieję, że moja opinia nie wyda ci się arogancka lub niegrzeczna, jednakże... - przerywa, połykając dość głośno ślinę. - Może jednak prawdą jest to, że Kiyoshi-sama nie miał pojęcia o tych zaręczynach.
. . .
Brednie.
Nie musiałem nawet na niego patrzeć; sam jego ton głosu wskazał na to, że zarówno Arbitro, jak i on; oboje już padli ofiarą tego nowego chłopaka.
Mojego narzeczonego.
Ta jego rzekoma niewinność i sposób, w jaki się zachowuje; to wszystko to na pewno zwykłe kłamstwa, kłamstwa i nic więcej.
Chce zmylić wszystkich dookoła; zaczai się i poczeka, aż wszyscy mu uwierzą.
I nagle, nim się ktokolwiek zorientuje; nie minie kilka tygodni, a zagarnie pieniądze, by tylko potem tajemniczo odnaleźć się na drugim końcu świata w jakiejś luksusowej posiadłości, mając na celowniku kolejnego kochanka.
Kolejną ofiarę.
I pomyśleć, że ja też dałem się przez chwilę zwieść tym jego zielonym oczom.
- Jeżeli zechcesz napić się wina, pozwól mi... - i jakże bystrze zauważył, że wszelkie próby podjęcia tego tematu na nic się nie zdadzą.
Dobrze, że przynajmniej wie, kiedy zmienić temat.
Wymigiwanie się z tego typu sytuacji wydaje się być jego specjalnością.
- Nie, dziękuję. - przerwałem mu, i nim zdążył odpowiedzieć mi w jakikolwiek sposób, ja już zacząłem kierować się w przeciwną stronę.
Dlaczego ten cały Michael on w ogóle spróbował mnie przekonać?
I co, mam niby uwierzyć, że on naprawdę nie miał pojęcia o tym, że wychodzi za księcia?
To niby jak inaczej mógłby wytłumaczyć fakt, że w kilka chwil, jakimś magicznym cudem, zebrano taką ogromną ilość pieniędzy, którą dodatkowo mógł wydać na bóg wie co?
Już nie wspominając o tym, jak bardzo jest arogancki.
Nie jest jakoś niesamowicie piękny, wręcz przeciwnie; jest przeciętny, może i ma dość delikatne rysy twarzy, i duże, jaskrawe, zielone oczy (-przestań już o nich myśleć-), ale wciąż nie uznałbym go za kogoś wartego takiej ilości pieniędzy.
A on, mimo to, chciał natychmiastowej wypłaty.
Zupełnie, jakby myślał, że mu się należała, że to oczywistość, że...
Te wszystkie myśli; coraz bardziej to brzmi, jakbym jedynie próbował siebie przekonać, że to tylko przedstawienie.
Gdybym naprawdę wierzył w te jego niewinne, jednostronne intencje, to nie zaprzątałbym sobie aż tak tym głowy.
Nie powinienem był w ogóle sobie go przypominać.
(-nie myśl o jego zielonych oczach i uśmiechu, i twarzy, i głosie, nie myśl, nie myśl, to wszystko, to tylko zwyczajne kłamstwo, nic więcej-)
Ten nie pasujący do tego świata element; mam nadzieję, że szybko będę mógł się go pozbyć (-kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo-), zanim i mnie uda mu się przekonać do tej swojej rzekomej niewinności.
Nie ma mowy, żebym tak po prostu dał sobą zmanipulować.
...prawda?
(-wiesz, że to nieprawda, nieprawda, już za późno, za późno-)
Już niemalże dotykałem palcami mosiężnej klamki do drzwi swojego gabinetu, kiedy to kątem oka przyuważyłem, jak jedna z pokojówek odnosiła tace pełne jedzenia.
A to nowość; wygląda to tak, jakby ktoś w ogóle nie ruszył swojej porcji.
Zaraz.
Jakby tu się chwilę zastanowić, to nie przypominam sobie, żeby Mały uszczknąłby chociażby malutki kęs tego, co postawiono mu przed nosem.
Niemożliwe. Tak wytrawnego jedzenia nie tknął?
I co, może już jest przyzwyczajony do jeszcze lepszych potraw?
(-wiesz, że to niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe-)
...nie mogę przecież teraz wymyślać niestworzonych rzeczy, prawda?
Może on naprawdę...
Chociaż, tak jak sobie przypominam, to faktycznie nie ruszył nawet sztućców.
Nie, żebym się mu jakoś specjalnie przyglądał przy kolacji.
(-kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo, kolejne kłamstwo-)
- Poczekaj. Kto pozostawił te potrawy?
Nie wierzę, że ja naprawdę planuję to zrobić.
Najwyraźniej te lata, w których wszyscy na około mnie zdradzali się nawzajem, nie wystarczyły, żebym do końca wyzbył się tej natury altruisty; ,,dobrego'' człowieka.
Tylko ten jeden, jedyny raz.
I ostatni, w którym nawet pomyślałbym o jakiejkolwiek pomocy temu chłopakowi.
