5. Pan Architekt.
Oh, there you are. I've been looking for you.
- Winter - westchnęła z ulgą Rita. Ostrożnie podeszła do Anderson, która stała przy łóżku szpitalnym. Przez chwilę mierzyły się zdezorientowanymi spojrzeniami, po czym rzuciły się sobie w ramiona. - Tak się bałam - szepnęła przyjaciółka Winter, głaskając ją po plecach, gdy ciałem Anderson wstrząsnął szloch.
- Nic nie rozumiem, Rita - zawyła w ramię przyjaciółki.
- A myślisz, że my rozumiemy? - mruknęła pod nosem, odsuwając od siebie Winter.
Anderson odetchnęła głęboko i zdecydowanym ruchem otarła mokre policzki. Pokiwała głową, jakby sama do siebie.
- Co się stało? - zapytała, siadając na krawędzi łóżka. Rita momentalnie przysiadła obok niej.
- Ten meteoryt, który miał uderzyć w Nowy Jork - zaczęła powoli - gdy siedziałyśmy w Oazie... Może to beznadziejnie zabrzmieć, ale on...
- Wyduś to z siebie - Winter przewróciła oczami.
- On rozpłynął się w powietrzu i wtedy my... No, znaleźliśmy się tam, gdzie się znaleźliśmy.
- To mi nic nie daje.
- Nikomu to nic nie daje. - Rita zerknęła rozeźlonym spojrzeniem na swoją przyjaciółkę. - Wszyscy czekaliśmy, aż się wybudzisz, bo najwyraźniej to dziwne miejsce na ciebie zadziałało inaczej, niż na nas. Ogólnie wydaje mi się, że wszyscy oprócz ciebie znaleźli się tam przez przypadek.
Winter przełknęła z trudem ślinę.
- Co to byli za ludzie? - spytała, jakby sama siebie.
- Wydaje mi się - za plecami Rity rozległ się głos, który już gdzieś słyszała - że po prostu wszyscy znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Wszyscy byliśmy przy tobie.
Winter całkowicie zapomniała o przystojnym nieznajomym, który był w to wszystko zamieszany, i którego przyprowadziła ze sobą Rita. Zerknęła na niego ponad ramieniem przyjaciółki i zmarszczyła brwi. Chłopak patrzył się na nią nieodgadnionym spojrzeniem, jego ręce były założone na klatce, gdy opierał się o ścianę przy drzwiach. Jego mina była tak neutralna, że Winter nie wiedziała, czego powinna się po nim spodziewać.
- Sugerujesz, że to moja wina? - rzuciła zimnym głosem, momentalnie się dystansując.
- Tego nie powiedziałem - odpowiedział, pewny siebie. Anderson chwilę jeszcze mierzyła go wzrokiem; już chciała wrócić do rozmowy z Ritą, gdy do środka wszedł lekarz, za którym kroczyła Mackenzie.
- Rita, Ashton - skarciła pozostałą dwójkę spojrzeniem. - Nie powinno was tu być.
- Przepraszamy, pani Anderson. Już wychodzimy - powiedział uprzejmie blondyn; przepuścił Ritę w drzwiach, po czym oboje zniknęli z pola widzenia Winter.
Lekarz wykonał na Winter serię badań, z których wynikało, iż dziewczyna jest w doskonałym stanie fizycznym. Jej dwutygodniową drzemkę tłumaczono stresującym wydarzeniem, co dla Winter było kompletnie bez sensu, ale postanowiła nic nie komentować. Cierpliwie zniosła wszelkie testy, pouczenia i wszystkie medyczne bzdury; po jej głowie krążyły miliardy pytań, jak na przykład to, dlaczego z taką łatwością zrobiono jej badania, skoro momentami wyraźnie widziała płynące w jej żyłach srebro. Lecz postanowiła nie psuć swojej sytuacji.
Ze szpitala wyszła tego samego dnia. Lekarze nie widzieli sensu w trzymaniu jej tam, skoro była całkowicie zdrowa.
- Tata zrobił pyszną kolację - powiedziała Mackenzie, gdy jechały samochodem. - Twoje ulubione hamburgery domowej roboty. Specjalnie rozpalił grilla na tarasie.
Winter jedynie się uśmiechnęła.
- Bardzo miły chłopak - odezwała się ponownie jej matka, zerkając na nią kątem oka. Blondynka rzuciła jej pytające spojrzenie. - Ashton.
