Rozdział 3 Kierowca doskonały.

Była bardzo ciepła i słoneczna niedziela, podchodziło pod lekki upał, mimo że dopiero był maj. Jeszcze nie tak dawno mogłam narzekać na mrozy i deszcz ze śniegiem, a za niedługo będzie mnie doprowadzał do szału rozgrzany lakier i przyklejające się do asfaltu opony. Tak jakby nie mogło być jednej, umiarkowanej pory roku. Ale z drugiej strony, to i tak lepsze niż jedna pora roku, ale z nieprzewidywalną pogodą i ekstremalnymi zjawiskami atmosferycznymi jakie występowały na planecie, na której się wychowywałam. Szczególnie częste były burze piaskowe, które po wielu latach zakopały nasz statek hałdami piachu. Nie pamiętam nawet, jak wyglądał z zewnątrz, a może nigdy go nie widziałam. Jednak miało to swoje dobre strony: gruba, sypka pokrywa chroniła go przed opadami kwasów i promieniowaniem tak silnym, że i Transformera mogłoby zabić. Dlatego pod żadnym pozorem nie powinnam narzekać na ziemską pogodę. Jednak pobyt w Polsce zrobił swoje i narzekanie na wiele rzeczy zaczyna mi wchodzić w nawyk.

Godziny około południowe, co poznałam po kształcie cienia domu padającego na podjazd. Nudziło mi się strasznie. Co prawda mogłabym uruchomić radio i chociaż muzyki posłuchać, ale bałam się, że Marzena mnie przyłapie. Takie niby nic, tylko włączone radio, które zapomniało się wyłączyć i jakimś cudem akumulator się przez nie nie rozładował. Nie w tym przypadku, gdyż puncie radio samo się wyłącza po piętnastu minutach jeśli silnik nie jest odpalony. Jeśli by mnie przyłapała — a prawdopodobieństwo tego było całkiem duże, ponieważ umówiła się ze swoją przyjaciółką na wyjazd poza Warszawę do znajomych i w każdej chwili mogła do mnie przyjść — mogłaby pomyśleć, że coś się zepsuło, ale lepiej nie ryzykować.

Nie wiedziałam, gdzie dokładnie i o której chciały jechać. Miałam nadzieję, że nic się nie zmieni i wyjazd nie zostanie odwołany. To by była dla mnie katastrofa. Nie dość, że nigdzie bym się nie ruszyła, to jeszcze cały dzień niepotrzebnie spędziłabym w ciszy. Chciałam po prostu gdzieś pojechać, coś zrobić, ale nie mogłam tego zrobić bez kierowcy. Chociaż, może bym to zrobiła, gdyby dom był pusty, ale było wręcz przeciwnie - w budynku znajdowało się dwóch dodatkowych ludzi, a byli to chyba znajomi rodziców Marzeny. Na szczęście, niepotrzebnie się martwiłam. Marzena wyszła z domu i po upływie kilkunastu minut byłyśmy pod domem jej przyjaciółki. Czekała na nią jeszcze dłużej niż jechałyśmy, telefonu nie odbierała, aż nagle wyskoczyła z budynku jak oparzona i wpadła do mojej kabiny. Zaraz po tym, jak mój kierowca upomniał ją, aby nimi nie trzepała drzwiami tak mocno, jakby zamykała drzwi od Malucha — cokolwiek to jest — zaczęły gorącą dyskusję. Nie wiem o czym dokładnie rozmawiały, mówiły bardzo szybko i z nadmiernym wyrażaniem uczuć. Mój polski jeszcze nie jest na tak zaawansowanym poziomie, aby to zrozumieć, umiem tylko tyle, żeby w razie potrzeby w miarę się dogadać. To strasznie trudny język do opanowania, zwłaszcza pod względem gramatycznym, ale z pewnością łatwiejszy niż cybertroński. Ten to dopiero czarna magia. Gramatyka jest chyba z kilka razy trudniejsza niż polska, ale to wymowa jest najgorsza. Wiele dźwięków używanych w mowie cybertrońskiej są w stanie wypowiedzieć tylko Transformery, co sprawia, że cybertroński jest podobno najtrudniejszym językiem w Kosmosie. Do tego jest masę odmian tego języka, ale na szczęście te dialekty nie różnią się tak bardzo między sobą jak języki na Ziemi. Niestety miałam tego pecha, że nie spotkałam się z żadnym i tylko słyszałam o ich istnieniu. Ba! Tak rzadko spotykałam się z tym, aby moja mama mówiła po cybertrońsku, że przez całe życie nie nauczyłam się ojczystego języka. Nie potrafię wydawać tych skomplikowanych dźwięków, które rzekomo są słowami. To przykre, ale niestety prawdziwe.

