Rozdział 7 Wyjazd.
Nie wszystko poszło zgodnie z planem Marzeny. Zaspała sobie pół godziny, potem w pośpiechu się pakowała i trzy razy, kiedy to już miała odpalać i jechać, zorientowała się, że czegoś nie wzięła. Adrian już na nas czekał z bagażami przed domem, zirytowany i trochę zmartwiony, bo blondynka nie odbierała od niego telefonu. Nie chciała się przyznać, że kilka razy się wracała, więc wcisnęła mu kit, że na stacji benzynowej była spora jak na tę godzinę kolejka. To mi też dało podpowiedź, aby podnieść wskazówkę poziomu paliwa do maksimum. Z resztą wycieczkowiczów mieliśmy się spotkać na innej już stacji benzynowej, gdzie wszyscy już na nas czekali. Naszym pilotem stał się Kamil, chłopak Darii, który prowadził srebrne BMW. Drugim autem naszego konwoju było nieduże, również srebrne audi prowadzone przez Mateusza — kolegę Bartka. Szatyn na moim miejscu pasażera zgrzytał zębami, nie mogąc popisać się swoją Pomarańczą.
Po godzinie drogi musieliśmy się zatrzymać na krótki postój na stacji, gdyż Daria poczuła silną potrzebę skorzystania z toalety, a Mateusz musiał zatankować, bo nie pomyślał o tym wcześniej. Marzena profilaktycznie skorzystała z okazji i poszła z przyjaciółką i na te kilka chwil zostałam sam na sam z Adrianem. Na szczęście zajął się telefonem. Miałam niemałe obawy, że zauważy symbol Autobotów na kierownicy, przez co zaczęłam żałować, że zamiast zmiany całego logo marki nie zmieniłam tylko napisu „FIAT" na autobocki znaczek. Że też nie stałam się mądrzejsza po szkodzie i nie zrobiłam tego zaraz po tym, jak Daria się o mnie dowiedziała.
Góry kojarzyłam z szarymi skałami, śniegiem na szczytach i rozległymi lasami wokół, co, jak się okazało, nie do końca zgadzało się z tymi górami, w które jechaliśmy. Pokrywały je piękne lasy iglaste, a szczyty nie były skaliste i obsypane białym puchem. Mimo tego jazda w dolinach tych wypiętrzeń, nie raz wzdłuż rzek sprawiała, że czułam w Iskrze* jakąś niesamowitą radość, zachwyt. Gdybym nie udawała auta, a wokół nie było ludzi, pewnie bym się gdzieś zatrzymała i podziwiała widoki, zaciągając się rześkim jak na upalne lato powietrzem.
Małe pole namiotowe znajdowało się na uboczu niewielkiej miejscowości. Wzdłuż drogi, którą biegł szlak i którą co chwilę przechodzili ludzie, których celem prawdopodobnie był pobliski szczyt, płynął potok, dzięki któremu powietrze było nieco chłodniejsze, chociaż słońce grzało najsilniej, jak potrafiło. Tuż obok były dwa hotele i domki wypoczynkowe oraz bacówka. Na samym polu znajdował się tylko jeden stół i dwie ławki z bali, a także zadaszenie, przy którym było palenisko. Było również wysypane kamieniem miejsce do parkowania. Niezbyt to było wygodne, wolałbym stać na trawie.
Zaraz po przyjeździe ludzie poszli rozejrzeć się po okolicy i przy okazji kupić coś do jedzenia, zostawiając mnie na około półtorej godziny samą. Nie narzekałam, rozkoszowałam się ciszą wolną od miejskiego zgiełku, nie włączyłam nawet radia, tylko wsłuchiwałam się w jakże piękne koncerty ptaków i uspokajający szum wody. Nawet trochę chciało mi się od tego spać, co po pięciu godzinach jazdy było nawet zrozumiałe. Jeszcze nigdy nie wybrałam się na taki maraton, ale jak się okazuje, moja iskra daje radę, mimo że nigdy nie zajmowałam się swoją kondycją i wytrzymałością. Kiedy moje towarzystwo wróciło, chłopaki od razu zabrali się za rozkładanie namiotów, do czego wybrali najbardziej nasłonecznione miejsce. Śmiać mi się chciało, kiedy Mateusz i Bartek chcieli rozłożyć swój. Na podstawie tego można by nakręcić niezłą komedię typu „głupi i głupszy". Gdyby nie pomoc Kamila, prawdopodobnie nie rozbiliby tego namiotu. Dziewczyny w tym czasie siedziały przy stole i rozmawiały, co jakiś czas zerkając na poczynania towarzyszy. Kiedy wszystko było gotowe, Marzena postanowiła mnie przeparkować na miejsce między jej i Adriana namiotem a stołem. Dzięki temu byłam niemal w centrum wydarzeń i przy okazji zapewniałam ludziom muzykę.