- Nie wiem, nie znam go - odparła obojętnie, przypominając sobie jego osobę w sali szpitalnej.
- Bardzo dużo czasu spędził przy twoim łóżku, gdy spałaś - wyznała. Winter wzruszyła ramionami.
***
Minął tydzień.
Winter snuła się po mieszkaniu; potrzebowała czasu, żeby wszystko sobie poukładać. Spędziła dużo czasu w internecie, wyszukując czegokolwiek - legend, podań, wszystkiego, co mogło mieć jakieś znaczenie. Niestety, nie znalazła nic. No, prawie nic - dawno temu istniała Anchesenamon oraz pewna kobieta ze Skandynawii, która mogłaby być Asterią. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Poza tym - jedno wielkie nic.
Winter miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, czy wierzyć temu, co się stało; aczkolwiek Rita oraz cała reszta nieznanych jej osób, które dzieliły z nią dziwną sytuację, oni wszyscy wydawali się oswajać z tym, tak jakby czekali na coś, a dokładniej na kogoś. Winter nie chciała na razie nikogo widzieć, Rita dała jej czas, którego Anderson zdecydowanie potrzebowała.
Lecz w końcu Winter musiała wziąć się w garść, dlatego w pewne piątkowe popołudnie przerwała bezcelowe gapienie się w sufit i wyszła z mieszkania. Rita bardzo się ucieszyła, gdy Anderson dała jej znać, iż chce się spotkać. Miały się zobaczyć dopiero wieczorem, dlatego Winter pozostały jej czas przespacerowała.
Siedziała właśnie na ławce w niewielkim parku, obserwując otaczających ją ludzi i zastanawiając się, jak, do cholery jasnej, miałaby ich uratować przed zbliżającą się zagładą, gdy z budynku po drugiej stronie ulicy wyszła dziwnie znajoma postać.
Ashton Irwin, jak dowiedziała się od przyjaciółki Winter, wypadł przez oszklone drzwi niczym burza w jeansowej kurtce. Chłodny wiatr rozwiał jego jasne włosy na wszystkie możliwe strony, lecz chłopak był najwyraźniej zbyt wzburzony, aby je chociaż trochę przygładzić. Winter mogła wręcz wyczuć od niego zdenerwowanie, a gdy jego wzrok napotkał jej sylwetkę, dziewczyna poczuła ciarki na całym ciele.
Irwin, gdy ją zauważył, przystanął na moment; po chwili ewidentnego zastanawiania się, czego blondynka może chcieć, przebiegł przez ulicę i zatrzymał się jakieś dwa metry od ławki, nie spuszczając przy tym wzroku z Anderson.
- Winter - powiedział w końcu, poprawiając na ramieniu torbę wypchaną po brzegi papierami. - Co ty tu robisz?
- Ashton Irwin - oparła. Rozsiadła się wygodniej na drewnianej ławeczce, mierząc go uważnym spojrzeniem. - Sprowadził mnie tutaj całkowity przypadek. Problemy w pracy?
Chłopak westchnął krótko i, ku zdziwieniu Winter, usiadł obok niej. Oparł łokcie na kolanach i przejechał nerwowo dłońmi po włosach. Przetarł zmęczone oczy i wyciągnął przed siebie długie nogi.
- Ci idioci nie wiedzą, w czyje projekty zainwestować - burknął z niezadowoleniem pod nosem.
- Ostre słowa.
Ashton wzruszył ramionami.
- Moi nowi szefowie to debile. Co mogę na to poradzić?
- Czym się zajmujesz? - zapytała z rozbawieniem.
- Jestem architektem.
- Architektem? - powtórzyła. Ashton najwyraźniej nie wyczuł uznania w głosie Winter, ponieważ spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
- Projektuję budynki - wyjaśnił powoli, niczym do największego idioty świata. Winter chwilę przyglądała się z niedowierzaniem jego twarzy.
- Jesteś jednak głupszy niż myślałam - stwierdziła w końcu, kręcąc w szoku głową.
Ashton otworzył szeroko oczy i już chciał coś jej odpowiedzieć, lecz wtedy chyba zrozumiał, o co chodziło jego towarzyszce. Zaśmiał się niezręcznie, a w jego policzkach ukazały się niewielkie dołeczki.
- Przepraszam - powiedział, chichocząc pod nosem. Winter stwierdziła, że jego śmiech jest zaraźliwy.
- Żaden problem - mruknęła. Wstała z ławki i przeciągnęła się leniwie.