Wyjechałyśmy na drogę ekspresową, jeśli się dobrze orientowałam — S8. Od tamtego momentu zaczęłam powoli przejmować kontrolę nad jazdą, gdyż blondynka była tak przejęta rozmową z Darią o jakimś Kamilu, że coraz częściej odrywała wzrok od drogi i to na coraz dłuższe chwile. Aż się bałam pomyśleć, co by mogło się stać, gdyby Marzena wciąż jeździła swoim zwykłym autem. Ogólnie było to dość zastanawiające, jak to się stało, że wcześniej jeździła beze mnie i nic jej się nie stało. Może rzadziej jeździła z Darią? Marzena nie jest złym kierowcą, tylko jej przyjaciółka ją bardzo rozprasza. Zazwyczaj jest bardziej skupiona i może czasem przekroczy prędkość, którą staram się ją zmniejszać wbrew jej woli. Niestety zaczęła to zauważać tak samo jak to, że czasem auto samo za nią delikatnie odbije w którąś ze stron, skoryguje kąt podczas skręcania, czy nagle zatrzyma się podczas wyjeżdżania z miejsca parkingowego z powodu nadjeżdżającego samochodu, którego Marzena nie zauważyła. Jest to do zauważenia, że jej z pozoru niczym niewyróżniające się punto czasami robi po swojemu i dziwiłam się, czemu jeszcze nie podjęła próby wyjaśnienia tego. Może uznała, że mam jakieś dodatkowe funkcje w swoim systemie? W każdym razie, moja ingerencja w jazdę i jej bierność w stosunku do mojej ingerencji wychodzi nam obu na dobre. Ja oszczędzam sobie rys, wgnieceń i oberwanego zderzaka, a ona zawartość portfela i zszarganych nerwów. Jednak, to by było za proste i nie mogłoby działać w nieskończoność. Marzena niedawno zwróciła uwagę na insignię na kierownicy, co przyprawiło mnie o lekki zawał iskry i zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest odpowiedni moment, aby zniknąć. To jednak było nic w porównaniu z tym, kiedy dowiedziała się o moim conocnym znikaniu. Jakaś sąsiadka, starsza pani, zapytała się, gdzie ona wyjeżdża co noc i wraca nad ranem. Marzena stwierdziła, że to może jej brat zabiera jej auto. Na szczęście, tak jak w przypadku samowoli podczas jazdy i symbolu, nie drążyła tematu.

Jechałyśmy, a w zasadzie wlekłyśmy się za tirem, a za nami jeszcze trzy osobówki. Marzena na moment przerwała aktywny udział w rozmowie i skupiła się na jeździe czekając na odpowiedni moment, aby zmienić pas. Przejechało kilka szybszych samochodów i dopiero, kiedy minęła nas zielona skoda podjęła manewr wyprzedzania.

Byłyśmy w połowie długości ciężarówki, jechałyśmy obok niej zaledwie kilkanaście sekund, a dla mnie to jakby kilkanaście minut. Nigdy nie lubiłam przejeżdżać obok tak dużych samochodów; ich wielkie koła toczące się tuż obok mnie zawsze wywoływały we mnie uczucie niepokoju. Nieznacznie przyspieszyłam, chcąc mieć go jak najszybciej za sobą, a po za tym, za mną jechał już opel, któremu najwyraźniej bardzo się spieszyło i niebezpiecznie blisko trzymał się mojego tyłu.

