2. Opowieści na dobranoc.


Legends never die; they change shape.


759r n.e., cieśnina Kattegat

Jedna z gotyckich osad nad rzeką Lagan, Szwecja


Chłodny wiatr, idący od Kattegat, łagodnie poruszał ciemną wodą w małej zatoce. Granatowe niebo było bezchmurne, a gwiazdy świeciły białym, mroźnym blaskiem nad Egonem. Siedział niedaleko swego domu i co chwila zerkał za siebie, na wydobywające się ze środka światło świec.

Była to piękna noc. Egon wiedział, że bogowie nad nim czuwają, szczególnie w tym momencie.

- Matko?

Blanka odsunęła materiał oddzielający kuchnię od głównego pokoju i zobaczyła matkę krojącą mięso. Kobieta odrzuciła długie jasne włosy do tyłu i spojrzała na córkę z matczynym uśmiechem.

- O co chodzi, dziecko? – spytała, odkładając nóż.

Blanka ścisnęła dłonie schowane za plecami. Pochyliła głowę w dół, patrząc na swoją starszą kopię spod prawie niewidocznych rzęs.

- Zastanawiałam się, czy mogłabyś być tak dobra i opowiedzieć mi coś przed moim snem – wyrzuciła szybko, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Nieważne, czy rozmawiała z ojcem, czy z matką; zawsze była zawstydzona lub zestresowana.

Senta, która była urodzona do bycia matką, dobrotliwie pokiwała głową.

- Zaraz do ciebie przyjdę.

Blanka uśmiechnęła się wdzięcznie i pobiegła do swojego łóżka. Senta dokończyła obrabiać mięso, wytarła dłonie i wyszła na zewnątrz. Doskonale wiedziała, gdzie siedzi jej mąż. Siadając obok niego zauważyła białe światło boga Mani* padające na jego twarz. Księżyc był dziś ogromny.

- Niebieskie sklepienie jest piękne o tej porze – powiedział Egon; jego głos potoczył się po ciemnej tafli.

- Prawda – potwierdziła Senta. Egon oparł głowę na jej ramieniu i odetchnął głęboko.

- Asteria nad nami czuwa – mruknął pod nosem, a Senta już wiedziała, co opowie córce.

Weszła do domu, wzięła łyka wody i położyła się na łóżku obok Blanki.

- Postanowiłam opowiedzieć ci o największej wojowniczce, jaką nasz lud widział od początku świata. Nazywała się Asteria. Była młoda, ale bardzo silna i mądra. Nikt nie wiedział, skąd się pojawiła, nikt też nie zadawał zbędnych pytań. To dzięki niej kobiety dostały możliwość walki na równi z mężczyznami. Doskonale władała mieczem oraz toporem, a tarczy nikt nigdy nie wtrącił z jej dłoni. Ludzie powiadali, że została zesłana przez gwiazdy. Pewnego razu, gdy wioskę Asterii najechali ludzie w sąsiadującego regionu, to ona zgromadziła wszystkich zdolnych do walki i poprowadziła ich przeciwko wrogowi. Większość wojowników była wtedy na wyprawie łupieżczej, więc szanse Asterii i jej ludzi były marne. Pod koniec bitwy została ich już tylko garstka; każdy pogodził się z tym, że umrze, i w myślach przygotowywali się na to, że Odyn zabierze ich do Valhalli jako wojowników, którzy stanęli w obronie swoich ludzi. Legenda głosi, że przy boku Asterii przez całą bitwę trwał jej ukochany, Widar. Widząc, jak serce Widara przebiło ostrze, dziwna rzecz stała się z Asterią. Czując wszechogarniającą rozpacz i wściekłość, upadła na kolana ze wzrokiem wbitym w jego stygnące ciało. Czuła, że coś w niej się zbiera, buduje, i gdy wydało jej się, że jest wręcz przepełniona nie wiadomo czym, z wnętrza jej ciała rozbłysło światło. Z jej gardła wyrwał się przeraźliwy krzyk rozdartego serca, a rażący blask rozszedł się wokół z przerażającą siłą. Oślepił wszystkich obecnych, powalił ich na ziemię, zatrzymał ich serca.

