1 - Białe płótno początkiem powieści.
~ Kiyoshi ~
Tak jak każdego dnia chwilę przed lekcjami poszedłem odwiedzić siostrę.
Ciekawe, czy i tym razem będę musiał zrobić jej godzinny wykład na temat tego, że nie należy się przemęczać, i że statystycznie człowiek bez snu nie funkcjonuje.
Przedzierałem się wolnym krokiem przez te białe, sterylne korytarze, nie mogąc powstrzymać tego lekko smutnego uśmiechu na twarzy.
Nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata, kiedy to przechodziłem przez nie po raz pierwszy. Już doskonale wiem, że gdybym tylko usiadł na jednym z tych ciemnych, drewnianych krzeseł w poczekalni i zamknął oczy, z całą pewnością byłbym w stanie wymienić z pamięci każde, nawet te najmniejsze z pęknięć na suficie. Dość... przygnębiające, prawda? Tym bardziej, że i tym razem przybyło nowych pacjentów.
Nie mija kilka minut, a znajduję się już przed niepomalowanymi, drewnianymi drzwiami, na których była umieszczona prosta tabliczka z numerem; 0401.
Pukam, i nawet nie czekając na odpowiedź, delikatnie naciskam na klamkę pamiętając, że łatwo jest ją wyrwać.
Po co pukać, skoro możliwe, że właśnie teraz Mia odsypia nieprzespaną, bo poświęconą malowaniu noc? Dobrze wie, że nie jest to zbyt zdrowe; z drugiej strony jednak, wątpię, żeby kiedykolwiek posłuchała kogokolwiek w tej kwestii.
- Mia? Jak się czujesz? - pytam niemalże szeptem, od razu wzrokiem zerkając w stronę postaci na białym łóżku.
Nie, żebym spodziewał się, że zaśnie z łatwością; nie z tymi wszystkimi myślami o przyszłości, tymi możliwościami, tymi złymi scenariuszami, które każdego dnia mogą rozegrać się za drzwiami każdego ze szpitalnych pokoi.
Mam ciche przeczucie, że tylko i wyłącznie przez wymęczenie do końca swojego organizmu jest w stanie doprowadzić się do takiego stanu, który przypomina sen.
Może i była tu dużo czasu, ale to wciąż nie jest dom. Niekoniecznie obce miejsce, ale jednocześnie wciąż nie daje nikomu żadnego poczucia bezpieczeństwa, żadnego poczucia ciepła. Nie z tą wszędzie otaczającą nas pustą bielą.
Wciąż zachowując się jak najciszej jak potrafiłem (o dziwo po drodze nie potykając się o własne nogi), podszedłem bliżej. Wstawiłem jeszcze tylko kolorowy bukiet kwiatów do równie różnobarwnego wazonu z pobliskiego stolika, by następnie usiąść na małym, drewnianym taborecie.
Mia od zawsze kochała wszelką roślinność; najbardziej uwielbiając tą, którą od razu mogła uwiecznić swoim pędzlem na płótnie.
Do dziś modliłem się z podziękowaniami do bogini szczęścia, dzięki której natrafiliśmy na naprawdę miłych lekarzy i przyjazne pielęgniarki. Gdyby nie to, że pozwolili nam zamienić jedną z tych najmniejszych, pojedynczych sal szpitalnych (niemalże schowek na rupiecie) w istną pracownię malarską, to nie wiem, czy Mia utrzymałaby swój obecny poziom zdrowia mentalnego. No... prawie pracownia malarska. Jednak nawet ta jedna sztaluga i rozstawiony zestaw farb i pędzli zajmuje wystarczająco dużo miejsca w tym i tak małym pomieszczeniu.
Również doskonale wiedzieli, że gdyby nie ta możliwość oddania się swojej pasji; pasji, która zniknie wraz z operacją; to straciłaby wszelką motywację. Motywację, wolę walki z tym... z tym obrzydliwym paskudztwem, które każdego dnia mogłoby ją zabić. Nie chcę nawet... nie chcę nawet o tym myśleć.
- ...Kiyo-chan? - jej głos, tak bardzo słaby, słaby. Lubie jej głos, nie lubię tego tonu. To boli, co samolubnie przed nią ukrywam.
