Rozdział 24 Kryzys egzystencjalny

Jazzy był niemal jak grzałka. Może największym Autobotem nie był, ale miałam wrażenie, że grzeje równie mocno co największe Transformery w bazie. Gdyby to była zima, nie miałam bym nic przeciwko, ale jest środek lata i nawet pod ziemią jest ciepło, a on mnie jeszcze dodatkowo ogrzewał, przez co od czwartej nad ranem nie spałam. Około piątej reszta drużyny zaczęła się budzić, a że chciałam, aby porucznik się wyspał, to leżałam bezczynnie następne trzy godziny. Takie leżenie jest całkiem przyjemne, o ile ma się jakąś swobodę ruchu, a niestety pontiac około szóstej miał jakiś sen, przez co tak się we mnie wtulił, że drgnąć nie mogłam. Musiałam znosić to, że ciągle ciągnie mnie za zawiasy moich drzwi-skrzydeł oraz to, że wetknął swój zaklejony nos w mój dekolt. Jedynie lewą rękę, na której Jazz miał położoną głowę, miałam w miarę wolną, no ale jedyne co mogłam zrobić to go po głowie głaskać. Momentami mi się zdawało, że robię mu tym taką przyjemność, że aż mruczał przez sen. Jak kot! No chyba, że to było zduszone chrapanie.

W pewnym momencie wziął głęboki wdech, a wraz z wydechem w końcu wyprostował podciągnięte pod brzuch nogi, przez które musiałam leżeć wygięta jak paragraf. Puścił moje drzwi, wyciągnął rękę do góry i przeciągnął się.

- Siema Tancereczka. - mruknął uśmiechnąwszy się, po czym jeszcze raz przeciągnął się, przez co przekręcił się na plecy uwalniając moją rękę.

- Cześć. - odpowiedziałam również zaczynając rozprostowywać ramy i siłowniki. Przekręciłam się na plecy i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo źle potraktowałam kręgosłup, który mi się odpłacił nieprzyjemnym bólem. Spuściłam ciężko powietrze i chwilę wgapiałam się w krzywy sufit.

- Jak się spało? - zapytał, a ja z szeroko otwartymi oczami mówiącymi "ty serio pytasz?" spojrzałam na niego, na co wyszczerzył się głupkowato. - Nie było pytania. - powiedział. Dopiero po chwili mrugnęłam i jeszcze raz się przeciągnęłam.

- Robiłeś mi za osobisty piec i krępujący element zbroi... - westchnęłam. - Teraz mnie kręgi bolą... - jęknęłam, a porucznik zachichotał. - Dziękuję za wyrazy współczucia... - dodałam ironicznie.

- Nie ma sprawy! - zaśmiał się. - Ach... - syknął zakrywając buźkę ręką. - Nos mnie boli. Muszę do Doktorka z tym iść... Pójdziesz ze mną?

- No pójdę... Ale podnieś mnie najpierw. - powiedziałam wyciągając ręce przed siebie. Jazz zerwał się z podłogi stanął przede mną łapiąc za ręce, po czym podciągnął do góry. Wstałam, zachwiałam się, a kiedy wszystko w głowie wróciło do normy, ruszyłam za Jazzem. W bazie, nie licząc półprzytomnego Ironhide'a w sali głównej, nie było nikogo, a przynajmniej nikogo nie słyszałam. Jazz podszedł do wejścia do laboratorium i odsłonił zwisającą folię zaglądając do środka. Chwilę tak stał, po czym się wycofał, spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.

- Ratcha nie ma... - powiedział, jakby zdezorientowany tym faktem. Spojrzeliśmy na wicelidera, który chyba na nas nawet nie zerknął odkąd wyszliśmy z parkingu. - Ironhide? - zaczął pontiac podchodząc do GMC i kładąc dłonie na jego kolanach. - Wiesz może, gdzie Ratch? - zapytał. Czarny Autobot nie spojrzawszy na rozmówcę, podniósł rękę i jakby podrapał się po tyle głowy burcząc coś pod nosem.

- Nie wiem. - warknął, a Jazz odwrócił się w moją stronę z kwaśną miną i podszedł do mnie.

- Po pierwsze - zaczął ściszonym głosem. - Hide, albo się nie wyspał, albo ma konkretnego doła, po drugie, lukniemy do Młodego. Knockout chyba jest u siebie, ale on i jego lab to ostateczność.

- A to Ironhide nie ma tego doła odkąd go ożywili? - zapytałam szeptem idąc obok solstice w kierunku pracowni Jolta.

- Ciężko stwierdzić. Huśtawka nastrojów, miałem trochę podobnie. Tylko, że rozgryźć Hide'a na co dzień już jest wyczynem. Takimi hardkorami są tylko Sides, Chromia i Flare Up, czasem Arcee.

- Wiesz, czemu tak jest? - zapytałam już odrobinkę głośniej. Topkick chyba nie mógł nas już usłyszeć.

- Nikt chyba nie ma tylu tajemnic co Hide. - westchnął. - Najwięcej o nim wie Sides.

- A nie Optimus? - zdziwiłam się.

- Wiem. Dziwne, ale taka prawda: lider prawie nic nie wie o swoim zastępcy, ale mimo to, ten układ działa dobrych kilkaset lat.

- Przez te lata, nic się o nim nie dowiedział? - zapytałam nie dowierzając. Jazz zerknął na mnie i pokiwał głową. - Ja bym się bała takiemu zaufać.

- I niepotrzebnie. Może przeszłości Hide'a nie zna nikt oprócz Sidesa, to jednak znamy go długo i jest lojalnym Autobotem.

- A co do tego układu mają siostry?

- Bardzo, bardzo długi czas pracowały z nim i były jego osobistym oddziałem. Teraz Siostry Arcee mają większą swobodę w działaniu, są prawie niezależne jak Sides i Dino, ale dalej, centralnie podlegają Hide'owi, a nie Optimusowi jak cała reszta.

