Rozdział 26 YouTube, sarna, Ruda Szmata i zwada.

Na zewnątrz, choć było jeszcze wcześnie, bo około godziny wpół do szóstej, już było ciepło, a w dodatku duszno. Z tej duchoty, to nawet Wreckerzy odpuścili sobie naprawę któregoś ze statków (których jeszcze nie miałam okazji zobaczyć i jakoś nie spieszyło mi się do tego), co według Bumblebee jest jakimś stanem wyjątkowym świadczącym o tym, że jest źle. Jedynymi członkami "Czarnobylskiej Ekipy" którym się chciało robić cokolwiek to Sideswipe, który wybył z bazy około czwartej chcąc trenować, co wiemy od Ironhide'a, który podobno miał tej nocy bardzo nerwowy sen i ciągle się budził; oraz Jolt, który według Ratcheta zniknął jeszcze przed czwartą. Nie wiem co porabiała reszta, w większości gdzieś zniknęła, Wreckerzy według szybkiej relacji Chromii grali w karty, tylko czarny zbrojmistrz próbował się zdrzemnąć w sali głównej, no i Ratchet z Knockoutem coś tworzyli w pracowni czerwonego medyka. Zaś nasza Wołgowa Trójca z Jazzym na czele, siedzieliśmy na zdezelowanym samochodzie i za pomocą płaskiego, podłużnego urządzenia, które po włączeniu wytransformowało prostokątną szybkę, która stała się ekranem przeglądaliśmy YouTube. Urządzenie nazywane było aplikiem albo infijką w zależności, czy służyło do zabijania czasu - na przykład grając, czy też w bardziej poważnych celach - jako nośnik danych. Oglądaliśmy kompilacje filmików ze śmiesznymi zwierzątkami, albo nieudanymi popisami kierowców. Oczywiście Jazz przejrzał trochę teledysków w tym z ciekawości zajrzał na polską scenę show-biznesu i bardzo mu się spodobały utwory polskiego DJ-a C-Bool'a, zwłaszcza piosenka "DJ is your second name" no i przy okazji przejrzeliśmy trochę filmików z tego kraju.

Solidnie mnie brzuch rozbolał, kiedy przypadkowo znaleźliśmy jedenastosekundowy filmik, na którym jakiś szczupły człowiek, chyba starsza kobieta, w podskokach biegła przez jakąś wodę w rękach trzymając dwie siatki prawdopodobnie z zakupami. Sam filmik nie był jakiś powalający, ale podłożona do tego muzyka powalała na kolana, prawie nie dając podnieść się ponownie. Jazz z tego śmiechu zleciał z dachu i śmiał się na podłodze, Bee też zsunął się z maski samochodu i siedział opierając się o niego. Tylko ja walczyłam z grawitacją, nie dając jej ściągnąć mnie na podłogę. Odtwarzaliśmy kilka razy filmik za każdym razem wybuchając gromkim śmiechem, co nie spodobało się wiceliderowi. Zdenerwowany przetransformował i wydarł się na nas, że nie dajemy mu się wyspać. Na nas to jednak nie zrobiło wrażenia, co w moim wypadku było aż dziwne. Kiedy trochę się uspokoiliśmy Jazz z perfidnym uśmieszkiem powiedział, że śpi się na parkingu. To było jak machanie czerwoną płachtą przed bykiem i zdawać by się mogło, że Ironhide rzuci się nas z zamiarem mordu, ale po przeciągłym warknięciu odpuścił sobie wiedząc, że porucznik ma rację. Z grymasem na twarzy chciał iść na parking, ale porucznik zatrzymał go i zaproponował obejrzenie tego krótkiego nagrania. GMC chwilę się zastanawiał, ale zgodził się, a potem parsknął śmiechem. Stwierdził, że filmik jest "dobry" i podśmiewując się pod nosem poszedł tam, gdzie teoretycznie mógłby się zdrzemnąć. Widząc uśmiech na tej groźnej twarzy było czymś dziwnym, ale wtedy na to nie zwróciłam większej uwagi.

Jazz, trzymając aplik siadł na dachu auta, popatrzył na nas z głupkowatym uśmiechem i pytającym spojrzeniem. Nim Bee zdążył powiedzieć, aby odtworzył filmik jeszcze raz, do sali wjechał niebieski chevrolet volt, który od razu przetransformował.