Nie mogę w końcu dać jej po sobie poznać najmniejszej oznaki czegoś innego, niż spokój; nie znowu, nie tym razem.
Przynajmniej próbuję, ale dobrze wiem, że to nie działa; tak samo jak jej wymuszony uśmiech nie jest w stanie przekonać mnie.
Sam nie wiem, czy to dobrze, czy też źle.
Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się nie starali czegoś ukryć; druga osoba zawsze zobaczy niczym przez szkło te wszystkie, nawet najbardziej splątane myśli, uczucia; niezależnie ile bym nie próbował ubrudzić to szkło, albo zakrywać je palcami, ona i tak wszystko zobaczy.
Z lekkim uśmiechem wciąż na ustach przyglądam jej się nieco uważniej.
Blada skóra, i jeszcze ten jej głos; lekko zadrżał, kiedy tylko wypowiedziała moje imię.
Czuje się gorzej, niż wczoraj, kiedy miała więcej kolorów, kiedy miała pewniejszy głos, mniej zmęczone oczy.
Ja nie zmuszam się już do ukrywania najmniejszych oznak lekkiej fatygi i zmęczenia, a i ona nie próbuje szeroko się uśmiechać i żartować, zapewne jeszcze bardziej by się tym męcząc.
Dobrze, że przynajmniej przekonałem ją, żeby przynajmniej przede mną nie udawała zdrowej, w pełni sił.
Nigdy nie kończyło się to dobrze. Ostatnim razem, próbując ukryć wyjątkowe zmęczenie przede mną, chciała opowiedzieć energicznie jedną z historii, którą usłyszała od jednej z pielęgniarek.
Skończyło się to nagłym atakiem kaszlu i koniecznością interwencji lekarzy.
Aach, do cholery no, i znowu; znowu odpływasz do przeszłości, kiedy teraźniejszość siedzi teraz przed tobą; nie czas, nie czas teraz o tym myśleć!
Skoro to ona nie ma teraz wystarczająco siły, żeby się uśmiechać, to moje zadanie; moje zadanie, żeby podtrzymywać ją na duchu.
Żaden pacjent nie chce widzieć zmartwionych twarzy bliskich, prawda?
Zamiast tego zacznij myśleć o ślimakach, albo o ślimakach chodzących po ludziach, albo o czymkolwiek; czymkolwiek, żeby tylko się jakoś rozluźnić, przestać ją martwić.
A potem, już z szerszym uśmiechem na ustach, spoglądam jej w oczy, i po prostu wiem.
Wiem, że niezależnie od tego, jak sam bardzo bym nie starał się teraz zmienić wyrazu swojej twarzy, ona i tak dojrzy troskę. Nie uda mi się to, nie teraz, kiedy to tak spoglądam na nią, leżącą na tym białym łóżku. Musiałbym odwrócić wzrok. Też nie mogę.
Włosy dziewczyny, które są tak samo ciemnobrązowe, jak te moje, spływają cienkimi kaskadami po jej twarzy.
Lekarze powiedzieli, że po operacji będzie musiała przejść jeszcze przez chemioterapię... Czyli że wypadną jej wszystkie włosy, prawda?
...ale zawsze można postarać się o jakąś perukę! Skorzystamy po prostu z pomocy kolejnej fundacji, jestem pewien, że coś i na to się zaradzi.
Tak bardzo, jak nie mam nic przeciwko korzystania z pomocy różnych stowarzyszeń, tak ten przypływ kolejnych niemalże cierpiętniczych myśli Mii, ilekroć tak nie robimy, wywołuje u mnie kolejne wyrzuty sumienia. Zwłaszcza jeżeli jeszcze kilka lat temu to ona piekła ciasteczka na kiermasz charytatywny. Zwłaszcza, jeżeli jeszcze... jeszcze tak niedawno, wydawałoby się, wkładała pieniążek do puszki dla różnych fundacji.
Może po prostu jej wtedy o tym nie powiem?
Każde pieniądze fundacji na jej rzecz przypominają jej o sprawach, na które nie ma wpływu. Ta jej obecna niemalże bezsilność; niezależnie od tego, ile razy bym jej nie powiedział, że to w porządku, ona i tak mi nie uwierzy.
