11 - Która barwa kłamie?

-skreślone-

~ Kiyoshi ~

Jestem... taki samolubny, prawda?

A może to on jest samolubny?

Wiem, że cierpię.

Boli, bardzo, a jednak, wciąż...

On... on też, prawda?

Inaczej, ale wciąż...

...powoli...

Sam już nie wiem, co mam o nim myśleć.

Za dużo myśli na raz; a wątpię, żebym chociaż dał radę doczołgać się na balkon, już nie mówiąc o chociażby zbliżeniu się do krawędzi.

Leżąc na już idealnie chłodnej pościeli; która już z pewnością nie jest tak czysta, jak była jeszcze sprzed kilku godzin; mogę tylko patrzeć w sufit.

Boję się ruszyć głową, a co dopiero resztą ciała.

Pozostaje mi tylko myśleć.

Nawet, jeżeli nie wiem, czy w tym... w tym stanie, czy aby na pewno jest to taki dobry pomysł.

Mimo tego wszystkiego wydawałoby się, że miałbym wszelkie powody, żeby go nienawidzić.

Ale go... nie nienawidzę.

Wręcz... może właśnie wręcz przeciwnie?

Nie mam prawa do takich uczuć.

Widziałem jego oczy już w wielu różnych sytuacjach, i zawsze, zawsze, niezależnie od sytuacji; zawsze są tak bardzo samotne.

Smutne.

Niezależnie od tego, czy jest spokojny, czy rozwścieczony.

Zawsze ta jedna rzecz pozostaje taka sama.

Gdyby tylko Mia tu była, i słyszała moje myśli...

Dobrze wiem, co by powiedziała.

To, co każda inna osoba, ze zdrowym rozsądkiem znając sytuację.

Że to jego wina, może.

Albo że z pewnością nie zawiniłem, albo przynajmniej nie aż tak.

Pewnie powiedziałaby, że... że krzywdzenie kogoś, w ten sposób, nawet jeżeli są dowody, ma się jakieś dowody, to wciąż, że to wciąż jest...

Wiem.

Wiem, a mimo to, większa część mnie...

...nie...

...cały ja; wciąż, nawet podświadomie, go bronię.

Wciąż... wciąż pamiętam, te delikatne dłonie.

Poniekąd wciąż jakże smutne; obchodził się... obchodził się ze mną tak delikatnie.

Jakbym miał zniknąć.

Ale nie puszczał; przynajmniej nie, póki nie uświadamiał sobie, że; według niego; to nie pasuje do wizerunku księcia.

I jeszcze jego... nasz; pierwszy... poc... poca...

Rumienię się.

Leżę zakrwawiony na białawej pościeli, ślady łez pozasychały mi na policzkach, gardło zachrypnięte od krzyku, czuję przeszywający chłód, cierpię, odczuwam ból.

I jednocześnie, wciąż, nie obwiniam go za to.

Gdyby... gdyby tylko wrócił teraz do pokoju; albo nawet nie teraz, a za jakiś czas; i objął mnie. Delikatnie, tak jak wcześniej; wybaczyłbym mu.

Wybaczyłbym mu od razu, wszystko, bez wahania.

Albo nawet, że nie byłem na niego zły; po prostu poczułbym... ulgę, gdyby tylko tak zrobił.

Poczułbym się szczęśliwy.

Ale teraz... teraz jestem o wiele bardziej skołowany, niż wcześniej.

Za dużo myśli.

Teraz i głowa zaczęła mnie boleć.

Postanowiłem sięgnąć po ostatnią rzecz, która byłaby w stanie w tej sytuacji mnie uspokoić.

Mia...

Drżącymi dłońmi (dlaczego to boli aż tak?) spróbowałem dosięgnąć telefonu, który wiem, że położyłem pod łóżkiem.

I, oczywiście, w środku tego procesu, musiałem spaść z łóżka.

Ugryzłem się w wargę, żeby stłumić krzyk.

Wszystko... wszystko nadal jest w porządku.

(-jak długo planujesz się jeszcze okłamywać?-)

Nic mi nie jest. Poboli i przestanie.

