Rozdział 5 Będzie OK.
Nauka języka nie jest aż taka trudna, jeśli ma się nauczyciela. Nie mówię o dobrym nauczycielu, ale jakimkolwiek. Marzena zmusza mnie do mówienia po polsku, wiele rzeczy wyjaśnia jeśli nie rozumiem i przede wszystkim powtarza ze mną wszelkie formułki i odpytuje z odmiany czasowników i rzeczowników. Mam to szczęście, że dość szybko się uczę i już po kilku dniach moje gadanie zaczęło przypominać polski. Może dałabym radę z kimś się dogadać nie używając angielskich słówek.
Trochę inaczej sprawy się mają z naszym wspólnym uczeniem się tańca. Marzena dotrzymała obietnicy i mamy już za sobą jeden wspólny "kurs" za sobą. Okazało się, że jestem od niej lepsza i to w sumie ja powinnam ją uczyć. I mimo tego faktu dziewczyna nie wycofała się z danego słowa. Uznała, że warto będzie czegoś się nauczyć, a przy okazji przyzwyczai się do mnie jako robota — łącznie, w mojej prawdziwej formie widziała mnie w sumie dwa razy. Jest zaznajomiona z gadającym autem, co jest jednak coraz częstszym zjawiskiem, a pięciometrowy robot niestety już nie. Chociaż bardzo się starała, to i tak było widać, że ma do mnie ogromny respekt i nie jest już taka śmiała, jak podczas siedzenia na moim fotelu i denerwowaniu się na mnie za "jeżdżenie po swojemu". Miała jeden gorszy dzień, nic jej wtedy nie wychodziło, była zdenerwowana, zirytowane wszystkim i kiedy wracałyśmy z pracy, ruszyłam kierownicą aby mieć pewność, że nie zadrapię lusterkiem innego auta. Pokrzyczała trochę na mnie, aż bałam się odezwać, trochę szarpała drążkiem zmiany biegów jakby na złość, a na koniec zostawiła mnie trzaskając drzwiami. Na następny dzień przeprosiła za swoje zachowanie. Ja też zresztą mam swoje humorki, jednak nie są one tak gwałtowne jak Marzeny. Raczej zachowuję się wtedy jak rozwydrzona nastolatka, jestem opryskliwa i mam pretensje do wszystkich, a najbardziej do Marzeny.
Jednak mimo tych kilku nieprzyjemnych sytuacji, raczej dogadujemy się ze sobą. Mam nawet wrażenie, że powstała między nami jakaś więź, jednak nie wiem, czy jest to przyjaźń, czy koleżeństwo. Czasami jednak wydaje mi się, że blondynka traktuje mnie, jak swoją przyjaciółkę — Darię, co troszeczkę pcha mnie w stronę myślenia, że to może być przyjaźń. Czasami mi się zwierza, opowiada jak było w pracy albo co się wydarzyło w domu, pozwala sobie przy mnie ponarzekać na rodziców, brata, a nawet chłopaka. Ja zaś, ze względu na to, że wokół mnie zazwyczaj nic ciekawego się nie dzieje, poruszam tematy kulturowe, takie jak filmy czy muzyka, a czasami wypytuję ją o rzeczy, których nie wiem albo nie rozumiem. Pytam o tradycje i zwyczaje, a ona z chęcią mi tłumaczy, przy czym co chwilę dodaje, że nie jest ekspertem i tłumaczy mi tak, jak ona to rozumie i widzi, a niekoniecznie musi się to pokrywać z prawdą. Potem następuje zamiana w zadawaniu pytań i to ona wypytuje mnie o zwyczaje Transformerów. I tak jak ona, co chwilę dodaję, że wielu rzeczy nie wiem i mówię tylko o tym, co znam i jak wyglądało to u mnie. Wyjaśniłam jej, jak się wychowałam, powiedziałam prawie wszystko co wiem o moim gatunku i jego sporze, przedstawiłam moją mamę i przez jakie okoliczności znalazłam się na Ziemi. Jednak najwięcej opowiedziałam jej o tym, jak wyglądała moja egzystencja na tamtej planecie. Było kilka rzeczy, które ją zaskoczyły, a było to między innymi moje uprawie nie istnieje uzbrojenie — mam tylko kastety i sierpowate sztylety na przedramionach, z którymi się urodziłam. Drugą rzeczą, jaka ją zdziwiła to fakt, że Transformery wykluwają się z kokonów o powłoce grubej i rozciągliwej, jak skóra — przyznała się, że w tym temacie każda odpowiedź wprawiłaby ją w osłupienie — muszą się nauczyć chodzić, mówić i nikt im nie wgrywa informacji do głowy, jak w komputer, co spodziewała się usłyszeć. Myślała, że skoro jesteśmy maszynami, to takie rzeczy są u nas na porządku dziennym. Jednak jej przekonania częściowo się zgadzały w związku z uzbrojeniem. Uważała, że każdy Transformer jest sztucznie — jak to nazwała — doposażony w broń wszelkiego rodzaju, a prawda jest taka, że niektórzy — jak na przykład ja — mogą się urodzić od razu zaopatrzeni w części, które mogą służyć jako broń biała i w sumie do niczego innego nie będą się nadawać.