Chciałam go zapytać, dlaczego tak jest, ale stanęliśmy przy wejściu do pracowni Jolta. W środku świeciło się, ale nic nie było słychać. Pewnie zapukałam i zerknęłam do środka, a po chwili weszłam do pomieszczenia. Rozejrzałam się i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to niewyobrażalny bajzel na stole i nieobecność najmłodszego medyka. Weszłam głębiej, choć może nie powinnam i z zaciekawieniem przyjrzałam się "dziełu życia" Młodego. Na całym stole panował chaos, z wyjątkiem tego małego obszaru gdzie leżały części prawdopodobnie potrzebne do złożenia metalowego ptaka. Jakiegoś wielkiego postępu nie zauważyłam, no ale ostatnim razem nie przyglądałam się szczegółom, więc mogłam czegoś nie widzieć. Spojrzałam na Jazza, który rozglądał się po pracowni z dziwnym grymasem na twarzy.

- Jak on tu wytrzymuje? - zapytał odwracając się w moją stronę, a ja rozejrzałam się i wzruszyłam ramionami. - Normalnie nora nerda w dodatku... z mocno zrytą banią. - słysząc go, spuściłam ciężko powietrze i spojrzałam na niego po uprzednim wywróceniu oczami. - No co? Tu jest trochę jak w horrorze. Że też go jeszcze po nocach nie straszy...

- Przesadzasz... - mruknęłam, a mój wzrok padł na otwarte drzwiczki od woliery pupilka chevroleta volta. - Jolt chyba wziął Redoxa na zewnątrz. - poinformowałam.

- Tego gołębia? - zapytał, a ja spojrzałam na niego z przymrużonym okiem. - W każdym razie, jak Jolt wyszedł w plener, to szybko nie wróci.

- Jazz? - zaczęłam.

- Co?

- Redox to kruk, nie gołąb. - powiedziałam, a on wzruszył ramionami.

- Czy to ważne? Jedno i drugie sra i lata... - odpowiedział i skierował się do wyjścia. Zerknęłam jeszcze raz na części, które kiedyś będą tworzyć metalowe zwierzę i poszłam za pontiaciem. Zamknęłam prowizoryczne drzwiczki za sobą i dogoniłam Autobota. Będąc w sali głównej, złapałam porucznika za ramię i chciałam iść do laboratorium, ale ten zatrzymał się na środku sali i patrzył na mnie oczami szczeniaka. Odwróciłam się i z pytającym spojrzeniem skrzyżowałam ręce na piersi.

- A może zaczekamy na Ratcheta? - zapytał z nadzieją, a ja wywróciłam oczami i załapałam za rękę ciągnąc w stronę wejścia. - No wiesz! Ratch jest już ogarnięty! Knockout może nie wiedzieć, co robił i takie tam! - próbował się wymigać, kiedy ja z lekkim oporem ciągnęłam go do pracowni Czerwonookiego.

- Będzie wiedział. To medyk. - powiedziałam twardo, przeciągając za bordową kotarkę srebrnego Autobota, który chyba nawet złapał się ściany, byle tylko nie wejść do pomieszczenia. Potem już tylko hamował nogami.

Knockout pracował przy maszynie do odbudowywania, a konkretnie przy zbiorniku na odpady. Słysząc stękania i szorowanie stopami po podłodze odwrócił się.

- Cześć. - przywitałam się z uśmiechem, a Jazz rzucił krótkie "siema" niechętnie stając obok mnie.

- Witam, witam. - medyk uśmiechnął się do mnie, a na porucznika nawet nie zwrócił uwagi. - Cóż sprowadza moje progi? - zapytał próbując złapać mnie za rękę i prawdopodobnie pocałować w dłoń, ale nie pozwoliłam mu na to, a on zgrabnie się wymigał od niezręcznej sytuacji.

- Weź mu to zmień. - walnęłam prosto z mostu wskazując nos Jazza. Knockout tylko zmierzył go badawczym spojrzeniem i ponownie przeniósł na mnie wzrok.

- Nie ma problemu. - powiedział z zalotnym uśmieszkiem. Nie wiem, czy to w ogóle zauważył, ale jego uwodzicielskie spojrzenia i uśmieszki, nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Niech się bardziej postara, zwłaszcza, że przeciągnął sobie u mnie strunę i byle słodki wyszczerz na mnie nie działał. - Jazz, połóż się na stole. - polecił i skierował się w stronę swojego warsztatu, a z szuflad zaczął wyciągać potrzebne narzędzia.

- Nie mogę usiąść? - zapytał wysokim głosem, choćby go ktoś przynajmniej kopnął w krocze. Spojrzałam na niego z podniesioną brwią. Nie umiałam jakoś uwierzyć w to, że on się czegoś bał.

- Nie. Nie masz nawet na czym. - zauważył aston martin. - A jak usiądziesz na stole, będziesz za wysoko. - dodał, a pontiac skulił się. Wywróciłam oczami i lekko pchnęłam srebrnego Autobota w stronę stołu. Spojrzał na mnie oczami maltretowanego pieska.

- Jazz... - westchnęłam. - Przecież Ci nikt krzywdy nie zrobi.

- Ale ze mną będziesz?

- Tak. Przecież po to tu jestem. - powiedziałam i pociągnęłam go w kierunku stołu za nami. Solstice usiadł na jego blacie i czekaliśmy na Czerwonookiego, który zebrał ostatnie potrzebne rzeczy i już po chwili był przy nas. Na jego skinienie ręką, porucznik niepewnie położył się i przerażonymi oczami patrzył na poczynania czerwonego medyka. Złapałam go za rękę, żeby dodać mu otuchy, a on tak mi ją ścisnął, że ledwo powstrzymałam się od jęknięcia. Gdyby tak kiedyś przyszło Jazzowi świrować po nocy nie chciałabym, aby ten uścisk znalazł się na mojej szyi, albo Iskrze. A niby taki niepozorny, a jakby chciał, to z łatwością by zabił.

Knockout wziął coś na wzór pęsety, oczyścił i chciał tym prawdopodobnie sięgnąć do opatrunku niskiego Autobota, ale ten wystraszył się i zakrył nos tuż przed narzędziem. Medyk zatrzymał się i spiorunował porucznika.

- Em... Knockout, nie mógłbyś zrobić tego palcami? - zapytał zmieszany odsłaniając nos i szerząc się.

- Wybacz Jazz, ale nie wiem jak Ratchet założył opatrunek, a nie chcę, by coś znowu zostało uszkodzone. Po za tym, mógłbym cię niechcący zarysować. - wyjaśnił.