(-cierpisz, wiesz o tym, a mimo to próbujesz odwrócić swoją uwagę od prawdy; bo to boli jeszcze bardziej-)

N-nie płaczę teraz. Nie mogę; w końcu planuję teraz zadzwonić do Mii.

(-za dużo się wydarzyło; nie tylko chwilę temu, ale też wtedy, z gwardzistą; bałeś się jak jeszcze nigdy wcześniej, obrzydliwe, obrzydliwe, obrzydliwe, to było obrzydliwe, tak obrzydliwe-)

Jedną dłonią sięgnąłem po metalowy przedmiot, zawieszając na chwilę wzrok na breloczku/rysunku kota, który Alyssa pomogła mi przytwierdzić.

(-mimo to, najbardziej boisz się nie tego, co się wydarzyło-)

Nienawidząc siebie za to, jak mocno trzęsą mi się teraz dłonie, spróbowałem odszukać numeru Mii.

(-a tej myśli; myśli, że kiedy to dotyk fałszywego gwardzisty wywołał w tobie niesamowite obrzydzenie...-)

Mam nadzieję, że nie jest za późno, żeby do niej zadzwonić.

Która to teraz jest godzina w Japonii...?

(-to ten fakt; fakt, że Rei, mimo bólu, który ci zadał; taki, jak nigdy wcześniej...-)

Pierwszy sygnał.

(-nie, nie tyle co Rei, tylko ty; że ty wciąż...-)

Drugi sygnał... trzeci... nie odbierze już?

Już jest za późno?

(-ty wciąż go...-)

A może to i lepiej?

Nie powinienem był jej zamartwiać. Głupio, że w ogóle zadzwoniłem; jak jutro zobaczy, że dobijałem się do niej o takiej godzinie, to na pewno będzie niepotrzebnie się zamartwiać, już nie mówiąc o tym, że...

- Kiyoshi?

...och.

Odebrała.

Wdech. Wydech.

- M-Mia...

...n-nie...

...głos mi zadrżał.

I jak mam jej teraz powiedzieć, żeby się nie martwiła?

Teraz na pewno pomyśli sobie nie wiadomo co, a przecież n... nic się specjalnego nie stało; nikt w końcu nie umarł, nikt nie zachorował, i...

Mia niczym nie odpowiedziała. Nadal cisza.

Zupełnie, jak gdyby wcale nie odebrała tego telefonu.

Cisza jest... tak inna, i dziwna; zwłaszcza między nami.

Zaczyna mi się zbierać do płaczu.

Nie, ja... nie powinienem pozwolić jej się martwić o bezużytecznych rzeczach.

To nie jest tak, że cokolwiek, zwłaszcza teraz, o tej porze, można na to (-na co dokładnie...?-) poradzić.

Wziąłem głęboki oddech, zanim się odezwałem; z zadowoleniem stwierdzając, że ani razu mój głos nie zadrżał.

- Nie martw się, dbaj o siebie. Po prostu miałem drobny problem... z zaśnięciem. - To nie jest kłamstwem. - Pomyślałem po prostu, że może z twoim głosem zasnę troszeczkę szybciej; wiesz, jutro ważny dzień... - źle, jest źle; zaczynasz staczać z toku rozmów, jeszcze trochę, a się domyśli, że coś jest inaczej... - Po prostu... chcę, żebyś już wyzdrowiała. Tak, to wszystko. Nie martw się niczym innym.

Rozłączyłem się.

A może Mia to zrobiła? Nie wiem.

Wiem, że aktualnie leżę na zimnej podłodze, i że za chwilę będę musiał podjąć próbę wstania.

Jeżeli tego nie zrobię, to zasnę tu i teraz, a jutro rano obudzę się jeszcze bardziej obolały.

Chociaż, ta pościel...

Coś... coś chyba muszę zrobić na ten temat, prawda?

To może jednak... zostanę na razie na podłodze.

(-pragnąłeś ujrzeć jego oczy; to, co bolało cię jeszcze bardziej od tej już zaschniętej krwi, było właśnie to, że ich nie widziałeś; kiedy tak bardzo tego pragnąłeś; kiedy pragnąłeś zobaczyć, upewnić się, że ten sam, samotny, pragnący uczucia, wciąż tam jest; że nie zniknął, nie wyparował, że wciąż... jest szansa...-)

Nawet nie zauważyłem, kiedy ponownie zacząłem płakać.