- Jolt! - zawołał pontiac, a Młody spojrzał na niego z pytającym wyrazem twarzy. - Cho no. - powiedział zachęcając go do podejścia machnąwszy ręką. Medy zerkną w stronę korytarza, po czym podszedł do nas. Po szybkim rzucie okiem stwierdziłam, że chyba nie byłby sobą, gdyby nie wrócił z liśćmi i gałązkami między częściami. Na jego lewym ramieniu siedział Redox, który korzystając z chwili postoju swojego pana zaczął czyścić piórka. - Widzieliśmy cię, jak wracałeś z rybami. - powiedział solstice szczerząc się i wręczając Autobotowi płaskie urządzenie, które młody medyk niepewnie złapał swoimi długimi palcami. Obrzucił porucznika podejrzliwym spojrzeniem i zwrócił optyki w stronę aplika. Wcisnął trójkącik na środku wyświetlacza, a słysząc już samą muzykę zaczęliśmy chichotać, a Jazz to w zasadzie się dusił.

https://youtu.be/gpfDK3vQrKQ

Usta niebieskiego medyka wykrzywiły się w szerokim uśmiechu już po pierwszych sekundach filmiku, a potem zaczął chichotać. Muzyczka ucichła, a chwilę potem Młody odtworzył jeszcze raz i rżał jeszcze głośniej niż poprzednio. Nie wiem co było lepsze: muzyczka, nagranie, czy to, że Jolt chciał już oddać Jazzowi urządzenie, ale nim pontiac dotknął przedmiot, volt cofnął ręce i jeszcze raz dotknął ekranu. Ze śmiechu niebieski aż zgiął się w pół, przez co czarny ptak prawie spadł. Machając skrzydełkami wspiął się wyżej i z niezadowoleniem kilka razy kraknął jakby chciał pouczyć robota, aby na niego choć trochę uważał.

- To dobre... - jęknął biolog oddając aplik. - Że niby ja z ryb tak wracam... hahaha...

- Nie wiem jak wracasz, ale tak cię widzę. - parsknął srebrny Autobot. - Uchachany Jolt wraca z siatami pełnymi ryb...

- Jolt, gdzie byłeś tak długo? - zapytałam z szerokim uśmiechem, głośno i tak nagle, że aż się Bee wzdrygnął. Medyk spojrzał na mnie i w jeszcze szerszym uśmiechu pokazał jasnoszare siekaczki*.

- Zanęcić. - wesoło odpowiedział akcentując każdą literkę. Zrobił dwa kroki w moją stronę i stanął przede mną nieco się nade mną nachylając.

- A co to znaczy? - zapytałam przekrzywiając głowę na bok.

- Wrzuciłem drobny pokarm do wody, aby ryby zwabić w konkretne miejsce. - wyjaśnił.

- No dużo się nie pomyliłem. - zaśmiał się Jazz, ale nie szczególnie zwróciliśmy na niego uwagę.

- Już jakiś czas temu mieliśmy iść na te ryby. - powiedziałam szczerząc się zawadiacko.

- Nie miałem czym zanęcić... - powiedział na moment robiąc smutną minkę, ale zaraz potem rozpromienił się. - A potem łaziłem po okolicy. Wczesne godziny to świetny czas, aby posłuchać ptaków. 

- Akurat nie ciężko jest zauważyć, że przemierzyłeś zarośla wzdłuż i wszerz. - powiedziałam zrzucając kilka zaczepionych na jego ramieniu liści. Podniosłam na niego oczy i tak jakoś się stało, że nasze spojrzenia się skrzyżowały. Tak jak uderza piorun, tak samo nagle nie mogłam nic ze sobą zrobić, ani odwrócić oczu, ani drgnąć, ani się odezwać. Czas zwolnił, albo chcąc zrobić mi na złość, albo po prostu pozwalając popatrzeć w ogromne oczyska. Jego optyki hipnotyzowały tak samo mocno jak Knockouta, ale w przeciwieństwie do nich, te były szczere, radosne, o młodzieńczym spojrzeniu, a ich błękit zdawał się być bezkresny jak niebo. Czegóż mogłam się spodziewać po młodym, nieco szalonym Transformerze?