- Jakbym był tobą, to wtedy bym się martwił o lakier. - powiedział uśmiechając się nerwowo, pozwalając medykowi działać. Jak dla mnie nic strasznego, aston martin tylko złapał zagiętą końcówką pęsety plaster i zaczął ściągać uważając, by biały materiał wciśnięty między części nie został gwałtownie pociągnięty - materiał mógł być do czegoś przyklejony i mógłby ponownie spowodować ergotok gdyby został szarpnięty.

Plaster został ściągnięty i wystarczyło tylko wyciągnąć ostatni, najgłębiej wciśnięty fragment materiału. Jazz patrzył wielkimi oczami na pęsetę tak, jakby ta miała go zaraz zabić. Jednak pozwalał pracować medykowi. Byłam ciekawa, czy przy pierwszym oficerze medycznym porucznik też tak panikuje, czy tylko przy Czerwonookim. Po kilku stęknięciach, gdyż grzebanie w tak głębokich partiach nosa nie mogło być przyjemne, solstice został całkowicie pozbawiony opatrunku. Myśląc, że to już po wszystkim, odetchnął z ulgą, ale na jego nieszczęście to jeszcze nie był koniec. Knockout, przy pomocy innego narzędzia zaczął odsłaniać każdą część i przyglądał się im, a następnie wziął jakiś sprej w metalowej puszeczce z długą, cienką rurką, którą delikatnie włożył między części, nacisnął pompkę rozpyłową, która wydała chichy, charakterystyczny dźwięk. Mina Jazza mówiła wszystko - gdyby nie ja i moja ściskana dłoń, prawdopodobnie uciekłby z pomieszczenia w trybie ekspresowo-przyspieszonym. Zagato wyciągnął rurkę.

- No i po wszystkim. - powiedział czerwony Autobot. - Tylko nie kichaj. Wiem, że ci się chce, ale nie kichaj. Bo może znowu przewód pęknąć. - poinformował, a Jazz dalej leżał nieruchomo. Spojrzeliśmy z Knockoutem na siebie zdziwieni, a wtedy pontiac parsknął nerwowym śmiechem. Tak się go wystraszyłam, że podskoczyłam w miejscu. Czerwonooki podniósł brew i po chwili, bez słowa zaczął zbierać przyniesione rzeczy.

- Czyli mogę już iść? - zapytał przez ten chichot, który moment po pytaniu ustał. Knockout spojrzał na niego i kiwnął twierdząco głową. Jazz bez zastanowienia zeskoczył ze stołu, złapał znowu moją rękę i chciał pociągnąć w stronę wyjścia, ale nagle się zatrzymał i zasłonił dłońmi nos.

- Nie kichać. - upomniał Knockout, a porucznik kiwnął głową wymrukując "aha", walcząc prawdopodobnie z odruchem. - Jak to się w ogóle stało, że się nadziałeś na ten patyk? - zapytał.

- Pośliznąłem się i z pnia zaliczyłem headshota. - szybko wyjaśnił.

- Zalety otwartej jamy nosowej... wszystko do niej wpada. - uśmiechnął się, a porucznik zmierzył go ostrym spojrzeniem.

- Czyli? - zapytałam zaciekawiona nie do końca mi jasną nazwą.

- Otwarta jama nosowa? - zapytał, a ja kiwnęłam głową. - Krótko mówiąc - brak większości cząstek nosowych, lub nie tworzą one zwartego układu nosa. Zwykle można wyróżnić przegrodę. Tak mam ja, Jazz, Jolt, trojaczki, Roadbuster...

- Więc, łopatologicznie myśląc, ja mam zamkniętą jamę? - zapytałam, a Knockout z uśmiechem skinął głową.

- Tak. I przyznać trzeba, że masz bardzo ładny, zgrabny nosek. - powiedział z zalotnym uśmiechem, a mi się momentalnie ciepło zrobiło. Rozmowa zeszła na zły tor. Chciałam już mu coś powiedzieć, ale pontiac wszedł mi w słowo. 

- To jest oleiste. - jęknął niezadowolony, jednocześnie walcząc z kichnięciem.

- Bo na bazie węglowodorów długołańcuchowych. - powiedział medyk.

- Czego?! - zapytał, a wywrócenie oczami medyka było aż słyszalne.

- Czegoś podobnego do oleju napędowego, tego do silnika diesela. - wyjaśnił od niechcenia. Jego głos był aż przesycony irytacją.

- Co mu podałeś? - zapytałam z ciekawości.

- Środek zabezpieczający. Jazz ma ogólną zdolność do szybszej regeneracji, więc przewód jest już prawie całkowicie zasklepiony, a zniszczenia po przypalaniu zaczynają znikać, ale to tak profilaktycznie, żeby się jakaś infekcja, czy rdza nie wdała.

- Nie dało się wcześniej? - zapytał pretensjonalnie.

- Nie moja wina, że rozmawiam z półgłówkiem. - odgryzł się. Jazz spojrzał na niego z chęcią mordu, a następnie na mnie. Doskonale wiedziałam, że chce już iść, ale mnie się nie spieszyło. Udałam, że nie zrozumiała przekazu wzrokowego i odwróciłam się w stronę astona martina.

- Co robiłeś? - zapytałam z dziecięcym uśmiechem.

- Ach... Ironhide uszkodził zbiornik na odpady... Muszę to naprawić, bo bez tego odbudowa nie ruszy.

- I dobrze... Zafira, możemy iść? - zapytał zirytowany pontiac, ale nie zwróciłam na niego uwagi.

- Kto ci jeszcze został? - zapytałam.

- Jeszcze trójka Autobotów: bracia bliźniacy - Skids i Mudflap, podobno bardzo irytujący, oraz konstruktor-inżynier Que. Choć z Optimusem i Ratchetem zastanawiamy się, czy staremu Que nie dać już spokoju. Jak Ironhide dojdzie w końcu do siebie i jego trzeba będzie o to zapytać.

- Dam se rękę uciąć, że się nie zgodzi. - warknął srebrny Autobot. - Możemy iść? Nie lubię tego miejsca. - narzekał.

- Jak chcesz to idź. Droga wolna. - syknął Knockout w jego stronę.

- Jazzy, chwila jeszcze. - powiedziałam, a solstice westchnął niezadowolony, wciąż zatykając nos ręką.

- Po co ma na ciebie czekać? - zapytał aston martin. - Nie jest pisklakiem, że sobie bez ciebie nie poradzi. - powiedział uszczypliwie.

