Rozdział 29 Masz branie.

- Zafiiira... - Wbiło mi się w audio receptor, a w nosie podrapało od zapachu benzyny.

Zmarszczyłam czoło i schowałam twarz gdzieś między łapskami Jazza. Nie chciałam wstawać, nie byłam wyspana. I nie byłam gotowa na kolejny dzień pełen wrażeń różnego rodzaju. Co dzisiaj mnie czeka? Wreckerzy zburzą bazę?

- Zafircia... - Wołanie powtórzyło się, a po chwili zastanowienia stwierdziłam, że głos należał do Młodego.

Miałam ochotę go zignorować i udawać, że w cale mnie nie obudził, ale w momencie, kiedy zaczął mnie szturchać tymi swoimi szczypcowatymi szponami, cały mój plan wziął w łeb. Przekręciłam głowę i z trudem rozchyliłam jakby sklejone powieki - to wszystko dlatego, że wcześniej płakałam.

- Czego chcesz, Jolt? - zapytałam, choć prawdopodobnie on usłyszał jakiś bliżej niezidentyfikowany bełkot.

Coś zaczął mówić, ale po pierwszym słowie jakim było: "idziesz", przymknęłam oczy i cały sens reszty słów jakie wypowiedział nie dotarł do mojego procesora. Wiedziałam tylko, że coś mówi.

- Aha... Ok... - mruknęłam. - Ryby fajne...

Czułam jak mi się w głowie kręci i jak powoli odlatuję. Widziałam jakieś światło, które zrobiło się niebieskie. Aha... To niebo. Były drzewa, droga, która daleko przede mną skręcała. Przede mną na drodze stali Knockout i Sideswipe. Zaraz wystartują. Flare Up już miała machnąć flagą, kiedy znowu do moich a-ceptorów dotarł głos młodego medyka.

- Zafira. Moootyl...

Szturchał mnie, w zasadzie już prawie szarpał za rękę.

- [pl] Nidzie nie [ang] idę... Jazz ma... on... [pl] ja musze...

Chwilę miałam spokój.

- Wstawaj. Zaraz będzie za ciepło.

- [ang] Po co wstawaj...?

- No przecież powiedziałem, że wyciągam cię na ryby. - powiedział zirytowany.

- Na co? - zapytałam otwierając optykę.

Zaczynałam kontaktować. Jeszcze mogłam uratować swoje spanie, ważne, aby spławić Jolta. Jeszcze jest szansa, że znowu zasnę.

- NA RYBY - wyszczególnił te dwa słowa. - Czego nie rozumiesz?

- Później...

- Później, to będzie za późno.

Nachylił się nade mną i wlepił we mnie swoje ogromne, krystalicznie błękitne patrzałki. Niech go szlak i te jego optyki - przez nie zaczęłam myśleć.

- Agh... Która jest?

- W pół do czwartej.

- Jooolt... Pogięło cię? Daj mi spać.

- Już dawno mnie pogięło... No chodź. Taka okazja się nie powtórzy w najbliższym czasie.

- Ugh... Dobra... - mruknęłam. - Daj mi się tylko wygrzebać z niego. - Kiwnięciem głowy wskazałam na Jazza.

- Jasne. Czekam przy tunelu na zewnątrz.

Odszedł, a w drzwiach minął się z przychodzącą do mnie niechęcią do ruszenia się z miejsca. Przyjemnie było gnić w objęciach porucznika, choć grzał on niemiłosiernie, jakby nie dość mocno słońce za dnia nie piekło. Jednak trzeba było opuścić milutkie legowisko, aby nie zawieść tego wszędobylca leśnego. Wyszukałam dłoni Jazza i ściągnęłam ją z siebie, a potem zajęłam się wyplątaniem nóg. Kiedy byłam już wolna, ułożyłam go tak, aby się czasem nie przewalił i nie obudził. Przytuliłam go jeszcze i jak najciszej wyszłam z parkingu, a potem przetransformowałam i wyjechałam na powierzchnię. Słońce prawdopodobnie było gdzieś przy linii horyzontu, jednak nie byłam w stanie tego stwierdzić, bo drzewa wszystko zasłaniały. Pierwsze ptaki zdzierały sobie gardła, a wszystko inne jakby przez chłodne, rześkie powietrze powoli się budziło. Miła odmiana swoją drąga, ale to był ewidentny znak, że to jeszcze czas spania i powinnam wrócić do pontiaca, i tylko Jolt jest jakimś wyjątkiem w przyrodzie. Gdy tylko go zobaczyłam, rzuciłam mu takie spojrzenie, jakbym chciała go zamrozić. Jednocześnie chciałam dać mu do zrozumienia, że prawie robi mi tym wczesnym wstawaniem krzywdę. On jednak się nie przejął, uśmiechnął się do mnie, podał mi rękę i pociągnął gdzieś w stronę drzew.

- Dokąd mnie ciągniesz? - zajęczałam.

- Ile razy mam powtarzać? Nad Dniepr. Idziemy na te ryby, które ci obiecałem.

- A czemu tak wcześnie?

- Bo potem będzie za ciepło. Ryby nie będą brać. Coś ty taka? Ileż można spać?

- Przecież spałam jakieś dwie trzy godziny! Odkąd z wami jestem, zapotrzebowanie na spanie u mnie wzrosło.

- Ale spałaś u Sideswipe'a. Przesiedziałaś u niego cały dzień.

- Ile u niego spałam? Dwie godziny? Max!

- To już daje cztery do pięciu godzin.

- Jooolt! - warknęłam sfrustrowana. - To nie zmienia faktu, że jestem niewyspana!

- Już! - zatrzymał się i uniósł ręce w geście obrony. - Już! Dobra. Jesteś niewyspana. Przepraszam, że cię obudziłem, bo chciałem cię zabrać na ryby, na które też chciałaś iść. I przepraszam, że trzeba wstać tak wcześnie. Wystarczy, czym mam cię jeszcze na kolanach przepraszać?

Spojrzałam na niego jak jakaś hrabina na żebraka, zadarłam nos do góry i stwierdziłam, że zostało mu wybaczone. Uśmiechnął się i ruszyliśmy dalej. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jego "sprzęt" zapakowany w jakimś "plecaku" uszytym ze skrawków różnych szmat, wystawały z niego jakieś kijki i wypychały go od środka jakieś przedmioty. Oprócz tego trzymał w dłoni jakieś wiaderko. Na jego ramieniu siedział Redox, który w chwili przerwy w marszu właściciela, zaczął sobie czyścić piórka.

- Daleko to jest? - zapytałam.

- Trochę się przejdziemy. To jakieś czterdzieści minut piechotą.

Odwrócił się i ruszył w stronę drzew, a ja zaraz za nim.

- Nie możemy tam pojechać?

- Jak masz ochotę przeciskać się na czterech przez krzaki, to proszę bardzo. Może obsesji na punkcie lakieru nie mam jak Knockout, ale lubię mieć ładny lakier. Chodź, chodź. Można by oczywiście jechać drogą, ale jest dłuższa, a i tak musiałabyś potem iść. Po za tym możemy spokojnie pogadać, posłuchać ptasich śpiewów... Głównie kosy i drozdy śpiewaki słychać. Słowiki też. I nawet już pierwiosnki. Kosy i śpiewaki śpiewają wtedy, gdy inne ptaki są jeszcze cicho, bo wtedy ich głosy nie giną między innymi gwizdami. Ciekawe podejście, co nie? I jakie mądre! Zamiast próbować przekrzyczeć innych, swoje terytoria zaznaczają wtedy, gdy ich najlepiej słychać...

I rozgadał się w najlepsze, tak jak te ptaki miały się rozśpiewać. Miło się go słuchało mimo tego, że co chwilę gubiłam wątek, byłam jeszcze na tyle zaspana. Takiej pasji nie miał nikt w naszej bazie i to było coś niesamowitego, coś, co bardzo mi imponowało. Może nie to, co było obiektem jego zainteresowań było takie zachwycające, tylko on sam w tym wszystkim. To właśnie ta werwa w jego głosie sprawiała, że chciało się go słuchać mimo, że był to dla mnie kompletny kosmos.

Myślałam, że to dłużej zajmie, ale wkrótce stanęliśmy nad brzegiem jeziora. Drepcząc za Joltem nie zwróciłam na początku uwagi, ale potem aż przystanęłam. Wlepiłam wzrok w ogromny obszar zalany wodą i nie dałam rady odezwać się do Autobota aby na chwilę przystanąć, bo odebrało mi zdolność mowy i chyba myślenia. Do tej pory, największym zbiornikiem wodnym jaki widziałam było Jezioro Żywieckie. A to? Było tak ogromne, że prawie nie widziałam drugiego brzegu. Nad taflą wody, zwłaszcza przy brzegu unosiła się mgła. Nasz brzeg był słabo oświetlony, a drugi wydawał się być czarny, chyba całkowicie spowity cieniem. Niebo przybierało barwę jasnego różu tuż nad lasem na drugim brzegu, nad nami było błękitne i dalej ciemnoniebieskie. Złoto-białe chmury, zwiewne i delikatne jak ta mgła nad wodą błyszczały w świetle słonecznym, przez co woda - wielkie, falujące lustro - była jakby pomalowana tymi bajecznymi kolorami nieba. Wszystko to nadawało temu miejscu magii, tajemniczości, a wyglądało to tak pięknie, że nie chciało się poznawać jego sekretów. W dodatku w chłodnym, wilgotnym powietrzu unosił się świeży zapach. Zapach, który pobudzał, orzeźwiał i był miłą odmianą od tego suchego skwaru. Jedyne co mi wtedy psuło przyjemność z zaciągania się, to chwilowe powiewy zapachu benzyny. Lubiłam ten zapach, ale nie w takich ilościach. Nie byłam pewna, czy to ja się gdzieś tym ubrudziłam, czy przesiąkłam "perfumami" Sideswipe'a, chociaż to drugie było mniej prawdopodobne. Jednak nie zaprzątałam sobie tym głowy dłużej, niż to było potrzebne.

- Co? Podoba się? - usłyszałam.

Ponieważ dalej nie umiałam się odezwać, ani oderwać wzroku od jeziora, kiwnęłam tylko głową. Rozległ się serdeczny śmiech medyka, a zaraz potem szarpnął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Niestety musiałam odwrócić wzrok i patrzeć pod nogi. Mimo, że wzdłuż brzegu wydeptana była - zapewne przez Jolta - wąska ścieżka, trzeba było uważać na wystające korzenie, połamane gałęzie, zakamuflowane dołki z wodą i błotem oraz zwisające korony drzew. W jeden taki dołek wypełniony mułem wpadłam i nogę aż po kolano ubrudziłam, a drzwi porysowałam między gałęziami. Jolt był już obeznany z terenem, chodził miękko, cicho, a między gałęziami zwinny był jak kot. I tylko ja taka niezdara, słoń w składzie porcelany, który płoszy wszystko wokół. Jak wyrżnęłam przechodząc przez śliski pień, tak mój pisk uciszył wszystkie ptaki w promieniu stu metrów. Tyle mchu i błota co wtedy, nie najadłam się przez całe życie.

Tak jak wcześniej, chevroletowi nie zamykały się usta. Z ptaków żyjących na drzewach przeszedł na ptaki wodne, a z nich na ryby i sam zbiornik wodny. Z tego wywodu zapamiętałam takie fakty jak: tam, gdzie będziemy łowić, znajduje się rewir trzciniaka, też w tamtej okolicy często pojawia się para łabędzi niemych z czterema młodymi, w pobliżu gniazduje około trzech par perkozów dwuczubych, ryby są już zaznajomione z łowiskiem, gdyż on regularnie zanęca, najczęściej łapie ryby karpiowate, przez upały poziom wody się obniżył, na wschód od bazy płynie Dniepr, a od północy Prypeć, zaś to, co do tej pory nazywałam jeziorem, wcale nim nie jest - to jest po prostu wielkie koryto rzeki. Podczas jego gadania tylko potakiwałam, czasem o coś dopytałam, ale bardziej z grzeczności, niż ciekawości, gdyż przez moje niewyspanie nie chciało mi się rozmawiać. Po za tym, nie chciałam dać po sobie poznać, że ledwie rozumiem jego monolog. On zaś, chociaż moja niechęć do wszystkiego nie była ukrywana, nie przejmował się tym jakoś, oglądał się czasem za siebie, aby sprawdzić, czy jeszcze za nim idę, czy się nie zgubiłam, nie utopiłam albo nie zabiłam o własne nogi.