Wkrótce dziewczyny zaczęły szykować wieczorny posiłek. Powyciągały produkty, które ze sobą przywieźli i te, które kupili na miejscu. Pierwszy raz mogłam się przyjrzeć temu procesowi powstawania dań, któremu jakoś wcześniej nie poświęcałam szczególnej uwagi. Wiedziałam tylko, że ludzie mają skomplikowaną dietę, że wiele rzeczy im smakuje i robią z tego ciekawe mieszanki. Było to całkiem ciekawe z wyglądu, kolorowe, o różnych kształtach i konsystencjach. Zapachy również miało różne, ale nie wszystkie mi się podobały, może dlatego, że są mi obce. Chyba nie zgłębiałam tej wiedzy, żeby sobie nie robić przykrości z powodu mojej monotonnej diety składającej się z niewielkiej dawki energonu raz na jakiś czas i trochę częstszym porcjom olejów. Nie wykonywałam żadnej ciężkiej pracy, więc nie potrzebowałam dużo, ale teraz patrząc na to, jak dziewczyny co jakiś czas podjadają, poczułam delikatne ssanie gdzieś pod iskrą*. Zdałam sobie sprawę, że muszę przyspieszyć swoje poszukiwania Autobotów, które na pewno mają jakieś zapasy energonu, w przeciwnym razie zacznę srogo głodować.
Po jakimś czasie Kamil i Adrian poszli po patyki na ognisko, zatomiast Bartek i Mateusz znowu poszli „na dół", czyli do sklepu lub baru. Nikt nie pytał o szczegóły.
— Nie nudzisz się? — Usłyszałam Marzenę, która nie oderwała wzroku od krojonego przez nią czerwonego owocu, na co Daria spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę.
— Nie — odpowiedziała czarnowłosa.
Marzena podniosła głowę, zmierzyła wzrokiem dziewczynę i parsknęła śmiechem.
— To nie do ciebie było!
— Aha... — Uśmiechnęła się rozbawiona, ale w moment spoważniała. — O Boże... Teraz zdałam sobie sprawę z jej obecności...
— Zafira, to było pytanie do ciebie.
— OK — powiedziałam, na moment ściszając muzykę.
— Nie słyszę przekonania w twoim głosie.
— Nie boisz się, że się o niej dowiedzą?
— Boję się, zwłaszcza że ona musi transformować. Dwa dni tego nie robiła, pewnie nie czuje się najlepiej. Nie wiem, jak to zrobić.
— Ty nie martw. Ja dam radę. Poczekam — powiedziałam szybko, widząc, że Adrian i Kamil wracają, ciągnąc za sobą uschnięte drzewko.