Prawie byłam na wysokości łączenia naczepy z samochodem, kiedy nagle pas mi się zaczął zwężać.

— Marzena, uważaj! — wrzasnęła Daria na widok zjeżdżającego na nas tira.

Blondynka odbiła w lewo i jak najmocniej wcisnęła hamulec, a my sunęłyśmy dalej po drodze jak po lodzie. Tylko centymetry dzieliły mnie od skody, która również zaczęła hamować. Pod kołami pryskał piasek, prawie wjeżdżałam lewymi kołami na trawę. Przód opla wbijał mi się w zderzak. Tylne koła zaczęły mi uciekać na lewo. Wycie opon trących o asfalt — tir zaczął hamować, a mimo to, wciąż się zbliżał. Coraz bliżej on, coraz bliżej barierka, coraz bliżej opel i skoda.

Marzena wciąż wciskała hamulec, zesztywniałymi rękami trzymała kierownicę. Nie zastanawiałam się, chciałam już ratować tylko siebie i przejęłam kontrolę. Ryzykując wbicie się w naczepę odbiłam lekko w prawo. Opla za mną prawie miałam w bagażniku. Wbrew staraniom Marzeny podniosłam hamulec i przyspieszyłam.

Tir przechylił się w prawo, a zaraz potem znowu poszedł w lewo dając mi niewielkie szanse na ucieczkę. Zjeżdżał coraz bardziej aż trącił auto przede mną. Skoda zakołysała się, a już po chwili miotała się pozostawiając na asfalcie czarne ślady. Ciężarówka ponownie odsunęła się od nas. Za mną nagle coś huknęło, rozległ się pisk opon i kolejny trzask. W lusterku zobaczyłam, że coś wypadło z naczepy. Trącona skoda jeździła slalomem. Za mną wciąż jechał opel, był trochę w tyle, ale mimo to znajdowałam się w pułapce! Miałam tylko jedną drogę ucieczki: przemknąć między tirem a zieloną osobówką. Zredukowałam bieg do trójki, silnik zawył, a ja prawie z nim. Już prawie równałam się ze skodą, której udało się zapanować nad torem jazdy i zaczynała zwalniać. Już myślałam, że wszystko się skończyło, kiedy tuż obok mnie rozległ się potężny trzask — samochód ciężarowy uderzył w barierki i odbił się od nich. Pomyślałam, że już po mnie, że mnie zmiecie i wbije w barierki po drugiej stronie. Ale tak się nie stało, zabrakło zaledwie kilku centymetrów, aby zaczepił o mój zderzak. Potem usłyszałam kolejny, okropny trzask. Tir rąbnął o barierkę po lewej stronie, odbił się i zatrzymał.

Zaczęłam powoli hamować zostawiając cały ten bałagan drogowy daleko za sobą. Miałam ochotę przetransformować, jakoś odreagować, żeby ten strach i stres ze mnie zszedł, a tym czasem na siłę trwałam w formie samochodu, aby nikt nie dowiedział się o moim istnieniu. Starałam się jakoś uspokoić, co nie było wcale łatwe, cały czas miałam przed optykami tira zjeżdżającego na mnie. I dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że Daria szarpie za klamkę - zatrzasnęłam i zablokowałam drzwi, przez co nie mogła wyjść. Odblokowałam zatrzaski, a dziewczyna wypadła ze środka. Potykając się o własne nogi podbiegła do barierki i opierając się o nią zaczęła wymiotować. Marzena zaś była w takim szoku, że jeszcze długo po tym, jak się zatrzymałam siedziała nieruchomo i wpatrywała się gdzieś przed siebie. Potem wyszła, opierając się ręką o mnie odeszła kilka kroków i zaczęła płakać. Doznałam wtedy silnego poczucia niesprawiedliwości, bo one mogły odreagować, a ja nie.