Dzień wcześniej było jakieś święto, o które chciałam wypytać Marzenę, ale niestety zapomniałam o tym, kiedy zaraz po przyjściu oznajmiła mi, że musimy jechać po Darię. Przy okazji "wyjaśniła" mi, że przez czwartkowe święto większość ludzi postanowiła zrobić sobie długi weekend biorąc urlop w piątek i przez to firma, w której obie dziewczyny pracują ma "zwolnione obroty" i nie będzie aż tak dużo do zrobienia. Z tego wywodu nie zrozumiałam nic, poza faktem, że mogą później pojechać do pracy i, że Daria nie ma jak o tej godzinie dostać się na czas do centrum miasta, bo autobusy w tamtą stronę jeżdżą w zbyt dużych odstępach czasu i na miejscu byłaby albo zbyt wcześnie, albo zbyt późno. I w związku z tym, jako dobra przyjaciółka, Marzena zabiera ją po drodze.
Stanęłyśmy pod jej domem. Marzena wygrzebała z torebki telefon i zadzwoniła do przyjaciółki. Nie odebrała, ale chwilę po tym, kiedy blondynka odłożyła telefon, jak piorun z domu wystrzeliła brunetka. Wyraźnie było widać, że "trochę" źle zaplanowała sobie czas i w pewnym momencie musiała bardzo przyspieszyć swoje przygotowania do wyjścia. Mało brakowało aby wyrwała mi prawe drzwi, tak mocno za nie szarpnęła. Wpadła do mojej kabiny z dwiema torebkami i dwoma teczkami, wpakowała się na fotel i przy okazji ubrudziła zaschniętym błotem drzwi od środka.
— Cześć! — zawołała.
Usadowiła się na fotelu i trzasnęła mocno drzwiami. A huknęło tak bardzo, że Marzena musiała przysłonić prawe ucho.
— Cześć — przywitała się blondynka bez większego entuzjazmu. — Głośniejszego wejścia smoka nie dało się zrobić?
— Nie, a co?
— Nie trzaskaj więcej drzwiami. Tyle razy ci to mówiłam. Punto to nie mój stary peugeot.
— Oj tam, oj tam. Narzekasz. Przecież nie odpadną.
Marzena bez komentarza pozostawiła słowa przyjaciółki. Odpaliła i odjechała spod domu.
— Tak jakby to auto było nowe. — Daria uśmiechnęła się złośliwie.
— Chcesz iść na piechotę? — Czujniki niezapiętych pasów się aktywowały i zaczęły o tym oznajmiać w bardzo nieprzyjemny sposób. — Zapnij się — poleciła okularnica.
Daria zrobiła, jak chciała. Zerknęła na przyjaciółkę i uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła telefon z torebki. Coś w nim przeglądała, ale przerwała, kiedy usłyszała w radiu jeden z muzycznych hitów — "OK" od Robina Schulza i Jamesa Blunta. Podgłośniła mój radioodbiornik.
— Uwielbiam tę piosenkę — powiedziała radośnie. — I'm really stupid I'm burning up, I'm going down, I win it back don't even ask...
— Też mi się podoba.
— Wczoraj przesłuchałam to chyba z dziesięć razy. Cały dzień chodziła mi po głowie. Właśnie! — wrzasnęła, a mi przez nią momentalnie obroty podskoczyły.
— Nie drzyj się. Nie umiesz normalnie? — upomniała zirytowana blondynka. — Co takiego? — zapytała od niechcenia.
— Poczyniłam śledztwo — powiedziała zająwszy się znowu telefonem.
— Szok. — W powietrzu dało się czuć ten entuzjazm i zainteresowanie ze strony kierowcy, który wtedy był bardziej zainteresowany skrętem w lewo z drogi podrzędnej. — Jedź żesz, kur... Ale się wlecze. No pewnie, że jakiś dziadek...
— Wczoraj, jak słuchałam "OK" przypomniała mi się akcja z tirem.
— Weź mi nawet nie przypominaj. Gdyby to się tak dało usunąć z pamięci jak w tym teledysku...
— Tak w zasadzie to bardziej przypomniało mi się to coś na twojej kierownicy.
W jednej chwili chłodnica głośniej zaczęła mi działać i to nie dlatego, że silnik się zbytnio zagrzał. Marzenie zaś na twarzy wymalowało się przerażenie, które jak najszybciej próbowała ukryć, ale nie bardzo jej wychodziło.
— Przeszukałam chyba cały internet... Zajęło mi to trochę czasu. Spoko, nie musisz dziękować. I znalazłam ten dziwny znak na kierownicy.
Iskra mi przyspieszyła i podeszła gdzieś wyżej, gotowa do ucieczki spod maski. Zdecydowanie czułaby się znacznie lepiej gdzieś indziej, niż w mojej komorze, która w obliczu ludzkiej artylerii nie byłaby już taka bezpieczna. Już miałam chyba z milion scenariuszy, jak to się potoczy i żaden nie chciał być pozytywny.
— Już ci zaraz pokaże... Kurde, Kamil przestań do mnie pisać, zajęta jestem... Co chwilę mi wypisuje, co moglibyśmy wieczorem obejrzeć... Nie bardzo pamiętałam, jak wygląda ten na twojej kierownicy. Są dwa symbole podobne do siebie, jeden to jakby bardziej twarz, a druga bardziej mi przypomina pysk psa. Ty masz... — Nachyliła się i zerknęła na kierownicę. — Twarz.
— Przejdź do sedna. — warknęła zdenerwowana zielonooka.
Czułam, jak ze zdenerwowania jej dłonie się pocą. Patrzyła wszędzie, byle nie w stronę Darii. Jeśli tak dalej pójdzie, to wszystko wyjdzie na jaw.
— To Transformer. — powiedziała poważnie brunetka. — A jeśli internet nie kłamie, to to — wskazała palcem na deskę rozdzielczą — jest Autobot.
Marzena parsknęła śmiechem. Brzmiała na naturalne rozbawioną, ale gdyby wtedy Daria widziała jej twarz, od razu poznałaby, że jest coś nie tak.