(-kłamstwo, czemu cały czas okłamujesz samego siebie?-)
Poza tym, lepsze to, aniżeli żeby miał w środku nocy przechadzać się po korytarzach w poszukiwaniu kuchni.
Jeszcze by coś pewnie zepsuł po drodze, co przysporzyło by wszystkim kolejnych, niepotrzebnych kłopotów.
A ja znowu czuję się tak, jakbym tylko próbował się sobie tłumaczyć.
~ Kiyoshi ~
- Huff... Dziś było zdecydowanie zbyt męcząco.
Westchnąłem głęboko, rzucając się na środku wielkiego, miękkiego łoża.
I wcale nie przesadzam, kiedy mówię, że jest ogromne.
Wtuliłem się w białą pościel (pierwszy raz w życiu poczułem materiał, który tak tak przyjemnie gładził moją skórę; wątpię, żebym nawet znał nazwę tej tkaniny. Nie chcę wiedzieć, ile kosztuje), i zwinąłem się w jak najmniejszą kulkę.
Dopiero teraz zauważyłem, że jest tutaj całkiem zimno.
A może to ja po prostu jestem nieco rozgrzany...?
Chciałem rozejrzeć się nieco bardziej po pomieszczeniu, ale szybko się okazało, że próba wstania nie była najlepszym pomysłem; gdy tylko spróbowałem, od razu zakręciło mi się w głowie, a ja byłem zmuszony do ponownego opadnięcia na łóżko.
Jakże miękkie... może lepiej tu jednak zostanę?
Niby nie robiłem nic specjalnego, ale czuję się, jakbym przebiegł cały maraton na szczudłach.
Albo na szpilkach mojej siostry, co, wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale z całą pewnością jest o wiele gorsze.
. . .
Może jednak powinienem był spróbować wtedy coś zjeść...?
Chociaż, z drugiej strony, to może to i nawet lepiej, że nic nie tknąłem.
Bym jeszcze teraz doprowadził do bliskiego spotkania muszli klozetowej z zawartością swojego żołądka, gdyby ten zdecydował się zbuntować z nadmiaru stresu.
A tego bym raczej nie przeżył, zważywszy na swoje aktualne otoczenie.
Nawet toalety wydają się być dziełem sztuki, z których bałem się nawet skorzystać w obawie przed ich uszkodzeniem, chociaż wiem, że na pewno już niedługo będę do tego zmuszony z przyczyn naturalnych.
Pewien jestem jednego; na bank nie chcę niczego tutaj zniszczyć.
Jestem winny już i tak dużą ilość pieniędzy, którą będę na pewno długo spłacał.
Nie chciałbym powielać tego długu o kolejne tysiące jenów.
Nabrawszy nieco więcej pewności w swoje możliwości, inteligentnie stwierdziłem, że na tego typu duszności, które teraz odczuwałem, świeże powietrze będzie najlepszym rozwiązaniem problemu.
Poza tym nie mogłem się doczekać, żeby sprawdzić, jak bardzo jestem teraz wysoko.
Chociaż, nie jadłem kolacji; mam tylko nadzieję, że nie zasłabnę z tego powodu.
Kiedy tylko moje stopy dotknęły zimnej posadzki, zadrżałem lekko, wciąż nieprzyzwyczajony do takiej amplitudy temperatur.
A myślałem, że to pościel jest zimna.
Tym razem o wiele ostrożniej wstałem, i kiedy z satysfakcją zauważyłem, że raczej tak szybko nie stracę przytomności, skierowałem się w stronę balkonowych drzwi.
Już stąd widoki są powalające.
W pozytywnym sensie, oczywiście!
Kiedy tylko rozsunąłem szklane wrota, chłodne powietrze od razu owiało moją twarz, ogarniając mnie tym błogim, wręcz przyjemnym uczuciem.
Tak, to był zdecydowanie dobry pomysł.
Z lekkim uśmiechem przyglądałem się widokowi, który rozciągał się przede mną.
Zielone połacie ziemi; gdzieś na horyzoncie widzę chyba nawet linię brzegową morza. Stąd dobrze widoczny jest ten rozległy, równo przystrzyżony, zielony trawnik; gdzieniegdzie można przyuważyć kwitnące, jakże czerwone kwiaty.
Ciekawe, kto w rodzinie królewskiej ma aż tak ogromne zamiłowanie do tego koloru.
Gdy tylko uniosłem nieco bardziej swoją głowę, moim oczom okazał się naprawdę cudowny widok; na ciemnym niebie, spoza nielicznych chmur, wyglądały w moją stronę miliony białych punkcików.
Tylko tym razem to nie są samoloty albo chińskie lampiony.
Gwiazdy są tutaj tak bardzo widoczne; w mieście, w którym jest teraz Mia (-szpital, w którym się znajduje-) trzeba było naprawdę idealnych warunków i dobrego wzroku, żeby jakiekolwiek wypatrzeć.
Nie to, co w naszym starym domu, na wsi.