Kiedy dotarliśmy, słońce wychodziło już zza drzew i już powoli zaczynało oznajmiać, że, tak jak w dniach wcześniejszych, będzie niemiłosiernie grzało. Korony drzew rozbrzmiewały od gwizdów i treli, a i tafla wody jakby ożyła od ruchomych odbić mew, czy innych, dużych, biało-szarych ptaków. Miejsce w którym stanęliśmy było wydeptane, w zaschniętym błocie widniały odbicia stóp Transformera, trzciny były wycięte, a do wody było łagodne zejście. W trawie leżało kilka jasnych piór, a pomiędzy drzewkami i krzakami znajdowały się odgarnięte z brzegu gałęzie. W momencie, kiedy zbliżyłam się do wody, ta zapluskała gwałtownie, a ja odskoczyłam jakby miało mnie to zaatakować.

- To żaby - uspokoił Jolt.

- Wystraszyłam się ich - mruknęłam podchodząc do niego i przyklękając.

- A one ciebie... - Uśmiechnął się, ale nie zaszczycił mnie spojrzeniem.

Jolt wyciągał wszystkie rzeczy ze swojego plecaczka. Były to jakieś brudne pudełka w których coś brzęczało, w jednym zauważyłam robaki, teleskopowy, metalowy kij z przyczepionymi kółeczkami oraz przykręconym w pobliżu jego rękojeści jakimś kręciołkiem, na który nawinięta była żyłka. Żyłka zaś przechodziła przez te wszystkie kółeczka, a zakończona pętelką końcówka zwisała luźno. Jak się domyśliłam, musiała to być jego roboty wędka. Oprócz tego, było jeszcze kilka rzeczy, których nie umiałam nazwać.

Robot zaczął rozkładać wędkę wysuwając elementy kija, oraz naciągając żyłkę, na której końcu wkrótce został zawiązany haczyk, a nad nim, do żyłki przyczepił jakieś kuleczki i tylko jedną z nich jakieś półtorej metra od haczyka i właśnie na tej ograniczonej długości żyłki zawisło coś podobnego do agrafki, a na niej pomalowany w jaskrawe kolory kawałek wystruganego drewienka.

Nie licząc kija i kręciołka, rzeczy znajdujące na żyłce były maleńkie i nie umiałam wyjść z podziwu, że on z taką łatwością to wszystko zakłada. Choćby taka agrafka - mogłabym ją zgubić pomiędzy moimi palcami, a on ją z taką łatwością zapiął. Albo te miękkie, metalowe kuleczki z nacięciem, które zacisnął nad haczykiem, czy to, jak nabijał dżdżownicę na haczyk. Ja bym się nad tym wszystkim męczyła pół dnia jak nie więcej, a on kilka razy ruszy swoimi paluchami i gotowe! Można mu było tylko zazdrościć.

Wstał, łapiąc wędkę za rękojeść, wszedł do wody, przełożył pewien drucik na kręciołku zamachnął się i wtedy zerknął na mnie. Na jego ustach zagościł szczery uśmiech, który nie wiedziałam, co miał oznaczać. Machnął wędką, a uzbrojona żyłka wpadła do wody kilka metrów od brzegu. Wyciągając linkę z kręciołka wyszedł z wody, po czym zaczął ponownie nawijać ją na szpulę za pomocą korbki, a w efekcie pomalowane drewienko, które zdążyło pionowo stanąć w wodzie zaczęło się przybliżać. Następnie Jolt sięgnął po metalowe widełki, wbił je w ziemię i oparł na nich wędkę. Odwrócił się znowu, podszedł do krzaków i wytoczył z nich dość duży pieniek, który przykulał do mnie.

- Siadaj. Średnio to wygodne, ale lepsze to, niż wygrzebywanie trawy i piachu z łożysk - powiedział prostując się. - Zaraz...Co ja to miałem zrobić? A! Zanęta.

Siadłam na tym pieńku i przyglądałam się, jak on w małym wiaderku zaczął mieszać ziemię z jakimiś obrzydliwymi, białymi, ruszającymi się robakami. Zrobił z tego kilka kulek, a trzy z nich wrzucił do wody w pobliżu pływającego pionowo drewienka, a po wszystkim usiadł obok mnie.

- Teraz mi wytłumacz, co tu zaszło - powiedziałam zerkając na niego.

Spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi optykami, jakby nie wiedział o co chodzi, a zaraz potem rozejrzał się.

- Dlaczego nie mówiłaś wcześniej? Redox! - zawołał i zaczął cmokać i cykać, a już po chwili przed nami stanął jego czarny pupilek.

- Nie chciałam ci przeszkadzać.

Autobot wyciągnął do kruka ręce, na co ptak popatrzył na niego sceptycznie. Ale po chwili podszedł do niego i z zainteresowaniem zaczął przyglądać się jego dłoniom, z których niedługo potem zaczął coś wydziobywać.

- Jakie przeszkadzać? Ty i przeszkadzać? Ja się cieszę, że mogę do kogoś gębę otworzyć. - Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. - Czego nie wiesz?

- No na przykład... Co to jest ta zanęta?

- Pokarm, zazwyczaj bardzo aromatyczny, żeby zwabić ryby w jedno miejsce. Teoretycznie powinienem mieć jakąś mieszankę, ale niestety żyjemy w takim miejscu, a nie innym i muszę sobie jakoś radzić, dlatego mieszam ziemię z czerwiami... Ryby słyszą, że coś wpadło i coś do jedzenia w wodzie się znalazło. Kilka mi się tych czerwi zaklinowało między częściami... Redox wydziobie...

Zacisnęłam usta z obrzydzenia, którego nie chciałam dać po sobie poznać.

- A to drewienko na żyłce? - zapytałam

- To spławik. Po tym, czy będzie się kiwał, zanurzał, kładł, chodził, będę wiedział, czy ryba bierze. Mam właśnie tamten drewniany o... powiedziałbym średniej wyporności, dwa bardzo delikatne z lotek gęsi i jeszcze jeden drewniany, o dużej wyporności.

- Zrobiłeś?

- Oczywiście! Te z piór były jako pierwsze. Trochę mi było szkoda tych piórek, ale kiedy próbowałem zrobić z drewna, to albo były zbyt ciężkie i bez ołowiu się zanurzały do połowy, albo były bardziej wyporne niż chciałem. A pióra to prawie gotowce, tylko odpowiednio przyciąć, zabezpieczyć, na przykład lakierem bezbarwnym i pomalować. Tylko uzbroić w metalowe oczko, żeby było na czym zaczepić i gotowe. Potem jeszcze raz zabrałem się za te drewniane i dwa mi wyszły.

- Czyli te kuleczki przy haczyku to ołów?

- Tak. Trochę tego jest w elektrowni. Sporo sprzętu tam jest...

- To czemu chodzimy i rozbieramy stare samochody, skoro więcej jest w elektrowni?

- Wreckerom bardziej się przydają części wyciągnięte z samochodów, a z drugiej strony, szkoda tamten sprzęt niszczyć. Większość rzeczy wystarczyłoby naprawić. Roadbuster znalazł coś, co można by nazwać radiostacją. Poprzerabiali to tak, że dzięki temu ustrojstwu zdołali namierzyć i skontaktować się z Autobotami, a nawet z Knockou... Redox! - wrzasnął.

Podskoczyłam i spadłam z pnia, a w tym czasie Jolt przegonił swojego zwierzaka od pojemnika z zanętą. Ptak zaskrzeczał i machając skrzydłami w podskokach uciekł od ręki robota. Popatrzył po właścicielu, który zaczął szacować straty, jak na zdrajcę, a już po chwili czaił się, aby w chwili utraty czujności przez Autobota, ponownie dopaść pojemnik i wyżerać robactwo.

- Pilnuj go, tylko czeka na odpowiednią chwilę - naskarżyłam rzucając krukowi wredne spojrzenie, chociaż on, chyba nic sobie z tego nie robił.

- Wiem... Zagapiłem się na spławik. Tylko by żarł.

Przykrył pojemnik plastikową pokrywką, po czym wrócił do mnie.

- Na czym skończyłem. A tak, na radiostacji. Pozwoliła chłopakom skontaktować się z Knockoutem. I chyba Optimusem. Próbowali podobno komunikatorami, jak jeszcze byli gdzieś po świecie rozrzuceni, ale z jakiś przyczyn nie mogli. Potem jakoś poszło z tą radiostacją.

- Jak to się w ogóle stało, że Knockout utrzymał wtedy kontakt?

- Nie mam pojęcia. Nie bardzo chciał o tym gadać. Wiem tylko, że chciał już na tym etapie dołączyć do Autobotów. Napomknął tylko, że się z kimś dość ostro pokłócił. Nie powiem ci nic więcej, bo i mnie nikt dużo nie mówi.

- Czemu?

- Wiesz... To już chyba coś... Coś w rodzaju niepisanej zasady, że "Joltowi nic się nie mówi". - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - Dla nich ciągle jestem żółtodziobem, zwłaszcza dla Ratcheta. Chociaż już trochę chodzę po tym świecie, to ja zawsze będę tym najmłodszym. - Wzruszył ramionami. - O! Widziałaś to?!

- Co?

- Spławik podskoczył. Branie jest!

Zerwał się z miejsca i wziął do ręki wędkę. Spojrzałam na spławik i jedyne co się z nim działo, bądź bardziej stało to to, że przemieścił się bardziej na lewo. Rzuciłam okiem na Redoxa, który zajął się czymś w wysokiej trawie i podeszłam do Młodego. Zmierzył mnie od góry do dołu i uśmiechnął się.

- Widzisz? - Wskazał w stronę jaskrawej kreski na wodzie. - Raz jest taki jakby luźny, tak kiwa się trochę, a za chwilę sztywnieje.

- Nic nie widzę.

- Szczerze? Po jakimś czasie się tego nauczyłem, ale nie do tego stopnia, że jestem tego pewny. Teraz akurat tak, bo spławik podskoczył, ale częściej mi się zdaje.

- Długo się uczyłeś?

- Cały czas się uczę... Nie wiem, w którym momencie zacząłem to zauważać.

Jak dla mnie nie było żadnej różnicy. O tym, że coś tam rzeczywiście się dzieje, przekonało mnie dopiero zanurzenie i wyskoczenie czerwonej kreski. Jolt drgnął, ale nic po za tym, co wydało mi się dziwne.

- Czemu nie zwijasz żyłki.

- To jest na razie zabawa, sprawdzanie gruntu, nie ma haczyka w pyszczku. Jak pociągnę, to nie zatnę, wyciągnę przynętę.

- To po czym widać, że ryba ma to w pysku?

- Spławik albo się na dłuższą chwilę położy, albo zanurzy, albo będzie holowany. Ale wiesz... Ryba wcale nie musi mieć haczyka w pysku, tylko część przynęty. Albo się uda, albo nie. Trzeba robić tak, aby zwiększyć prawdopodobieństwo udanej akcji. Yfff! Zaczynam gadać jak Perceptor...

Podniosłam brew i spojrzałam na niego, czego nawet nie zauważył, był tak pochłonięty obserwacją spławika. Byłam ciekawa, kiedy zorientuje się, i czy się w ogóle zorientuje, że nie za bardzo wiem, o kogo chodzi.

Pomalowane na czerwono drewienko coraz częściej podskakiwało, majtało się co chwilę, aż w końcu przechylił się na bok i zaczął sunąć w stronę zarośli. Wtedy Autobot szarpnął kijem, a woda się wzburzyła, żyłka napięła, a jej koniec, który znikał gdzieś w toni szaleńczo się rzucał.

- Jest! - zawołał zadowolony robot.

Odsunęłam się od niego, kiedy przeciągnął wędkę na moją stronę i zwijał linkę. Ryba walczyła dzielnie, ale jej starania szły na marne. Była zbyt słaba, aby przeciwstawić się żyłce, metalowemu kołowrotkowi silnej ręce kosmity. Kiedy Transformer przyciągnął ją odpowiednio blisko, pociągnął do góry i wyciągnął wiszące na haczyku za wargę srebrnołuskie zwierzę, które już wkrótce trzepotało się na ziemi. Odłożył kij na bok i złapał rybę, która kilka razy wyślizgnęła mu się z rąk.

- Co to za ryba? - zapytałam przykucając obok niego.

- Karaś srebrzysty. Najprawdopodobniej samica. Wniosek stąd, że te ryby mogą się rozmnażać w drodze gynogenezy. - odpowiedział.

Udało mu się złapać i unieruchomić wodne żyjątko między swoimi palcami, po czym przeszedł do jak najostrożniejszego wyciągania haczyka z górnej wargi.

- Czego?!

- Gynogenezy. To znaczy, że komórki jajowe samic karasia są stymulowane do rozwoju przez plemniki innych ryb z rodziny karpiowatych. Co ważne, te plemniki nie uczestniczą w zapłodnieniu. Zaś rozwój komórek jajowych bez zapłodnienia nazywany jest partenogenezą.