Rozpalili ognisko, wokół niego rozłożyli krzesła. Wkrótce rozsiedli się na nich wygodnie, a potem dołączyły do nich dziewczyny. Wspólnie nad płomieniem na metalowych widełkach ogrzewali posiłek. Rozmawiali, popijając jakieś napoje w puszkach lub szklanych butelkach. Wieczorem, kiedy było już prawie ciemno, przyszła pozostała dwójka towarzystwa, przysiedli się do ogniska. Po chwili Bartek wyciągnął szklaną butelkę z przezroczystym płynem, który pili, nie rozlewając do szklanek i przekazując butelkę dalej. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli się trochę dziwnie zachowywać, zaczęli śpiewać, co Daria nazwała „upośledzonymi okrzykami godowymi" i byłabym w stanie się z nią zgodzić, o ile wiedziałabym co to „godowymi". Nagle Bartek i jego kolega uznali, że pójdą się kąpać do potoku, gdzie przed chwilą ktoś narzekał, że mu zimno, z czym mogłam się zgodzić, gdyż powietrze naprawdę nieprzyjemnie się ochłodziło. Kiedy wchodzili do zapewne lodowatej wody, wydzierali się, jakby ich ktoś ze skóry obdzierał, dzięki czemu chyba obudzili połowę okolicznych mieszkańców. Natomiast reszta towarzystwa ubrała się cieplej i poszli za nimi, rozłożyli koce jak na plaży. Długo się tam bawili, aż w końcu Marzena i Daria pod jakimś pretekstem przyszły do mnie.
— Zafira, jest sprawa — powiedziała Marzena.
— Co?
— Pokażesz się chłopakom? — zapytała Daria.
Chciałam od razu odpowiedzieć, ale wtedy chwilę się zastanawiałam nad tym, co usłyszałam. Gdy dotarł do mnie sens tych słów, rozzłościło mnie to, a jednocześnie przeraziło. Przecież obiecywały, że to będzie tajemnica!
— Co wy im powiedzieć? — syknęłam, ale one chyba nie usłyszały w moim głosie złości.
— Nic. No chodź. Nic nie powiedzą — zapewniała blondynka.
— Co wy im powiedzieć? — warknęłam głośniej.
— Jeszcze nic.
— I tak zostać — powiedziałam twardo.
— Nie bój się, oni nic nie powiedzą.
— Adrian może, ale Kamil i Mateusz nie znam, a Bartek głupi — warknęłam.
— No wiem... Ale jak tego nie zrobimy, to nic nie będziesz miała z wyjazdu, a tego nie chcę — jęknęła okularnica.
— Uwierz mi, jak pisnął chociaż słowo, to Cię wyręczę i osobiście ich zamorduję — odezwała się Daria trochę zbyt pewna siebie i trochę bełkocząc. — Nic się nie stanie.
Zastanowiłam się. One mnie nie zdradziły, ale kto wie, co siedzi w głowach innych? Może teraz pokiwają głowami, a nagle, jakiegoś pięknego dnia amerykańskie wojsko wystrzeli w moją stronę rakietę? Z drugiej strony to samo mogą zrobić także dziewczyny.
— OK... — powiedziałam zrezygnowana.
— Super. — Uśmiechnęła się Marzena. — To my pójdziemy uprzedzić chłopaków, a ty się w odpowiednim momencie ujawnisz. Zawołamy cię.
Wróciły do chłopaków, usiadły obok nich i zaczęli o czymś gadać. Mnie w tym czasie coś zaczęło ściskać w brzuchu. Denerwowałam się. Wtedy usłyszałam głośny śmiech i podniesiony głos blondynki.
Zielonooka odwróciła się w moją stronę.
— Marzena, nie pij więcej. — Usłyszałam Bartka, który wraz z kolegą akurat postanowili zakończyć kąpiel.
Marzena podniosła się i przyszła do mnie.
— Nie wierzą mi — sapnęła. — Zrobimy tak: ja pójdę do nich, a ty za mną pojedziesz, OK?
— OK — mruknęłam.
Dziewczyna ruszyła w stronę wyjazdu, oglądając się na mnie. Z ogromnym oporem, ale zaświeciłam lampy i niepewna tego, co robię, potoczyłam się za nią. Ci, co siedzieli, aż wstali z zaskoczenia, a ja po prostu, jako pusty w środku samochód jechałam za swoim kierowcą. Na wyjeździe ominęłam dziury, przejechałam drogę w poprzek i na polecenie dziewczyny wjechałam na pas zieleni oddzielający drogę od potoku, gdzie zakręciłam i stanęłam zwrócona maską prosto w stronę ludzi.
— A-ale... — zająknął się Adrian.
— Tylko bez pisków i wrzasków — powiedziała Marzena. — Nie jest groźna, chociaż w tym świetle może wyglądać inaczej... No, udowodnij, że istniejesz. — Poklepała mnie po dachu i odsunęła się.