Chociaż... chociaż nie powinienem był się już tym dziwić.

Nie pierwszy raz.

(-i nie ostatni-)



~ Rei ~

Jeden problem... z głowy.

Więcej niż w jednym tego słowa znaczeniu.

Już nie istnieje, a jednak wciąż... wciąż mam te denerwujące uczucie na dnie swojej podświadomości.

Dlaczego tak bardzo to uczucie ma pierwsze miejsce w moich myślach?

Dlaczego w ogóle muszę się nad tym zastanawiać?

Tyle już razy; nie tylko teraz, ale i uprzednio; powtarzałem sobie, a mimo to... mimo to, wciąż, to nie wystarczyło...?

Tym razem na niego nie patrzyłem.

Tym razem nie pozwoliłem mu nawet na mnie spojrzeć.

Zbyt dobrze wiedziałem, że znowu rzuciłby w moją stronę te zielone oczy, i znowu, chociażby na chwilę; znowu bym się zatracił...

...ale nie mogę na to pozwolić.

Masz dowód. Tego się trzymaj.

Przestań próbować uniewinniać go za każdym razem.

Zwłaszcza nie teraz, nie teraz, kiedy masz już dowód.

Zwłaszcza, że ten dowód jest tak oczywisty; widziałeś to wszystko na własne oczy, i jeszcze ta notatka...

On jest dobrym aktorem; z pewnością, gdybym tylko mu ją pokazał, znowu udawałby niewiniątko; znowu udawał, że nie ma najmniejszego pojęcia, skąd by się to mogło tam wziąć.

I ja znowu, chociażby po części, uwierzyłbym mu.

Znowu, zamiast posłuchać zdrowego rozsądku, a nawet jasnych dowodów, posłuchałbym się tych jego dużych, zielonych oczu.

Wystarczyłoby jedno spojrzenie, a on znowu...

Już nie mówiąc o tym, że sobie obiecałem; obiecałem, że już nigdy...

Moje wciąż nieco zagmatwane myśli przerwał widok, który mnie zastał.

Jaka jakże niemiła niespodzianka.

Obiekt, a może jednak osoba, która zagrodziła mi drogę do gabinetu, opierając się nonszalancko o czerwoną ścianę korytarza.

Prowokując mnie.

- Bracie.

Nienawidzę, jak mnie tak nazywa.

Jak on śmie mnie tak w ogóle nazywać; zwłaszcza po tym, jak mnie upokorzył...?

...nie myśl o tym teraz, nie myśl, nie teraz...

Pierwszą rzeczą, która wpadła mi do głowy w tej sytuacji, było go po prostu ominąć.

Nie jest w końcu nawet w najmniejszym stopniu warty nawiązania jakiejkolwiek konwersacji.

Nie ma nic do powiedzenia, co wiązałoby się w jakikolwiek sposób z czymś wartościowym.

Bezużyteczny, tak jak cała jego osoba.

Coś jednak jest... nieco inne na jego temat dzisiaj.

Spuszczony wzrok; niemalże jakby był speszony, co chwila łapie się za rękawy od koszuli, przekłada ciężar z nogi na nogę.

Denerwuje się.

Widziałem go jeszcze kilka godzin temu, i nie okazywał wtedy najmniejszych oznak zdenerwowania.

Chodzi więc o incydent sprzed chwili, więc...

...och, nie mów mi...

...że moje, nie tyle co obawy, a przypuszczenia, że ten gwardzista nie był jedynym, są prawdziwe?

Tak jak się chwilę zastanowię, to ostatnio rzucał mu ukradkowe spojrzenia na korytarzu...

Kto by pomyślał...?

Jest tylko jeden sposób żeby się w pełni przekonać.

- Naprawdę sądziłeś, że nie zauważę, jak na niego patrzysz?

Oczy rozszerzyły mu się w zdumieniu, nie rozumiejąc, co mam na myśli.

Kilka chwil, i gdy dotarło do niego, co miałem na myśli, mógł tylko patrzeć się ślepo w moją stronę.