Już odpuściłam sobie pytania o tą komórkę jajową, plemnika i zapłodnienie. Znaczy, kojarzyłam te pojęcia, mniej więcej wiedziałam o co chodzi, ale tak jakby... nie do końca. Związane z rozmnażaniem ziemskich stworzeń, tego byłam pewna. Bądźmy szczerzy, na palcach jednej ręki mogłabym policzyć ile filmów przyrodniczych obejrzałam. Zaś ile przeczytałam jakiś artykułów związanych z ziemską przyrodą nie trzeba było liczyć, bo ich po prostu nie czytałam. O wiele ciekawsze wydawały mi się filmy fabularne, muzyka, książki i teraz tego trochę żałuję.

Rybka została uwolniona od zagiętego kawałka metalu i stała się obiektem obserwacji. Autobot zajrzał jej do pyszczka, obejrzał płetwy rozciągając je. Miała ciemnoszary grzbiet i srebrzyste boki i szaro-brązowe płetwy. Może do najpiękniejszych nie należała, ale to była w końcu pierwsza ryba, którą widziałam na żywo i nie mogłam się nie zachwycić.

- Jest to gatunek inwazyjny. Został zawleczony... Chyba z Chin albo Japonii, nie jestem pewny. W każdym razie bardzo dobrze ma się w Europie i wypiera rodzimy gatunek karasia pospolitego.

- To chyba źle.

- Bardzo źle, ale chyba się na to nic nie poradzi...

- Co z nim zrobisz?

- Wypuszczę. Nie jest aż taki szkodliwy.

- A nie weźmiesz do swojego akwarium?

- Nie. Jest za duży. Do akwarium biorę tylko małe rybki.

Zwierzątko otwierało pyszczek jednocześnie otwierając klapki na bokach jej głowy, a kiedy zamykała - klapki również się zamykały. Nie rzucała się już, wyglądała na zrezygnowaną.

- Mogę potrzymać? - zapytałam wyciągnąwszy do niego ręce.

Bez słowa włożył mi karasia do rąk, a ten szarpnął się i prawie wyślizgnął. Czyli nie taki zrezygnowany, na jakiego wyglądał. Jak na takie około piętnaście centymetrów zwierzęcia był całkiem silny.

- Możesz wypuścić. - powiedział.

Jolt już nabijał kolejną dżdżownicę na haczyk. Chwilę się przyglądałam temu dość brutalnemu procesowi, a następnie podeszłam do wody i włożyłam do niej łuskostworka, który drgnął, machnął ogonem i wypłynął z moich rąk znikając gdzieś w ciemnej toni. Wydało mi się to trochę dziwne: najpierw walczył, a potem od tak spokojnie odpływa. Chyba, że było to po prostu zmęczenie. 

- A tak w zasadzie, to po co ci akwarium? - zapytałam wracając na pieniek.

- Chyba głównie z mojego egoizmu...

- Ty i egoizm? - Podniosłam brew.

- Po prostu chciałem mieć akwarium. A druga strona medalu to taka, że jeśli jakąś rybę zbyt uszkodzę, albo już wcześniej była ranna to zabieram i próbuję wyleczyć. Możliwe, że będę na nich trochę eksperymentował, ale żeby nie było! Nie będę ich krzywdził.

Poprawiał kuleczki, które hamowały spławik, po czym wziął zamach i wrzucił przynętę do wody.

- O tym, to nawet nie próbowałabym pomyśleć. Nie pasujesz mi do opisu sadysty.

Odwrócił się i popatrzył na mnie, jakbym nie wiedziała co mówiła. Przechyliłam głowę i miałam już pytać, ale on mnie uprzedził.

- Zdziwiłabyś się. Wiesz... Lubię chodzić na ryby, bo... To tak między innymi. Bo zapewniam sobie skok - jakby to powiedział ziemianin - adrenaliny, a jednocześnie nie walczę o swoje albo czyjeś życie.

Zwinął nadmiar żyłki i oparł wędkę o widełki.

- Po co ci to?

Usiadł obok mnie i westchnął. Chwilę się zastanawiał, aż w końcu odwrócił się w moją stronę.

- Kiedy większość czasu słyszysz, jak ci Iskra szaleje, jak próbuje rozerwać pierś i kiedy na długi czas przestaje, zaczyna ci tego brakować. Od dawna nie walczyłem i też od dawna nie operowałem, no chyba, że wliczymy do tego Redoxa. To źle zabrzmi, ale tęskni mi się za tym pobudzeniem, kiedy myśli się o kilka sekund szybciej. Jak jest branie, to czuję coś podobnego i przy okazji nie niszczę wszystkiego wokół. 

Uśmiechnął się szeroko i szczerze. Pokręcił głową, jakby nie dowierzał.

- Chyba nie bardzo rozumiesz.

- No... Ciężko mi to pojąć.

- A gdybyś nagle nie mogła tańczyć? Nie szukałabyś innego sposobu, żeby się wyżyć?

Nabrałam powietrza, ale zatrzymałam się. To było dobre pytanie. Co bym zrobiła, gdybym nagle, z jakiegoś powodu nie mogła już robić tego, co lubię. Śpiewałabym? Rzeźbiła? Ale to mi nie dawało tyle radości co taniec.

- No właśnie - odezwał się Jolt. - Ja też nie wiedziałem. I szukałem jakieś zajęcia, które wyklucza siedzenie na tylnym zderzaku. Jakoś samo przyszło mi do głowy, że mógłbym ryby łowić.

- Tak teraz pomyślałam o Sideswipe'ie... Jak długo nie będzie mógł jeździć?

- Minimum miesiąc. Kurczę... No właśnie! On przecież dostanie jakiegoś kręćka! Nie dość, że nie jeździ, to jeszcze nie może transformować. Kurde...

- Co?

- Rozumiesz, jaki to będzie problem utrzymać go w stanie... Tak, żeby sobie krzywdy nie zrobił? Trzeba się będzie dwoić i troić!

- Aż tak?

- Ohoho... Nie pierwszy raz się połamał. To co się działo na sali, czasami przechodziło prime'owe pojęcie. Ratchet się o tym nie raz przekonał padając ofiarą jego dość brutalnych "żartów". Okropnej nerwicy się przez niego nabawił. I weź potem z takim pracuj...

Pokiwałam głową i spojrzałam na spławik. Nic się nie zmieniło: słał, gdzie stał. Czekałam na ciąg dalszy wypowiedzi, ale nic nie następowało. Westchnęłam i pomyślałam, że ryby jednak mogłyby mi pójść na rękę i brać, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam jak dalej ciągnąć rozmowę. Nie lubiłam tego typu ciszy. Byłam ciekawa, czy on też o tym samym myśli, co ja. A może znowu słuchał śpiewu ptaków?

- Jolt - zaczęłam, kiedy nagle coś mnie oświeciło. - skąd wiesz, że lubię tańczyć?

Wyprostował się i napiął jak struna. Zerknął na mnie, a na jego twarzy zawitał zakłopotany uśmieszek.

- Eeem... To widać. To jak z Jazzem tańczyłaś... Robiłaś to z pasją. To zdecydowanie twój żywioł.

Uśmiechnęłam się słodko, on też - próbował - a przed dalszą niezręczną ciszą uratowała nas czerwona kreseczka, która zaczęła podskakiwać i robić okrężne fale wokół siebie. Autobot wstał i złapał wędkę. Stał przygarbiony z rękami gotowymi do zacięcia, co wyglądało dosyć śmiesznie. Co chwilę przeskakiwał z nogi na nogę niecierpliwiąc się. Wyczekiwał tego momentu - że tak to nazwę - właściwego brania, jak ja odcinków ulubionych seriali jakieś dwadzieścia albo trzydzieści ziemskich lat temu. I doczekał się. Spławik zanurzył się prawie cały i chwilę tak trwał, a wtedy robot szarpnął wędką. I tak jak wcześniej, przeźroczysta ciecz wzburzyła się, a koniec żyłki szaleńczo się rzucał, ale nie przyniosło to żadnego efektu i wkrótce rybka trzepotała się na ziemi. Jolt ją szybko złapał i znacznie sprawniej niż za pierwszym razem wyciągnął haczyk. Był to również karaś srebrzysty, tylko odrobinę większy.

Kolejna przynęta i kolejny zamach wędką. Ryby stały się żwawsze, tak jakby rozbudziły się po ciężkim poranku i poczuły głód. Już nawet nie siadaliśmy, gdyż po zarzuceniu przynęty brania pojawiały się już po kilku minutach. Płotki, karasie, jeden lin, jedna wzdręga wzdręga i trzy sumiki karłowate, które Jolt z niechęcią zabił. Wytłumaczył, że jest to gatunek inwazyjny i zagraża gatunkom rodzinnym, tak więc nie powinno się go z powrotem wpuszczać do zbiornika wodnego. A ponieważ nie mógł ratować każdego sumika i wkładać go do akwarium, wolał je szybko zabić, niż żeby wyrzucić je żywe w trawę. Trochę ubolewał nad tym, gdyż - jak to powiedział - przez głupotę ludzi cierpią niewinne zwierzęta. To w końcu nie wina sumików, że zostały sprowadzone do Europy, gdzie okazało się, że na nowych siedliskach "trochę" zmalał i przestał być opłacalny w hodowli, a po wydostaniu się na wolność zachowywały się tak jak inne ryby, czyli przedłużały istnienie gatunku podczas czego, nieświadomie zaczęły wypierać inne ryby. Jednak, pomijając ten przykry fakt, Jolt był bardzo ucieszony z tych wszystkich brań. Podobno dawna tak dobrze nie było i nie powstrzymał się od komentarza, że to dzięki mojej obecności. Potem wcisnął mi do ręki wędkę uznając, że nauczy mnie łowić. Protestować nawet nie miałam jak i w sumie nie chciałam. Chyba warto uczyć się nowych rzeczy, nawet takich jak wędkowanie. W prawej trzymałam kij, a lewą przyciskałam żyłkę na otworzonym kabłąku (drucik przy szpuli) przez który żyłka swobodnie się odwijała. Należało się zamachnąć i w odpowiednim momencie puścić żyłkę. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Jolt stanął za mną i wszytko wyjaśniał jednocześnie pokazując. Ustawił moje dłonie i nie puszczając ich wykonał moimi rękami zamach. Na moje nieszczęście i nieszczęście przynęty zarzucić musiałam sama. Dwa razy pod rząd haczyk twardo uderzył o lustro wody, bo nie puściłam odpowiednio wcześnie żyłki przez co nabite czerwie spadły.

- Puść, kiedy koniec wędki będzie u góry, ale już wskazywał na wodę. Lekko za połową drogi. Albo czekaj... Może, spróbujemy razem. Może nam się uda.

Autobot ponownie przylgnął do moich pleców. Położył dłonie na moich, złapał delikatnie i zaczął poruszać moimi rękami. Wykonaliśmy kilka zamachów próbnych. Ukryć się nie dało, że Joltowi przeszkadzały moje drzwi na plecach, a mnie jego ręka, którą chcąc nie chcąc trochę mnie ściskał aby dosięgnąć moich palców na kołowrotku. Nie mówiąc już o dyskomforcie spowodowanym jego bliskością.

Zarzuciliśmy, a Jolt odsunął się ode mnie i instruował dalej:

- Wyciągnij trochę żyłki. Ok. Spławik wstał, możesz zablokować kabłąk. Po prostu popchnij korbkę do przodu. No dobrze, a teraz nawiń trochę tej żyłki na szpulę, nie może być zbyt dużo luzu, bo w przeciwnym razie możesz się szarpnąć, a niczego nie zatniesz. I nie może go być zbyt mało, bo każde twoje drgnięcie może przesunąć spławik.

Fakt faktem, spławik wylądował nieco bliżej brzegu niż byśmy chcieli, co potem objawiało się dłuższym brakiem brań. Jednak, po odczekaniu kilku, może kilkunastu minut, po których zaczęłam się poważnie niecierpliwić, pomalowane na czerwono drewienko drgnęło. Jakby mnie wtedy ktoś w twarz strzelił. Iskra przyspieszyła swój puls, ręce zadrżały, a w głowie zadudniło: "co teraz?!" Słyszałam, że Młody coś do mnie mówi, ale jego słowa wpadały i wypadały mi przez audio receptory. Istniała tylko majtająca się czerwona kreska. Za każdym razem, kiedy bardziej się szarpnęła, moje ręce jakby to chciały powtarzać i z ledwością się powstrzymywałam. Do momentu, aż kreseczka zniknęła pod powierzchnią wody, tylko szkoda, że na ułamki sekund. Nie powstrzymałam się, ale efekt był inny, niż się spodziewałam. Myślałam, że poczuję jakiś opór, a tu w ostatniej chwili uskoczyłam przed lecącym prosto na mnie spławikiem i resztą sprzętu, który uderzył w skradającego się do zanęty Redoxa. Kruk uciekł w podskokach, a kiedy uznał, że znajduje się na bezpiecznej odległości zatrzymał się i spojrzał na mnie jakby z wyrzutem. Wgapiałam się chwilę w sprzęt leżący na trawie, a z szoku wyrwał mnie śmiech Autobota. Kiedy mój procesor przeanalizował zajście, spojrzałam na siedzącego na pieńku robota tak, jak wcześniej spojrzał na mnie czarny ptak. Zachłysnął się powietrzem i próbował przestać się chichrać.