— Chcesz mi powiedzieć, że prowadzę auto z kosmosu!? Weź przestań! To niemożliwe. Mam go dwa lata. Po za tym, naprawdę nie wierzę, że takie coś akurat znalazłoby się w Polsce, a tym bardziej u mnie. No bo po co u mnie? Jaki w tym sens?
Czarnowłosa spróbowała spojrzeć na twarz blondynki, ale ta na te kilka sekund zainteresowała się jadącym z przeciwka żółtym seatem. Zacisnęła usta. Zerknęła jeszcze raz na symbol i wyprostowała się.
— Ty wiesz, że możesz dostać za niego kupę kasy?
Marzena nic nie odpowiedziała, tylko mocniej zacisnęła ręce na kierownicy.
— Pewnie Adrian wymienił fiata, na coś z neta, żeby mnie wystraszyć. — powiedziała z ciężkim westchnieniem, i które jasno dawało do zrozumienia, że nawet ona w to nie wierzy. — A to umówiłaś się na dzisiaj z Kamilem?
— Nie zmieniaj tematu — warknęła. — To jak mi wytłumaszych, że ono samo jechało?
Blondynka westchnęła i chwilę milczała.
— To nie robot. — powiedziała wyraźnie zrezygnowana.
— Marzena, ty nie umiesz kłamać. Kręcisz w tej chwili jak cholera.
Piwnooka na chwilę zamilkła. Zaciskała i dziwnie poruszała ustami. Po jej wyrazie twarz wnioskowałam, że mogła się obrazić na Marzenę. Nie widywałam jej aż tak często, więc nie byłam pewna jej reakcji. W ogóle niczego nie byłam pewna!
— Teoretycznie Autoboty to te dobre... Wyczytałam to na jakiś zagranicznych forach. I podobno chcą je odnaleźć, żeby je chronić. Inni zaś twierdzą, że na nich polują. Tylko nie rozumiem, po cholerę mieliby to robić. Osobiście uważam, że jeśli nawet to są te dobre, to niech je odizolują od nas, bo nigdy nie wiadomo, któremu co odbije. A jeśli mają jeszcze zapłacić... Ja bym się nie wahała.
— Mówię ci przecież: pewnie Adrian zamówił to na Aliexpress, żeby porobić sobie ze mnie jaja. To w jego stylu.
— Marzena... — zawyła opadając na oparcie fotela i spojrzawszy na sufit. — Ty naprawdę jesteś taka durna? Przecież widzę stąd, że to nie jest przyklejone do kierownicy, tylko jakby wtopione w nią. Poza tym, jak wytłumaczysz to, że samo się prowadziło? Z tego co wiem, to punto nie jest tak zaawansowane, żeby mogło jeździć samo.
— Nie jechało samo. No przecież je prowadziłam.
— Nie, to ono ruszało kierownicą, ty ją tylko trzymałaś. Sama wtedy powiedziałaś, że samo jechało.
— Daria, byłam wtedy w szoku. Pewnie wszystko zrobiłam odruchowo i mi się tylko zdawało, że jechało samo.
Pasażerka westchnęła ciężko z zirytowania, jakby przed chwilą kolejny raz próbowała wytłumaczyć coś małemu dziecku albo jakiemuś idiocie i ten kolejny raz nie udało jej się to.
— Jeśli ty tego nie zrobisz — wyciągnęła telefon — to ja do nich zadzwonię.
— Nie!
Marzena aż podskoczyła na fotelu. Daria znieruchomiała i wielkimi oczami zawieszonymi nad ekranem telefonu wpatrywała się w radio. Wyprostowała się powoli, krew odpłynęła jej z twarzy. Mnie puls stopniowo, ale szybko wzrastał i kiedy dotarło do mnie, co ja zrobiłam, moja iskra była w połowie drogi, aby wytłuc w mojej piersi tunel i przezeń uciec. Przez dłuższy czas nie słyszałam nic oprócz własnej iskry, nie widziałam nic, poza przerażoną Darią.
— Wypuść mnie! — wrzasnęła nagle brunetka, prawie doprowadzając przyjaciółkę do kolejnego zawału. — Wypuść, wypuść mnie z tego przeklętego auta! To nas zabije!
Szarpała się, biła rękami gdzie popadnie, kopała po desce rozdzielczej. Chciała otworzyć drzwi, ale w porę je zablokowałam. Zacisnęłam mocniej pas, a ona zaczęła jeszcze bardziej panikować, ale przynajmniej zajęła się próbami odpięcia pasa.
— Uspokój się!
— Zatrzymaj się natychmiast! — zawyła rozpaczliwie, a w oczach pojawiły się łzy
— Nie zatrzymam się! Tu jest zakaz kretynko.
— Błagam cię, Marzena!
— Już! Dobra! Zaraz coś znajdę. Przestań się rzucać!
Brunetka jednak dalej próbowała się oswobodzić, ale choćby dla bezpieczeństwa Marzeny — bo ta furiatka w każdej chwili mogła ją uderzyć albo kopnąć — ani trochę nie poluzowałam jej pasa. Wręcz przeciwnie — jeszcze bardziej ścisnęłam, aby ją jeszcze bardziej unieruchomić.
— Skończ się szarpać! — wrzasnęła okularnica, kiedy po około pięciu minutach krążenia po ulicach w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania w końcu mogła stanąć.
Brunetka jakby nie słyszała i dalej uparcie walczyła z pasem, a kiedy zorientowała się, że stoimy, dopadła klamkę i chyba by ją wyrwała, gdybym była zwykłym autem. Marzena zawyła zirytowana, złapała dziewczynę za ręce i na siłę przekręciła w swoją stronę.