Korzystając z tej chwili względnej samotności poruszyłam lusterkami tak, aby zorientować się, co się dzieje za mną. Skoda, która jechała przede mną została naczepą wbita w metalowe barierki, ale na szczęście nie było bardzo zmasakrowane. Niestety nie widziałam, co działo się za ciężarówką.

Do Marzeny podeszła jej przyjaciółka.

— Marzena... Co to do cholery było? — zapytała zapłakana Daria.

— Nie wiem... — odpowiedziała łamiącym się głosem. — Auto tak samo...

— Jak auto? O czym ty...

— To auto kierowało nie ja! — krzyknęła po czym chwiejąc się wróciła i usiadła na fotelu. — Z tym autem jest coś nie tak. To nie pierwszy raz.

Daria przyglądała się kierowcy wielkimi od strachu oczami. Marzena była blada, wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, ręce się jej trzęsły. Czarnowłosa westchnęła, podeszła do towarzyszki i ją przytuliła. Głaskała ją po głowie i plecach, sama się przy tym uspokajała. Kiedy uznała, że z okularnicą jest już w miarę w porządku, podniosła głowę z jej ramienia i chciała się wyprostować, ale wtedy jej spojrzenie zatrzymało się na mojej kierownicy.

— Co to? — mruknęła sięgając do symbolu i przejeżdżając po nim palcem.

Marzena odwróciła się w tamtą stronę.

— Nie mam pojęcia — jęknęła ocierając łzy. — Nie dawno to zauważyłam.

— To jakby... Twarz... Jakbym to gdzieś widziała, ale...

Wtedy na nami ktoś zaczął wołać. Jakiś mężczyzna szedł w naszym kierunku. Diaria wyprostowała się, a za chwilę dołączyła do niej Marzena. Ruszyły w jego kierunku. Z tej szybkiej wymiany zdań zrozumiałam, że gość stoi za tirem i sprawdza, czy są poszkodowani. Dziewczyny uspokoiły go, że nic im nie jest i zaproponowały pomoc. Potem, po około piętnastu minutach przyjechała policja, pogotowie, straż pożarna, a jeszcze później pomoc drogowa i inne służby.

Dziewczyny zostały przebadane przez lekarzy, policja próbowała je przesłuchać, ale żadna nie umiała konkretnie odpowiadać na pytania, dlatego zostały poproszone o zgłoszenie się na policję później. Mogłyśmy wracać, ale Marzena była jeszcze tak zdenerwowana, że konieczna okazała się zmiana kierowcy. Zadzwoniła po swojego chłopaka, umówili się w konkretnym miejscu i po około godzinie czekania na bocznej drodze Adrian przyjechał ze swoim kolegą. Ten drugi zabrał pomarańczowego golfa należącego do Adriana, a on miał przesiąść się do mnie, ale zanim to się stało, blondynka wyszła mu naprzeciw i ze szlochem się do niego przytuliła. W tym czasie Daria, również pociągając nosem przesiadła się do tyłu. Była bardzo blada, prawie biała, a żeby zająć czymś myśli pisała z kimś przez telefon.

Kiedy już wracaliśmy, Adrian próbował delikatnie dowiedzieć się o szczegółach wypadku, gdyż przez telefon dowiedział się tylko tyle, że tir nas prawie zmiażdżył. Marzena nie była zbyt chętna do rozmowy, ale na kilka pytań odpowiedziała, dzięki czemu i ja się czegoś dowiedziałam. Przede wszystkim nikt nie zginął, chociaż łącznie potłukły się cztery samochody: skoda, którą przytrzasnęła ciężarówka, jeden z samochodów uderzył w ładunek, który wypadł z naczepy, a jeden z kierowców, chcąc ratować się przed stłuczką z ładunkiem zaczął hamować, ale niestety osoba za nim miała słabszy refleks lub hamulce i wjechała mu do bagażnika. Natomiast przyczyną tych przykrych zdarzeń było zasłabnięcie kierowcy samochodu ciężarowego.