- Ej, gołąbeczki... - z tego silnego transu wyrwał mnie głos pontiaca. Dopiero wtedy zorientowałam się, że Jolt również uległ podobnej hipnozie podczas czego znacznie zmniejszył odległość między nami. Młody wyprostował się zakłopotany, a ja nieco bardziej podsunęłam się pod ścianę. Zawstydzona uporczywie nie odrywałam spojrzenia od podłogi, gorączkowo próbując odkryć, co mi się stało na te kilka sekund, które wtedy ciągnęły się jak minuty. Ze zgrozą zdałam sobie sprawę, że ten nieogarnięty błękit przyciągał mnie jak magnes i chciałabym go więcej.

Podniosłam wzrok słysząc postukiwanie metalu o metal. Wyglądało na to, że Jolt otrzepywał się z leśnych brudów, ale gdy się przyjrzałam z lekkim przerażeniem stwierdziłam, że przyklepywał podniesione części. Jednak udałam, że tego nie zauważyłam. W ogóle, nie chciałam tego zauważyć. Tego nie było!

- Jolt... No przecież wi... - zaczął porucznik, ale przerwał mu głośny warkot silnika. Z tunelu po chwili wyjechał Sideswipe, który ciągnął za sobą starą przyczepkę samochodową, na której było coś dużego i brązowego. Odpiął od siebie bagaż na kołach i przetransformował.

- Jolt, potrzebuję cię, a w zasadzie nie ja, tylko to coś. - powiedział wskazując na przywiezioną rzecz. Medyk podszedł bliżej, a my z ciekawości poszliśmy za nim.

- Sideswipe! Coś ty zrobił?! - wrzasnął volt łapiąc się za głowę, na co srebrny chevrolet prawie się skulił, a oczy zrobił wielkie jak pies, który coś przeskrobał. Prawie natychmiast z laboratorium wypadł Ratchet, który w ręku trzymał wielki klucz przypominający francuski.

- Co zrobił?! - zawołał ni to przerażony, ni to wściekły. Rozejrzał się, a po chwili odetchnął z ulgą. - A już myślałem, że coś poważnego...

- Że niby co? - usłyszałam głos Ironhide'a, który po chwili pokazał się przy wejściu na parking.

- Nie, nic... Myślałem, że rozwalił coś, albo związał i przemalował komuś lakier... - mruknął oficer i wrócił do swojego naukowo-medycznego zakątka. Nie mogłam się powstrzymać od podniesienia brwi. W tym czasie wicelider podszedł do nas i zerknął na przedmiot zamieszania. Machnął ręką i podszedł do swojego kąta, gdzie usiadł.

- Co to jest? - zapytał Bumblebee wskazując na ruszające się zwierzę na przyczepce.

- Sarna. - odpowiedział Jolt nachylając się nad stworzeniem, przez co Redox znowu prawie spadł z ramienia swojego właściciela. - Dowiem się? - zapytał specjalistę od szybkich akcji.

- No wybiegła mi! Czy wybiegł... Nie wiem... Nie miałem jak wyhamować!

- To coś ty robił? - zapytał Jazz.

- Trenowałem. Aż takie trudne do domyślenia się?

- Ile jechałeś? - zapytał niebieski chevrolet, który trzymał w dłoniach głowę przerażonego zwierzęcia. Sarenka była bardzo poobdzierana, miała zakrwawiony nos i oko.

- Z... około... stu? Sto dwadzieścia?

- Pokazuj łapska. - zażądał pomocnik oficera medycznego. Srebrny Autobot niechętnie wysunął przed siebie ręce. Na nadkolach było sporo wgnieceń zaś lampy były rozbite, a, i trochę krwi też się znalazło. Jolt zmierzył Transformera ostrym spojrzeniem i bez słowa odwrócił się do przyczepki. Najdelikatniej jak mógł wyciągnął nieszczęsną istotkę i położył na podłodze, a następnie przysiadł obok niej zaczynając oględziny. Zwierzę leżało spokojnie, choć może po prostu nie miało siły, albo było zbyt przerażone, aby się poruszać. Jedynie, co jakiś czas próbowało podnieść głowę.