— Skończże!
— Nie! Niech mnie to najpierw puści!
— Nie puści cię, dopóki się nie uspokoisz.
— Ma mnie puścić!
— Jesteś na jej warunkach! I to twoja cholerna wina, że cię teraz trzyma. Zachciało ci się bawić w detektywa? Proszę bardzo! Przy Transformerze wygadałaś się, że chcesz go wydać. Pogratulować inteligencji...
Piwnooka przestał wierzgać i krzyczeć, ale wciąż próbowała oderwać się od fotela, a jej nogi były gotowe do dalszej ofensywy na moją kabinę. Była przerażona i zdyszana i tymi wielkimi, zaszklonymi oczami chyba próbowała wyprosić od Marzeny pomoc. Trochę mi jej się żal zrobiło, więc popuściłam pas, aby chociaż lżej się jej oddychało.
Daria rzuciła okiem na słupek, z którego wychodził pas, a zaraz potem na przyjaciółkę. Złapała za pas i odciągnęła od siebie, jakby sprawdzała, czy ten luz naprawdę istnieje.
— Widzisz? Było się drzeć? Nie jest niebezpieczna.
— Ona? — zapytała z irytacją marszcząc brwi.
— Nazywa się Zafira i jest Autobotem. Na Ziemi jest trochę ponad rok, ze mną, jak się okazuje, od kwietnia, a wiem o niej dwa tygodnie.
— To skąd wiesz, że nic nam nie zrobi!?
— Bo miała już tysiące okazji, aby się nas pozbyć. Krzywdzenie ludzi nie jest jej na rękę, ani nie leży w jej naturze. To — tak mi się wydaje — jeszcze dziecko.
— Hej!
— Boże!
— No dobra, dobra! Nastolatka albo młoda dorosła... Lepiej?
— Lepiej.
— Co to było!? Chcecie mnie do zawału doprowadzić!? Boże, Marzena, czy ty ukrywasz przed USA kosmitę!? W coś ty się wpakowała?
— W nic. Zafira sama się przypałętała. I nie ukrywam jej, tylko udzielam schronienia.
— To to samo! Marzena, czy ty sobie zdajesz sprawę, na co ty się narażasz?
— To co miałam zrobić? Przez przypadek zniszczyła moje auto i podmieniła je na siebie. I tak samo przez przypadek się o niej dowiedziałam. Gdybym ją wydała, to bym pozbyła się auta, a inną sprawą jest to, że nas uratowała. I co? Za uratowanie życia, miałabym się w ten sposób odwdzięczyć?
Czarnowłosa wyprostowała się zaciskając usta. Nie odzywała się dłuższą chwilę. Z twarzy przyjaciółki przeniosła wzrok na radio. Potem powoli i ostrożnie opuściła nogi na podłogę i wyprostowała się na fotelu. Wtedy zwolniłam blokadę pasa, co rozpoznała po mniejszym ucisku na klatkę piersiową. Sięgnęła do zapinki pasa i próbowała rozpiąć pas — na taką swobodę nie mogłam jej jeszcze pozwolić.
— Wypuść mnie — powiedziała w przestrzeń.
— Nie ufam ci — odpowiedziałam, a ona znowu drgnęła łapiąc się za pierś.
— Nie dziwię się jej, Daria.
— Dlaczego nic nie mówiłaś? Myślałam, że mi ufasz. — zapytała oskarżycielsko.
— Żeby nie było takiej akcji, jak teraz. I to nie tak, że ci nie ufam... No dobra, jest z ciebie pleciuga, ale głównie myślałam o tym, że im mniej ludzi wie, tym lepiej. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Wiem, że mogą być tego poważne konsekwencje i nie chciałam nikogo narażać.
Piwnooka westchnęła ciężko, oparła się o szybę.
— Dlaczego mnie nie chce puścić?
— Bo ci nie ufa, tak jak ci zresztą powiedziała. Boi się pewnie, że jak tylko wyjdziesz, to ją wydasz.
— Ale przecież nikt nic jej nie zrobi!
— A skąd to możesz wiedzieć? Może to tylko jakaś przykrywka? Niczego nie możesz być pewna.
— A co jeśli zrobi komuś krzywdę?
— Nie zrobi.
— A skąd to możesz wiedzieć? Marzena, to jest wielki, kosmiczny robot! Bez problemu nawet by człowieka zdeptała!
— To już dawno by to zrobiła.
— A może by to pokrzyżowało jej dotychczasowe plany? Może kolejna inwazja się szykuje?
— Zafira? Proszę cię! Ona nie wie, jak swoich odnaleźć, a co dopiero planować podbicie planety!
— Skąd to wiesz?! Może to tylko przykrywka!
Okularnica z sfrustrowanym westchnieniem oparła się o oparcie fotela. Potarła dłonią czoło. Za moment wyciągnęła z kieszeni spodni telefon i zaczęła coś na nim pisać.
— Co robisz? — zapytałam, na co Daria drgnęła niespokojnie.
— Piszę do przełożonego.
— Po co? — obruszyła się brunetka.
— Zasłabłaś w aucie i jesteśmy w drodze do szpitala.
— Że co proszę!?
— A to, proszę ciebie — zaczęła chowając telefon w kieszeni — że nie jedziemy do pracy.
— Co ty chcesz zrobić? — zapytała przerażona.
— Przekonać cię. A skoro nie wierzysz mi na słowo, to może uwierzysz, jak zobaczysz.