Szkoda, że Mii tu nie ma.
Ona od zawsze kochała gwiazdy.
Kiedyś wychodziła na dwór każdej nocy i je malowała, a teraz nawet one nie są w stanie jej pocieszyć, niewidoczne z szpitalnego okna w centrum miasta.
Gdyby nie śmierć rodziców, to może i nawet z tą jej chorobą kończyłaby teraz studia astrologiczne.
Chodziłaby na poranne zajęcia, a wieczorem malowałaby widok z balkonu w mieście, i nawet najbardziej puste niebo rozświetliłaby swoimi fantazjami.
Ile to ja bym nie dał, żeby ją chociażby teraz usłyszeć, porozmawiać.
Chociaż teraz to nie mam nawet czego w zamian za tę przyjemność ofiarować.
Ciało już oddałem.
Duszę zatraciłem po drodze, a nie mam żadnych innych pieniędzy, żadnych innych własności.
Albo przynajmniej nie mam swoich pieniędzy...
Ciekawe, czy pozwolą mi zacząć tutaj pracować i dorabiać jako służba domowa?
Nawet, jeżeli trochę to nie przystoi narzeczonemu księcia.
Melancholijne myśli raz po raz przygniatały mnie do tego kawałka ziemi, zwanego rzeczywistością.
Nie pozwalały mi odpłynąć od ciała, nie pozwalają na odpoczynek.
Nawet zamknięcie oczu już mi nie wystarczy.
Przed oczami nadal stają mi obrazy z dzisiejszych wydarzeń.
I czerwień.
I jego niebieskie oczy.
Dobrze, że przynajmniej wiatr zawsze pozostaje tak samo przyjemnie chłodny.
Postąpiłem kilka kroków do przodu, z lekkim uśmiechem zauważając, jak jesteśmy wysoko.
To wciąż nie jest najwyższe piętro, ale to, teraz, jest porównywalne do dachu naszego starego domu na wzgórzu.
Wysoko.
Dla mojego lęku wysokości i drżących nóg, zdecydowanie zbyt wysoko.
Wystarczająco wysoko jednak, żebym wciąż czuł tę falę uczuć, która zalewa mnie ilekroć jestem tak blisko krawędzi.
Jest balustrada; biała, zdobiona, piękna; która powstrzymuję przed wypadnięciem.
Dobrze jednak wiem, że jeżeli wychylę się wystarczająco, albo jeżeli tylko usiądę na balustradzie; będę się czuł tak, jak lubię najbardziej.
Jeden niewłaściwy ruch, a przez przypadek wszystko mogłoby się skończyć.
To jedyny powód, dla którego nigdy nie siadam na balustradzie, chociaż wiem, że to właśnie na takiej krawędzi strach byłby najsilniejszy.
Ekscytacja byłaby najsilniejsza.
Nagle, tak jakby z dołu, spod balkonu, dał się usłyszeć głośny szelest.
Może to jakiś kot...?
Albo inne dzikie zwierze?
Raczej żyraf tu nie mają, więc na tej wysokości, pod warunkiem, że sam nie usiądę na tej białej balustradzie, nie powinno mi się nic stać, prawda?
Prawda?
Już chciałem się przybliżyć jeszcze bardziej do źródła dźwięku, wychylając się jeszcze bardziej za barierkę, lecz cień przede mną uprzedził moje zamiary.
Ostatkiem sił powstrzymałem się od głośnego krzyku, zakrywając usta dłonią.
Że co do jasnej ciasnej...?!
Jak się po chwili okazało, mężczyzna (i to bardzo wysoki), wspiął się przez balustradę na moją stronę balkonu i uniósł głowę, pozwalając mi na rozpoznanie rys jego twarzy.
Co tu robi wuj księcia?!
- Hej, śliczny~.
...
Ś-śliczny?!
Znowu mnie tak nazwał...!
I jak on w ogóle może powiedzieć coś takiego i to jeszcze takim radosnym tonem?!
On, nie zwracając kompletnie uwagi na moje zmieszanie wywołane jego wypowiedzią, tylko pomachał przyjaźnie, a po chwili oparł się nonszalancko o balustradę.
Zupełnie, jakby wcale przed chwilą nie wspiął się magicznym cudem na drugie (a może nawet i trzecie; okna są w końcu naprawdę wysokie) piętro.
Jak gdyby to była możliwie najnormalniejsza rzecz na świecie.
Dobrze, że Rei-sama nie ma w zwyczaju robić tego typu wejść.
Bo nie ma... prawda?
...prawda?
- Wpadłem, żeby cię odwiedzić~.
Zastanawiam się, czy to przez przypadek nie jest niegrzeczne ze strony mojego umysłu, że powątpiewam w ten jego rzekomo dorosły wiek.
- Arbitro-san...? - kiedy tylko odzyskałem nieco rezon, mogłem tylko zapytać niepewnie, wciąż patrząc z niedowierzaniem na sylwetkę mężczyzny.
Mało brakowało, abym nie postawił ochrony całego pałacu na baczność swoim krzykiem.