Sam na jej miejscu bym tego nie zrobił. Sam pragnąłbym zająć jej miejsce.
Spoglądam dalej, wciąż nie mogąc powstrzymać się od jej uważnego obserwowania. Myślenia o niej. Porównywania.
Jest o wiele drobniejsza, niż w przeszłości. Kiedyś to ja byłem tym ,,mniejszym chucherkiem'', którego omalże nie można było przypadkowo zmiażdżyć na ulicy.
A teraz... teraz, dobrze, że przynajmniej nie nabrała przez chorobę skłonności anorektycznych, tak jak ta pacjentka, której już tu nie ma. Nie wiem, co się z tamtą dziewczyną stało. Nie zapytałem się lekarzy, z obawy przed odpowiedzią, którą mogli udzielić. Mi pozostało mieć tylko cichą nadzieję, że ta ma się dobrze.
Może i Mia nie ma żadnej choroby związanej z jedzeniem w ten sposób, a jednak, kiedy to wpatruję się w to leżące na łóżku ciało; mam wrażenie, że każdego dnia coraz bardziej jej ubywa. Że jeszcze tylko kilka chwil, a sama zamieni się w pył i mnie zostawi.
Zupełnie, jak gdyby znikała każdego dnia.
- Rozmawiałem z lekarzami. - zwróciłem się w niej stronę z tymi słowami, ignorując sińce pod jej oczami.
Nie myśl teraz o złych rzeczach. Zbyt łatwo się dekoncentrujesz. Nie myśl już o tym.
W końcu Mia i jej samopoczucie jest teraz najważniejsze, ważniejsze od tych twoich głupich, bezpodstawnych scenariuszy.
- Operacja już... już za tydzień, prawda? - zapytała, odwracając głowę w stronę okna, tym razem nie spotykając mojego spojrzenia.
Zły znak, zły znak, zły znak; oznacza, że próbuje powstrzymać łzy...
- Tak, ale o nic się nie martw, to sami specjaliści! - nie wystarczy, nie wystarczy, nie wystarczy... - Pamiętasz? Brat Tsukiego również przez tę całą szpitalną procedurę przechodził... i patrz jak teraz śmiga po korytarzach! Jestem pewien, że będziesz mogła o wiele więcej! Może nawet uda nam się skoczyć na bungee, albo nawet ze spadochronem! Chociaż prędzej umrę z tym moim lękiem wysokości... - uśmiechnąłem się delikatnie, próbując, próbując odciągnąć ją od tych natarczywych, złych myśli.
Myśl, co się ostatnio takiego zabawnego działo!
Uhh, może opowiem jej o tym wypadku Tsukiego z kotem?
Albo o tym jak nasza sąsiadka...
...ach.
Jej oczy.
W tym stanie... w tym stanie mnie nie posłucha, nawet mnie nie usłyszy.
Od czasu wypadku rodziców, ciemne wizje zbyt często zaprzątają jej głowę; myśli zbyt ciężkie, zbyt natarczywe, zbyt możliwe, by móc się ich pozbyć.
Jej choroba nie pomogła.
- Ale... ale czy... czy na pewno dasz radę zapłacić za operację? - głos, drży, znowu jej drży. znowu nie wiem, jak mógłbym jej pomóc, czy mógłbym jej pomóc. - Dużo kosztuje, tak dużo... Skąd weźmiesz tyle pieniędzy..? - jeszcze chwila, a zaczęłaby płakać. Wiem, wiem, że nie robiła tego nigdy wcześniej przy mnie, ale jeszcze chwila, a...
Sam niemalże nie zacząłem płakać.
Dobrze wiem, że nie są to łzy smutku, łzy zmartwienia o to, czy przeżyje.
To są łzy, które martwią się o to, co się ze mną stanie.
Łzy pełne wątpliwości, jak dokładnie uzyskam te pieniądze.
Myśl, myśl, myśl, jakby tu opanować sytuację...
Przecież to nie jest tak, że mogę jej tak o po prostu powiedzieć, jak dokładnie zdobędę te pieniądze.
Te jej łzy... Ona jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, ale... ale to nie sama choroba jest jej największym przeciwnikiem.