Z trzaskiem moja karoseria podzieliła się na części. Drzwi odskoczyły i uniosły się. Dach pękł na pół, podzielił się i opadł. Oparłam cały swój ciężar na tylnych kołach, z których na moment powstały stopy. Progi się ruszyły, uwolniłam swoje ręce, wyodrębniły się nogi, które zostawiłam zgięte w kolanach. Maska wraz z kołami podniosły się i w końcu mogłam ruszyć karkiem bolącym od zastania. Przednie koła utworzyły moje ramiona, drzwi stanęły na moich plecach, na głowie utworzyła się koronka.
Spojrzałam na Marzenę, a potem na chłopaków. Wszyscy, bez wyjątku, wpatrywali się we mnie, jakby zobaczyli zjawisko paranormalne. Nawet nie myśleli drgnąć. Przez to nie wiedziałam jak się zachować, co zrobić.
— Kopara opada, co nie? — zaśmiała się Daria.
Żaden się nie odezwał, nie poruszył, jak słupy soli. Za to ja odsunęłam się i usiadłam nieco wygodniej na nogach.
— Eeeej, Ziemia do Kamila! I reszty — zawołała piwnooka, na co Kamil drgnął, ale nie odezwał się.
— O kurwa... Faktycznie robot — wystękał brat zielonookiej.
— Transformer — poprawiła go siostra. — Autobotka, czyli od tych, co walczyli w naszej obronie. Nazywa się Zafira, nie jest żołnierzem.
— I to twoje auto? — jęknął Adrian, głośno przełykając ślinę.
— Żebyś wiedział. Mój fiat punto, na którego ostatnio narzekałeś, że obciach i w ogóle.
Przyglądałam mu się uważnie. W świetle moich reflektorów wyglądał jak w jakiejś scenie z horroru, w którym zaraz ktoś kogoś przejedzie samochodem. Idealnie widziałam jego przerażenie na twarzy i wtedy zdałam sobie sprawę, że on może nie widzieć mojej. Wyłączyłam światła mijania, zostawiłam tylko postojówki z nadzieją, że dzięki nim może nie będę wyglądać strasznie.
— Umie mówić? — zapytał Mateusz.
— Tak — odpowiedziałam.
— Siostra — zaczął Bartek. — Skąd ty wzięłaś to cudeńko nowoczesnej technologii? — zapytał, nie odrywając ode mnie wzroku, nawet nie mrugając, ale po jego wyrazie twarzy stwierdziłam, że nie był tak przerażony jak Adrian.
Dziewczyna spojrzała na niego pogardliwie, ja w podobny sposób za to „cudeńko nowoczesnej technologii". Powinnam to potraktować jako obrazę mojej osoby, ale uznam po prostu, że jest totalnym durniem i ignorantem.
— Ze złomu, wiesz? — syknęła Marzena.
— Ja serio pytam.
— A zastanowiłeś się chociaż, o co pytasz?
— Ja nie jestem cudenko ani technology — powiedziałam oburzona.
— Dobra... Nie ważne. Masz gnaty, jak tamta cała reszta?
— Pogięło cię? — Mateusz aż się od niego odsunął.
— Gnaty? — zapytałam, zerkając na Marzenę.
— Tak i zademonstruje ich działanie na tobie, jak się nie zamkniesz!
— Dobra! Dobra! Już jestem cicho...
— Miał na myśli broń. Zafira nie rozumie wszystkich słów, polskiego dopiero się uczy, angielski zna biegle. — wyjaśniła.
— Mnie tam bardziej interesuje, czy nie zabije — powiedział Kamil, za co Daria uderzyła go w ramię. — No co? To chyba normalne, że chciałbym wiedzieć, czy dożyję rana.
— Jak nie będziesz walił jakimiś żenującymi tekstami jak Bartek, to bez problemu.
— Co ty do mnie masz, Marzena? Stale się czepiasz.
— O bradna kabina, tusta kierownica... — zaczęłam wymieniać.
— Ogólnie, o całokształt... — sykneła blądynka.