Z ilością tych tysięcy razów, w których to Mia celowo mnie przestraszyła chociażby głośnym krzykiem albo maskotką Żaby Kermita, dobrze wiedziałem, że usłyszałaby mnie nawet zakopana pod murami pałacu armia zmutowanych zombie-kretów.
Kiedy do końca opanowałem swój oddech, westchnąłem głęboko i poszedłem w ślady Arbitro-san, również opierając się o balustradę.
Wiem, że to, co lubię robić ilekroć nie jestem tak wysoko nie jest zbyt normalne; nie raz rozmawiałem już o tym w końcu z Mią; dlatego też staram się nie wychylać aż tak bardzo do tyłu.
Zmieniając jednak temat moich myśli, zanim przypadkowo wychylę się zbyt daleko.
Mimo, iż do najnormalniejszych rzeczy to, co zrobił, nie należało, to z całą pewnością muszę przyznać, że jakby nie spojrzeć, to wejście z całą pewnością miał widowiskowe.
- Kiedy tak spacerowałem sobie, i cię zobaczyłem, zmartwiłem się nieco, bo wyglądałeś na dość smutnego.
Czy naprawdę wszystkie odczuwane przeze mnie emocje są wypisane w dziesięciu różnych językach na mojej twarzy, że teoretycznie nieznany mi mężczyzna jest w stanie w kilka chwili stwierdzić, jak się czuję?
I czy to naprawdę aż tak bardzo widać...?
Dlaczego, mimo bycia tak wysoko, te pełne zakłopotania i zmieszania uczucia wciąż wzięły górę?
- Pokłóciliście się z Rei'em...?
...a to stwierdzenie to skąd się wzięło?
- Nie, my nie...
- Tsa, wiem, znam ten motyw. Nie przejmuj się, on po prostu jest raczej skomplikowanym facetem.
Czy naprawdę każdy z rodziny królewskiej nie wie, co to znaczy ,,nie''?
- Ojciec Rei'a, aktualny król, również miał wybieraną partnerkę w ten sposób. - kontynuował, ponownie spoglądając w dal.
- Ale czy to... - przełknąłem ślinę, nie będąc zbyt pewnym, jak sformułować zdanie.
Uh, myśl Kiyoshi, myśl nad pytaniem zanim zaczniesz próbować je zadać!
A może nie powinienem jednak zadać tak osobistego pytania...?
- A c-co się dokładnie stało, że teraz jej tu nie ma...? - z coraz mniejszą pewnością stawiałem każde następne słowo, starając się jednak je ostrożnie przemyśleć.
Co mi się chyba jednak nie udało.
Jak to żenująco musiało zabrzmieć!
A może to było zbyt niegrzeczne...?
I jak mam niby teraz...
- Heh... - zaśmiał się lekko, zbijając mnie z tropu. - W pewnym momencie królowa po prostu uciekła do innego mężczyzny. - ponownie przerwał, by spojrzeć w moją stronę.
Matka księcia musiała być naprawdę okropną osobą, skoro tak po prostu...
. . .
Och, więc to dlatego Rei-sama...?
- Hmm, nie wiem, czy to ja jestem odpowiednią osobą, żeby ci to mówić, ale ta ,,miłość do Japonii'', o której przy stole mówił Rei do swojego ojca. Odnosił się z tym do Michaela.
. . .
Michael'a...?
- Ale jego imię...
- Tylko jego imię jest zagraniczne.
Więc, wtedy, przy stole...
To by wyjaśniało, skąd się wzięło to jego niekomfortowe zachowanie podczas tej wymiany zdań między synem a ojcem w czasie przedstawienia.
Ach. Jest to wręcz smutne, jak już samoistnie zamiast ,,rodzinnej kolacji'' , w myślach pojawiło mi się słowo przedstawienie.
Zaraz, zaraz.
Jeżeli książę zdaje sobie sprawę z tego wszystkiego, co się wydarzyło...
- To oznacza, że Rei-sama... - poczułem się jeszcze słabiej, niż zanim wyszedłem na balkon, kiedy to powoli w głowie zaczął mi się układać pewien wzór.
Dlaczego się tak czuję?
Przecież jestem tak wysoko, i to jeszcze tak blisko krawędzi.
Wszystkie inne takie uczucia powinny były mnie już dawno temu opuścić.
Więc, dlaczego?
- Mimo tego, co się wydarzyło pomiędzy jego rodzicami, to nieszczęśliwe małżeństwo, zdrada... To on i tak wciąż planuje to powtórzyć? Nie mógł odmówić? Naprawdę nie może sam poszukać kogoś, kogo będzie kochać?
Już teraz przecież oboje doskonale wiemy, że razem nie będziemy w najmniejszym stopniu szczęśliwi.
Ktoś taki, jak ja, nigdy nie dopasuje się do takiego teatralnego świata, nawet bym tego nie chciał, i dlaczego w ogóle stawiam sobie to pytanie?
To nie jest tak, że długo będę żył w tej bajce, prawda?