- Wybacz - powiedział chcąc przestać się głupio szczerzyć. - Za wcześnie pociągnęłaś. - Wstał.

- No wiem. Nie wiem czemu tak...

- Moje pierwsze zacięcie też tak wyglądało. Nie przejmuj się tym. Spróbuj jeszcze raz, tylko już sama spróbuj zarzucić.

Kiwnęłam głową i z podpowiedziami niebieskiego chevroleta podjęłam kolejną próbę zarzucenia. Chwila prawdy - uda mi się, czy nie? Machnęłam rękami mając już w głowie wszystkie możliwe scenariusze oprócz tego, który się zdarzył. Plusk wody, wzburzona woda i spławik, który znajdował się na środku naszego łowiska i to w pobliżu miejsca, w które zazwyczaj trafiał Jolt. Czerwona kreseczka kiwała się chwilę, a po chwili stanęła nieruchomo. Odwróciłam się i spojrzałam na Młodego zdziwiona. On tylko się uśmiechnął i wskazał na wodę.

- Patrz tam, nie na mnie. Korbka do przodu, ściągnij luz i czekaj na branie.

Zrobiłam jak powiedział uprzednio przemyślawszy każdy ruch. Nie chciałam niczego spaprać. A po wszystkim wystarczyło tylko czekać, czego nie musiałam długo czynić. Jednak zanim spławik zaczął alarmować o obecności głodomora, podszedł Jolt i sam obserwował. Kiedy się zaczęło, mówił co mam robić, a w zasadzie czego nie robić. Omawiał ruchy spławika, na co zwrócić uwagę, a ostatecznie dał znać, że powinnam zacinać. W pierwszej chwili pomyślałam, że znowu mi się nie udało, bo dużego oporu nie poczułam, jednak z drugiej strony, przynęta nie wyskoczyła z wody. Dopiero potem poczułam drgania przenoszone przez żyłkę i zdałam sobie sprawę, że ryba jednak jest na haczyku. Nie zastanawiając się, zaczęłam w pośpiechu kręcić korbką kołowrotka, jednocześnie ciągnąc do mojego prawa aby odciągnąć rybę od zarośli. Kiedy zwierzę było wystarczająco blisko, Jolt złapał linkę i wyciągnął je ponad lustro wody. I tu nas natura zaskoczyła - na końcu trzepotało się niecałe dziesięć centymetrów złotej rybki.

- No to co... - westchnęłam spojrzawszy na Jolta, kiedy on zabrał się za wyciąganie haczyka - Mówimy jej trzy życzenia, które ma spełnić w zamian za wolność? Czy masz jednak inne plany?

Autobot podniósł na mnie głowę. Jedną brew uniósł i patrzył tak na mnie chwilę. Chyba nie bardzo zrozumiał, co miałam na myśli.

- No co ty. Nie mów, że nie znasz bajki o złotej rybce.

- No jakoś nie bardzo. Z bajek to ja tak bardziej znam Rycerzy Cybertronu niż złote rybki.

- W skrócie mówiąc: biedny rybak złowił magiczną złotą rybkę. Rybka bardzo chciała wrócić do wody, więc obiecała spełnić jego trzy życzenia. Mniej więcej tak to było. A jak było z Rycerzami Cybertronu?

- Mniej więcej tak, że byli pierwszymi - zaraz po Trzynastu Prime'ach - Transformerami, których stworzył Primus, twórca Wszechiskry, dzięki której stworzył wszystkich Transformerów, nasz bóg. I wysłał Primus część swoich Rycerzy, aby zbadali Wszechświat, a część została na Cybertronie, aby go skolonizować i strzec. Poproś Ratcheta albo Ironhide'a, oni dużo znają takich pierdół.

- Czemu pierdół? To brzmi bardziej jak legenda, niż bajka.

- Każda legenda to bajka, a patrząc od strony nauki to po prostu głupoty.

- Tylko podobno, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. To co ze złotą rybką?

Zerknął na zwierzę w jego dłoni, a zaraz potem sięgnął po wiadro i nabrał do niego wody. Wpuścił rybkę, która, ku mojemu zaskoczeniu, zrobiła dwa szybkie okrążenia wzdłuż ścianek wiaderka i się uspokoiła.

- Zamierzasz ją zabrać?

- Tak. "Złotej rybki" jeszcze nie mam. - Uśmiechnął się. - W gruncie rzeczy jest to karaś złocisty, albo też nazywany karasiem chińskim. Z tego gatunku wyprowadzono rybki, które w akwarystyce nazywane są złotymi rybkami.

- Czyli o spełnienie życzeń nie będziemy prosić.

- Rybka chciała wrócić do wody, więc wróciła. Po za tym, ja w tej chwili mam wszystko, czego mi potrzeba. - Wyszczerzył się niewinnie.

Nie wiele brakowało, a bym musiała zbierać optyki z ziemi. Nie wiem, czy mówił o ogóle, czy ja to po prostu nadinterpretowałam i stwierdziłam, że mówi o mojej obecności. Mimowolnie na ustach wykwitł mi niezręczny grymas próbujący udawać uśmiech.

- A może spełniła mi je, zanim ją złowiliśmy? - Rozłożył ręce. - Choć w to akurat wątpię, bo nie ja ją złowiłem. Jakie byś powiedziała życzenie? - zapytał odbierając ode mnie wędkę.

- Eh... - westchnęłam czując, jak ciśnienie powoli mi spada. - Czego to ja bym nie chciała...

Usiadłam na pieńku i obserwowałam jak zakłada przynętę i zarzuca. Czekał na branie nie odkładając wędki. W między czasie obok naszego łowiska przepłynął jakiś ptak, ciemnobrązowy z jaśniejszą szyją, który w moment dał nura pod wodę. Jolt nazwał go perkozem dwuczubym. Pojawienie się tego ptaka rozwiązało Autobotowi usta i znowu gadał jak najęty o ptakach. Oprócz perkoza omówił jeszcze kilka innych ptaków, które rzekomo mogłam zobaczyć latające nad wodą. Były tam śmieszki i rybitwy rzeczne, a dla mnie to były po prostu białe ptaki.

Słońce wisiało nad drzewami i nie dość, że ono samo w sobie niemiłosiernie ślepiło, to jeszcze światło odbijało się od wody. Ja znalazłam sposób aby widzieć - zsunęłam wizjer na oczy. Jolt nie miał jak się bronić, ale nie narzekał. Wpatrywał się w wodę oczekując podskakującego spławika, który po każdym kolejnym zarzuceniu robił to coraz rzadziej, a z tego co udało mu się wyciągnąć, nowością dla mnie był okoń. Rybka była mała, ale ładnie ubarwiona: beżowo-złote ciało z ciemnym, zielonkawym grzbietem od którego odchodziły ciemne pasy biegnące w kierunku brzucha, czerwone płetwy na spodniej części ciała. Po za tym miała bardzo szorstkie łuski, a w małym pyszczku było widać maleńkie, igiełkowate ząbki. Młody wytłumaczył mi, że jest to ryba drapieżna i mimo, że bardzo chciałby ją w swoim akwarium, nie byłby to najlepszy pomysł. Mogłaby atakować, a nawet zjadać inne ryby.

- Tak wracając do rozmowy o życzeniach - zaczął usiadłszy obok mnie, kiedy już od jakiejś dłuższej chwili spławik był nieruchomy. - Więc mówisz, że dużo ci potrzeba do szczęścia.

- Nie. Chodziło mi o to, że... Mam bardzo dużo pytań, na które nie znam odpowiedzi, a nie mogę z tym iść do pierwszej lepszej osoby. Chciałabym to po prostu już wiedzieć, bez pytań.

- Nie tylko ty tak masz. Też mam masę pytań, tylko mój problem polega na tym, że na moje pytania sam muszę znaleźć odpowiedź.

- Co miałeś na myśli mówiąc, że rybka spełniła twoje życzenia zanim ją złowiliśmy?

- Przyszłaś ze mną. Myślałem, że nie wstaniesz. I... A w sumie nie ważne.

- No co? Ej, jak już zacząłeś to skończ.

- Nie. Nie powiem, bo się obrazisz.

- Obrażę się, jeśli mi nie powiesz.

- Obrazisz się bardziej, jak ci powiem.

- No dobra! - Starałam się zabrzmieć jakbym strzeliła focha.

Wyprostowałam się i skrzyżowałam ręce na piersi. Odwróciłam głowę od niego i patrzyłam na liście wychodzące z wody po prawej stronie. Zapadła cisza, a przynajmniej między nami - świat się wydzierał nie zważając na mojego udawanego focha. Woda dalej sobie pluskała, wiatr w liściach szumiał, Redox łaził gdzieś w trawie wypłaszając wszelkie latające robactwo. Kusiło mnie aby spojrzeć na Jolta, byłam ciekawa czy łyknął ten kit, czy raczej przeszło mu to koło miejsca, do którego światło słoneczne nie dociera. Jakbym na niego zerknęła, a on by to zauważył wydałoby się, że tylko udaję.

- Ej, ty tak poważnie? - usłyszałam.

Jeszcze trochę się od niego odwróciłam, poprawiłam ręce i jeszcze fuknęłam cicho. Chyba powinnam dostać Oscara za odgrywanie roli teatralnie obrażonej nastolatki. Co prawda, nastolatką już nie jestem, ale gdyby to przeliczyć na lata ludzkie, to może bym się jeszcze zmieściła w tym przedziale wiekowym.

Sapnął. Chciałam zobaczyć jego minę, ale wtedy by nie wyszło. Czułam jego oddech na ramieniu i wbity wzrok w moją twarz. Zaczynałam walczyć sama ze sobą aby się nie uśmiechnąć. Oparł podbródek na ramieniu i zapewne wgapiał się we mnie tymi wielkimi optykami jak szczeniak chcący coś do jedzenia.

- Zafiraaa...

Czekał, aż się odezwę. Nie ma tak łatwo. Dowiem się, co chciałeś powiedzieć.

- No, ej. Wiem, że udajesz. Udajesz? Ej!

Jego głowa zaczęła robić się ciężka. Zaczynało boleć, ale jednocześnie łaskotać. Obniżyłam bark i wysunęłam spod jego szczęki. Przekręciłam się na pieńku tak, że nawet nie musiałam odwracać głowy aby widzieć ścieżkę, którą przyszliśmy. Znowu poczułam obciążenie na ramieniu. To trzeba było przyznać, że wytrwały był. Albo mi się po prostu zdawało i znam się na facetach, jak Jazz na medycynie, który myli sobie łokieć z kolanem.

- No dobra! - zawołał odrywając się ode mnie. - Ja też się obrażam.

Myślałam, że zaraz znowu zacznie mi jojczeć, ale czekam jedną chwilę, dwie - cisza. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesadziłam. Ale z drugiej strony, on też mógł obrać tę samą taktykę co ja.

- Dobra, ja tak nie umiem. - Znowu przykleił się do moich pleców. - Zafira... - zamruczał cieniutkim, słodkim głosikiem. - Motylkuuu... Tancereczko... Widzę, że ta kamienna mina to blef.

Kątem oka widziałam jak się szczerzy. Miałam wrażenie, że jego uśmiech jest coraz większy. Nie chciałam się zaśmiać, ale to było silniejsze. Spojrzałam na niego, zanim jeszcze trzymałam usta w ryzach. Nie myliłam się wiele: oczy jak u szczeniaka i wielki uśmiech kota z Cheshire, o który do tej pory mogłabym podejrzewać tylko Jazza. Zanim jednak linia moich ust wykrzywiła się w podkówkę, natura i bogowie ziemscy wstawili się za mną i wysłali mi ryby na pomoc.

- Branie masz - powiedziałam obojętnym głosem.

Autobotowi szerzej otworzyły się oczy. W moment odwrócił głowę i wystrzelił z miejsca w stronę wędki. Dwa tupnięcia, trzeszczenie metalu i plusk wody. Lekko pofalowane lustro nagle popękało od rozbryzgu wody i mułu, wędka spadła z widełek, wystraszony kruk z oblepionym w piachu dziobem patrzył na swojego pana i chyba nie był pewny, czy dalej korzystać z okazji, czy może jednak spróbować za chwilę, kiedy ryzyko mordu będzie mniejsze. Spławik przestał się majtać i wątpiłam, że znowu zacznie. Chevrolet chwilę leżał z głową pod wodą, a kiedy ją w końcu podniósł, zaczęłam się tak śmiać, że zsunęłam się z drewnianej belki prawdopodobnie zdzierając większość lakieru z czterech liter. Biedaczysko miał muł na głowie z którego wystawało kilka liści i korzonków. Pokręcił głową strzepując z niej błoto, opłukał i już miał wstawać, kiedy powietrze przeciął jego radosny głos:

- Tygrzyk paskowany!