Stres i zamartwienia to są twoi najwięksi wrogowie w tym szpitalu, Mia...
- Znalazłem dobrze płatną pracę i dostaję zasiłek ze szkoły, już nie mówiąc o tej fundacji, którą pomogli nam założyć rodzice Tsukiego! - obdarowałem ją kolejnym, ciepłym uśmiechem, kładąc swoją dłoń na jej.
W końcu, co innego mogłem zrobić?
Ze smutkiem zauważam, że jej dłoń jest jeszcze chłodniejsza, niż zazwyczaj.
Poproszę potem pielęgniarkę o podwyższenie temperatury, albo przynajmniej o jakiś dodatkowy koc.
-Nawet jeżeli wątpię, żeby to jakkolwiek temu pomogło.-
- Nie myśl o tym, dobrze?
- Ale... nie mów mi, że to jakaś ciemna praca, co? - jej ton, oskarżycielski, ale nieco rozbawiony mnie zaskoczył.
Rozbawiony; nie mówi poważnie, czyli ufa mi, że żadną szemraną robotą się nie zajmę, nawet dla niej.
Nie zrobiłbym tego. Nie zmusiłbym jej do życia z wyrzutami sumienia, z kolejnymi ciężarami, jakże niepotrzebnymi.
Gdyby nie to, z całą pewnością podjąłbym się dla niej takiej pracy już dawno temu.
Ten jej rozbawiony ton, a jednak doskonale wiem, jak próbuję tylko tym ukryć, jak bardzo się o mnie martwi.
Tak samo jak ja swoim wyrazem twarzy próbuję ukryć, jak bardzo widok jej przykutej do szpitalnego łoża mnie boli.
Tak samo jak i mi się to nie udaje.
- O-och, no wiesz, nieee, wcale, jest tak tylko z dziesięć stron z zapewne samymi haczykami, której nie przeczytałem przy podpisywaniu umowy o pracę u takiego szefa Yakuzy w podziemiach... - wstałem i wciąż śmiejąc się złośliwie obróciłem na pięcie.
Nawet jeżeli to tylko przez chwilę...
- Kiyoshi Mirai... wracaj tu natychmiast! - powiedziała nieco głośniej, uśmiechając się szeroko, kiedy w odpowiedzi tylko żartobliwie wystawiłem jej język.
Tak.
Tak to właśnie powinno zawsze wyglądać.
Tak, jak kiedyś było, i jeszcze jak z pewnością będzie w przyszłości.
Tylko następnym razem ona będzie już po operacji, i będzie w stanie za mną pobiec.
Wierzę w to.
Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, ja już wymknąłem się z pokoju kierując się w stronę wyjścia z tego szarego więzienia pełnego miłych ludzi.
Będę ją wspierać z całych swoich sił, całym sobą.
W końcu zostaliśmy tylko my.
~ * ~
Aktualnie mieszkam akademiku, za namową cioci mieszkającej i pracującej w USA, a przede wszystkim Mii.
Dom dziadków jest zbyt daleko, dojście, nawet pieszo, zająłby kilka godzin, dom rodzinny jest jeszcze dalej.
Już nie mówiąc o tym że żadne z tych miejsc nie zapewniłoby mi jedzenia, a nie chcę znowu martwić Mii tym, że jem o wiele mniej, niż powinienem.
Wracając może jednak do tej cioci, o której wspomniałem; ciotka Cindy mieszka i pracuje w Ameryce, i regularnie przesyła nam pieniądze.
Umożliwiła mi naukę, za co, oczywiście, że jestem je bardzo wdzięczny!
...a jednak nawet ona nie miała wystarczająco dużo pieniędzy, żeby móc zapłacić za operację Mii.
Nie pozwoliłem siostrze zobaczyć dokładnych kosztów.
Jeszcze brakuje mi tego, żeby zeszła na zawał albo zrezygnowała z operacji.
Nie oznacza to jednak, że ja sam widząc tę sumę się poddałem.
Dobrze wiedziałem, że pozostając w szkole nie uda mi się zarobić wystarczająco dużo, dlatego, kiedy to kilka dni temu zaoferowano mi pracę ,,gospodarza domowego''...