Och, czyli że on również będzie planował udawać niewiniątko do samego końca?

Może i wydawał się jakże przekonująco zszokowany przez parę chwil, ale wiem lepiej.

Nie mogę mu uwierzyć.

Nie zwłaszcza ze sposobem, w jaki podążał wzrokiem za zielonookim, gdziekolwiek by się nie udał; albo ten raz, kiedy zobaczyłem go w bibliotece, kiedy tylko Kiyoshi był w pobliżu...

Ten drań; mój brat; nigdy nie chodzi do biblioteki.

Nie od... nie od wtedy, więc jest tylko jedno wyjaśnienie...

- Nie zrobię niczego, ponieważ należy do ciebie, bracie.

Jak on śmie...

- Przestań mnie tak nazywać... - wywarczałem, z satysfakcją patrząc, jak ten zadrżał. - Nigdy nie uznawałem cię za członka rodziny, i nie zamierzam tego zmieniać.

Spojrzałem na niego z całą nienawiścią, którą byłem w stanie zebrać w jednym spojrzeniu.

Jedyne spojrzenie inne od obojętności, na które zasłużył z mojej strony. 

- I możesz go sobie zabrać. Mnie to nie obchodzi. Mógłby zdechnąć i bym nie zauważył.

(-znowu kłamiesz kłamiesz kłamiesz kłamiesz, i to jeszcze w ten sposób; nie kłamcie już, wszyscy, to boli-)

- Nie rozumiesz. - powoli podniósł głowę, wciąż jednak nie patrząc mi w oczy. Jak on śmie wmawiać mi, mi, że czegoś nie rozumiem? A może właśnie jest wręcz przeciwnie, i to oni, jak zwykle, oni... - Jest twoją własnością, ty posiadasz go w pełni, i on zdaje sobie z tego sprawę. Nie należy do mnie, więc...

- Należy do całego Toran'u.

Nie możesz go zamordować; dobrze wiesz, że mordowanie na środku korytarza nigdy się dobrze nie kończyło, a on jednak jest postawiony już o ten jeden szczebel zbyt wysoko...

- Ale on uznaje tylko ciebie.

- PRZESTAŃ JUŻ ŁGAĆ! - wzdrygnął się, a mnie nie obchodziło to, że swym głosem równie dobrze mógłbym przyciągnąć potencjalnych, niechcianych słuchaczy.

- Więc może mi powiesz, dlaczego uciekałby do innych mężczyzn, gdyby tak było w rzeczywistości? Arbitro, prawdopodobnie mój chory psychicznie ojciec, ten cały ,,gwardzista'', ta jego prywatna dziwka, z którą utrzymuje stały kontakt; ba, ma nawet tu przyjechać w niedziele... i teraz jeszcze ty? - Uderzyłem w ścianę, z satysfakcją patrząc, jak pozostawia na tej przeklętej, czerwonej farbie ślad. - Kto jeszcze będzie jego ofiarą?

- Nikt oprócz ciebie nie obejmował go w ten sposób, więc dlaczego...?!

- Przestań. Kłamać. Powtarzam już po raz ostatni. A teraz przesuń się. Chcę już wejść do gabinetu i mieć dzisiejszy dzień z głowy.

Przesunął się w ten sposób, że teraz całym ciałem zasłaniał mi drogę.

...

- Nie, nie zrobię tego; nie, póki nie obiecasz mi, że z nim porozmawiasz.

Och...

...ta determinacja...

Nie tego spodziewałem się po tym, który zawsze w niekomfortowych dla siebie sytuacjach po prostu odwracał wzrok.

Zamiast mu odpowiedzieć, odwróciłem się na pięcie.

Nie muszę mu niczego obiecywać.

Nie, kiedy sam nie był w stanie dotrzymać tej jakże prostej, ale ważnej obietnicy, przez którą teraz byłoby lepiej, jakby po prostu już był martwy.



~ Kiyoshi ~

Boli.

O wiele bardziej, niż się spodziewałem, że mogłoby to boleć.

Boli wystarczająco, że mimowolnie rozpłakałem się w momencie, kiedy udało mi się ustać na obu nogach, opierając się o ścianę.