Zadławiłam się powietrzem. Jolt podniósł się i włożył rękę między liście. Stękał i kwękał chwilę, aż w końcu coś wyciągnął i przyszedł z tym do mnie. Po ręku przemieszczała mu się jakaś żółta kulka z nogami. Po dokładniejszych oględzinach stwierdziłam, że był to pająk. Żółty pająk w paski. Ogólnie ładny, ale to wciąż był pająk, którego nie bałam się, ale budził we mnie wstręt.

- Ładny, nie? - zagadnął.

- Taak... Idź go odnieś.

- Należy do rodziny krzyżakowatych. Co ciekawe, to co mam na ręku to samica, samce mają zaledwie 7 milimetrów. Maleńkie groszki. I wyobraź sobie, że te pająki plotą na swojej sieci dodatkowy zygzak, który ją stabilizuje i wzmacnia. Zawsze mnie zastanawiało, skąd zwierzęta wiedzą, że konkretnie działania mogą im pomagać. Skąd się to wzięło, w którym momencie ewolucji to powstało i jak to się wpisało w genetykę. Niesamowite, co nie?

- Tak, niezwykłe. Weź go.

- Boisz się go?

- Nie. Brzydzę. Ładne ma kolorki, ale to jednak pająk.

- Poważnie?! Przecież... - Spojrzał na pająka, który zatrzymał się na jego nadgarstku. - Przecież on ci nic nie zrobi. On się bardziej boi niż ty.

- Ja się nie boję. On jest po prostu... ble... - Skrzywiłam się, aby podkreślić moje uczucia co do zwierzęcia.

Zaczął się śmiać. Skrzywiłam się.

- Wielki robot boi się małego pajączka. - powiedział jak do małego dziecka po czym odszedł odnieść pająka na miejsce, po drodze odganiając Redoxa od zanęty.

Będąc obok wędki, przy okazji zwinął ją i założył nową przynętę, gdyż poprzednia została zjedzona. Tym razem to mi przyszło ją zakładać. Jolt ma jednak na tyle oleju w głowie, że zanim tym rzuciłam ze złości, którą spowodował brak umiejętności utrzymania haczyka i dżdżownicy, zabrał mi to i sam złożył. Kiedy zarzucał, przy okazji rozprawiając o żabach, które przed nami uciekły w momencie, kiedy przyszliśmy zakładać przynętę, ja przyglądałam się wielobarwnym plamom na powierzchni wody. Nie było ich przedtem, co wydawało mi się dość dziwne. Nie pytałam Autobota, co to jest, gdyż było dla mnie oczywiste, że to benzyna. Zastanawiałam się tylko, skąd ona się tam wzięła.

Brania się skończyły. Młody był prawie pewny, że to przez wzrastającą temperaturę powietrza. Nie miałam jak tego podważyć czując, jak bardzo moja zbroja zaczyna się nagrzewać - będąc rybą, nie miałabym najmniejszej ochoty podpływać tak blisko powierzchni. Usiedliśmy i między nami znowu zrobiło się cicho, co było trochę irytujące. Zerknęłam na niego. Miał odwróconą głowę ode mnie i miętosił swoje palce. Albo myślał o wszystkim i o niczym, albo i  on nie czuł się komfortowo z tą ciszą.

Odgoniłam kruka od zanęty. Ten obrośnięty w pióra szczur nie bał się mnie i moje odganianie miał głęboko w poważaniu. Dopiero, kiedy Jolt podniósł się z miejsca, machnął ręką i ryknął na niego, dopiero wtedy poszedł w trawę.

- Wredny on czasem jest... - mruknęłam.

- Nie... On po prostu jest na tyle cwany, że wie, że mnie to się musi słuchać.

- To się nie wiele różni. Jak tam w ogóle twój sokół?

- Ach... - Machnął ręką. - Szkoda gadać. Jestem coraz bliższy poddania się... Chyba go zbuduję tak, żeby żył, a potem będę myślał nad rozmnażaniem. Nie wiem jak do tego dojść... Miło, że pytasz.

- Czemu miałbym cie nie pytać? Podoba mi się ten projekt. Fakt faktem nie rozumiem z tego wiele, ale fajnie, że masz jakieś zajęcie, które lubisz i z którego powstaje coś na prawdę niezwykłego.

- Chyba tylko ty tak uważasz. - Uśmiechnął się do mnie smutno, po czym westchnął ciężko. - Tylko ty... Chciałbym, żeby Ratchet się tym od czasu do czasu zainteresował. Żeby chociaż zapytał jak mi idzie, co robię, ale on mnie tylko krytykuje: "na co to?" "czy nie mam lepszego zajęcia?", "czemu nie zrobię czegoś pożytecznego?", "czemu ciągle siedzę w tej klitce?". Cały czas. Ani razu nie wysłuchał, co mam do powiedzenia. Ja bym się cieszył, gdyby chociaż dał mi się wygadać, nawet nie musiałby mnie słuchać.

- Czemu nie zwrócisz mu na to uwagi?

- Bo zanim zacznę temat, jest już po rozmowie. Powie, żebym nie zawracał mu głowy. Tak jakby w ogóle był czymś zajęty... Mam wrażenie, że wymienił sobie mnie na Knockouta. Z nim gada, jego pyta o zdanie, jego prosi o pomoc...

- Ej, nie mów tak. - Złapałam go za rękę podnosząc wizjer. - Na pewno tak nie jest. A nie próbowałeś pogadać z Knockoutem?

- Raz. I nic z tego nie wyszło. Traktuje mnie z góry, jak początkującego. Uważa, że skoro jestem młodszy, to nic nie umiem. A reszta nawet nie próbuje udawać, że nie mają mnie gdzieś. Jestem dla nich ciągle żółtodziobem, pisklakiem, który ciągle trzyma się nogi Ironhide'a. Nie biorą mnie na poważnie... A to wszystko dlatego, ze jestem najmłodszym Transformerem.

Zacisnął pięść i wgapiał się w ziemię, a kiedy doszły nas ciche postukiwania, Autobot wziął mały kamień i rzucił w Redoxa. Ptak podskoczył i odfrunął od zanęty. Pod wpływem intensywnego wzroku właściciela, zaczął udawać, że czymś się zajął.

- Wybacz. - powiedział prostując się. - Czasem mnie nosi.

- Cóż... Jeśli chcesz, możesz się wygadać. Jak zauważyłam, wszyscy macie tendencję do zwierzania mi się.

- Poważnie?

- Tak... Wczoraj Sideswipe się wypłakał, wcześniej Dino i Jazz.

Jolt spuścił optyki. Jak mniemałam, zastanawiał się, a mnie się wcale nie spieszyło. A ponieważ on skupił się na swoich rozmyślaniach, ja miałam oko na spławiku i jakoś nic nie wskazywało na to, że ryby chciałyby brać.

- Mam żal do Ratcheta, że nie zwraca na mnie uwagi. Mam żal do całego zespołu o to, że ciągle mają mnie za kogoś mniej ważnego, że nie biorą mnie i mojej pracy na poważnie, że w ich optykach jestem dziwakiem.

Westchnął i chwilę milczał. Coś mu ciążyło na Iskrze, ale nie potrafi tego ubrać w słowa. Zaczął nerwowo wydłubywać brud spomiędzy szczelin w palcach. Aż w końcu natrafił na coś, czego wydłubać nie umiał i ze złością trzepnął rękami.

- Mam już dość tego ciągłego narzekania na mnie, rozstawiania po kątach. Ja się staram jak mogę, ale Ratchet tego nie widzi. Staram się jak mogę, żeby był ze mnie dumny, ale nie... Lepiej mnie zmieszać z błotem i podrzucić Ironhide'owi, żeby to on się ze mną męczył. Zawsze tak było, a ja głupi ciągle myślę, że kiedyś będzie ze mnie zadowolony. 

- Dlaczego Ironhide'owi?

- Z tego co mi wiadomo, zanim wyuczył się na zbrojmistrza, zanim stał się ochroniarzem Prime'a, a potem wiceliderem, pracował na wylęgarni. Miał podejście do młodych i po prostu to lubił. Więc, kiedy dla Ratcheta stawałem się uciążliwy, to podrzucał mnie do zbrojowni. Ironhide zawsze mnie wysłuchał... Perceptor też. Z Percym mogłem gadać i gadać o rzeczach rodem sciencie-fiction i jeszcze na to szukać jakiś teorii i rozwiązań. Przez to nasze gadanie zaczął kilka nietypowych projektów naukowych, z których chyba tylko trzy okazały się mieć rację bytu. Raz gadaliśmy o rozmnażaniu Transformerów. Tłumaczył mi, jak to wygląda, bo nigdy nie widziałem. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy rozmnażanie płciowe jest możliwe. Powiedział, że jest, ale nie miał pojęcia w czym leży problem. Wtedy stwierdziłem, ze skoro nie on, to ja to odkryję, a on to poparł mówiąc, że ktoś go kiedyś będzie musiał zastąpić. Zaś Hide'owi mogłem się bez skrępowania wyżalić... Jak byłem młodszy, to brał mnie na kolana, pozwolił wypłakać, a potem uczył mnie składać broń, albo tłumaczył matematykę czy fizykę. Dużo mnie nauczył. Lubił też posłuchać o moich pomysłach. Przez niektóre wpadł na takie rzeczy, że mógł tworzyć na prawdę świetną broń. Dzięki mnie napisał swój czwarty kod transformacyjny, a napisał ich chyba piętnaście! Gdzie wcześniej zbrojmistrzowie korzystali tylko z pięciu i często był problem, bo nowo zbudowana broń nie chciała współpracować z ciałem. Oni tworzyli rzeczy niezwykłe, czasami dziwne i nikt ich nie potępiał, a kiedy ja chcę coś zrobić, to jestem gnojony mimo, że oni mnie wspierali. Oni potrafili być ze mnie dumni.

- Może Ratchet jest z ciebie dumny, tylko nie umie tego okazać. - powiedziałam po chwili ciszy.

Jolt nie odrywał wzroku od spławika, a jego spojrzenie nabierało intensywności, iż miałam wrażenie, że drewienko zaraz zajmie się ogniem pod jego wpływem. Jak jeszcze przed chwilą mówił o tym wszystkim z żalem i smutkiem, tak teraz był wściekły i niczego innego nie było można o nim wtedy powiedzieć. Aż strach był odzywać się w obawie, że nie zatrzyma w sobie swojej złości i dlatego ja odpuściłam sobie pocieszanie.

- Gdyby chociaż próbował nie poniżałby mnie, nie zwyzywał od idiotów, a zamiast tego po prostu powiedział, co robię źle.

- A Ironhide? Dlaczego z nim o tym nie pogadasz?

- Jeszcze nie mówiłem mu o sokole. Po za tym on wie, jak traktuje mnie Ratchet.

- Dlaczego się nim przejmujesz, skoro Ironhide cię wspiera?

- Nie wiem - warknął. - Nie wiem dlaczego. Chciałbym, ale nie potrafię. Fakt, cieszę się, że Ironhide mnie wspiera, ale to nie to samo. Może chodzi mi po prostu o uznanie medyka, a nie zbrojmistrza.

Westchnął ciężko, a chwilę potem przetarł twarz. Było mu przykro i odważyłabym się nawet stwierdzić, że był bliski płaczu. Samej zrobiło mi się smutno, chyba nawet czułam ten zawód na Ratchecie jaki on czuł. Jeśli miałabym to do czegoś porównać, to tak jakbym czuła się nie kochana przez mamę.

Puściłam jego dłoń i ostrożnie przeniosłam rękę na jego plecy. Trochę się bałam, że przez swoje emocje przestanie kontrolować swoje elektryczne zdolności, ale jedyne co się stało to to, że jego części delikatnie drgnęły. Pogładziłam go delikatnie po grzbiecie, a potem po głowie. Z każdym moim ruchem jego części były coraz bardziej nastroszone i wyglądało na to, że się uspokajał. Brakowało tylko, aby zaczął mruczeć.

Przysunęłam się jeszcze trochę z zamiarem przytulenia go, ale zanim to zrobiłam, przechylił się w moją stronę i oparł głowę na moim ramieniu. Zesztywniałam w moment nie wiedząc co dalej robić. Ale jak się okazało, Jolt miał swój cichy plan i pomógł mi w zastanawianiu się nad pytaniem: "co teraz?" - wziął moją wolną rękę i położył ją sobie na policzku. Przekaz był jaśniejszy niż Słonce: "głaszcz dalej". Zepchnąć go nie miałam Iskry, więc nic innego nie pozostało mi zrobić jak go miziać. Nie była to najbardziej komfortowa i niezawstydzająca sytuacja na świecie, ale w porównaniu z natrętnymi zalotami Knockouta, to było znacznie lepsze.