Kiedy to wszystko się skończy, to znajdę sobie pracę, i będę odrabiał pieniądze zapłacone za operację Mii.
A jak uda mi się znaleźć jakąś fundację, to na pewno uda się również znaleźć dla niej odpowiednią rehabilitację, żeby mogła z powrotem powrócić do malowania! I wtedy...
...ale to w żaden sposób nie zmieni faktu, że Rei-sama pozostanie jako król bez nikogo u swego boku.
Bez nikogo, kto mógłby go wesprzeć.
Po tych wszystkich zdradach w jego rodzinie, czy on naprawdę będzie w stanie znaleźć sobie kogoś, kogo mógłby pokochać?
- Aby zostać królem, on... - przerwałem w pół zdania, gdy w głowie utkwiła mi jedna, natarczywa myśl, której prawdopodobnie nie będę mógł się pozbyć przez resztę wieczoru.
On również jest uwięziony.
On najwyraźniej, on też nie posiada innego wyboru.
Te jego chłodne, pozbawione emocji (ale jakże niebieskie, głębokie, skrywające w sobie tyle niewypowiedzianych myśli) oczy, ponownie zagościły w moich myślach.
Zacisnąłem dłonie na marynarce, uświadamiając sobie swój egoizm.
Cały ten czas myślałem tylko o sobie, prawda?
Kiedy jedyne, co tkwiło mi w głowie, to Mia, szpital, operacja, rehabilitacje, moje własne uczucia i przemyślenia, to ani razu nie pomyślałem, jak może się w tej sytuacji czuć książę.
Na moich barkach spoczywa życie i zdrowie mojej siostry.
Na jego ramionach tkwi cały naród, który oczekuje, że on w niedalekiej przyszłości obejmie nad nim rządy, a rządzić będzie sprawiedliwie. Dobrze. Silnie.
Sam.
Poza tym, słysząc o tych wszystkich zdradach, które wydarzyły się wcześniej w rodzinie królewskiej, nie ma nic dziwnego w tym, że książę...
- Usłyszałem za to, że zależy ci tylko na pieniądzach, tak jak to było w przypadku kilku poprzednich kandydatów.
...zaraz.
Że co?
- Ale wygląda na to, że się mylili. - obdarował mnie ciepłym uśmiechem, z powrotem kierując wzrok w stronę księżyca, który dopiero teraz zaszczycił nas obecnością swojego leniwego blasku.
,,Mylili''? Oni? Na pieniądzach? Przecież one były potrzebne tylko raz, i to w dodatku na...
Nie zdążyłem nawet dokończyć myśli, a usłyszałem odgłos otwieranych drzwi i kroki.
Już byłem gotowy obrócić się w kierunku przybysza, gdy to poczułem przeszywający ból na moim lewym ramieniu, po tym jak czyjaś silna dłoń się na nim zacisnęła.
Długie, kościste, ale jakże silne palce; dość blada skóra...
Kiedy tylko się obróciłem, pierwszy raz w życiu, byłem w stanie w oczach innej osoby tak wyraźnie zobaczyć swoją własną śmierć.
I to jeszcze w takim HD.
Nie czas sobie żartować no!
- Co ty tu robisz...? - niemalże wywarczał, jeszcze mocniej wbijając palce w materiał od mojej marynarki, kierując swoje spojrzenie na Arbitro, kiedy to ja spróbowałem powstrzymać się od jęknięcia z bólu.
Co tu robi Rei-sama...?
- To pokój mojego narzeczonego. Natychmiast masz go opuścić. - zapanował nieco nad swoimi emocjami, ponownie przybierając na twarzy tę obojętną maskę.
Zupełnie, niczym cisza przed burzą.
Albo bomba minowa, która może w każdej chwili oderwać mi lewe ramię.
Przez chwilę pożałowałem, że jestem jednak na balkonie.
W każdej chwili mógłby mnie stąd zrzucić.
I nawet nie miałbym wystarczająco dużo siły, żeby móc zaprotestować.
- Spokojnie, tylko wpadłem na pogawędkę wracając ze spaceru. Nie musisz się od razu tak denerwować~. - delikatny uśmiech wciąż gościł na jego twarzy, kiedy to udał się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
Jak on może być tak spokojny w takiej sytuacji!?
Zupełnie, jakby jeszcze bardziej chciał sprowokować księcia.
Czy on naprawdę nie widzi, że jestem w sytuacji, w której moimi jedynymi wyborami jest albo śmierć z czyjejś ręki albo samozniszczenie?!
Wraz z zamknięciem drzwi nadeszła dokładna chwila realizacji sytuacji, w której się znajdowałem.
Jakim cudem się jeszcze nie rozpłakałem ze stresu?
Nie wiem.
Ale w sumie może to i dobrze.
Może będę w stanie wytłumaczyć całą tę sytuację.
No właśnie, tylko z czego dokładnie niby miałbym się tłumaczyć, skoro to, co powiedział Arbitro-san, było prawdą?