Ale płakałem tylko i wyłącznie, mimowolnie, z bólu fizycznego; nic więcej, nic...

Udało mi się wejść do toalety, i nawet ani razu się nie przewróciłem! To już coś.

Teraz... teraz już ta nieco gorsza część.

Usiadłem, powoli, na kafelkach pod letnią wodą lejącą się z prysznica.

Wiem, że nie powinienem był marnować wody w ten sposób; ale chociażby przez chwilę...

Oparłem się o płytki, uniosłem głowę i zamknąłem oczy, pozwalając, żeby woda wszystko ze mnie zmyła.

Wszelki dotyk.

Nie otworzyłem oczu.

Zbyt bałem się tego, co mógłbym zastać.

(-czerwień? biel? róż?-)

Wciąż nie ruszając się z miejsca przeniosłem jedną dłoń na kurek od wody.

Tyle na razie musi wystarczyć...

~ * ~

Po tym, jak ubrałem się w świeże ubrania, od razu poczułem się jakoś... lepiej.

W końcu, ile można myśleć o tym, co się już zdarzyło?

To już nie jest ważne.

Teraz ważne jest zrobić szybkie porządki, a potem udać się na zajęcia; nie chcę się w końcu spóźnić, i mimo, że, według zegara, mam jeszcze kilka godzin, tym razem droga przez setki korytarzy może zająć mi nieco więcej...

...czasu...

...

...dlaczego nie ma tu pościeli?

Jestem pewien, że jeszcze chwile temu... na łóżku; te...

...te brudne...

N-nie... Nie zdążyłem nawet ich przemyć...!

Jeżeli ktokolwiek je zobaczy...!

...nie, nie, nie...!

Muszę... muszę znaleźć Alyssę...!

Może i się spóźnię, ale to jest o wiele ważniejsze...

Nie chcę, żeby Rei był potem na mnie za to zły.

Jeżeli dowie się on...

...dowie się i Aribtro-san, i Michael, i Mia...

~ * ~

Przemieszczanie się przyniosło mi więcej problemów, więcej bólu, niż się tego spodziewałem.

Ale muszę się pospieszyć...

...nie chcę, żeby...

...potem były jakiekolwiek problemy...

...bo niby jak wytłumaczyć krew, i to na pościeli...?

Wdech, wydech, spokojnie; na pewno nikt nic nie zauważył, dojdę do pralni, i wszystkim się zajmę, nic się nie stanie i nikt się nie dowie...

- Kiyoshi.

!

A-Arbitro-san...?

- D-dzień dobry, przestraszył mnie pan... Ł-ładna dziś pogoda, p...p-prawda?

Wcale nie wyglądam inaczej, prawda?

Głos mi drży, cały drżę, oczywiście, że nie wyglądasz tak jak zazwyczaj; dlaczego nie zapisałem się na to kółko aktorskie?

Nie chcę nikogo niepotrzebnie martwić.

(-i tak to niczego by nie zmieniło-)

W jednej chwili objął mnie delikatnie ramieniem, a ja momentalnie zdrętwiałem.

Nie było w tym nic... strasznego.

Może i wręcz przeciwnie.

Dłonią zaczął głaskać moje włosy.

Jego dłoń... jest ciepła.

Tak bardzo podobna do tej Rei'a.

...

...on...

...nienawidzi mnie teraz jeszcze bardziej, prawda?

Nie tak to miało być.

Więc dlaczego wciąż nie byłem w stanie się wysłowić?

Znowu ciekną mi łzy.

Ile można?

Ile można płakać?

Mam... mam dość płakania; nic to nie zmienia, i nie zmieni; dobrze to wiem.

(-nieważne ile by nie płakał, rodzice i tak nie wrócą-)

A mimo to nie mogę tego powstrzymać.

(-nieważne ile by nie płakał, siostra i tak nie wyzdrowieje-)

Naprawdę jestem aż tak słaby?

- Ćśś... - objął mnie nieco mocniej, ale wciąż czułem się niczym szkło. - Twoja siostra będzie tu już za trzy dni... Po prostu wytrzymaj do wtedy. On, na pewno, wtedy... - Mia... - Na pewno zrozumie, kiedy tylko ją zobaczy.