Marzena wykręciła i wyjechała. Atmosfera była napięta bardziej napięta niż struny w gitarze, chociaż Marzena zdawał się tego nie odczuwać. Skupiła się na jeździe i wszystko na chwilę miała gdzieś, a tymczasem Daria próbowała się czymś zająć, ale co chwilę podejrzliwie zerkała w stronę radia. Ja też nie czułam się komfortowo, jej zachowanie doprowadzało mnie do frustracji i chęci wyrzucenia jej z kabiny. Gdyby Marzena się chociaż odzywała, to może nie byłoby aż tak źle. Teoretycznie sama mogłabym zagadać, ale w tej sytuacji żaden temat nie wydawał mi się odpowiedni. Pewnie bym jeszcze doprowadziła Darię do zawału albo atakiem paniki połączonym z próbą wybicia szyby.
Marzena jechała do lasu, do którego jeżdżę co noc. Domyślałam się, jaki ma plan, ale nie byłam pewna, teraz dałabym sobie za to rękę uciąć. Darii może się to nie spodobać, a już szczególnie będzie źle, jeśli pomyśli, że chcemy ją tam zamordować i zakopać. Dopóki zajmowała się telefonem i zerkaniem na radio, czułam względny spokój, ale gdy tylko zjechałyśmy z asfaltowej drogi w kamienną, leśną drogę Daria wyprostowała się zaniepokojona.
— Zafira, nie będziemy wjeżdżać na polanę. Wystarczy chyba tylko wjechać jak najgłębiej.
Nie odezwałam się. Po prostu pozwalałam jej dalej prowadzić, a kiedy już czułam, że jadę po miękkiej, sypkiej ściółce leśnej, a trawa smyra moje podwozie sama się zatrzymałam.
— Wysiadaj — powiedziała Marzena do przyjaciółki.
— Co? Po co?
— Nie pytaj, tylko wysiadaj.
Brunetka po chwili zastanowienia pospiesznie wysiadła i odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość. Marzena powiedziała, co mam zrobić i odeszła ode mnie parę kroków, a ja zaczęłam swoje przedstawienie. Swoją transformacją chciałam zadziwić ziemianki, a w szczególności Darię. Zmieniałam się na tyle wolno, aby obie mogły obserwować ten skomplikowany,a zarazem jakże prosty dla mnie proces. Części szczękały, chrobotały, dzwoniły, charakterystycznie szumiały ocierając się o siebie. Podniosłam głowę, a cząsteczki na mojej twarzy i szyi jeszcze się przemieszczały. Wyprostowałam się i spojrzałam na Marzenę, która zdążyła się już oddalić i słabo się uśmiechała, a zaraz potem zerknęłam na zszokowaną Darię. Stała obok drzewa i się o nie opierała jedną ręką, gotowa, aby w każdej chwili się za nim schować.
— Robi wrażenie, co nie? — odezwała się Marzena podchodząc bliżej.
Daria nie odezwała się, jakby tego w ogóle nie usłyszała. Gapiła się na mnie sporadycznie mrugając. Szybko i płytko oddychała, a była tak blada, jakby miała zaraz zemdleć.
— Ona... nic nie zrobi... — wykrztusiła z trudem.
To był dobry moment, aby zrobić coś, co nie będzie jej się kojarzyło z próbą mordu, pokazać się z tej dobrej strony. Niestety nie miałam pomysłu, co mogłabym zrobić, a w dodatku mój zastany kręgosłup dał o sobie znać. Zamiast się chociaż przywitać, odczułam ogromną potrzebę poprzeciągania się i nawet nie próbowałam z tym walczyć. Wygięłam się do tyłu, aż mi coś brzdęknęło w plecach. Cała próba zrobienia wrażenia rozpadła się na miliony kawałków, ale za to jaką ulgę odczułam, kiedy jeszcze przeciągnęłam ręce i pokręciłam ramionami.
— Przez większość doby jest w formie auta. Potrzebuje się rozciągnąć — wyjaśniła blondynka.
— Nie zastrzeli nas?
— Nie ma nawet czym. Ma tylko dwa ostrza i kastety. Nie jest żołnierzem, nie to co roboty z Chicago.
— Może kłamać.
— Aj! Weź przestań... No popatrz na nią?! Wygląda na ma maszynę zniszczenia? Nawet jak jest w "trybie bojowym" to wygląda, jak jakaś... wojowniczka z anime, czy coś. Zafira, pokażesz?
— Chwila — sapnęłam robiąc tak zwany koci grzbiet.
Wyprostowałam się i jeszcze raz przeciągnęłam. Czułam się znacznie lepiej, chociaż kręgosłup mnie jeszcze pobolewał. Najwyraźniej te kilka godzin w formie robota to dla mnie za mało.
Spojrzałam na dziewczyny oparłszy ręce na biodrach, po czym kiwnęłam głową, a na oczy opadł mi trójkątny wizjer, który rozświetlił się na niebiesko, a usta zostały zasłonięte przez maskę wysuwającą się z ochraniaczy policzków. Podniosłam ręce przed siebie, a z przedramion wysunęły się sierpowato zgięte, dwustronnie ostro zakończone, jasnosrebrne sztylety, zaś na palcach pojawiły się ostre, hakowato wygięte kastety. Zacisnęłam pięści i wystawiłam przed siebie ręce dumnie prezentując mój marny arsenał.
— O! I to jese potafić! — zawołałam radośnie przekształcając moje stopy na koła. — Rolki!
— Marzena, ty mi nie mów, że jest nie uzbrojona. Ja tu widzę metrowe tasaki!