Wciąż nieco przerażony zachowaniem księcia, i w obawie przed utratą całej lewej części swojego ciała, dałem się poprowadzić w głąb pomieszczenia.
Zamknął (albo raczej, zatrzasnął) za nami drzwi balkonowe, jasno dając mi do zrozumienia, że ostatnia droga ucieczki właśnie została odcięta.
Nie, żebym i tak miał szansę uciec daleko.
- Już ci o tym wspomniałem... - ponownie mną szarpnął, na skutek czego zmusił mnie do spojrzenia w swoją stronę. - ...zabroniłem ci popełniania wszelkich aktów braku lojalności, przynajmniej przed wyprowadzeniem przed dwór książęcy.
Akt braku lojalności...?
Co, on się z choinki urwał?
Niby skąd miałby się wziąć jakikolwiek tego typu ,,akt'' z mojej strony!?
Nie wiedzieć czemu, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć na głos słów, które wydawały się wtedy mieć dla mnie największy sens.
- Jeżeli jesteś teraz w związku z moim wujkiem teraz, oświadczyny zostaną zerwane. - zamiast sarkastycznej odpowiedzi, którą szykowałem już w głowie, na sam widok jego oczu wszelkie chęci na dowcipy lub przynajmniej ironiczne spojrzenie odpłynęły.
On naprawdę nie żartuje.
Ale jak on może mnie oskarżać...?!
- Nie miałem nawet zamiaru...! - złość przez chwilę przyćmiła mi umysł, kiedy się uniosłem, ale jak można mnie winić?
Oskarżać o tak obrzydliwą rzecz...!
Ja bym nigdy, nawet gdyby na szali było moje własne własne życie...!
Nie zrobiłbym tak, jak jego matka...
Po chwili poczułem, jak uderzam plecami w ścianę, gdy to popchnął mnie w jej kierunku.
Duże, masywne dłonie spoczęły po obu stronach mojej głowy.
I tak, po raz kolejny tego dnia, poczułem się jeszcze bardziej uwięziony.
A myślałem, że to już niemożliwe.
- A może... - wyszeptał tuż przy moim uchu, łapiąc mnie za krawat od koszuli, rozluźniając go, by ten po chwili opadł na ziemię.
Co on wyprawia?
Jest za blisko, zdecydowanie za blisko!
(-jest za blisko, za blisko, ale tak ładnie pachnie, i, zaraz, co?-)
- ...planujesz potem wyłudzić pieniądze od mojego wuja? - kiedy wręcz wysyczał te słowa przy mojej szyi, w głowie zaczęła zapalać mi się czerwona lampka.
Dlaczego on w ogóle tak pomyślał?!
Przecież nawet mnie nie zna!
Nie, nie, nie, ja bym nigdy, nigdy...!
Gdy to w głowie powtarzałem sobie te słowa jak mantrę, wszystkie moje inne myśli stawały się zamglone, a ja, wciąż zszokowany, mogłem tylko spróbować poskładać ze sobą te wszystkie niepasujące do siebie elementy.
I dlaczego wszystko w tym przedstawieniu kręci się wokół pieniędzy?
- Nie zapominaj, że zostałeś kupiony za pomocą pieniędzy... - złapał mnie drugą dłonią za nadgarstek. - ...do rodziny Toranu.
Poczułem potężniejszy ból, kiedy to zamiast rozluźnić, tylko wzmocnił swój stalowy uścisk na moich dłoniach.
Kiedy tylko wyszeptał tym jakże pozbawionym emocji głosem, mogłem jedynie skupić się na próbie uformowanie jakiejkolwiek formy odpowiedzi.
Nie mogłem nawet znaleźć słów, którymi mógłbym zaprzeczyć.
- Nie masz żadnych praw, aby mi odmówić.
Zamarłem ze strachu, kiedy w głowie ugrzęzła mi jedna, przerażająca myśl, którą dzisiejsze wydarzenia przesunęły na dalszy plan.
No tak, to przecież oczywiste. I takie właśnie powinno było się stać już dawno temu.
Dlaczego uświadomienie sobie tego zajęło mi aż tyle czasu?
Przecież zdobycie funduszy na operację Mii nie mogło być aż tak proste.
- Przestań, proszę... - mimo to, wciąż próbuję; na tę jedną, ostatnią szansę na wyrażenie jakiegokolwiek sprzeciwu, mogłem tyko odwrócić głowę zawstydzony, słysząc jak protest zamienił się w cichy jęk, gdy tylko jego ciepły oddech ponownie owiał moją szyję.
Jak mogłem być tak głupi, żeby łudzić się, że te pieniądze są tylko za podjęcie samego aktu małżeństwa?
Boję się, boję się, boję się...!
Za dużo działo się w jednej chwili, nie byłem w stanie niczego zrozumieć, już wcześniej dużo zaprzątało moje myśli, a teraz jeszcze to.
Jak ja bardzo chciałbym się teraz znaleźć na zewnątrz, na balkonie.
Nawet i na samej krawędzi tej białej balustrady; żeby tylko móc odwrócić swoją uwagę od tych wszystkich myśli.