Pociesza mnie.

Nie ma żadnych ukrytych intencji; chce mnie po prostu pocieszyć.

Naprawdę to doceniam. Zwłaszcza po tym, co się wczoraj... dzisiaj... wydarzyło...

...

...pościel.

Zapomniałem.

Zaraz... zaraz zaczną się godziny, gdzie służba będzie się krzątać po korytarzach.

J-jeżeli nie uda mi się odnaleźć tego, to wtedy...!

- Alyssa już się tym zajęła. Nie martw się. Nikt nic nie widział.

Huh?

Skąd... skąd on wiedział?

- Mamrotałeś coś pod nosem.

Och... to dużo wyjaśnia.

Jego dłonie opuściły moje plecy, a sam wyprostowałem się lekko.

Albo przynajmniej spróbowałem.

- To ja... wrócę już do swojego... naszego pokoju.

- Odprowadzić cię?

Z jednej strony z pewnością uda mi się dojść tam szybciej..

...ale z drugiej Rei na pewno znowu byłby na mnie zły.

- N-nie, nie trzeba. To... ja już pójdę.

- Zadzwoń, jeżeli tylko się coś zmieni, śliczny.

To w nim się chyba nigdy nie zmieni...

Kiedy tylko jego dłoń opuściła moje włosy, nie czekając na żadną inną odpowiedź skierował się w drugą stronę.

Niezależnie od tego, jak ciepło nie robiło mi się na myśl, że tak bardzo mi pomogli zarówno Arbitro-san, jak i Alyssa...

...to wciąż mam takie... okropne uczucie, że coś złego się stanie.

Chociaż pewnie jestem po prostu zmęczony.

(-nieważne, ile by nie płakał; ten, którego kocha, i tak nie przestanie go nienawidzić-)



~ Rei ~

Och...?

Hmm, czyli jakieś umówione spotkanie, tak?

I pomyśleć, że jeszcze wczoraj rozmawiałem na ten temat z moim bratem...

...a już dzisiaj; kilka godzin później; znowu widzę, jak bardzo jego słowa były kłamstwem.

Znowu.

,,Śliczny''.

Tak go nazwał.

Nazwał go tak samo jak ten... ten obrzydliwy ex-gwardzista w swojej notatce.

I niby mam uwierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności?

Ta dziwka...

Jak on... śmie... i to jeszcze już, od razu, następnego dnia...?

Chociaż, zgaduję, że powinienem już był się do tego przyzwyczaić.

Ta rozmowa sprzed chwili, determinacja mojego brata, ten list, te śmieszne papierki i zdesperowany Arbitro, ich nocna pogadanka; jeszcze zanim zapieczętowano jego los...

...i on... albo raczej już oni; wciąż się łudzą, że mu (im) uwierzę?

Wiem, co się teraz wydarzy.

On zapewne również.

Wejdę do jego pokoju.

Zmuszę go, żeby obsłużył mnie tak, jak obsługuje tych wszystkich innych mężczyzn.

Gdy tylko skończę; wyjdę.

A on wciąż będzie sprzedawał się innym.

(i nawet nie wiesz dlaczego to tak bardzo cię boli)

~ Słowa: 2 877 ~


Ach, żyć się odechciewa. Siedziałam nad tym rozdziałem dziewiętnaście godzin, prawie że non stop. 

Sami oceńcie jak wyszło.

I, tak jak już wspomniałam; następny Blank Canvas będzie 18+. 

Hmm, ogółem za tydzień chyba czas na drugą połówkę.

Przy okazji; na głównym blogu zaktualizowałam listę opowiadań i ich postęp, także jak ktoś jest ciekawy ile co będzie mieć rozdziałów to istnieje takie coś. 

Powoli zbliżamy się do końca... dziwne uczucie, doprawdy. Przynajmniej z Blank Canvas.

Już planuję drugi sezon ,,Drugiej Połówki''. 


Następny epizod: 12 - ... (pojawi się...

...gdy gwiazdy betlejemskie zakwitną na moich opuncjach w kolorach tęczy. )


Edit 22.02.17 - Było: 2 830 słów.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top