Większość drogi minęła w milczeniu, tylko radio grało. Mechanik starał się jak mógł, próbował zacząć jakąś luźną rozmowę, opowiadał, jak u niego w pracy, ale nie udało mu się rozładować atmosfery. Odwieźliśmy Darię do domu, a potem pojechaliśmy pod dom Marzeny. Tam już czekał kolega chłopaka. Adrian odprowadził tylko swoją dziewczynę do domu, a zaraz potem odjechał swoim autem.

Ja zaś, aby pozbyć się wszystkich złych emocji musiałam czekać aż do nocy. Tak jak zwykle, około trzeciej w nocy wyjechałam do lasu, gdzie w spokoju mogłam wykrzyczeć i wypłakać się do mchu. Zszedł ze mnie wtedy cały stres i strach związany z wypadkiem, jaki i zauważeniem mojego symbolu. Właśnie wtedy, kiedy stałam pod domem miałam czas, aby zacząć nad tym myśleć. Źle się stało, bardzo źle. Marzena już to jakiś czas temu zauważyła, ale nic z tym nie zrobiła, więc byłam względnie bezpieczna. Ale teraz mam jeszcze jednego świadka w postaci Darii. Dobrze chociaż, że nie wiedzą, co to za symbol, ale to pewnie kwestia czasu, kiedy się dowiedzą.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie uciec, albo chociaż nie zrezygnować z noszenia znaku rozpoznawczego. Zrezygnowałam z obu opcji. Jestem Marzenie winna samochód i po prostu przez moje sumienie nie potrafię działać na jej szkodę. Jeśli znowu przestałabym transformować symbol, ktoś by i to zauważył, co prawdopodobnie wywołałoby jeszcze większe podejrzenia. Po za tym, nie godzi się zdejmować Autobotowi swojego znaku, to prawie jak zdrada. Nie wymyśliłam nic więcej, jak mogłabym poprawić swoją sytuację, a zamiast pomysłów, doszłam do wniosku, że przede mną ciężki czas. Wtedy poczułam, jak bardzo tęsknię za starym statkiem, nudnym życiem, beztroską i mamą. Dałabym wszystko, żeby chociaż usłyszeć od niej jakąś radę, ale to jak prosić o cud.

— Wszystko się chrzani... — mruknęłam zbierając się z ziemi. — Za dzisiaj to ja powinnam dostać jakiś order... Nie wiem! Order kierowcy doskonałego! O Wszechiskro... Nie jest z tobą dobrze Zafira, jeśli ty zaczynasz gadać do siebie...

I prowadząc wewnętrzny monolog na temat, co dzięki mnie ci ludzie mają i za co powinni mi dziękować, wróciłam pod dom. A może mi się to kiedyś przyda. Kiedy ktoś mnie zdemaskuje i wtedy ja rzucę mocny argument za tym, żeby mnie nie wydawano ludziom, którzy zajmują się polowaniem na mój gatunek.



Wciąż uważam, że pisanie dynamicznych akcji to ciężka robota, która średnio mi wychodzi. Ale są postępy, tak sądzę. A to ---> (Dedyki dla: ShadowPrime_ i BeexShira za że tak powiem, doping i zachętę do pisania, oraz dla Bumblebee255 dzięki któremu, a w zasadzie dzięki jego książce znalazłam inspirację.) jest fragment mojego starego komentarza do rozdziału. Zostawiłam to, chociaż te osóbki już chyba nie pojawiają się na Wattpadzie.
W mediach zdjęcie, jak wygląda takie logo Autobotów na kierownicy. Nie mogłam znaleźć widoku z kabiny fiata, ale w sumie to zrozumiałe... Mogłabym teoretycznie ozdobić nasze rodzinne auto (grande punto) ale to, to raczej Decepticon, a jakbym odwaliła taki numer w pandzie, którą mam z siostrą na spółę, to bym pewnie dostała po łbie... Siostra nie jest fanką TF.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top