- Ślicznie pachniesz. 

Zerknęłam na niego zdziwiona tym nagłym wyznaniem. Przyglądał mi się rozmarzony i uśmiechnięty. Zapewne stwierdziłabym, że wyglądał uroczo, ale wtedy nie pozwolił mi o tym pomyśleć fakt, że był zdecydowanie za blisko.

- Ja wiem. To dziwny komplement. - dodał cicho.

Uśmiechnęłam się zawstydzona.

- Lepszy dziwny komplement, niż żebyś się do mnie nachalnie przystawiał. - Z nerwów podrapałam audio receptor. 

- Mówisz o Knockoucie, czy to raczej ostrzeżenie? - zapytał prostując się.

- Jedno i drugie.

- Aha. Okej... - Wyraźnie się zmieszał. - Już nie będę.

- Znaczy, wiesz...

Już chciałam go uspokajać. Fakt faktem nie był on taki zły i być może nadawał się na kogoś więcej niż tylko przyjaciela, jednak to się zbyt szybko według mnie działo. Ale wtedy zatrzymał mnie pewien bodziec zapachowy - benzyna. Ostro podrażniła moje receptory zapachowe, a jej źródło musiało znajdować się blisko mnie. Zmierzyłam Jolta od góry do doły, na co jego zawstydzony uśmieszek zniknął, a zaraz potem złapałam za go ramię, przyciągnęłam do siebie i zaciągnęłam powietrzem z okolic jego szyi.

- Śmierdzisz benzyną - stwierdziłam.

Zrobił minę, jakby ducha zobaczył. Zesztywniał na moment, a po chwili uśmiechnął się zawstydzony.

- Śmierdzę...? Myślałem, że lubisz... - mruknął chyba bardziej do siebie. - No bo tego... Bak musiałem trochę uzupełnić. A że jestem taką straszną niezdarą to się jeszcze oblałem...

- Na szyję? - podniosłam brew czując jakąś konkretną ściemę.

- Aaa... No wiesz, zabiegi pielęgnacyjne i takie tam. Trzeba się przed rdzą zabezpieczać.

- A po za tym, jak ty mogłeś lać benzynę do baku, skoro transformujesz w samochód elektryczny?

Zacisnął usta i patrzył na mnie przerażonymi oczami. Wstałam i stanęłam centralnie przed nim. Gdybym była w innym nastroju, pewnie zaczęłabym się śmiać z jego bezcennej miny, ale nie było mi w ogóle do śmiechu.

- I skąd wiesz, że lubię zapach benzyny i, że lubię tańczyć skoro ci nigdy o tym nie mówiłam?

Żadnej odpowiedzi nie otrzymałam, co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Już wiedziałam wszystko i bardzo przez to w moich oczach stracił.

- Podsłuchiwałeś!

- Co? - wykrztusił z trudem.

- Nie mówiłam tego tobie, tylko Sideswipe'owi!

- Nie podsłuchiwałem!

- Ah tak?! Mówiłam mu o tym, kiedy mieliśmy pierwszy postój po tym, jak mnie ganialiście po Katowicach! Jesteście wszyscy siebie warci! Tylko jedno wam w głowach! A ja, głupia myślałam, że się nadajesz.

Zwróciłam się w stronę ścieżki i odeszłam. Skrzyżowałam ręce na piersi, chociaż to nie był najlepszy pomysł na niepewnym podłożu. Co chwilę się potykałam, ale i tak szło mi lepiej, niż jak szliśmy na łowisko. Może dlatego, że chciałam jak najszybciej znaleźć się w bazie i natura albo moja niezdarność wolały mi nie uprzykrzać życia.

- Zafira! - usłyszałam odbijające się za mną echo.

- Czego chcesz? - burknęłam pod nosem.

- Zafira! Zaczekaj! Daj mi wytłumaczyć!

Słyszałam jego tupanie za sobą, a za chwilę krótki krzyk i plusk wody. Coś zaczął wołać, ale nie zrozumiałam. Po chwili znowu słyszałam szybkie kroki, ale już po chwili rozległ się kolejny krótki okrzyk i tym razem coś z głuchym hukiem uderzyło o ziemię. Zaraz potem znowu to samo głuche uderzenie. Łamanie gałęzi, tupanie, chlapnięcie wody, kilka jęknięć, wołanie.

- Zafira! Zaczekaj! - rozległo się prawie tuż za mną.

Odgięłam gałąź aby swobodnie przejść.

- Proszę cię, daj mi wytłumaczyć.

Puściłam gałąź, która musiała go uderzyć w twarz, bo wraz z brzdękiem rozległ się jęk i przeciągłe "ała". Jednak nie zniechęciło go to i za moment poczułam jego palce na ramieniu. Moja złość sięgnęła zenitu. Nie myśląc wiele, złapałam jego rękę, odwracając się wykręciłam ją, na co wrzasną i wepchnęłam go do wody. Wielka fala odprysnęła od brzegu, a z pobliskich trzcin czy innych roślin jakiś ptak wyfrunął wystraszony. Jolt po chwili usiadł i popatrzył po swoich rękach. Był cały w mule, oblepiony w liście, a spomiędzy części wystawały mu jakieś gałązki czy korzenie. Podniósł głowę na mnie i spojrzał jakby chciał zamordować. Nie zdążyłam się odsunąć, kiedy on się szybko podniósł, prawie wyskoczył jak żaba z tej wody, złapał mnie za rękę i wciągnął do wody. I jeśli wcześniej narzekałam, że najadłam się mchu, tak teraz mogłam narzekać na najedzenie się mułu. To było o wiele gorsze niż mech. Zdecydowanie wolę mech. Podniosłam się i czym prędzej wyplułam to ohydztwo, a zaraz potem przetarłam optyki. Szybko wyszukałam tego dziada i rzuciłam się na niego wpychając w zarośla. Przygniotłam go, a za chwilę to znowu ja leżałam w wodzie. Ledwo się podniosłam na łokcie, a ten wziął mnie pod pachy, wytargał z liści i wrzucił na głębszą wodę. Wstając, nabrałam w garść muł i celnie rzuciłam mu nim w twarz. Znieruchomiał na moment, a potem przetarł twarz i energicznie strzepnął błoto.

- No dobra - powiedział mrocznie. - To na twoich zasadach zagramy.

W moment nabrał w dłonie błota i rzucił we mnie, ale żadnym z błotnych pocisków nie trafił. Nachyliłam się, ale zanim nabrałam mułu, który wypływał mi spomiędzy paców, Autobot trafił w moje plecy i kark. Kiedy w końcu mi się udało nabrać amunicji, Młody musiał drugi raz zetrzeć syf z twarzy, ale zanim to zrobił, rzucił we mnie dwoma garściami bagna. Nie zdążyłabym nabrać szlamu i w niego rzucić, ale spróbowałam się obronić chlapiąc wodą. Nie udało mi się i jeden pocisk trafił w dekolt. Spojrzałam w dół i chwilę przyglądałam się, jak brunatno-zielona ciapa wpływa mi między zewnętrzne płyty komory. To był mój błąd, gdyż kolejna kula uderzyła w mój brzuch. Następna szykowała się do lotu. Chlapnęłam w niego wodą. Znieruchomiał, kiedy ciecz dostała mu się do optyk. Przetarł twarz i ledwo otwarł optyki, a ja znowu chlapnęłam. Wypluł wodę i na ślepo rzucił błoto, oczywiście niecelnie. Przetarł optyki i spojrzał na mnie niemal nienawistnie, ja zaś wyprostowałam się dumna i to był mój karygodny błąd. Ściana brunatnej wody uderzyła we mnie wpadając mi również do oczu. Zaraz potem następna i kolejna. Stawały się coraz mniejsze, ale częstsze. W kontrataku zaczęłam chlapać na ślepo. Chyba coś zdziałałam, bo atak zelżał. Nagle poczułam uderzenie w rękę, sekundę potem złapał mnie za nią, przyciągnął i odepchnął. W ostatniej chwili, palce prześlizgnęły mi się po jego zbroi, złapałam go chyba za ramię i wciągnęłam ze sobą pod wodę. Uderzyłam plecami o dno, a on połowicznie na mnie. Czasu na myślenie nie było i zanim on się wynurzył, a już się podnosił, nogą podniosłam jego biodro przez co stracił równowagę. Przekręciłam się na niego, wstając docisnęłam do ziemi  jedną ręką, a drugą nabierając w miarę stałego mułu. Złapał mnie za nogę i znowu wylądowałam w wodzie. Rzucił się na mnie, złapał za ramiona, wyciągnął z wody i znowu do niej rzucił, a może po prostu mnie nie utrzymał. Złapał, wyciągnął usadzając na kolanach i unieruchomił mnie obejmując od tyłu i łapiąc za nadgarstki. Uścisk miał bardzo mocny.

Otworzyłam komorę od dołu, aby wylać z niej wodę, której się nałykałam i która sama napłynęła. On zrobił to samo i odetchnął zmęczony.

- Nie podsłuchiwałem. Siedzieliście obok nas i nie rozmawialiście w jakiejś ciszy, jakby to miała być jakaś tajemnica.

- Ale próbowałeś to wykorzystać.

- A dziwisz się? - puścił, odtrącając moje ręce ze złością i ruszył w stronę brzegu, a po kilku krokach stanął do mnie bokiem. - Pewnie to już usłyszałaś, że jesteś bardzo atrakcyjna.

- Częściej dano mi to odczuć. - Wywróciłam oczami jednocześnie wstając.

- W takim razie mi się nie dziw, że mi też odwala.

- Aaa. Czyli ci odwala. Dobrze wiedzieć, że to tylko podryw i nic poza tym! 

- A skąd wiesz?! - Stanął centralnie naprzeciwko mnie. - Wyglądam Ci na casanovę? - zapytał, kiedy dłuższą chwilę milczałam. - Bo jak ja patrzę w lustro to widzę ofiarę losu. Dostałem od życia drugą szansę i próbuję jej nie zmarnować siedząc cały czas w tej klitce. Cały dzisiejszy wypad to była właśnie moja próba nie spieprzenia tego, ale jednocześnie ciąg sytuacji pokazujących jakim jestem idiotą w tych sprawach, mój cholernie nieudany podryw! I dla jasności, chevrolety volty się tankuje. Energia ze spalania benzyny służy do ładowania baterii. To nie tesla. A po za tym, gdybym nawet transformował w teslę, to bak mi magicznie nie zniknie. Zaś fakt, że lubisz zapach benzyny przypomniał mi się, jak właśnie lałem do baku. Jak chcesz się obrażać, to proszę bardzo, wracaj do bazy. Drogę znasz, a jak nie, to cień drzew wskaże ci drogę, ewentualnie mech na drzewach rośnie od północy, ty masz iść na zachód. Nara.  

Odwrócił się i poszedł, zostawiając mnie wmurowaną w dno po kolana w wodzie. Na szczęście nie musiałam szukać swojej szczęki w tych brunatnych odmętach. Nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony. Chociaż, lepiej by było zastanowić się, czy ja w ogóle się czegoś spodziewałam.

Pierwszy szok minął i zdołałam wyjść z wody. Nie byłam pewna czy powinnam za nim iść, czy może dać mu czas aby ochłonął. Byłam bliska temu aby dać mu spokój i poczekać na niego w bazie, ale z drugiej strony, mógłby pomyśleć, że mi nie zależy albo, że ma do czynienia z rozwydrzoną, obrażalską małolatą. Może i w tym ostatnim było trochę prawdy, ale nie zależało mi aby tak o mnie myślał, a tym bardziej żeby to wyolbrzymił. I po za tym, to ja tak na prawdę byłam mu winna przeprosiny.

Poszłam w stronę łowiska. Zastałam go przy zwijaniu żyłki. Myślałam, że będzie chciał jeszcze posiedzieć nad wodą pilnując spławika, ale po szybkiej analizie sytuacji stwierdziłam, że nie byłoby w tym najmniejszego sensu, bo Redox podczas naszej nieobecności zdążył zjeść zanętę jak i przynętę. Stał i szukał jeszcze czegoś w pudełku, ale niestety, jeśli się nie najadłeś to się nie naliżesz. Ptak z żołądkiem bez dna...

Byłam pewna, że Jolt mnie słyszał, bo jak tu nie słyszeć takiego tupania słonicy, ale nie reagował. Zwinął żyłkę i zabrał się za składanie wędki. Nie wiedziałam co powiedzieć i po kilku krokach zatrzymałam się. Po jego ruchach nie wywnioskowałam, że był zły. Wciąż wszystko robił z dużą delikatnością i precyzją, więc chyba nie musiałam się martwić o jakąś fizyczną reakcję z jego strony. Stanęłam za nim i ostrożnie objęłam od tyłu przekładając ręce pod jego pachami, a on w jednej chwili zesztywniał. Przytuliłam się do niego przykładając policzek do jego karku.