- Rozwaliłem sobie nos, jak jej przy mnie nie było. Potrzebuję jej i chcę już iść! - denerwował się. Zaczynał się zachowywać jak rozwydrzony bachor, co zaczynało mi się poważnie nie podobać. Nie podoba mi się ta wersja charakterku Jazza.  Zresztą, obaj zachowywali się jak dzieci - żeby tylko temu drugiemu na złość zrobić. Na początku naszej znajomości myślałam, że Jazz i Knockout nie działają sobie wzajemnie na nerwy.

- Jazz, nie przesadzaj. - fuknęłam w jego stronę, a on rzucił mi gniewne spojrzenie. - Wyluzuj. - dodałam.

- Chciałbym, ale to miejsce jest straszne... - mruknął pod nosem, na co nie zareagowałam.


- Jak ten zbiornik został uszkodzony? - zapytałam.

- Ironhide uderzył w tackę z narzędziami z taką siłą, że wszystko poszło na zbiornik i powstała szczelina. Co prawda nic nie przeciekało, ale potem by mogło. Trochę z palnikiem posiedzę, zrobię to. - odpowiedział szczerząc się zalotnie. Zaczynał mnie tym drażnić, ale ze względu na te oczy nie mogłam się na niego gniewać. Nawet akcję podczas której prawie skończyłam jako tarcza strzelnicza już mu przebaczyłam.

- Zacząłeś już coś robić?

- Eeem... Nie. Najpierw musiałem ogarnąć ten sajgon, no i dopiero dzisiaj do tego przysiadłem.

- Serio? - zaczęłam unosząc brew. - Tyle czasu tylko na sprzątanie?

- Z przerwami na układanie kodu DSGC. A w zasadzie to sprzątanie było przerwą.

- Jaki kod? - usłyszałam za sobą niski głos rodem z horrorów. Drzwi na moich plecach nagle podskoczyły z zaskoczenia i tak samo szybko opadły. Knockout nagle wydawał się być o jeden odcień bledszy na twarzy niż zwykle. Powoli się odwróciłam w strachu, że przed sobą zobaczę we mnie wycelowane działko. Na szczęście wicelider mierzył ostrym spojrzeniem drugiego medyka i wyczekiwał odpowiedzi. Jednak ta nie następowała - Czerwonookiego widocznie strach unieruchomił tak skutecznie jak mnie. Jednak zanim zbrojmistrz podniósł głos, a miał taki zamiar - zmarszczył brwi, sapnął i biorąc wdech otworzył usta - Jazz wziął sprawę w swoje ręce.

- Knockout wszystko Ci wyjaśni - zaczął spokojnie wyciągając przed siebie ręce z otwartymi dłońmi i pokazywał w ten sposób, by był spokojny. - tylko spokojnie, bez nerwów i ze względu na Zafirkę, nie wyciągamy gnatów, jasne? - zapytał, a spojrzenie lodowato niebieskich optyki przebijało porucznika na wylot, a przynajmniej ja miałam takie odczucie. - I tak na zapas. Jak to usłyszałem, też nie byłem zadowolony, ale błagam, nie zabijaj nam medyka. - dodał, natomiast Ironhide warknął i przeniósł wzrok na astona martina. Szturchnęłam zagato w rękę, bo się biedaczysko zapatrzył na schowane działko czarnego Autobota. Wzdrygnął się, rozejrzał zdezorientowany, ale szybko zaskoczył.

- A tak. Kod DSGC... - mruknął, zaciągnął raz jeszcze powietrze i niepewnie zaczął, ale z czasem zaczął się rozkręcać. Co jakiś czas zerkając w stronę twarzy wicelidera i chwilami trzymając z nim kontakt wzrokowy (pozazdrościć odwagi) tłumaczył to samo co mi, tylko w bardziej zwięzły sposób. Ironhide nie pytał, cierpliwie słuchał i wbijał spojrzenie w produkującego się Knockouta, który pod wpływem tej intensywnej obserwacji momentami jąkał się i gubił wątek. Mina wicelidera nie zdradzała żadnych emocji - ten sam twardy, niemiły wyraz twarzy. Jednak co innego mówiły optyki - na początku myślałam, że mi się wydaje, ale po dłuższym czasie stwierdziłam, że potężny Autobot jest zrozpaczony, a z każdą minutą gadaniny medyka było coraz gorzej.

Na wejście Optimusa do laboratorium tylko ja w jakiś sposób zareagowałam. Wszedł tak cicho, że nawet wicelider za którym stanął zaledwie sześć metrów, nie usłyszał go. Jazz był pochłonięty słuchaniem Czerwonookiego, a ten zaś, już nie zwracał na nic innego uwagi, tylko na to co mówi i do kogo - zbrojmistrza nie spuszczał z oczu. Wykład jednak dobiegł końca i nastała niezręczna, mącona jedynie przez nasze oddechy cisza. Pontiac rozejrzał się, przy czym zauważył Prime'a, ale nie odezwał się i wbił spojrzenie w podłogę. Medyk również dostrzegł obecność lidera i tylko Ironhide nie był świadomy jego obecności.

- Więc... - zaczął GMC. - Tak po prostu... można kogoś odbudować? - zapytał podnosząc nieco głowę, a medyk kiwnął twierdząco głową. - To chore. - stwierdził, a vanquish skrzywił się. - Nie wyraziłem na to zgody! - warknął.

- Ale ja wyraziłem, Ironhide. - powiedział Optimus, a jego zastępca gwałtownie się odwrócił. - Ja zgodziłem się na odbudowę wszystkich członków naszego zespołu, którzy polegli na Ziemi. - dodał twardo. Nie widziałam twarzy Topkicka, ale po jego nagłym fuknięciu stwierdziłam, że jest oburzony, a nawet wściekły. - Uspokój się. - rozkazał najwyższy z Autobotów i podszedł do swojego zastępcy, łapiąc go za ramię.