Najpierw usłyszałem o posadzie pomocy domowej, przez którą musiałbym wyjechać z miasta i zamieszkać gdzieś indziej.
Chciałem odmówić, w końcu; szkoła, inne prace, Mia...
...a potem usłyszałem o wysokości pensji.
Decyzja była prawie natychmiastowa.
Na razie, przynajmniej przed operacją, zdecydowałem się utrzymać to jednak w sekrecie, zarówno przed personelem szpitalu, jak i przed samą Mią.
Gdyby tylko Mia się o tym dowiedziała, to na pewno by się nie zgodziła; ani na samą pracę, ani na mój wyjazd, ani na rezygnację ze szkoły, i pewnie jeszcze by się stresowała niepotrzebnie, wymyślając możliwe, czarne scenariusze.
Dlatego też tak jest najlepiej.
Gdyby Mia powiedziałaby teraz ,,nie'' tej pracy, byłoby to jednoznaczne z tym, że nie zgadza się na operację.
A na to pozwolić nie mogę.
Dobra, przyznaję, że okoliczności, w jakich dostałem tę ofertę były wyjątkowo dziwne, ale co innego mogłem poradzić?
Za bardzo potrzebowałem, a z resztą nadal potrzebuję tych pieniędzy, żeby przejmować się takimi błahostkami.
...nie zmniejsza to jednak w żaden sposób dziwności całej tamtej sytuacji.
~ Kilka dni temu ~
Jak zawsze wracałem drogą do akademika, dźwigając wypełnione najróżniejszymi produktami, dość ciężkie dwie siatki na zakupy.
Albo przynajmniej to powiedziałem Mii, kiedy to zapytała.
W rzeczywistości była to jedna siatka z chlebem, masłem i serem, którą planowałem wyżywić się do końca tygodnia, odkładając resztę pieniędzy na operację.
Nie mogłem w końcu jeść nie wiadomo czego, kiedy ona sama jadła te z pewnością nie najsmaczniejsze jedzenie szpitalne.
Poza tym, wydając tygodniowo o 1000 jenów mniej [A/N: Ok. 35 zł], niż to, co zarządziła Mia, byłbym w stanie o wiele szybciej zebrać na operację; oszczędzanie w końcu zaczyna się od najmniejszych rzeczy, a przecież...
...i znowu zszedłem z trasy myślenia.
To, co takiego tym razem było innego w scenerii ulicy, był dość specyficznie zachowujący się starszy pan.
Chodził on niemalże w kółko, co chwila się rozglądając; od razu, niczym godny następca Herkulesa Poirota, wywnioskowałem, że najprawdopodobniej się zgubił.
A to uczucie to akurat doskonale znam; sam, kiedy pierwszy raz trafiłem do Tokio, myślałem, że już nigdy nie znajdę drogi powrotnej.
Tak duże miasto, tyle dzielnic, ulic, a jednak ów mężczyzna, z niczym więcej, a kartką papieru, z determinacją próbował się rozczytać z tej swojej mapy.
Zbyt dumny, żeby zapytać kogoś o drogę.
I to wcale nie jest tak, że sam jestem z siebie dumny, ilekroć samodzielnie odnajdę drogę powrotną do akademika!
Wracając może jednak do samego jegomościa.
Siwa broda mężczyzny i okulary, podpierał się na lasce; był nieco zgarbiony, ale jego postura, mimo wieku, wciąż wydawała się pełna swego rodzaju elegancji.
Z twarzy był za to wyraźnie zmęczony, i najwyraźniej roztargniony; co chwila, mimo tej wypełniającej jego oczy determinacji, wątpliwości wkraczały na pierwszy plan.
Dodatkowo sam wiem, jak to jest korzystać... próbować skorzystać z mapy w centrum miasta, dlatego zrobiło mi się go trochę żal.
Więc, zamiast się tylko przyglądać, zdecydowałem się po prostu do niego podejść.
Ach, ten wciąż niekończący się wręcz altruizm kiedyś mnie zgubi.
- Wszystko w porządku, proszę pana? - zapytałem, zbliżając się do nieznajomego.