- Przepraszam - powiedziałam ściszonym głosem.

Musiałam poczekać dłuższą chwilę, zanim coś zrobił. Bałam się, że mnie odtrąci, ale po niedługim czasie podniósł lewą rękę i powiedział:

- Chodź tu.

Dwa razy powtarzać mi nie trzeba. Przemknęłam pod jego pachą i już z wielkim bananem na twarzy przykleiłam się do niego. Profilaktycznie jeszcze raz powiedziałam, że go przepraszam i czekałam na jego reakcję wciąż obejmując go. Był on dość szeroki w komorze choć na takiego nie wyglądał. W porównaniu do reszty przypominał bardziej takie chucherko.

- Ja też cię przepraszam. Głupio wyszło. - Pogłaskał mnie po plecach.

- Bardzo - mruknęłam odczepiwszy się od niego. - Może po prostu o tym zapomnijmy.

- Ta. Oboje się wygłupiliśmy. Znaczy! Eee...

- Nie spinaj się. Oboje, nie tylko ty.

- Mam tylko nadzieję, że próbujesz mnie zrozumieć. Od dawna nie mam kogoś bliskiego. I kiedy pojawiłaś się ty, osoba, która nie ma mnie za idiotę, jest kobietą, inteligentną i w dodatku ładną, to prawie natychmiast zaczęło mi zależeć.

- Chcesz mi powiedzieć, że się we mnie zakochałeś?

- To... Za duże słowa bym powiedział. Lepszym określeniem byłoby: "zauroczyłem" i staram się zorientować czy to tak na chwilę czy może na prawdę się zakochałem. Zafira, proszę, pozwól mi o ciebie zabiegać, pozwól mi to sprawdzić.

Chwilę wgapiałam się w jego szczere patrzałki. To było słodkie, że mnie o takie rzeczy prosił, ale z drugiej strony myśl, że będę mieć stałego i pewnego adoratora trochę mnie przerażała. Wydawało mi się to ciężkie do przetrwania, nie wiadomo jak takiego traktować: tak, jakby nic się nie wiedziało, czy raczej być dla niego bardziej łaskawym, czy może odwrotnie.

- Wiesz, Jolty... - spuściłam optyki i splotłam dłonie ze sobą w nerwach.

- Nie zgadzasz się.

- Nie, Jolty, nie. Po prostu... To dla mnie ogromna nowość. Całe życie spędziłam z moją opiekunką i nagle bam! Jestem w bazie z kilkoma chłopa, którzy mają nie małą chcicę. Nie pytaj, Dino mi naopowiadał... Jeden jest nachalny, a drugi już pokazał, co może się stać, jeśli nie będę na was uważać. W każdym razie, o miłości wiem tylko tyle, co z filmów, a życie to niestety nie film. I tym bardziej nie jestem doświadczona. Ja po prostu nie wiem, jak się zachować, co zrobić... Jolt, ja się po prostu boję. To jest dla mnie strasznie dużo i zdecydowanie... To nie jest czas, abym szukała miłostek. Postaw się też w mojej sytuacji.

Analizował moje słowa. Może szukał odpowiedzi. Patrzył gdzieś po naszych stopach kręcąc optykami jak gdyby czytał książkę, wiersz po wierszu.

- Rozumiem - powiedział w końcu z ciężkim westchnięciem. - Przepraszam.

- Nie masz za co mnie przepraszać, Jolty. - Podniósł na mnie wzrok. - Jeśli... Nie chcę, żebyś się na mnie zawiódł czy coś, więc... To dziwnie zabrzmi, ale pozwalam ci to sprawdzić. Mam nadzieję, że obu nam to wyjdzie na dobre.

- Dzięki! - wrzasnął nagle obejmując mnie w pasie, podnosząc i obracając się.

Pisnęłam zaskoczona owijając ręce wokół jego karku. Jakim cudem mu głowy nie urwałam, pozostało dla mnie zagadką. Jednak ważne było, że po chwili odstawił mnie na ziemię.

- Dzięki. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne było. Obiecuję, nie odczujesz różnicy w naszych relacjach.

- Mam nadzieję.

Uśmiechnęłam się i ucałowałam go w policzek. To, jaką radość mu tym sprawiłam, chyba nie dało się opisać. Jeszcze tak uszczęśliwionego go nie widziałam. Ledwo się powstrzymał przed zrobieniem mi kolejnej karuzeli. Natomiast przytulił mnie mocno i oddał buziaka. I to było tyle, tak jak obiecał.

- To co teraz? - zapytałam stając obok niego, pozwalając mu na złożenie wędki.

- Zbiorę sprzęt. Łowić już raczej nie będziemy, Redox wszystko zjadł. Poza tym Ratchet i Knockout mi się dobijali na komunikator. Umyjemy się i wracamy do bazy.

Popatrzyłam po sobie - na zbroi, zresztą na innych częściach też, znajdował się szarobrunatny nalot, który po przetarciu palcem rysował lakier. Nie zbyt przyjemne uczucie, ale dzięki temu, że Młody bardzo szybko posprzątał, szybko mogliśmy się tego pozbyć. Nie skończyło się na prostym opłukaniu, to by było za proste. Autobot zaciągnął mnie w miejsce, gdzie wody mieliśmy po pachy, a nurt był dość silny. Tam też skończyliśmy naszą małą wojnę na chlapanie, a przy okazji wypłukaliśmy spomiędzy części piasek. Potem już tylko pozbyliśmy się drobnych gałązek i korzonków, których Jolt akurat nazbierał wyjątkowo dużo podczas naszej szarpaniny. 

Pierwszy raz miałam okazję wejść do bazy tylnym wejściem. Było ono po drugiej stronie budynku, który znajdował się centralnie nad bazą. Wchodziło się do znacznie większego budynku z wielkim wejściem jak do hangaru. Była tam zerwana betonowa podłoga, a to wszystko po to, aby było można wykopać łagodnie opadający wjazd, który był na tyle szeroki i wysoki, że nie musieliśmy transformować, aby wejść. Wjazd prowadził prosto do "hangaru" w którym stał Atom. Przeszliśmy przez korytarz prowadzący do laboratorium Knockouta i gdy tylko przekroczyliśmy próg w pomieszczeniu rozbrzmiało głośne:

- Gdzieś ty był?! - oburzył się Knockout, stając centralnie przed Młodym.

- Nad wodą już posiedzieć nie mogę? - wzruszył ramionami.

- Ależ oczywiście, że możesz. Tylko przydałoby się, żebyś połączenia odbierał!

- Czego się burzysz?! Ratchet jesteś, że się na mnie drzesz?!

- Jolt! - dało się usłyszeć z drugiego laboratorium.

Niebieski Autobot zgarbił się i zawarczał posyłając zdenerwowane spojrzenie w stronę głosu. Zaraz potem pojawił się tam jasnożółty medyk.

- Czemu nie odbierasz od nas połączeń?! I gdzie się włóczysz, jak jesteś potrzebny?! I czemu ty i Zafira jesteście mokrzy?

- No właśnie, coś jej zrobił? - Knockout skrzyżował ręce na piersi patrząc na Jolta podejrzliwie.

- Nic mi nie zrobił. Wygłupialiśmy się. Dzięki za troskę. - powiedziałam trochę oschle.

- Wygłupialiście się... To bardzo mądre "wygłupiać się" w wodzie, Jolt. Bo dwójka zardzewiałych Wreckerów to mało! Potrzebny mi jeszcze zardzewiały pomocnik i nowicjuszka! Już mi się masz ogarnąć i z Knockoutem idź do Dino i Sideswipe'a na Atom.

- Po co? I czemu Knockout nie mógł tego zrobić, jak mnie nie było? Czy ja na prawdę jestem wam potrzebny do każdej drobnostki?

- Bo się skończył odrdzewiacz i ktoś to musiał zrobić. A okazało się, że Topspin też jest niemałym debilem i też go rdzawica dopadła. Stwierdziliśmy, że przyda się przegląd u wszystkich, którzy nie byli odbudowani. Gdybyś był, moglibyśmy we dwóch zrobić ten odrdzewiacz, Ratchet by się zajął przeglądem, a my tamtymi dwoma. Ale ciebie nie było i nijak się z tobą skontaktować! - burzył się Knockout.

- A po co ja do tych dwóch?

- Po tych woreczkach Dino dostał nadczynności pompy i filtra oleju. Skręca go z bólu, a leje się z niego jak z przedziurawionej miski olejowej. Trzeba go kontrolować co chwilę i dopilnować, żeby pił olej. A Sideswipe się skarżył, że kręgosłup go boli. Knockout znalazł dla niego gorset, trzeba mu go założyć, ale do tego potrzeba dwóch osób. - wyjaśnił pierwszy oficer medyczny.

- Nie mogłeś na chwilę przerwać odrdzewiania Topspina? Pali się czy co, że musisz mieć wszystko na już? - warknął Jolt, kierując się w stronę przełożonego z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.

- Odniosę graty i mu pomogę z tym odrdzewiaczem.

- Już nie musisz - odezwał się Knockout. - Prawie kończę.

Jolt westchnął ciężko i już bez słowa wyszedł, a za nim Ratchet.

- Zaczekam na ciebie! - zawołałam za nim.

- Po co? - zapytał aston martin.

- Miałam w planach iść do Sidesa. Może mu się przy okazji przydam.

- Nie lepiej by było, abyś się wysuszyła? Szkoda, żeby taki ładny lakier rdza zeżarła.

Podniosłam brew i spojrzałam na niego z dezaprobatą. Zmieszał się i chyba profilaktycznie odsunął.

- Ty się moim lakierem nie przejmuj. Jak się zmoczę od czasu do czasu nic się nie stanie.

Coś jeszcze chciał powiedzieć, ale zrezygnował. Wrócił do pracy nad odrdzewiaczem. Chwilę jeszcze czekałam, aż w końcu Jolt wrócił. W drodze na Atom dał mi jeden z dwóch "ręczników" abym się wytarła z wyszczególnieniem rąk, szyi i komory, gdyż mając kontakt z chorymi powinnam ograniczyć im kontakt z wilgocią. Gdy weszliśmy do sali Sideswipe robił coś na apliku, natomiast Dino znajdował się prawdopodobnie na łóżku obok, które zostało zasłonięte białym materiałem.

- Cześć - powiedziałam radośnie.

Pomachałam do sprintera, a ten podniósł oczy uśmiechnął się. Odłożył urządzenie i odmachał mi. Jolt tylko kiwnął głową na przywitanie i ruszył za parawan, a ja jak jakiś rzep za nim. Dino leżał na boku częściowo przykryty narzutką, po której ułożeniu stwierdziłam, że nogi ma podkulone pod brzuch. Zaciskał optyki i bardzo wolno i płytko oddychał. Przy łóżku stał stojak z zawieszoną kroplówką energonową, której wężyk kończył w którejś z chowanych pod materiałem rąk Autobota. Młody podszedł do niego i otwartą dłonią dotknął jego głowy. Dino nawet nie drgnął, przez co zaczęłam podejrzewać, że po prostu nerwowo śpi.

- Gorączka - odezwał się medyk. - Na szczęście nie zbyt wysoka.

- Skąd się wzięła?

- Nadczynność dwóch układów doprowadza do większego spalania energonu. Większa praca - więcej ciepła, a ponieważ chłodzenie przez komorę jest aktualnie mało skuteczne, rozszerzyły się naczynia z energonem, aby więcej ciepła uciekało. Żeby się nie wycieńczył ma podłączony energon.

- Biedaczynka.

Chevrolet wyciągnął z szuflady stojącej obok łóżka szafki przeźroczysty worek z korkiem przypominającym te korki od kartonów z sokami. A ponieważ trochę hałasował, Dino poruszył się niespokojnie i otworzył optyki. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Zmierzył spojrzeniem Jolta, potem mnie i znowu Młodego.

- Tak, racja - odezwał się medyk. - Zafira, mogłabyś się odwrócić? Sprawa trochę prywatna.

Kiwnęłam głową i odwróciłam się. Medyk kazał Mirage'owi "trochę się rozluźnić" co spotkało się z niezadowoleniem i stwierdzeniem, że "za bardzo boli". Za chwilę Dino zaskomlał, domyślałam się, że Jolt go do czegoś zmusił. Nagle medyk warknął głośno, a Dino skomentował to jednym słowem: "idiota".

- Zafira, może jednak chodź tu. Pomóż mi. Potrzymaj to.

Wręczył mi taki sam worek tylko wypełniony jasnożółtym płynem, zaś sam przymocował ten pusty do rurki, która chowała się między nogami ferrari. Natychmiast odwróciłam wzrok domyślając się, o co chodziło z tą prywatnością. Popatrzyłam na trzymany worek i poczułam do niego niemałą odrazę zwłaszcza, że był nieco tłusty od wylanej zawartości.