- Dokąd idziesz? - zawołał z nią Ashton. Dziewczyna odwróciła się w jego kierunku i zobaczyła, że chłopak również wstał i szedł parę kroków za jej plecami.
- Jestem umówiona z Ritą - wyjaśniła, przystając na moment. Ashton zrównał się z nią krokiem.
- A to zabawne - zaczął, patrząc na Winter z dziwnym błyskiem w oczach - bo ja i parę innych osób też idziemy dzisiaj do Rity.
Anderson westchnęła ze zmęczeniem, natomiast Ashton uśmiechnął się pod nosem, zdecydowanie zadowolony z faktu, iż w końcu będzie mógł spędzić z piękną Winter trochę czasu.
***
Ashton stwierdził, że on i Winter muszą skoczyć do Rity razem, i nie przyjmował w tym wypadku żadnych wymówek. Prawie siłą zaciągnął dziewczynę do swojego mieszkania, tłumacząc się tym, że chce się szybko ogarnąć po pracy. Winter słyszała szum wody w łazience, gdy powoli spacerowała po przestronnym mieszkaniu Irwina. Nie chciała wiedzieć, skąd chłopaka było stać na spory, klasyczny loft, skoro wyraźnie powiedział, że jego projekty nie mają powodzenia. Bez celu sunęła palcami po oparciu kanapy, półkach z książkami, blacie kuchennym. Przez okno widziała, że znajdują się dwie przecznice od Central Parku; mieszkali całkiem blisko siebie, co, nie wiadomo dlaczego, trochę zaskoczyło blondynkę.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos otwieranych drzwi i bosych stóp na ciemnych deskach. Odwróciła się i zobaczyła Ashtona owiniętego ręcznikiem w pasie; drugim wycierał sobie właśnie włosy, za co Winter była ogromnie wdzięczna, ponieważ nie zauważył jej zaskoczonego spojrzenia i rumieńców na policzkach (za które od razu się skarciła). Zdążyła się opanować i odwrócić wzrok, gdy w końcu się do niej odezwał.
- Już się ubieram i możemy iść - powiedział szybko, uśmiechając się ukradkiem na widok usilnie odwracającej oczy dziewczyny.
- Okej - mruknęła jedynie w odpowiedzi, powracając do patrzenia za okno. Ashton wbiegł po schodach na górę, gdzie najwyraźniej miał łóżko i szafę.
- Więc, Winter - zawołał do niej. - Co o tym wszystkim sądzisz?
Anderson nie do końca wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć. No, nie wiem, zapowiedziano moją śmierć, więc w sumie to spoko. Nie, to nie wchodziło w grę.
- Nie wiem - wyznała szczerze, gdy Irwin zbiegł po schodkach, zarzucając na czarny t-shirt flanelową koszulę.
- Jakieś zdanie musisz mieć - stwierdził, stając obok niej przy oknie. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- No wiesz - zaczęła niedbałym tonem - zapowiedziano moją śmierć, więc w sumie to spoko.
A jednak.
Ashton zaśmiał się uroczo. Winter nie potrafiła się powstrzymać i również się uśmiechnęła, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
- A tak serio - ponowiła - to nie wiem. Przeraża mnie to wszystko trochę.
Ashton pokiwał w zamyśleniu głową.
- Nie dziwię ci się - stwierdził, zgadzając się z nią. - My mieliśmy już czas na rozmowy o tym, ale ty jeszcze z nikim nie rozmawiałaś.
- Co inni o tym sądzą? - spytała się z ciekawością. Oparła się o ścianę, patrząc z wyczekiwaniem na Irwina, który z kolei wzruszył ramionami.
- Na początku nikt nie wierzył w to wszystko, ale z czasem... - ponownie wzruszył ramionami. - Jakoś to do nas dotarło, chociaż i tak to wszystko wydaje się być nieźle popieprzone.
- Coś o tym wiem - mruknęła z rezygnacją. Westchnęła i zerknęła w kierunku wyjścia. - Idziemy?
Ashton kiwnął głową i złapał jeansową kurtkę. Już mieli wychodzić, gdy niespodziewanie zwróciła się w jego stronę, sprawiając, że lekko na nią wpadł; machinalnie złapał ją za ramiona, uśmiechając się przepraszająco.
- Spokojnie - zaśmiała się, odsuwając krok do tyłu. - Tak poza tym, fajne mieszkanie, architekcie.
Ashton wyszedł za Winter z uśmiechem na ustach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top