- Co ma do tego Que? - zapytał zbrojmistrz odwracając się bardziej w naszą stronę. Kąta oka zobaczyłam, jak Jazz bacznie obserwuje wyższych rangą żołnierzy. Z tego co mi opowiadał, był jeszcze przed śmiercią adiutantem Optimusa, czyli jego takim pomocnikiem, a że ranga porucznika zwykle była niższa od oficera medycznego, to jednak funkcja adiutanta stawiała go na równi z Ratchetem. Po odbudowie, Jazzy powoli, na nowo wdraża się w swoje role, a o nim jako poruczniku mówi się z przyzwyczajenia i z przyzwyczajenia się go tak traktuje, ale prawdopodobnie jest teraz niżej od pierwszego oficera medycznego. Co prawda, już od wielu, wielu lat Autoboty nie zwracają zbytniej uwagi na swoje stopnie, a to dlatego, że nie ma to najmniejszego sensu, jak mówił pontiac - przy życiu jest tylko garstka Autobotów, między którymi w większości wytworzyły się silne więzi takie jak przyjaźń, a wtedy już nie patrzy się na rangę. Po stopniach zostają tylko tytuły i funkcje. Wyjątki oczywiście się zdarzają, na przykład zgrzyty między Jazzem, Driftem i Sideswipe'em podczas ich powrotu tutaj - podczas swojej sprzeczki zasłaniali się swoim stanowiskiem.

- Que zginął w bitwie o Chicago jako zakładnik. Zabił go Soundwave. Chcieliśmy ciebie zapytać, co sądzisz o jego odbudowie, gdyż Que był już bardzo starym Autobotem. - powiedział Optimus. Ironhide zerknął na niego, potem na nas, a następnie prawdopodobnie na maszynę Knockouta i na końcu schylił głowę ze smutkiem.

- A ja nie jestem stary? - zapytał. - Może i mnie powinniście dać spokój i odpocząć we Wszechiskrze? Optimusie, zeżarła mnie jedna z moich największych zmór w około minutę... Jak ja mam z tym żyć?

- Ironhide - zaczął Optimus, a jego zastępca podniósł na niego wzrok. - wiem, że jest ci teraz ciężko i trudno ci jest pogodzić się z tym, jednak możesz mi wierzyć, przy każdym z was miałem i mam te same wątpliwości, czy to dobre względem was, ale jedno wiem na pewno: jesteście mi potrzebni, potrzebni tej planecie. Nie wiem, ile Autobotów jest jeszcze w kosmosie i ile z nich tu przybędzie, ale bez ciebie Ironhide, zwłaszcza bez ciebie jako wicelidera i zbrojmistrza, nie będę w stanie tego utrzymać w ryzach.

- Już jest z tym problem. - odezwał się srebrny Autobot. - Cross to niezła menda, Wreckerzy... no wiemy jacy są, a Hound ma na wszystko kompletnie wylane. No a po za tym... - przerwał, a na jego twarzy wykwitł szczery, życzliwy uśmiech. - Tęskniło mi się szefuńciu za tobą.

- Miło słyszeć. - powiedział GMC, a po chwili obrócił się bardziej w jego stronę. - Szczerze powiedziawszy i ciebie dobrze widzieć. Jakoś bez ciebie, to nie było to... Zrozumieć tych wszystkich ludzi...

- Dzięks. - uśmiechnął się. - Hide, wiem jak się teraz czujesz i tak dalej, kryzys egzystencjalny do potęgi i takie tam, nie wie się do czego łapy wcisnąć. Jak się dowiedziałem, że Michael Jackson nie żyje to myślałem, że się popłaczę, a potem zastrzelę; no ale takie życie i go nie wskrzesimy, ale skoro nas da się ściągnąć z Wszechiskry to chyba trzeba się cieszyć.

- Kryzys egzystencjalny... - zastanowił się wicelider. - To dobre słowo.

- Spoko, też przechodzę. Deprecha i inne świństwa, spać nie mogłem, bo śniło mi się, że odwalam kitę, ale pojawiła się Tancereczka. - wskazał na mnie, a ja automatycznie zdrętwiałam, jeszcze gorzej było jak wicelider na mnie spojrzał. Jedyne co mogłam robić, to zabijać porucznika wzrokiem. - Jest git, wracam do normalności. Polecam uderzać do niej w razie problemów. - dodał i dopiero wtedy na mnie spojrzał, wyszczerzył się zakłopotany i zaśmiał nerwowo. Miał już coś mówić, ale wicelider zabrał głos.

- Gdybym miał iść ze wszystkim co mnie boli do niej, to nie starczyło by jej życia. - powiedział lekko oburzony. - Wolę to sam znosić, niż młodą Iskierkę męczyć.

- Też nie wszystko jej powiedziałem. - dodał szybko. Słysząc to, spojrzałam na niego pytająco, co on zauważył. - Zafi... - zaczął. - Są rzeczy, które mnie bolą jeszcze bardziej niż to, co teraz przechodzę, ale pozwalają mi normalnie funkcjonować.

- Coś, czego nikt nie chce wspominać. - dopowiedział Ironhide ponuro. Popatrzyłam na niego nieco zakłopotana - choć wydawał się być obojętny, a nawet czymś zirytowany, w jego niebieskich optykach było widać morze smutku. Nie współgrało mi to z jego charakterem i... po prostu nie pasowało mi to jego osoby z każdego możliwego względu. No i w mojej głowie powstało pytanie: skąd ten smutek?

- Taa... - westchnął Knockout, spuszczając oczy. - Rana, której nie powinno się rozdrapywać... - powiedział, po czym odwrócił i poszedł w stronę swojego wynalazku.

- Knockout - zaczął Optimus, a medyk odwrócił się i spojrzał na lidera. - takową ma każdy, bez wyjątku.

- Wiem Optimusie. - powiedział uśmiechnąwszy się smutno, a następnie począł coś robić na blacie obok maszyny.

- Chodźcie - powiedział Prime. - nie będziemy mu przeszkadzać.

Obejrzałam się jeszcze za astonem martinem i wolnym krokiem poszłam za liderem. Tak się trafiło, że szłam za zbrojmistrzem i śmiało mogłam stwierdzić, że powinien jeszcze oszczędzać nogi. Utykał, a nawet powiedziałabym, że powłóczy lewą nogę - chyba każdy staw w niej miał kiedyś poważnie uszkodzony. Nie wierzyłam, że nie sprawiało mu to bólu i przez to, gdzieś głęboko w Iskrze zaczęłam go podziwiać.

Zanim jednak wyszliśmy z laboratoriów, wróciłam się do pracowni Knockouta. Wypadałoby go przeprosić za ten policzek, choć z drugiej strony to on powinien mnie przepraszać za swoje tchurzostwo.

- Knockuot. - powiedziałam pochodząc do niego, a on niespiesznie odwrócił się.