— Ale dlaczego punto? — zapytał nagle Adrian, który nie wyglądał już na sparaliżowanego strachem.
— Były inne, ale w Polska ludzie kraść dobre cars. Skąd ty wiedzieć, że ja mogę zmienić alternative form?
— Jakiś czas temu śledziłem temat.
— O! To może coś wiesz, co dziać się z Autobots.
— Niestety nie. Jakiekolwiek rzetelne informacje na ich temat zaczęły znikać jakiś czas po bitwie w Chicago. Pewnie wszystko tuszują.
— Ach... Szkoda.
— A tak na poważnie, skąd się ona u ciebie znalazła? I czemu mi nie powiedziałaś? — zwrócił się do swojej dziewczyny.
— A co ci miałam powiedzieć? Że przypałętał mi się Transformer?
— A chociażby!
Blondynka westchnęła i zaczęła opowiadać, jak to się wszystko stało. Zaczęła od tego, kiedy się dowiedziała, kim jest jej auto, a potem opowiedziała skróconą wersję, jak się znalazłam pod jej domem. Czasem coś dodałam dla jasności, ale nie chciało mi się znowu powtarzać wszystkich szczegółów, wystarczy im ogół. Kiedy zaczęły się pytania, na szczęście do Marzeny, ja wstałam już nieco znudzona tą gadaniną, przez co ludzie odsunęli się ode mnie.
— A ty dokąd?! — zawołała Marzena.
— Zaraz wrócić.
Poszłam nad potok i przysiadłam na brzegu. Nie było głęboko, mogłam zanurzyć dłoń do nadgarstka w lodowatej wodzie. Moim celem były jednak szare kamienie. Szukałam takiego, który mieściłby mi się w ręce, jednak większość była za małych, a jak znalazłam, to coś mi w nich nie pasowało. W końcu wygrzebałam nieco większy, niż chciałam i zadowolona jedynie z tego, że ten ciekły lód nie będzie mi już chłodził stóp, wróciłam do ludzi. Usiadłam obok nich, a wtedy zorientowałam się, że rozmowa ucichła. Zerknęłam na nich — wszyscy przyglądali mi się ze zdziwieniem. Wiedziałam, że moje zachowanie może wydawać się dziwne, z drugiej strony może ignoranckie, w końcu wycofałam się z rozmowy i poszłam po kamień, ale naprawdę nie chciało mi się znowu wysłuchiwać tego wszystkiego.
— Wy dalej sobie gadać — powiedziałam i znowu skierowałam swoją uwagę na kamień.
Szara bryła była podłużna i z jednej strony wygrzbiecona przez co nieco przypominał samochód. Jakoś nie chciało mi się zbyt dużo myśleć, co jeszcze mogłabym z tego zrobić i chwilę potem z charakterystycznym świstem i szczękiem powietrze przeciął prawy sztylet. W moment z okrzykami rozchodzącymi się echem po okolicy ludzie zaczęli ode mnie w popłochu odskakiwać. Adrian cofnął się tylko kilka kroków, Kamil niestety potknął się przez coś, Bartek stanął za siostrą, a Mateusz po krótkim biegu stanął przy drodze, zastanawiając się pewnie, co robi reszta. Marzena była nieco zaskoczona, ale założyłam, że przestraszyła się nagłego dźwięku, a Daria niewzruszona wpatrywała się w ekran telefonu, w jednej ręce trzymając jakąś szklaną butelkę. Przerzucając spojrzenie z człowieka na człowieka, ostry czubek sztyletu powoli skierowałam w stronę dłoni, a cały sztylet cofnęłam odpowiednio w stronę łokcia.
— Co to miało być?! — wrzasnął Kamil.
— Ktoś chciał zobaczyć broń... — westchnęła wymownie Daria, nie odrywając wzroku od telefonu.
— Kretynie! — wrzasnął Mateusz w stronę Bartka.