- Od czego to jest wężyk? - zapytałam dla rozwiania wątpliwości.

- Przy nadczynności filtra i pompy olej się niemal wylewa wszelkimi możliwymi drogami. Przez stawy, T-cog, ale oczywiście najbardziej przez drogi wydalnicze. Zakłada się wtedy - nazwijmy to - cewnik zewnętrzy, który przyczepia się do korka. Do tego zakłada się takie jakby gumowe majtki. Dzięki temu można ten olej zbierać, a potem odfiltrować i wykorzystać ponownie. Dobra. Teraz tylko uzupełnić olej - powiedział Jolt kończąc przymocowywać worek.

- Zapomnij - warknął Dino.

- Zapomnij, że ci odpuszczę. Minimum litr oleju do wypicia. Nikt ci potem zatarć nie będzie leczył.

Chevrolet odebrał ode mnie worek i wyszedł z sali. Zerknęłam na Dino. Znowu leżał skulony, ale tym razem wyraźnie było widać grymas wywołany bólem. Podeszłam do niego i usiadłam na skraju łóżka. Zerknął na mnie, a za chwilę wciągnął powietrze i jeszcze bardziej skulił. Pogłaskałam go po głowie, a on szarpnął się niespokojnie. Spojrzał na mnie tymi zmęczonymi optykami, przez które odciągnęłam od niego rękę i chciałam wstać, ale wtedy wrócił Jolt. Trzymał jakieś metalowe naczynie.

- Litr i dam ci spokój - powiedział.

- Nie. Nie chcę. Jest mi niedobrze.

- Nie zmuszaj mnie do użycia siły - zagroził podchodząc bliżej.

- Czekaj. Dino, jeśli to wypijesz dostaniesz ode mnie całusa - zaproponowałam, ale ten spojrzał na mnie tylko niezadowolony. - W usta dodałam.

- To za mało.

- Więc ile według ciebie?

- Trzy za jedną strzykawkę.

- Wymuszasz, ale ok. Jolt daj mi to.

W naczyniu już była przygotowana strzykawka. Bardzo duża strzykawka. Nabrałam do niej świeżego oleju i włożyłam ją do ust Autobota. Szpieg pił wolno i niechętnie, często robił sobie przerwy, kilka razy wypluł strzykawkę, kiedy zaczęło mu coś bulgotać w brzuchu. Jęczał przy tym i stękał. Jednak po pół godzinie, gdzie w międzyczasie Knockout i Jolt zajęli się Sidesem, było już wszystko wypite, jednocześnie zarabiając sobie tym dwanaście buziaków. Wtedy to się nawet uśmiechał zwłaszcza, kiedy mu się dostał jeszcze trzynasty bonus. Jednak zaraz potem zaczęło go skręcać z bólu. Zwinął się niemal w kulkę i sapiąc ciężko próbował przetrwać ból. Głaskałam go, ale po niedługim czasie strącił moją rękę.

- Zafira, nie chcę być niemiły, ale kiedy coś mnie boli, wolę zdychać w samotności - powiedział słabo.

Kiwnęłam głową, przykryłam go i nie pozostało mi nic innego do zrobienia, jak się oddalić. Po drugiej stronie zasłony w najlepsze trwała szarpanina: dwóch medyków próbowało wcisnąć pacjenta w coś, co przypominało majtki o bardzo wysokim stanie. Sideswipe stał na jednej nodze kurczowo trzymając się szyi Jolta, a Knockout próbował prawidłowo ułożyć gorset, na co nie bardzo chciały pozwolić uda Autobota.

Stanęłam przy łóżku, a wtedy zauważył mnie Czerwonooki. Uśmiechnął się, ale zaraz potem wrócił do pracy. Złapał mocniej za górną krawędź usztywniacza i pociągnął do góry. Metal ze zgrzytem przejechał po zbroi na udach, a część między nogami uderzyła w krocze. Srebrzynek pisnął cienko, a ja się skrzywiłam i syknęłam pod nosem. Musiało boleć.

- Ooo! - zawołał Knockout. - To tutaj jest zatrzask!

Ruszył jakąś częścią gorsetu, a wtedy ten stał się szerszy, a Sideswipe odetchnął z ulgą.

- Mówiłem ci, że to gdzieś musi być - odezwał się Jolt. - Gorsety zawsze można było z łatwością naciągnąć.

- To jest z jego strony złośliwość. Albo jeszcze deceptcońskie zwyczaje - warknął srebrny chevrolet.

- Och! - westchnął teatralnie czerwony medyk. - Decepticońskie zwyczaje! Jakbym wrócił do decepticońskich zwyczajów, to byś leżał i płakał cienko z bólu, więc mnie nawet nie denerwuj.

- Knockout, to jest groźba. Karalna - upomniał Młody.

Aston martin już się nie odezwał i dopasowywał gorset do tyłka Korweciaka, a w końcu ruszył zatrzaskiem i powiedział: "dół jest". Usadzili go na łóżku, którego materac stał się twardy. Sideswipe musiał podnieść ręce, a medycy dłubali dalej przy usztywniaczu, który składał się z wieli drobnych, wysuwanych części, a te dzieliły się na dwa zestawy: na brzuchu i na plecach, a wszystkie łączyły się w całość za pomocą zatrzasków na bokach. Trochę przykro mi się robiło widząc, że z tyłu gorset sięga sprinterowi po same łopatki, zaś z przodu trochę niżej niż pod komorą. Następnie wszystkie boczne zatrzaski musiały zostać naciągnięte i zatrzaśnięte, podczas czego Autobot co chwilę stękał i wzdychał ciężko.

- Dobra, teraz tylko ścisk trzeba ustawić - powiedział zagato prostując się.

Podeszłam bliżej uznając, że czynność, przy której być może nie powinno mnie być, zakończyła się. Knockout wziął jakiś mały pilot, który leżał na materacu i popatrzył po pacjencie. Stanęłam za medykami bliżej ściany i dopiero wtedy Sides mnie zauważył. Zmierzył mnie od doły do góry, a potem odwrócił wzrok chyba zażenowany.

- Siedemnaście jednostek chyba będzie dobrze na początek, nieprawdaż Jolt? - powiedział Czerwonooki.

Kliknął coś na pilocie, a wtedy gorset przyległ do ciała korwety, aż ten znieruchomiał zaskoczony nagłym ściskiem. Pierwszy wdech i wydech, spróbował się poruszyć, dotknął swojego ściśniętego brzucha. Widząc jego minę mogłam się domyślać, że inaczej to sobie wyobrażał i zdecydowanie mu się to nie podobało.

- Chociaż... Może trochę więcej będzie dobrze. Osiemnaście?

Usztywniacz jeszcze trochę się zacieśnił. Autobot zrobił bardzo ostrożny wdech i głęboki wydech.

- Dziewiętnaście?

Corvette wytrzeszczył oczy i nadął policzki. Zerknęłam na Jolta zaniepokojona, ten jednak uważnie obserwował drugiego medyka.

- Dwadzieścia?

- Ty mściwy, lalusiowaty... - zaczął Sideswipe.

- Dwadzieścia jeden?

- Pastowany...

- Dwadzieścia dwa...

Srebrzynek pisnął cicho i krótko, kiedy dół gorsetu zacisnął mu się w krocze.

- Buraku...! - zawołał ostatnim tchem, a jego komora została tak ściśnięta, iż nie mógł już zrobić wdechu.

- Knockout! - wrzasnął Jolt wyrywając mu pilot z ręki.

Kliknął coś i Sides zrobił głośny wdech.

- Ty sukinsynu... - wyzipał.

- Piętnaście zdecydowanie wystarczy - powiedział Jolt twardo w stronę czerwonego.

Knockout uśmiechnął się triumfująco i wyszedł z pomieszczenia. Odprowadziłam go wzrokiem, czując jak pojawia się we mnie niechęć do jego osoby. Jeszcze wczoraj mu dziękowałam za pomoc okazaną temu połamańcowi, ale widocznie o tym zapomniał. Był mściwy i to mi się nie podobało.

- Zafira, pomóż mi proszę - Z zamyślenia wyrwał mnie pomocnik Ratcheta, który próbował pomóc położyć się pacjentowi.

Ułożyliśmy go na łóżku, tak jak powinniśmy, a wtedy niebieski wziął pilot od łóżka, coś kliknął, a materac nagle zmiękł. Zaraz potem zabrał się za podłączanie aparatury monitorującej funkcje życiowe, a ja pomagałam przytrzymując klapy komory. Jak się okazało, przez ten nagły stres Sideswipe dostał lekkiej arytmii.

- Chciałam zauważyć, że faktycznie oni cię niezbyt fajnie traktują, Jolty.

- Ach... To jeszcze nic.

- Naprawdę?

- Tak. Czasami było tak, że pod jakimś pretekstem ulatniałem się z laboratorium i płaczem odreagowywałem presję - zerknął na mnie i wzruszył ramionami.

Patrzyłam na niego chwilę trochę nie dowierzając, a kiedy skończył ustawiać aparaturę, obeszłam łóżko z zamiarem przytulenia go, ale jak kretynka zapomniałam o kablu od aparatury, który był na tyle długi, że nogą o niego zaczepiłam, zerwałam i wylądowałam na szyi medyka o mało nie wywracając sprzętu. Maszyneria zaczęła alarmować o nagłej śmierci pacjenta, co przyspieszyło moje ruchy i odlepiłam się od Jolta. On szybko uciszył monitory i cały proces podpinania srebrnego chevroleta musieliśmy powtórzyć. Dopiero wtedy go normalnie przytuliłam. On chyba nie bardzo wiedział o co chodzi.

- Pogadaj z Ironhide'em. Powiedz mu o sokole - powiedziałam.

- Jasne - mruknął.

- Ej, ja tu jestem - odezwał się srebrny. Wiecie, że oboje śmierdzicie rybą?

- Byliśmy na rybach - wyjaśnił szybko volt odklejając mnie od siebie.

- A zareagować, to się nie dało wcześniej? - zapytał sprinter przerywając nam.

- Wybacz Sides, ale z tymi decepticońskimi praktykami trochę przesadziłeś. Ale zgłoszę zachowanie Knockouta Ratchetowi.

- Mam nadzieję... Tak mnie ścisnęło, że poczułem swój T-cog. Poważnie, zabrałeś ją na ryby? - dziwił się.

- Tu masz pilot od gorsetu. Jak cie będzie za bardzo ściskało, to zmniejsz sobie, ale postaraj się nie schodzić poniżej jedenastki. Tak. Umawialiśmy się już wcześniej i tak jakoś wypadło dzisiaj.

- I jak było? - zwrócił się do mnie.

- Fajnie. Złapaliśmy złotą rybkę i wygłupialiśmy się w wodzie.

- Aż zazdroszczę.

- Zafira, ty tu zostajesz? - zapytał medyk.

- Tak. A mogę jeszcze później do ciebie wpaść? Nie widziałam złotej rybki w akwarium.

- Głupio pytasz. - Uśmiechnął się po czym ostrożnie przeszedł nad kablem, nie to co ja. - Zerknę jeszcze do Dino i uciekam. Sideswipe, alarmuj jakby coś się działo.

- Jasne.

Młody kiwnął głową i poszedł za parawan. Ja zaś znowu przeszłam na drugą stronę łóżka, ułożyłam się obok stingreya i przytuliłam do niego. Ziewnęłam.

- Zmęczona?

- Yhm... Minusem chodzenia na ryby jest wczesne wstawanie.

- Haha. Ale ważne, że fajnie było.

- Nie będzie ci przeszkadzać, jak trochę się prześpię?

- Nie, wręcz przeciwnie.

- No to fanie.

Przymknęłam optyki, ułożyłam głowę na ramieniu robota i położyłam rękę na jego piersi. Tak to ja mogę spać.

- Do zobaczenia! - rozległ się jeszcze głos Młodego.

- Pa pa! - Pomachałam mu, ale już nie podnosiłam głowy z ramienia srebrnego.

- Młody! - zawołał Srebrzynek. - Uważaj, bo masz branie - zaśmiał się. 

*Zaciska usta w wąską linię.*
Wiem...
Ja wiem...
Dawno rozdziału nie było...
Kolokwia, zaliczenia, sesja, upały, popieprzony akademicki internet, a w dodatku część rozdziału mi usunęło... Life is brutal...
A tak po za tym. Nie pamiętam już pod jaką książką i u kogo (a może to było na grupie na fb?), ale w odpowiedzi na mój komentarz przeczytałam, że ktoś by chętnie przeczytał, jak ktoś nazywa Knockouta burakiem. Jak możecie, to napiszcie mi, czy była taka rozmowa, czy może mi się to przyśniło. W każdym razie wyzwanie przyjęłam i o to jest!
Napiszcie też, co sądzicie o Jolcie po tym rozdziale. Bardzo mnie to ciekawi.
Do następnego!
Który, mam nadzieję, nie będzie za pół roku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top