- Tak? - zapytał rozkładając rękę w geście pytającym. Oczywiście znowu zaczął czarować swoimi oczami - niby wydawał się być obojętny, ale w jego przypadku, to raczej była tylko przykrywka. Tego zalotnego błysku w oczach nie dało się przegapić.

- Chciałam przeprosić za to, że cię spoliczkowałam, kiedy... zacząłeś rozpaczać nad lakierem. - powiedziałam, a moje usta ułożyły się w zakłopotanym uśmiechu. Dlaczego jego oczy są tak czarujące?!

- Aaa! No tak... Nie byłem zły, szczerze mówiąc to mi się należało. - zaczął odłożywszy jakiś sprzęt i podchodząc do mnie bliżej. Nie, był zdecydowanie za blisko. Znowu... Dzieliły nas zaledwie centymetry. Mnie oczywiście trochę sparaliżowało, ale wystarczyło, by nie móc drgnąć. Znowu nie potrafiłam oderwać wzroku od jego ślicznych, hipnotyzujących optyk, co on wykorzystał. Poczułam jego ciepłe dłonie na mojej talii. - Więc... Jak powinienem cię przepraszać? - zapytał, a kiedy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi, uśmiechnął się zawadiacko i zdawało mi się, że jego usta są coraz bliżej moich.

- Wystarczy zwykłe "przepraszam". - powiedziałam odwracając od niego głowę. Nie wiem, czy mi się zdawało, ale jakby gdzieś coś szurało. Nawet miałam paskudne wrażenie, że coś nade mną wisi i obserwuje.

- W takim razie przepraszam. - powiedział uwodzicielsko, przyciągając mnie do siebie. Wykonując drobne ruchy głową, uciekałam mu, jednocześnie chciałam jasno dać mu do zrozumienia, że nie dam mu się. Gdyby jeszcze zachowywał się tak, jak mi Jolt mówił, czyli stroszył części i tak dalej, to może bym na coś pozwoliła, ale to ewidentnie było coś w stylu chamskiego podrywu. Chyba, że Młody mi kity wciskał, ale w to akurat wątpiłam. Czerwonooki jakby nie zauważał tego, że nie podoba nie się jego zachowanie, a może nawet ignorował to, więc po chwili po laboratorium rozległ się brzdęk metalu, a medyk gwałtownie przekręcił głowę w moje lewo. Zakrył policzek, syknął i odwrócił się w moją stronę mierząc mnie wzrokiem.

- Twoja dłoń bardzo lubi kontakt z moim policzkiem. - powiedział ironicznie.

- Nie. To twój policzek lubi kontakt z moją dłonią. A ty, jak widzę, nie chcesz im utrudniać spotkania. - odbiłam piłeczkę, a wtedy centralnie nad sobą usłyszałam zduszony śmiech. Z wrzaskiem odskoczyliśmy od siebie. Knockout nawet przetransformował rękę w piłę tarczową chcąc się bronić przed zagrożeniem. Ręce mi niemal opadły, a z drugiej strony miałam ochotę go ukatrupić - ferrari wisiał na jednej ze swoich lin głową w dół i śmiał się w najlepsze.

- Dino! - wrzasnęłam oburzona.

- Mirage! - krzyknął wściekły medyk wyciągając zza pleców metalową pałkę, która przetransformowała w włócznię, a jej koniec zabłysnął od iskier prądu elektrycznego. Snajper od razu przestał się śmiać i wysunął sztylet z wolnej ręki. Mierzyli się spojrzeniami, a po chwili nawet warczeli. Dino podciągnął się na linie, kotwiczka puściła sufit, a on po wykonaniu pół obrotu zeskoczył na ziemię. Wysunął drugi sztylet, na co Knockout zasyczał ostrzegawczo, a koła na jego plecach podniosły się. Podobnie postąpił Mirage - uniósł drzwi na grzbiecie i trząsł nimi jak ogonem wąż zwany grzechotnikiem.

- Chłopaki. - zaczęłam niepewnie, lekko przerażona ich zachowaniem. Bałam się, że zaraz rzucą się sobie do gardeł, choć miła była myśl, że być może Dino robił to, bo chciał mnie bronić przed natrętem. Na raz przestali i spojrzeli na mnie.

- Coś nie tak, Iskiereczko? - zapytał Knockout.

- Algo mal, señorita*? - zapytał Dino w tym samym momencie co medyk. Spojrzałam, na niego pytająco rozkładając ręce. - Coś się stało? Zrobił ci coś?

- Nie, wszystko w porządku. Ale co ty robiłeś nad nami?!

- No właśnie? - warknął aston martin.

- Wracałem ze swojego treningu drugim wejściem, tak jakoś trafiłem na przeprosiny Kropeczki.

- Podglądałeś! - oburzyłam się i położyłam dłonie na biodrach.

- Być może. Ale uznałem, że mogę ci się przydać, w razie gdyby jego dobieranie się do ciebie przybrało na sile. - powiedział spokojnie, co w tej sytuacji mnie troszeczkę irytowało.

- Nie dobierałem się do niej. - warknął zagato.

- No nie, w cale, a ja jestem Prime. - ironizował szpieg.

- Radziłam sobie. - burknęłam.

- Wiem, zauważyłem. Świetne uderzenie tak w ogóle. - pochwalił, a ja założyłam ręce na piersi i podniosłam brew. - A co do ciebie - zaczął odwracając się do Czerwonookiego. - jeszcze jedna taka akcja, a lakier masz zdarty do gołej blachy. - zagroził. Aston martin udawał niewzruszonego, ale tylko udawał. Po jego oczach było widać, że wystraszył się groźby.

Nie zwracając na nich już większej uwagi, odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku wyjścia. Za sobą słyszałam kroki Mirage'a, który jeszcze na odchodne rzucił w stronę Knockouta:

- Tak ogólnie mówiąc, nic do ciebie nie mam Knockout. - przez chwilę milczał podążając za mną. - Nawet szacunku. - dodał i oczami wyobraźni widziałam, jak się wrednie uśmiechnął.

Wyszliśmy z laboratorium i prawie bym wpadła pod nogi Ratchetowi, gdyby mnie Dino w porę nie zatrzymał. Medyk zachwiał się i po chwili wrócił do swojej czynności. Szybko spojrzałam na resztę: Ironhide siedział w swoim kącie z głową podpartą na dłoni, a łokciem na kolanie, Jazz stał i opierał się o framugę prawego wejścia, Optimus znowu stał obok wołgi i wodził oczami za Ratchetem, który chodził wokół sali. Im wszystkim przyglądał się Sideswipe oparty o ścianę przy lewym korytarzu, a obok niego stał z założonymi rękami Drift.