Bez żadnego komentarza, ale słuchając kątem audio-receptora** wróciłam do rzeźbienia samochodu Mateusza, chociaż nie było to zbyt proste. Kamień okazał się znacznie twardszy niż kamienie, które wygrzebywałam z ziemi w Warszawie. Tamte łatwo wykruszały się pod naciskiem mojego ostrza, a te, mimo rozgrzanej krawędzi nie poddawały się tak łatwo. Już na starcie wiedziałam, że chyba nic mi z tego nie wyjdzie, że będzie to wyglądać jak spod ręki amatora albo jakby ktoś losowymi uderzeniami ciosał ten kamień. Dźwięki, jakie przy tym wydawało moje ostrze, również nie należały do najprzyjemniejszych.
Może męczyłabym się nad tym dalej, moja upartość i chęć doprowadzenia tego do końca bez względu na efekt nie pozwalały mi tego zostawić, ale wtedy ostrze świsnęło po kamieniu, a kamień uderzył o ziemię z głuchym hukiem. Zacisnęłam zęby i sapnęłam głośno. Ścisnęłam nadgarstek skaleczonej dłoni, jakby to miało powstrzymać rozprzestrzenianie się promieniującego bólu. Gdyby nie to, że budujący mnie metal jest znacznie wytrzymalszy od standardowego budulca ciał Transformerów, prawdopodobnie przebiłabym sobie rękę na wylot. Po chwili odważyłam się poruszyć palcami. Już nie bolało tak bardzo, w ranie nie zauważyłam żadnych błękitnych plamek, które świadczyłyby o przecięciu jakiegoś większego przewodu z energonem. Zagoi się za niedługo i jeśli zostanie blizna, to nie będzie zbyt widać. Moja lewa dłoń i tak jest już trochę od czegoś zniekształcona. Jej wewnętrzna część wygląda, jakbym się kiedyś poważnie poparzyła, a od zewnętrznej strony cząstki zbroi mają poszarpane brzegi. Czasem boli mnie w środku bez przyczyny. Nie wiem, czy mam ją taką od urodzenia, czy coś mi się stało, a jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać o to mamę. Najwyraźniej nie czułam takiej potrzeby, żeby to wiedzieć.
Schowałam ostrza, stwierdzając, że nic więcej nie dam rady zrobić. Poza tym nie chciałam kolejnej dziury w ręce, zdecydowanie wystarczy mi jedna.
— Co zrobiłaś? — zapytała Marzena, która chyba już jakiś czas temu przerwała rozmowę.
— Zranić — powiedziałam, trzepiąc dłonią na rozluźnienie, a potem jeszcze rozmasowałam ją, licząc na to, że trochę przestanie boleć.
— Tak w zasadzie, jak to działa? W sensie, jak to wyciągasz? — zapytał Adrian.
— Sztylety? — zapytałam, bo nie byłam pewna, czy aby na pewno o to mu chodzi.
— Tak.
— Po prostu wysuwam... A jak ja chcę, sztylety robić się bardzo gorące i czerwone.
— Ale jak ty je wysuwasz? To mnie interesuje.
— To dzięki T-cog. — Poklepałam się po brzuchu. — Chyba... Takie coś od transformacja. Ale ja nie medyk, sama dużo nie wiem.
— Jak nie wiesz? — odezwał się Kamil.
— A ty wiesz jak zginać twoja ręka?
— Mięsień się kurczy. — Rozłożył ręce.
— Dlaczego mięsień się kurczy? — zapytałam, podnosząc brew.
Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale na tym się skończyło. Niby rzecz oczywista, ale gdy się zaczyna dochodzić do jej sedna, przestaje już być taka prosta. Nie mam pojęcia, jak działa T-cog i jak to to się dzieje, że zginam ręce czy wyciągam sztylety. Wiem tylko tyle, że powstaje jakiś sygnał, a wtedy moje części się ruszają i tyle mogłam mu powiedzieć.
— Ej, wiecie co znaczy imię „Zafira"? — odezwała się nagle Daria.
— Co? — zapytałam, a dziewczyna rzuciła mi krótkie spojrzenie, jakbym to ja miała to wiedzieć.
— To jest imię arabskie i oznacza „szczęśliwa" i „zwycięska".
— Trochę nietypowe imię jak na Transformera — stwierdził Mateusz.