Blanka patrzyła się na matkę szeroko otwartymi oczyma.

- Asteria zniszczyła każdego wroga. Kilkoro ocalałych z jej ludu, po ocknięciu się, znaleźli nie tylko martwe ciała, ale również zniszczone wszystkie domy w wiosce, powalone drzewa. Paru prostych ludzi nie wytrzymało siły uderzenia, lecz większości udało się przetrwać. Po samej Asterii nie zostało nic oprócz białego pyłu wirującego w miejscu, gdzie klęczała. Ocaliła ludność kosztem swojego życia. Historie o niej są ciągle owiane tajemnicą, a niektórzy twierdzą, że wróciła do swoich sióstr, do gwiazd, i patrzy na nas z góry, czekając, aby ponownie pojawić się na ziemi i uratować świat.


Winter głęboko odetchnęła, otwierając oczy z niezrozumieniem. Na suficie jej pokoju jak zawsze świeciły się dziwne, nieznane konstelacje gwiezdne, doklejane tam na przestrzeni lat. Będąc w szoku po dziwnym śnie nie umiała się poruszyć, jedynie tępo wpatrywać się w górę. Nie wiedziała, co oznaczał ten sen. Normalnie śmieszyły ją rzeczy typu przepowiedni ze snów, ale teraz było inaczej. Czuła się tak, jakby cofnęła się w czasie, jakby obserwowała z boku to, co opowiadała Senta swojej córce, jakby to wszystko było prawdziwe.

Idiotyzm.

Leżała przez parę minut w ciemnym pokoju, po czym zdecydowała się wstać. Coś ją gryzło, lecz nie potrafiła określić co. Podeszła do okna, dwoma palcami zrobiła szparę w rolecie i spojrzała na zewnątrz. Większość świateł w bloku po drugiej stronie Central Parku było pogaszonych. Po chodniku przeszła grupka młodych, pijanych ludzi wracających z jakiejś imprezy. Letni wiatr poruszał liśćmi na drzewach, a niebo zaczęło jaśnieć nad horyzontem.

Wszystko to było dla niej tak znajome, a jednocześnie tak obce.

Zwinęła rolety i usiadła w fotelu naprzeciw okna. Przykryła się leżącym obok kocem i napiła się zimnej kawy, której nie dopiła wieczorem. Skrzywiła się, czując gorzki smak w ustach.

***

- Ziemia do Winter Rose!

Winter spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Ritę. Przyjaciółka machała jej plikiem kartek przed twarzą.

- Przepraszam – mruknęła Winter, biorąc od niej papiery. – Nie wyspałam się.

- No najwyraźniej – burknęła pod nosem Rita. – Opowiadałam ci o nowej sztuce.

- Wezmę się od razu za czytanie – Winter zerknęła na pierwszą stronę zanim schowała pracę do torby; Życie i śmierć Marcusa Nicholsa napisane grubymi literami na środku kartki wywołało wewnętrzne westchnięcie dziewczyny. Kochała Ritę jak siostrę i podziwiała uparcie przyjaciółki; jej marzeniem było napisać sztukę, która zostanie wystawiona na Broadwayu, i ciągle pisała nowe prace i zarzucała nimi dyrektorów broadwayowskich teatrów – wszystkie były jak na razie odrzucone. Rita ciągle pisała i to było godne podziwu, ale już parę razy Winter podsunęła jej myśl, że może czas na jakiś plan B, inny pomysł na swoją przyszłość. Niestety, bezowocnie. Rita wolała tworzyć i pracować w podrzędnym barze na Trzynastej Ulicy.

Gdy wypiły kawę i obgadały każdy możliwy temat, obie wstały i zaczęły się zbierać. Winter już się odwracała w stronę wyjścia, gdy jakiś chłopak z kubkiem herbaty w nią uderzył, rozlewając wszystko wokół.