Mój chwilowy entuzjazm przygasł. Spojrzałam na swoje sztylety, moje skarby, o które na co dzień nie dbam. Są niezwykle ostre i wytrzymałe, o czym się przekonałam podczas zabawy przed statkiem — odbijałam nimi kamienie i podczas zamachu niechcący wbiłam ostrze w pancerz statku w miejscu, w którym był szczególnie wytrzymały. Mama stwierdziła, że moje ostrza prawdopodobnie są zrobione z metalu o nazwie trobulum, albo przynajmniej mają jego domieszkę. Jest to bardzo mocny i równie rzadki metal, o białej lub bardzo jasnoszarej barwie. Powiedziała, że powinnam się z tego cieszyć, gdyż nie jeden chciałby takie mieć. Dodatkowo potrafię rozgrzać ich krawędzie do czerwoności, co zwiększa ich siłę cięcia. Jednak mimo, iż są świetne, jeszcze nigdy mi się nie przydały do tego, do czego służą.
— Ale ja... carve... — zerknęłam na Marzenę licząc na to, że zrozumie o co mi chodzi.
— W sensie, że rzeźbisz nimi?
— Tak? Chyba... — skrzywiłam się, bo nie znałam tego słowa i nie wiedziałam, czy to było dobre słowo.
— Słyszysz? — zwróciła się do Darii.
— Rzeźbić to by mogła czymkolwiek innym, a nie metrowymi ostrzami. Skoro nie jest żołnierzem, to po cholerę broń ze sobą nosi?!
— Urodziła się z tym.
— I to jest właśnie dowód na to, że do niczego innego nie są stworzeni!
— Daria!
— To nieprawda! — krzyknęłam oburzona. — Ty nie mówic z mi even! Nie znasz mi! Ale ty mówic, kim ja jest! Ty mówic, że ja zla, ze ja killer! Ale mi nie było w Chicago! Ja whole zycie na empty planeta i teraz na Ziemi only! To nie ja zla!
Odwróciłam się i usiadłam, przy okazji chowając sztylety. Podkuliłam nogi, objęłam je i połozyłam głowę na kolanach. Schowałam maskę, ale wizjer zostawiłam opuszczony na oczach. Przykro mi się zrobiło. Nie mogłam się za bardzo wybronić, bo nie znałam na tyle dobrze języka, a nie chciałam mówić po angielsku, chociaż podejrzewałam, że Daria zrozumiałaby mnie. Nie rozumiałam, jak można być tak upartym i ciągle brnąć w swoje, zamiast chociaż wysłuchać, co ma się do powiedzenia. Problem też w tym, że za każdym razem, kiedy się odezwę, dziewczyna podskakuje ze strachu.
— No i masz... Obraziła się... Daria, czego ty nie pojmujesz?
— Nie, Marzena, to ty czego nie pojmujesz!? To jest cholerny kosmita!
— Który nas uratował!
— Pewnie sama siebie ratowała, my to taki efekt uboczny.
— Nawet gdyby tak było, to mogłoby nas zabić w każdej chwili, ale tego nie robi. Jesteśmy przecież cholernymi świadkami jej istnienia i w każdej chwili możemy ją sprzedać, a mimo tego ciągle żyjemy!
Zapadła cisza, którą mącił tylko szum liści i śpiew ptaków. Zerknęłam w górę z nadzieją, że być może uda mi się jakiegoś zobaczyć, ale pośród zielonego, liściastego dachu nie mogłam nic dostrzec. Miałam ochotę zostać niewidoczna jak te ptaki w koronach drzew, mniej problemów miałabym ja i wszyscy wokół. Nie musiałabym się martwić o siebie, o innych, a inni o mnie i wszyscy byliby kontent.
— Daria, ja też się boję. Myślisz, że nie? Dzień w dzień się boję, że ktoś wbije mi do domu i aresztuje wszystkich, a ją po prostu gdzieś wywiozą albo gorzej. Ale pozwoliłam jej zostać. Jest całkowicie sama. Przez okrągły rok nie miała się do kogo odezwać. Nie wie gdzie są inne Transformery i nie wie, jak ma je znaleźć.
Znowu zamilkła. Pewnie oczekiwała jakiejś odpowiedzi ze strony swojej przyjaciółki, ale ta tak milczała, jak milczała. Może to lepiej, niż żeby miała znowu wygłaszać swoje nieprawdziwe i krzywdzące teorie.
— Wczuj się w nią. Chciałabyś tak? Nie mieć nikogo i ciągle się bać o swoje życie? Albo wolność? — Westchnęła ciężko. — Ja jej nie zostawię, Daria. Zdążyłam ją już polubić... Rób, jak uważasz. Możesz stąd iść, nie trzymam cię na siłę i nie będę próbować cię przekonać; możesz przestać się ze mną zadawać, ale proszę cię, jeśli nie masz zamiaru w tym uczestniczyć, to po prostu zapomnij o tym, co zobaczyłaś. Jeśli zrobisz tak, jak ty chcesz, to miej świadomość, że wkopiesz także mnie.
Cisza. Tylko ptaki. Daria najwyraźniej biła się z myślami, skoro taka milcząca się stała. Ewentualnie szukała jakiś kontrargumentów, ale po tym, co usłyszała od Marzeny szczerze w to wątpiłam.
— Jak długo masz zamiar to ciągnąć? — zapytała w końcu.
— Tak długo, jak to będzie konieczne albo możliwe. Dopóki nie znajdzie swoich. Daria, ja naprawdę nie proszę cię o to, żebyś się nią zajmowała. Chcę mieć tylko pewność, że dochowasz tajemnicy.
Usłyszałam ciężkie westchnienie.
— Niech ci będzie.
Zerknęłam za siebie.
— Widzę, że ci zależy, chociaż nie wiem dlaczego. Ale skoro nie boisz się jej, to coś to na pewno oznacza.