— Czy ja wiem? Mnie się tam od razu skojarzyło z oplem, więc chyba dobrze. Chodźmy może do ogniska, zimno się zrobiło — powiedział Bartek.
— Po prostu trzeźwiejesz — skomentowała Marzena, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę gasnącego ogniska, a za nią reszta towarzystwa.
Poszłam za nimi, zachowując większy odstęp. Co chwilę się ktoś odwracał z wyjątkiem Mateusza, który prawie cały czas szedł bokiem i gapił się na mnie. Usiedli wokół ogniska, Arian dorzucił trochę patyków do ognia, Bartek przyniósł z auta szklaną butelkę, jak się potem okazało, z alkoholem, a Daria pomyślała o jedzeniu. Usiadłam na trawie trochę oddalona od paleniska, tak aby nie było mnie zbyt widać z ulicy i żeby drzwiami nie zaczepić o konary drzew.
— Wy coś jecie? Pijecie? — Usłyszałam głos Bartka.
— Pijemy energon, takie paliwo. Możemy też organic paliwo.
— Czyli co?
— Benzynę i ropę ćwoku — warknęła jego siostra.
— A ile tego energonu wypijacie?
— Żeby być zdrowa i przy mojej praca, ja muszę wypić około jeden litr energon na miesiąc, ale móc nie pić około dwa lata ziemskie.
— Ile ty już nie piłaś? — zapytała Daria.
— Więcej niż rok...
— Głodujesz? — zapytała zaniepokojona Marzena, a w odpowiedzi kiwnęłam twierdząco głową. — Dlaczego nic nie mówisz?
— Ja dzisiaj myśleć o tym, kiedy wy robiłaś wasze jedzenie. Muszę znaleźć Autobots. One musi mieć energon.
— A coś na zastępstwo? Może być ta benzyna?
— Może, ale nie długo. Niezdrowe.
— I co ja z tobą mam zrobic...? — westchnęła dziewczyna, chowając twarz w dłoniach.
— Macie jeszcze czas, żeby coś wymyślić... — powiedział Bartek bez jakiegokolwiek przejęcia w głosie. — A wódki się napijesz? — zapytał, wyciągając w moją stronę rękę, w której trzymał butelkę z przeźroczystym trunkiem.
— No chyba cię pojebało — skomentował Kamil. — Transformera chcesz schlać? Życie ci niemiłe?
— No wiesz ty co? — oburzyła się blondynka. — To jest poważna sprawa!
Marzena zaczęła obrzucać brata błotem, jakim to jest ignorantem i idiotą. Ten bronił się, mówiąc, że to nie jest temat do rozwiązania po pijanemu. Obojgu musiałam przyznać po trochu racji. Przez cały ten czas ostrej wymiany zdań, Bartek trzymał butelkę tak, że mogłam ją wziąć. Mimowolnie zaczęłam się w nią gapić i na chwilę nie istniało nic, poza tą butelką. Wiedziałam, co się zaraz stanie, ale nie mogłam już tego kontrolować — wyrwałam butelkę z ręki chłopaka i zaciągnęłam z butelki potężnego łyka, zaraz potem oddałam ją Bartkowi, jakby nic się nie stało. Wódka miała słodki, a jednocześnie ostry smak, do którego trzeba by przywyknąć i który niekoniecznie mógłby każdemu przypaść do gustu. Pozostawiła po sobie gorzkawy posmak, przez który wykrzywiłam się jak ludzie po cytrynie. Usłyszałam śmiech ludzi i w sumie to się nie dziwiłam. Dobrą chwilę nie umiałam opanować odruchów swojej twarzy. Ostatecznie wzdrygnęłam się i wszystko wróciło do normy.
— Kopie, co nie? — zaśmiał się Bartek, a w odpowiedzi pokiwałam głową.
— I to tak bez popijania? — zapytała Daria i zaraz potem się skrzywiła.
— Na początek nie takie złe, ale potem gorzkie — powiedziałam.