Coraz ciężej mi się skupić na pojedynczej rzeczy.
I to właśnie wtedy uchwyciłem jego spojrzenie.
Te jego piękne, błękitne oczy spoglądały w moją stronę, obserwując każdy mój gest.
...
Dlaczego, w przeciwieństwie do twoich czynów, znowu zwracasz w moją stronę te przepełnione emocjami spojrzenie?
Tymi przepełnionymi smutku, zupełnie, jak gdyby podzielającymi moje obawy, oczami?
Wyraźnie widzę, że ty też nie chcesz nikogo skrzywdzić - nie chcesz mnie skrzywdzić.
I ten twój uśmiech z wtedy; on był prawdziwy, ja to wiem.
Jesteś dobrą osobą, a mimo to, ty wciąż...
- Nie... - przygryzłem wargę, przymykając oczy, gdy poczułem ciepłą sensacje na mojej szyi.
C-czy to jest jego język!?
Zaczął kierować go wzdłuż skóry, a ja, nie mogąc opanować drżenia ciała, byłem w pełni zdany na jego łaskę.
Przecież i tak nie miałbym dokąd uciec.
- Z iloma mężczyznami uprawiałeś już seks? - wyszeptał niskim głosem w moje ucho, a po chwili złapał mnie za twarz, i powoli odwzajemnił moje spojrzenie.
Seks?
Z-zaraz, niemożliwe, czyli on jednak naprawdę zamierza...?!
- Zacznij gadać! - wzdrygnąłem się, rozszerzając oczy w zdziwieniu, kiedy to nie otrzymawszy z mojej strony żadnej odpowiedzi, ponownie powrócił do oznaczania mojej szyi, tym razem przygryzając nieco skórę.
Dlaczego on uważa, że ja...?
Próbowałem zaprotestować, jednak wszelkie słowa zdawały się ugrząźć w moim gardle, kiedy to on nadal patrzył się na mnie tymi oczami.
- Zawsze udajesz takiego niewinnego? - zaczął rozpinać moją koszulę, odsłaniając już nagie ramie, które zapewne już się stało sine od jego uścisku z wcześniej.
Widziałem wręcz, jak to w mojej głowie lampka ostrzegawcza zaczyna coraz bardziej dawać się we znaki.
Wytrzymaj, wytrzymaj...
Musisz to wytrzymać, dla Mii.
Pamiętasz? Robisz to dla niej, więc, niezależnie od tego, czego on od ciebie nie będzie chciał, ty musisz...
- To ty prowadziłeś ich do łóżka? - nie byłem gotowy na to, co się stało chwilę później.
Nikt nigdy wcześniej nie dotykał mnie w ten sposób.
Poczułem tylko, jak jego dłoń skierowała się w dół po moim brzuchu.
Kiedy tylko ta ciepła ręka znalazła się na krawędzi spodni, nie wytrzymałem.
- NIE!
W jednej chwili, moje ciało zadziałało bez zgody umysłu, i wydobyło z siebie resztki energii, za pomocą której odepchnąłem od siebie Rei'a.
Przepraszam.
Po tym, jak te początkowe otępienie zaczęło nieco mijać, mogłem tylko wpatrywać się w niego w istnym szoku.
Wszystko to zostało przerwane odgłosem rozbijającego się szkła, gdy to jedna z butelek wina rozbiła się o podłogę, brudząc wcześniej idealnie biały dywan czerwoną cieczą.
Brudząc tę idealną jasność tego pokoju szkarłatnym kolorem.
Nie, co ja zrobiłem...!
Gdy tylko zdał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji, odepchnął mnie, kierując się w stronę wyjścia z pokoju.
- Posprzątaj to. - usłyszałem tylko, jak wywarczał na odchodnym, by po chwili zostawić mnie samego w tym jeszcze zimniejszym pomieszczeniu.
Proszę, proszę, niech to się okaże być niczym więcej, aniżeli tylko złym snem.
Poczułem jak łzy zebrały mi się w oczach, kiedy to cały rozdygotany zsunąłem się po zimnej ścianie.
Błagam, zrobię wszystko, wszystko; niech tylko nie zażąda zwrotu pieniędzy za operację Mii.
Zniosę wszystko, obiecuję, tylko proszę, błagam; pozwól chociaż jej znaleźć ten upragniony klucz do wolności.
Daj mi jeszcze jedną szansę...!
~ Rei ~
Kurwa.
Ostatnio coraz częściej mi się to zdarza.
Cały rozdygotany przemierzałem szybkim krokiem ciemne korytarze posiadłości, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego przeklętego, białego pokoju.
Szkoda, że i korytarze są pełne tej znienawidzonej przeze mnie czerwieni.
Sam już nie wiem, czego bardziej nie chcę teraz widzieć.
Więc to tak uwodził poprzednich mężczyzn?
Udając niewinnego do samego końca?
Nawet, jeżeli zdaję sobie z tego sprawę; nawet, kiedy dobrze wiem, że to był tylko akt, że ta cała jego rzekoma czystość to zwykła fasada...