Zdziwiona podniosłam brew. Marzena też wyglądała na skołowaną. Jeszcze przed chwilą Daria twierdziła, że wszystkie Transformery trzeba zamknąć w jednym miejscu i odizolować od świata, co w obecnej sytuacji moich pobratymców skojarzyło mi się z jakimś gettem albo obozem. Bardzo szybko zmienia zdania.
— Już? To tyle? — odezwała się w końcu Marzena. — Żadnych scen i fochów?
— No wiesz... Normalnie to bym chyba faktycznie próbowała po swojemu, ale... — Zerknęła na mnie. — Tuż obok siedzi dziesieciometrowy robot z kosmosu. Moje argumenty mogą mi zaszkodzić.
— Piecio — poprawiłam, na co Daria drgnęła. — Jestem piec metów wysokość.
— Przyzwyczaisz się. Mi się też jeszcze zdarza, kiedy przez radio się odezwie.
— Ja się teraz zastanawiam, jak ty się z nią dogadujesz. Nic nie zrozumiałam, co ona powiedziała.
— Powiedziała, że ma pięć metrów wzrostu. Cały czas uczy się polskiego, biegle umie angielski.
Przekręciłam się w ich stronę i ściągnęłam wizjer. Nie lubię pokazywać, że jest mi smutno czy źle, dlatego wtedy wysuwam swój błękitny ochraniacz na oczy, ale ponieważ Daria nieco zmieniła swoje nastawienie, należało go już ściągnąć i być może popracować nad poprawą stosunków międzygatunkowych.
— I tak po prostu ona cię wozi do pracy?
— Nie tylko do pracy i nie tylko wozi. Umówiłyśmy się, że będziemy się spotykać w soboty i uczyć się tańczyć. — Wzruszyła ramionami. — Jak na razie ona jest lepsza.
— Wow... To naprawdę... spoko. — Podniosła ręce w geście poddania, a zaraz potem pokazała podniesione do góry kciuki. — Myślałam, że będziecie robić... W sumie to nie wiem co myślałam. Cała ta sytuacja jest... nienormalna. Tak BTW, jak ty to znosisz, że siedzisz w kosmicie?
— Nie myślę o tym. Dopóki jest w formie auta, jest dla mnie gadającym autem. Nie przyzwyczaiłam się jednak do niej jako robota. Dzisiaj widzą ją w tej formie dopiero trzeci raz, a pierwszy w świetle dnia. — Popatrzyła na mnie. — Też mi nogi miękną.
— Ja aż taki straszne?
— Nie... Tylko... No te twoje pięć metrów to jest dla nas trochę dużo.
— Aha... Czyli troche strach.
— Troszeczkę. Ale nie bierz tego do siebie.
— OK. Ja rozumec. Easy.
Podniosłam się i podeszłam bliżej. Daria odsunęła się, zaś Marzena tylko uważnie obserwowała. Usiadłam obok niej, gdzie było więcej trawy. Wygodnie wyprostowałam nogi i oparłam się o drzewo.
— Myślałam, że jak się ruszają, to takie typowe dźwięki wydają, jak Robocop albo inny Terminator.
— Nie... Zafira jest całkiem cicha.
— Jak częsici bez olej, to głośne ruchy.
— To mów, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Postaram się to załatwić.
— A Adrian wie?
— Nie. I nie wiem, jak to zrobić, żeby się nie dowiedział. Teoretycznie za niedługo będzie chciał zajrzeć pod maskę, żeby olej uzupełnić. A punto było strasznie olejożerne.
— A ona?
— Odkąd jest ze mną, nie byłam na stacji benzynowej. Muszę przyznać, że Transformer to niezły sposób na oszczędzanie.
— A co stało się z puntem?
— Chciała je przeskanować, czyli... Potrzebowała wiedzieć, jak takie auto wygląda, żeby mogła się w nie zmieniać. No podczas tej operacji niechcący zniszczyła je, wywiozła gdzieś w cholerę i zastąpiła je sobą. W ten sposób nieświadomie zaczęłam jeździć Transformerem. Po miesiącu ją przyłapałam, jak wyjeżdżała tutaj do lasu trochę się rozprostować.
— Jak zareagowałaś?
— Ha ha... Myślałam, że ktoś mi auto ukradł, ale kiedy wjechała do lasu, zaczęło mi się to wydawać cholernie dziwne. Znalazłam ją tam gdzieś — wskazała ręką w stronę polanki. — Gdy ją zobaczyłam, to chciałam uciekać, ale wtedy mnie usłyszała. Tak się potoczyło, że ona mnie łapała gdzieś w krzakach. Ja się bała i ona się bała... — Wzruszyła ramionami. — Bała się tego, że ją zgłoszę, więc mnie złapała i wyjaśniła sytuację. Dogadałyśmy się, no i została.
— To było badzo strange łapaci ciebie. — Wyprostowałam się. — Ludzie so badzo miekkie. Nie fajne to. Jak wy żyć z to? Wszyszko może was kill. Ja was afraid I would hurt you.
— Dziwne, to było poczuć, jak mnie metal łapie. Jeszcze w życiu nie byłam tak zesrana.
— Zes... Zesl... Zeslaana? Co? Co to znaczyć?
— W tym znaczeniu "wystraszona", a normalnie... No cóż... Nie wiem, czy Marzena mówiła ci coś o fizjologii ludzi...
— Oglądała wiele filmów, to wie, tylko znaczenia polskiego nie zna — powiedziała okularnica. — To wulgarne "defecate". Zmieńmy jednak temat, bo ten trochę gówniany...