- Widzę, że sztab dowodzący w komplecie. - skomentował Dino stając obok mnie, a Jazz w tym czasie zmierzył go wrogim spojrzeniem, ale szybko spuścił wzrok. - Nad czym debata?

- Nad Que. - odpowiedział Jazz. - Odbudowujemy, czy dajemy mu spokój.

- Jak dla mnie powinniśmy odbudować, przyda nam się. - powiedział Ratchet.

- A reszta, co myśli? - zapytałam.

- Drift jest za, ja i Jazz przeciw, Optimus się wstrzymał, a Hide myśli. - powiedział srebrny chevrolet. - A ty, Dino? - zapytał.

- Nie mam zdania. Przecież i tak nie ma mnie w sztabie.

- Już nie o to chodzi, Mirage. Teraz liczy się czyjeś zdanie. - odezwał się Prime.

- Wstrzymuję się od głosu. - szybko powiedział podnosząc ręce do góry. Lider spojrzał na mnie pytająco, a i kątem oka zauważyłam, że pierwszy oficer medyczny przystanął i przyglądał mi się.

- Raczej się wstrzymam. - powiedziałam. - Nie znałam Que, a i nie znam się na tym... wszystkim. Raczej nie powinnam uczestniczyć w tym... głosowaniu, ale osobiście... jestem przeciw, a to ze względu... - zastanowiłam się chwilę, a że nie umiałam znaleźć odpowiedniego słowa zaczęłam kręcić ręką. - Na efekty uboczne odbudowy. - powiedziałam pstryknąwszy palcami. Optimus kiwnął głową, natomiast jasnożółty Autobot westchnął sfrustrowany.

- Ale te efekty uboczne pojawiły się tylko u jednego odbudowanego, może u dwóch - zależy co z Ironhide'em, na dziewięciu.- prychnął robot transformujący się w karetkę pogotowia.

- Ratch, miej na uwadze, że stale mam oko na Sidesa. - powiedział ferrari. - To nie takie "hop siup" utrzymać kogoś przy zmysłach. Ty z Joltem potraficie się czymś zająć, Leada pilnuje Hound, a siostry siebie nawzajem.

- Que prędzej, czy później czymś by się zajął. - odparł medyk.

- A jak nie? - zapytał Jazz. - Tak myśląc, to teoretycznie Ironhide powinien już coś robić z bronią.

- Minęły dopiero cztery dni. - powiedział jasnożółty hummer H2. - Nie spodziewajmy się cudów po starym zgredzie z "kryzysem egzystencjalnym". - powiedział ironicznie spojrzawszy na wicelidera, który słysząc go, podniósł głowę i spojrzał na medyka z chęcią mordu. Zaciągnęłam powietrze do komory zakrywając usta, Dino wydał z siebie przeciągłe, ciche "u", Sides zakrył oczy dłonią, Drift był tym niewzruszony, Jazz skrzywił się patrząc wzrokiem mordercy na oficera medycznego, a Optimus przetarł dłonią twarz, a kiedy znowu dane mi było widzieć jego optyki, patrzył do góry jakby oczekiwał, że od Wszechiskry dostanie cierpliwość. Przypuszczam, że gdyby dostał ciut więcej siły, to medyk jak i wicelider ponownie połączyli by się z Wszechiskrą.

- Coś powiedział? - warknął wściekły GMC próbując się podnieść, ale Prime przycisnął go do ziemi.

- To co słyszałeś. Zachowujecie się z Jazzem po prostu śmiesznie. - powiedział Ratchet, za co Optimus skarcił go spojrzeniem. Dino tym razem wydał z siebie przeciągłe "o" i już nie takie ciche.

- Spokój. - powiedział ostro lider Autobotów.

- To było chamskie, Ratch. - odezwał się porucznik.

- Powiedziałem: spokój. - powtórzył Prime. - Nie o tym rozmawiamy, jasne? - zapytał, a Autoboty popatrzyły po sobie i po chwili kiwnęli głowami. Optimus szybko obrzucił ich wzrokiem i ostatecznie zatrzymał się na czarnym topkicku. - Ironhide, czy zastanowiłeś się już? - zapytał, a wicelider zerknął na niego, a potem na hummera. - Tylko bez złośliwości, Ironhide. To poważna sprawa. - upomniał, a zbrojmistrz fuknął rozeźlony i odwrócił głowę. Kiedy myślał, mrużył oczy i marszczył brwi - byłam ciekawa, czy tak robi zawsze, czy tylko jak jest zdenerwowany. - Rozumiem, że może być to dla ciebie trudne.

- Optimusie - przerwał mu. - już nie o to mi chodzi, że był moim mentorem, opiekunem i przyjacielem, choć to dużo znaczy, ale aktualnie w moich rękach ważą się jego losy... To jak zabawa we Wszechiskrę, co nie jest miłe...

- W pełni cię rozumiem. - westchnął Prime.

- Hide - odezwał się Dino, a wszystkie optyki skierowały się na niego. - Ja się nie zastanawiałem nad Sideswipe'em i tobą.

- Przed chwilą mówiłeś, że nie masz zdania. - zauważył Drift.

- Bo nie mam zdania. W przypadku Que. Ale jak mnie zapytali co z Sidesem, powiedziałem od razu, żeby działali. Choć... wtedy jeszcze nie miałem takich obaw, bo nie było Jazza. - wyjaśnił, a samuraj kiwnął głową. Na moment zapadła cisza, podczas której Ratchet wrócił do chodzenia po sali, a po chwili dołączył się do niego Drift.

- Sen-Sei, może powinniśmy jeszcze poczekać z decyzją. Jest jeszcze trochę czasu. - rzekł po chwili bugatti zatrzymując się.

- No właśnie. - poparł Sideswipe. - Zanim Knockout odbuduje Skidsa i Mudflapa, to trochę czasu minie.

- Ciekawe, kto się tymi półgłówkami zajmie...? - prychnął jakby do siebie Ratchet.