Nie znała go. Piwne oczy patrzyły na nią przepraszająco, gdy nieporadnie machał rękami wokół. Winter się do niego uśmiechnęła, zapewniając, że nic się nie stało. Zrobiło jej się go żal, gdy nie wiedział do końca, co powinien zrobić, lecz wtedy wpadła w pewnego rodzaju trans.

Oczywiście nie obeszło się bez powtarzanych kilka razy przeprosin i docinek Rity. Winter przetarła ręką plamę na koszulce i po prostu wyszła, mijając zaskoczoną przyjaciółkę i chłopaka w okularach, który zdążył zarejestrować nietypową zmianę w oczach dziewczyny.

Było tak, jakby ktoś ją prowadził. Ignorując wołanie Rity, z szybko bijącym sercem wbiegła na ulicę pomimo czerwonego światła. Zignorowała buczenie samochodów na nią.

W ostatniej chwili złapała w ramiona małego, płaczącego chłopca i odniosła go na chodnik, prosto do rozhisteryzowanej matki.

Dopiero wtedy się ocknęła. Słyszała podziękowania kobiety, głaszczącej i przytulającej swojego syna. Zarejestrowała również jej trochę przerażone spojrzenie, gdy patrzyła na twarz Winter. Szybko odwróciła się i odeszła kawałek dalej. Oparła się o ścianę budynku i pochyliła do przodu, uspokajając tętno. Poczuła dłoń na ramieniu.

- Co to było, Winter?! Oszalałaś?! Rzucasz się pod samochody bez żadnego uprzedzenia?! Skąd ty w ogóle wiedziałaś, że ten dzieciak tam był? Winter!

Winter jedynie machnęła na przyjaciółkę. Nie wiedziała, co to było. I była przerażona. Jakby ktoś przejął kontrolę nad jej ciałem, jednak widziała wszystko i odczuwała tak, jakby to była całkowicie naturalna sprawa.

Jeszcze większe przerażenie wzbudziła w niej jej zaciśnięta dłoń, która jarzyła się białym światłem. Szybko schowała ręce do kurtki, nie wiedząc, co ma począć z faktem, iż emitowała światłem.

- Muszę iść, Rita – powiedziała do przyjaciółki i minęła ją, biegiem puszczając się przed siebie. Zdążyła jeszcze spojrzeć na swoje odbicie w szybie sklepu, lecz dwa małe, świecące punkty patrzyły na nią zamiast jej oczu, więc stanowczo zrobiło jej się słabo.

***

Trzęsącymi się dłońmi wygrzebała klucze z torby; chwilę zajęło jej trafienie do dziurki i otworzenie drzwi. Trzasnęła nimi za sobą, przebiegła mieszkanie i upadła przed toaletą, po czym zwymiotowała. Było jej nieziemsko źle, nie wiedziała, co się z nią dzieje, nie rozumiała sytuacji przy pasach.

Jednocześnie, kładąc się na zimnych kafelkach, czuła wewnętrzną satysfakcję. Jakby adrenalina towarzysząca temu wydarzeniu była stworzona tylko i wyłącznie dla niej. Czuła się wtedy silna.

Jak można czuć przerażenie i zadowolenie w jednym momencie?

Po długim czasie z trudem podniosła się na nogi. Przy okazji zrzuciła z siebie jeansową kurtkę; oparła się dłońmi o umywalkę. Jej oczy, zawsze szare i dziwnie jasne, zrobiły się wręcz srebrne i można było dostrzec iskrzenie się malutkich drobinek. Opłukała twarz zimną wodą.

Minęło trochę czasu, zanim wróciła do normy. Gdy po ponad godzinie wychodziła z łazienki, jedyną dziwną rzeczą, jaką dostrzegła, była pojedyncza żyła na nadgarstku, w której widziała gasnące światło zamiast krwi.


*Mani - bóg księżyca występujący w mitologii nordyckiej. 

a/n: z góry przepraszam za coś tak tragicznego! nie byłam pewna, czy dać już jakiś konkretniejszy element, a gdy w końcu zdecydowałam się, że go wstawię, to wyszedł okropnie. :x 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top