— Ta... — westchnęła i niepewnie podeszła bliżej. — Tak z ciekawości, jak to się dzieje, że się zmieniacie? — Uderzyła się otwartą dłonią w rękę.
Uśmiechnęłam się szeroko. Ucieszyło mnie, że się zapytała. Może uda mi się ją choć trochę do siebie przekonać. Pewnie mnie jeszcze nie polubi, ale może przestanie tak bardzo bać.
— To przez T-cog, taka częsici. To dzieki niej my transform.
— A jak się zmieniacie, to was boli? To wyglądało na mega skomplikowane. — Uderzyła się w czoło.
— Nie, to nie boli. Boli bzuch, jak T-cog broken.
— Czyli mam rozumieć, że nie robicie tego świadomie? — zapytała Marzena. — Consciously — przetłumaczyła mi.
— Ja dać syg-nal, ale T-cog transform ciało. Nie umieć wytlumasyć. — Marzena trzasnęła się w nogę. — To jak... chodzić albo rusac się. Norma.
— A coś jecie? Czy z czego macie energię? — zapytała Daria, po czym znowu uderzyła się w rękę, a chwilę potem to samo zrobiła Marzena.
— Tak. Energon, taka paliwo, ale możeć też paliwo z Ziemia, ale unhealthy. Dlaczego wy się bić?
— Komary nas gryzą — wyjaśniła blondynka. — To nie jest przyjemne.
— Czemu gryzą?
— Żywią się naszą krwią.
— Mam w zasadzie pytanie — podniosła rękę Daria — co robimy? Miło się gada, ale będziemy tu tak siedzieć?
— Teoretycznie jedziemy lub już jesteśmy w szpitalu, bo ty zasłabłaś w aucie. Mamy wolne. Możemy jechać do domów, a możemy tu jeszcze chwilę zostać.
— Ja woleć jechaci. W dien ludzie do las mogo iści.
— Ja chyba też. Pełno tu komarów... I pewnie kleszczy też. Poza tym, muszę coś wymyślić, co z L4.
— Weźmiesz po prostu urlop. — Wzruszyła ramionami okularnica.
— Ale jakaś wymówka by się przydała, tak? Lepiej mieć niż nie mieć.
— A no to tak... Dobrze, Zafira, zmieniaj się.
Podniosłam się trochę niechętnie. Chociaż istniało ryzyko, że jeszcze ktoś niepożądany mnie zobaczy, to jednak nie chciało mi się wracać. Skazywało mnie to na stanie pod domem do końca dnia. Chociaż, gdyby dziewczyny normalnie dojechały do pracy, również czekałoby mnie stanie na parkingu z taką różnicą, że na parkingu czasem coś się dzieje.
Przechyliłam się do przodu, jednak zanim przetransformowałam, spojrzałam na blondynkę, która akurat na moment odwróciła się ode mnie. Już wiedziałam, że zaraz nastąpi mój dziwny odruch, który podobno co jakiś czas pojawia się u wszystkich Transformerów, o czym mówiła mi mama. Odruch polega na ciężkiej do kontrolowania chęci złapania, dotknięcia albo zjedzenia czegoś. Mnie akurat zachciało się dotknąć włosów Marzeny i to po prostu zrobiłam. Niestety na tyle gwałtownie, że Daria się wystraszyła i wrzasnęła, a przez to Marzena zadrżała, jakby ją ktoś poraził paralizatorem. Dopiero po chwili zorientowała się, co się dzieje, kiedy ja w palcach przecierałam jej włosy. Obejrzała się za siebie, co widziałam tylko kątem optyki, bo wtedy istniały dla mnie tylko złote niteczki w moich palcach.
— Lepiej ci? — zapytała po chwili Marzena i dopiero wtedy zrozumiałam, co zrobiłam i natychmiast zabrałam rękę.
— Sorry. To takie reflex. Jak wy możesz z takie coś zyc? Nie przeeesz... kadza?
— Nie, włosy mi nie przeszkadzają. A jeśli tak, to zawsze mogę je spiąć. — Zagarnęła kosmyki do tyłu głowy. — W ten sposób. A miałam się pytać, tobie nie przeszkadza płetwa i rogi na głowie? I do czego to służy?
— Czasem przeszkaza, kiedy spać nie jak w foma auto. To just... ladna rzecz.
— Czyli ozdoba. No dobrze... Zmieniaj się i jedziemy.
Westchnęłam ciężko i przetransformowałam. Nie chciało mi się wracać pod dom. Dziewczyny wsiadły i kiedy Marzena zajęła się prowadzeniem, ja zaczęłam przełączać ze stacje radiowej na stację w poszukiwaniu jakiejś fajnej piosenki. Nie szukałam zbyt długo.
— Słyszeć? Będzie OK.
Ten rozdział to jedna, wielka porażka. Tak samo, jak za pierwszym razem pisało mi się go obrzydliwie ciężko. Poza tym zdałam sobie sprawę, że jest całkowicie zbędny i gdybym go usunęła, to nie wiele by to wpłynęło na fabułę. Ale skoro już jest, i dużo ludzi być może o tym wydarzeniu pamięta, to zostawiłam. No i nie chcę sobie zaniżać ilości wyświetleń, gwiazdek i komentarzy... Jestem już tak wściekła na ten rozdział, że nawet nie próbowałam się nim trochę pobawić. Może wtedy nie byłby samym dialogiem, a miałby trochę więcej treści. Nie próbowałam tego nawet poprawiać, czy nie ma jakiś błędów. Nie miałam już siły na to gówno.
Dajcie o sobie znać w komach albo gwiazdką, może mnie to jakoś zmotywuje do szybszego poprawiania. XD Wiem, wredne żebranie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top