Ów mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, a następnie swoim niskim, sędziwym głosem wytłumaczył, że najzwyczajniej w świecie się zgubił, i że za nic nie mógł odnaleźć pewnego adresu.
Chwilę zajęło nam odnalezienie miejsca, którego szukał.
No bo w końcu; dwie osoby, w czym obie najwyraźniej mają nieogarniętą zarówno mapę świata, jak i najbliższej okolicy, poszukujący pojedynczego adresu wśród tysięcy możliwości.
Brzmi jak katastrofa, prawda?
Przyznaję, że to całe szukanie danego adresu było nieco niezręczne, tym bardziej, że to ja zaoferowałem pomoc.
Nie dość, że to ja zaoferowałem, to jeszcze w pewnym momencie miałem wrażenie, że zaprowadziłem tego pana w ogólnie złą dzielnicę.
I jeszcze, co było równie żenujące, było to, że jeszcze kilkukrotnie musieliśmy zapytać o drogę, ale tę część tamtej sytuacji to można w ogóle pominąć.
Dzięki bogu, okazało się, że jednak byliśmy na dobrej drodze.
Już po kilku minutach dotarliśmy do jednej z pomniejszych, mniej zatłoczonych uliczek.
Kiedy tylko doprowadziłem tego pana na dokładne miejsce, mój wzrok spoczął na jedną z okolicznych kawiarenek. Głęboki wdech potwierdził moje przypuszczenia; nie byłem nawet w środku, a już tu unosił się aromat gorącej czekolady.
Beżowe ściany, mahoniowe meble, skórzane fotele, fantazyjnie umalowane lampiony i jeszcze te wszystkie fotografie...
Całą ścianę zdobiły ramki, wewnątrz których uwieczniono najróżniejsze egzotyczne scenerie.
Wyglądały niemalże identycznie, jak te, ze snów i obrazów mojej siostry.
Jak tylko Mia wyzdrowieje, to na pewno ją tu zabiorę. Spodoba jej się; w końcu ona uwielbia tego typu przytulne, ciepłe miejsca, a sądząc po zapachu i jedzenie będzie cudowne.
- Młody człowieku... - moje przemyślenia z wtedy przerwał głęboki głos mężczyzny. - Towarzyszyć mi do tego miejsca, taki kawał... Oczywiście, że jestem wdzięczny za pomoc, ale nie miałeś przez przypadek jakiegoś sprawunku do wykonania?
- Proszę się nie martwić. - Automatycznie odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, jak to ja miałem w zwyczaju, zanim zacząłem się zastanawiać, kto jeszcze w tym wieku używa takiego słowa jak ,,sprawunki''. - Powinniśmy sobie pomagać, kiedy mamy problem, prawda? - przerwałem, zdając sobie sprawę jak to musiało zabrzmieć, i poczułem, jak zdradliwe rumieńce pełne zażenowania umiejscowiły się na moich policzkach. - Uh, wiem, że to zabrzmiało nieco dziwnie...
,,I języka za zębami też nie umiesz trzymać!''
- Chciałbym cię o coś poprosić... - zaczął, unosząc kąciki ust delikatnie.
Gratulacje, Kiyoshi.
Właśnie udało ci się rozbawić starszego, poważnego człowieka swoją głupotą i socjalną niezdarnością.
I nie musiałeś się nawet zbytnio starać.
Który to już raz ci się to zdarzyło?
- Otóż, mój znajomy poszukuje kogoś, kto zająłby się domem... Jestem pewny, że byłby zachwycony, gdyby ktoś tak miły i dobrze wychowany jak ty przyjął tę posadę. Gwarantuję, że dostaniesz wyjątkowo wysoką wypłatę.
Dobra, przyznaję.
Już w tamtym momencie powinna była mi się zapalić czerwona lampka ostrzegawcza, która powinna była szybko przerodzić się w pożar lasu i spowodować u mnie:
a) atak paniki
b) niezdarny słowotok
lub przynajmniej, c) szybką aktywację planu wycofania się.
A ja zamiast tego, zupełnie, jak gdybym nigdy wcześniej nie chodził do przedszkola, zacząłem zastanawiać się, czy to nie był przez przypadek raczej dobry pomysł.