- Jeden trochę pobeczy, pobeczy, pobeczy zanim ten drugi wróci, a potem, ten co był pierwszy zajmie się tym drugim. Jak to bliźniaki... - powiedział Dino w taki jakiś olewający sposób, przez co zerknęłam na niego z uniesioną brwią, a kątem oka zauważyłam Sideswipe'a. Patrzył na snajpera oczami uderzonego szczeniaka. Ferrari nagle zerknął na mnie, a widząc, że patrzę w ciut innym kierunku odwrócił głowę.

- O kur... - zaczął łapiąc za głowę. - Sides... Stary... To nie miało tak zabrzmieć. - począł się tłumaczyć, ale srebrny Autobot podniósł ręce.

- Nie dramatyzuj, jest okej. - powiedział ściszonym głosem. Szczerze mówiąc, nie przekonał mnie tym. Popatrzyłam po reszcie i albo patrzyli w podłogę, albo wszędzie, byle nie w naszą stronę. Mieli bardzo dużo tajemnic o których nie chcieli mówić. Rozumiem, ale zaczynało się to robić irytujące.

- Ale na pewno? - dopytywał czerwony Autobot.

- Na pewno. - mówił stingray, a kiedy przez przypadek spojrzał na mnie, szybko odwrócił wzrok. - Potem pogadamy. - dodał ciszej.

- Więc, ostatecznie zostawiamy to na inny termin. Aż nam Hide wróci do normalności, tak? - niezręczną sytuację rozbił Jazz.

- Tak. - odpowiedział Prime. W tym czasie Ironhide podniósł się i spojrzał na porucznika.

- Przecież jestem normalny. - burknął, a najniższy z Autobotów wyszczerzył się w swój charakterystyczny sposób. Wicelider zmrużył oczy, ale nie odezwał się.

- O! O! O! - zawołał nagle ferrari. - No właśnie. O jaki kryzys egzystencjalny chodziło?

- Ironhide sobie coś ubzdurał... A Jazz mu w tym pomógł. - burknął Ratchet.

- Co?! - wrzasnął czerwony, aż musiałam przykryć audio receptory. Zmroziłam go spojrzeniem, czego nawet nie zauważył. - Hide?! - zawołał spojrzawszy na zbrojmistrza, który chyba nie za bardzo wiedział, o co mu chodzi. - C-c-co? Co jest? Jaki kryzys? J-j-jaki kryzys?! - zaczął do niego wyjeżdżać, a GMC patrzył na niego jak na idiotę. - Jaki kryzys?! Jaki kry...?! Chłopie! Bierz się w końcu w garść! Kryzys se wymyślił...- Mirage zaczął chodzić przed czarnym Autobotem w tę i z powrotem, Sideswipe zaczął cicho chichotać, a reszta z wyjątkiem Jazza, dla którego sufit stał się niezwykle ciekawym obiektem do obserwacji, patrzyła na Dino ze zdziwieniem. - Jaki kryzys egzystencjalny?! Ty?! Hide, nie rób się hipochondryk! Weź nie pie*dol, uśmiechnij się i żyj! - wykrzyczał, a wtedy Jazz ryknął śmiechem, a zaraz potem Sideswipe. - Zamknąć się, bo was też się to tyczy! - krzyknął, a Jazz zachłysnął się powietrzem i zaczął kaszleć. Wywrócenie oczami przez medyka było aż słyszalne, był tak zirytowany. Spojrzenie Optimusa było znowu komiczne, jakby zastanawiał się, z kim przyszło mu żyć w jednej bazie.

- Nie ta dziurka... - jęknął porucznik przez kaszel. Dino natomiast stanął z założonymi rękami i zaczął stukać stopą o podłogę jakby czekał na coś. Ironhide patrzył na niego z politowaniem, w sumie ja też. Nie wiem, czy to był jakiś pojedynek na spojrzenia, czy nie, w każdym razie, wicelider nawet nie mrugnął.

- No dalej! - zawołał Mirage machnąwszy rękami do góry.

- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytał prostując się.

- Żebyś się uśmiechnął! - jęknął szpieg. Wtedy to i Ratchet się zaśmiał, a Sideswipe legł na ziemi ze śmiechu. Zerknęłam na Optimusa - tak, czuliśmy to samo, a przynajmniej tak mi się zdawało. Ja osobiście czułam się troszeczkę nieswojo patrząc na tę dziwną scenkę, no ale jestem wśród Autobotów krótko, nie to co Optimus.

Spojrzałam na Ironhide'a i... No właśnie. Nie szczególnie wiem co zobaczyłam. Wicelider miał na twarzy jakiś dziwny grymas: szerzej otwarte oczy, zmarszczony nos, podniesiona górna warga i dolny, przedni rządek siwo-brązowych ząbków** na wierzchu. Czy to było to, co myślałam? Ale to? Jak dla mnie, w ten sposób powinien się skrzywić, gdyby ktoś mu pod nos gówno podstawił.

Dino wydał jakiś zduszony pisk, a potem mu ręce opadły. No w sumie to mi też miały ochotę opaść. Sideswipe dusił się na podłodze ze śmiechu, podobnie porucznik, Ratchet zakrywając dłonią usta chicho chichotał, Drift wyszedł, znowu ja, kiedy znowu spojrzałam na Prime'a, poszłam w ślady srebrnych Autobotów.

- Nie było tematu... - jęknął Dino. - Po prostu nie pie*dol i żyj!




*[ES] Algo mal, señorita? - coś się stało, panienko?
**zęby - gdzieś wcześniej wspominałam, że według mnie Transformery nie mają zębów, ale wycofuję to - mają, choć może nie wszyscy. Zęby nie są takie jak u ludzi: nie mają takiego regularnego układu i nie spełniają takiej samej funkcji jak u ludzi.




Witam, witam!
I jak się rozdział podobał?
Bo jak dla mnie... nie najgorszy mimo, że nie szczególnie miałam na niego pomysł.

Jest sprawa, mam nadzieję, że mi pomożecie i proszę nie piszcie mi, że to ja jestem autorką i to ja wiem najlepiej. Chodzi o to, że trochę za bardzo wczułam się w Ironhide'a, no i teraz nie wiem, co zrobić z Que. Na początku byłam zdania, że Autoboty powinny dać mu spokój, ale zajęłam się rozkminą i teraz nie wiem. Więc moje pytanie jest takie: czy według was, Autoboty powinny odbudować Que?

Więc z mojej strony to tyle, trzymajcie się ;-), do następnego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top