Żeby mi się więcej takich rzeczy nie przytrafiło. Czasami przytrafiają mi się jakieś bezwarunkowe odruchy, przez które bez zastanowienia łapię coś i wkładam do ust. Raz doszło do tego, że łyknęłam kamień, który utknął mi w gardle i rozpoczęła się dość nieprzyjemna akcja z wyciąganiem go. Zdarzało mi się już wcześniej czasem coś połknąć, ale nic mi potem nie było, ewentualnie przytrafiały się bóle filtrów. Mama mi kiedyś tłumaczyła, że niektórzy tak mają i nie panują nad tym i że szczególnie często zdarzało się to bardzo młodym Transformerom. Potem się zastanawiałam, jak to się stało, że większość populacji Cybertronian nie wyginęła przez połykanie zbyt dużych, przypadkowych przedmiotów.
Wódka rozlała mi się gdzieś w środku i zaczęłam czuć przyjemny chłód w gardle. Po olejach i innych ziemskich paliwach raczej w środku czuje się ciepło. Ponadto oleje są delikatnie słodkie, bardziej mdłe, ale nie potrafiłam stwierdzić, czy są gorsze od alkoholu. Jednak z pewnością nad tymi napojami góruje energon, który jest przyjemnie słodki.
Alkohol działał na ludzi pobudzająco w jakiś sposób. Stawali się coraz głośniejsi, gwałtowniejsi, robili dziwne rzeczy i coraz dziwniejsze tematy do rozmów im się znajdowały, a jednocześnie ich ruchy były coraz bardziej nieporadne. Ja siedziałam, przysłuchiwałam się i przyglądałam temu wszystkiemu, co jakiś czas prosząc o butelkę z wódką. Mimo tego gorzkiego posmaku napój ten nie był taki zły. Na początku trochę żałowałam, że nie działa na mnie tak jak na ludzi, ale zbyt wcześnie o tym pomyślałam. W pewnym momencie zmieniłam pozycję, w jakiej siedziałam i wtedy poczułam potężne zawroty głowy. Nie zdążyłam się zorientować, co się ze mną dzieje, a runęłam do tyłu jak kłoda i nie umiałam się podnieść. Ludzie wystraszyli się, że coś mi się stało. Nie umiałam ich uspokoić, bo jakbym gdzieś po drodze zgubiła język; nie potrafiłam się wysłowić ani po polsku, ani po angielsku. Na szczęście po kilku minutach zaczęło przechodzić, a po jeszcze dłuższym czasie udało mi się znowu usiąść, jednak ciągle nie potrafiłam złożyć wyraźnego zdania.
Zaczynało świtać, kiedy ludzie zaczynali zbierać się do spania. Również chciałam się położyć i odpocząć, ale konsekwencje mojego spożywania ludzkich napojów wyskokowych dopadły mnie dość nieoczekiwanie i z dużą mocą. Gdyby skończyło się tylko na tym jednym odruchu, może by nie było tak źle, ale niestety łącznie wypiłam około dwóch litrów wódki. Filtry bolały mnie, jakby mi ktoś w nie wbijał i wyciągał miecze, a dół brzucha chciał pęknąć. Położyłam się gdzieś w krzakach między drzewami i zwijałam się z bólu, co jakiś zmuszając się do wstania i oddania kilku kropelek gęstego płynu. Jak się potem dowiedziałam, wódka to mieszanka alkoholu i wody, gdzie właśnie ta druga niewątpliwie stała się przyczyną moich dolegliwości. Transformery bardzo źle reagują na wodę w organizmie, filtry jako pierwsze dają o tym znać, a w drugiej kolejności zbiornik urynowego***, czasami T-cog. Przynajmniej już na przyszłość wiem, że wódka nie jest czystym alkoholem i nie nadaje się do spożycia.
*Iskra/iskra — pisane z dużej litery jest w kontekście duszy, a z małej oznacza narząd w komorze Transformera.
**audio-receptor, a-ceptor — ucho, bardziej w kontekście ucha wewnętrznego niż małżowiny usznej.
***zbiornik urynowy — odpowiednik pęcherza moczowego, znajduje się na wysokości podbrzusza, jest nieco większy niż zaciśnięta pięść Transformera.
Nie mam komentarza co do rozdziału. Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top