Pojawia się nagle nieznajomy, starszy mężczyzna, i po okazanej mu pomocy, oferuje ,,wyjątkowo wysoko'' płatną pracę.
W normalnej sytuacji, automatycznie odpowiedziałbym ,,nie''.
Brzmiało by to dla mnie zbyt podejrzliwie, żeby się nawet zastanowić nad taką możliwością. .
Jednak gdy tylko moje spojrzenie skierowałem w stronę tej przytulnej, otulonej zapachem czekolady kawiarenki, myśl o Mii z powrotem zajęła główne miejsce w moim umyśle.
W końcu, przecież już sobie obiecałem, że zrobię dla niej wszystko.
Nawet jeżeli miałoby się to dla mnie nie najlepiej skończyć.
~ Akademik ~
I właśnie, powspominawszy już sobie wydarzenia ubiegłego dnia, stoję teraz przed lustrem w toalecie.
Moje odbicie zbyt przypomina mi to, które każdego dnia odbija się w szpitalnych kafelkach po drugiej stronie miasta.
Te należące do Mii.
Te same zadziorne, brązowe kosmyki włosów, które nigdy nie chcą się ułożyć, czego by się nie zrobiło.
Duże, zielone, ,,dziecięce'' wręcz oczy.
Blada, porcelanowa cera; w czym ta moja nie ma przynajmniej tej chorowitej, sinawej barwy.
Kiedy Mama jeszcze żyła, to zawsze śmiała się, jak to jakiś anioł (a według Taty, bocian) przy porodzie podmienił nasze sylwetki miejscami, za co dostawała ode mnie naburmuszonego kuksańca i szczery śmiech od taty.
Kiedy to Mia była bowiem wysoka i była posiadaczką, wtedy jak na swój wiek, dojrzałej, a może dorosłej wręcz figury, to ja byłem dość drobny i niski.
Raz pomylono mnie nawet z dziewczyną... ale to tylko jeden raz!
Mogę przynajmniej śmiało stwierdzić, że mój głos z całą pewnością nie przypomina tego kobiecego.
Mia zawsze mówiła, kiedy jeszcze mieszkaliśmy wszyscy we czwórkę, że przyjemnie się go słucha; zwłaszcza, kiedy śpiewałem dla niej w naszym małym ogródku.
I w takim momencie wkraczałaby Mama, z uśmiechem na ustach i szklankami z lemoniadą na tacy. A potem wszedłby jeszcze Tata, z przestarzałą gazetą w dłoni, usiadłby obok nas na dużej, drewnianej ławie.
Siedzielibyśmy w komfortowej ciszy, lub byśmy tak długo rozmawiali; o wszystkim, i o niczym.
Wspomnienia to jedna z nielicznych pamiątek, jaka pozostała nam po rodzicach.
Kiedy tylko w głowię pojawiają się te radosne, ale jednocześnie bolesne obrazy z przeszłości, nie mogę powstrzymać łzy, która spływa mi po policzku.
I kolejnej.
I jeszcze tylko jednej.
Kiedy to po raz kolejny obiecuję sobie, że to już ostatnia kropla, którą uroniłem, w moim sercu ponownie płonie ta już znana mi determinacja.
Wkrótce zobaczysz, Mia.
Obiecuję ci, że już niedługo znowu będziesz mogła wypełniać swój świat radosnymi barwami.
Jeszcze tylko trochę.
Wytrzymaj, proszę.
Nie poddawaj się.
Nie przede mną.
~ Słowa: 3 429 ~
Dajcie proszę znać, co o tym sądzicie ^-^.
Co do samego zarysu postaci.
Tak, jak bardzo podobała mi się manga, jest dużo rzeczy, które mi nie pasowały w zarysie tamtejszych bohaterów. Wydawali mi się nieco... sztuczni? Bez emocji?
...nie wiem, czy uda mi się to zmienić, ale uznałam to za dobrą ,,rozgrzewkę'' wprowadzającą mnie w świat pisania opowiadań.
-nie bijcie please-
Edit 05.06.16 - Było: 1 169 słów.
Edit 29.06.16 - Było: 1 549 słów.
Edit 27.12.16 - Było: 1 982 słów.
Edit 17.02.17 - Było: 2 335 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top