Mimo tego wszystkiego, to wciąż nie mogę powstrzymywać wątpliwości, które co chwila ogarniają moje myśli.
Zdrowy rozsądek mówi mi, że powinienem był po prostu o tym drobnym incydencie zapomnieć.
Jednak, kiedy tylko poczułem tę delikatną skórę pod dłonią, i ten jego głos, którego nie był w stanie w sobie utrzymać; i mimo tego wszystkiego...
Jak on śmiał patrzeć na mnie tymi przerażonymi, zielonymi oczami?!
Zupełnie, jakby to mnie chciał obarczyć winą za wszelkie nieszczęścia (istniejące, czy też nie), które go spotkały!
Jakby mi chciał pokazać, że to JA jestem winny zaistniałej sytuacji, kiedy to nieprawda!
(-kłamiesz? a może nie kłamiesz?-)
Gdyby tylko nie był tak łakomy na pieniądze, gdyby nie pragnął dorwać się i do funduszy mojego wuja, otwarcie romansując z nim, nawet kilkanaście dni przed zaślubinami; to wszystko, to wszystko to nic więcej, a po prostu jego wina!
(-teraz kłamiesz, teraz to już na pewno kłamiesz-)
To on wymienił swoje ciało za pieniądze, które pewnie już wydał na jakieś luksusowe posiadłości lub wszystko inne, co mu się tylko zamarzyło.
I mimo to, ja wciąż powtarzam to w swojej głowie, zupełnie, jakby część mnie, ta głośniejsza, i coraz bardziej wyraźna, chciała mi udowodnić, że się mylę, zwłaszcza po tym, jak zobaczyłem te jego oczy.
Dlaczego jakakolwiek część mnie wciąż pragnie uwierzyć w tę jego rzekomą niewinność?
(-znasz odpowiedź, znasz odpowiedź, znasz odpowiedź, tylko nie chcesz się przyznać-)
- Rei-sama... - przerwał mi głos jednej z pokojówek, która niosła tace z jedzeniem. - Przybyłam tu, aby przynieść Kiyoshi-sama kolację, tak jak rozkazałeś.
Kiedy tylko przypominam sobie, w jakim stanie go zostawiłem, od razu zmieniam zdanie.
I pomyśleć, że jeszcze marne minuty temu znajdywałem w sobie litość dla niego.
- On nie chce tego, wyrzuć to. - powiedziałem, odwracając głowę w stronę okna.
Jeszcze by pomyślał, że wciąż ma najmniejsze szanse na to, by mnie uwieźć.
...
Nawet jeżeli w swojej głowie, jak mantrę, wciąż powtarzam te same słowa...
,,To tylko akt, on tylko udaje. Dobrze wiesz, że w rzeczywistości jest zupełnie inny. On chciał cię tylko zmylić, i mu się to prawie udało.''
(-kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo, przestań już okłamywać samego siebie-)
...to i tak, cały czas czuję, jakbym tylko próbował siebie przekonać.
(-tak, pomyśl o tym chwilę, pomyśl, zastanów się; jego oczy, pamiętasz? zielone oczy, niewinne, muszą być niewinne-)
Jakby jednak nie spojrzeć, to on ma wygodne życie, prawda?
Można by wręcz powiedzieć, że mu się niesamowicie poszczęściło.
Urodził się w zwyczajnej, szczęśliwej rodzinie.
Zapewne żył, nie musząc się martwić o swoją przyszłość, już nie mówiąc o przyszłość całego narodu, i tu nagle, jednego dnia dowiaduje się, że ma wyjść za księcia.
Tym samym zapewnia sobie, jak i całej rodzinie luksusy, na które większość ludzi nie mogłaby sobie nigdy pozwolić.
Dodatkowo, on sam może liczyć na to, że wkradnie się w łaski jeszcze większej ilości mężczyzn.
Wie, że wystarczy, że dobrze odegra swoją rolę.
(nie, nie, nie, nie, nie, nie, przestań już, przestań)
I pomyśleć, że to członków swojej rodziny uznawałem za dobrych aktorów.
(-dziś też przegrałeś-)
~ Słowa: 5 200 ~
Uff, nareszcie.
Oryginalny epizod zawierał w sobie 2 030 słów.
Nie wiem, jakim cudem wydłużyłam go tak bardzo XD
Wiadomość mam.
Otóż, jest prawdopodobieństwo, że za tydzień mogę się spóźnić z epizodem, i to samo może się tyczyć tych wszystkich nadchodzących.
Postaram się je dodawać regularnie, ale nic nie obiecuję. T.T
Edytowanie tego epizodu zajęło mi ok. 4h.
Nie chcę wiedzieć, ile dokładnie zajmuje mi samo pisanie T.T
No cóż.
Do następnego razu~
Edit 02.07.16 - Było: 3 499 słów.
Edit 28.12.16 - Było: 4 619 słów.
Edit ostateczny, 17.02.17 - Było: 4 979 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top