Przysiadłam na przeciwko Jolta. Chciałam się przyjrzeć sarence, ale jednocześnie chciałam dobrze widzieć działania medyka. Włączyłam swoje reflektory gdyż zrobiłam cień, który mógłby przeszkadzać. Volt zerknął na mnie i z uśmiechem podziękował, a zaraz potem sam włączył swoje lampy. Dokładnie obejrzał nogi, brzuch i bok, szyję, a także jeszcze raz głowę.

- Wszystkie nogi połamane. - powiedział ostro, co najwyraźniej miało zabrzmieć jak oskarżenie. - Prawdopodobnie żebra ma połamane i nie zdziwię się, jeśli krwotok wewnętrzny.

- Ale naprawisz ją? - zapytał Jazz. - Gołębia poskładałeś to tego łosia też, co nie?

- Jedynego łosia jakiego tu widzę, to ty, Jazz. - burknął Jolt. - To jest sarna - wskazał na brunatne stworzenie, a następnie skierował palec na kruka. - a to nie jest gołąb, tylko kruk. - wyjaśnił, na co solstice machnął rękami dając do zrozumienia medykowi, że wszystko mu jedno. Jednak Autobot o elektrycznych zdolnościach nie zważał na to. - I nie naprawię, tylko wyleczę, jak już. - powiedział, a w odpowiedzi porucznik wywrócił oczami.

- To wyleczysz? - zapytał w końcu przejęty Sideswipe.

- No. - odezwał się znowu niższy Transformer. - To tylko połamane nogi i pęknięte przewody. Przewody złączysz, a te... no... jak to się nazywało...? No...! - skrzyżował ręce na piersi, a po chwili potarł podbródek próbując sobie coś przypomnieć. - Jak dałeś mi radę naprawić nogę w łokciu to nie poskręcasz łosia do kupy?! - zawołał rozkładając ręce.

Jolt podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jak wcześniej w jego patrzałkach przeważała radość, tak teraz dominowała w nich irytacja i żądza mordu. Jazz perfekcyjnie podnosił ciśnienie nawet o tym nie wiedząc. Młody spojrzał na porucznika i zmierzył go od góry do dołu.

- Chyba kolano! - zawołał.

- Kolano, łokieć... jedno i drugie się zgina, a mi się to ciągle pie*doli. - powiedział uśmiechając się głupkowato, a Bumblebee parsknął śmiechem.

- No fajnie... - wydusił camaro przez śmiech. - że ci się jedno z drugim...

- Nie kończ. - warknął zażenowany zachowaniem towarzyszy Sideswipe.

- Po za tym, Jazz, nigdy nie miałeś uszkodzonego kolana. - odezwał się medyk.

- No wiem... Bujda wysrana z palca... To ktoś inny był...

- Chyba wyssana. - poprawił stingray.

- Ja nie wnikałem, co ty ssiesz. - palnął pontiac, a zaraz potem wraz z żółtym zwiadowcą wybuchli śmiechem.

- A ja nie wnikałem czym ty srasz... - warknął pod nosem wyższy srebrny Autobot.

- Zboczeńce, erotomany... - podsumował dwójkę Autobotów chevrolet volt i nie zwracając już uwagi na śmieszków, włączył jakieś małe urządzenie, które miał zamontowane w lewej ręce. Zapaliła się maleńka, czerwona dioda, po czym Transformer przekręcił rękę tak, że dioda skierowana była na sarnę. Chwilę potem coś zapiszczało, a na zwierzę padło błękitne światło, które po przeskanowaniu ciała zgasło.

- I co? Jak bardzo winny mam się czuć? - zapytał specjalista od szybkich akcji.

- Raczej bardzo, choć dołowanie się nie pomoże jej, ani tobie. - odpowiedział pomocnik pierwszego oficera medycznego. - Trzeba było bardziej uważać.

- Wybiegła mi!

- Ona tobie, czy to droga biegnie przez las i to ty powinieneś uważać?! - podniósł głos niebieski Autobot.

- To nie moja wina, że ludzie się stąd wynieśli i wszystko zarosło! To las wlazł do miasta, a sarna wbiegła mi pod koła! To moja wina, czy jej?! - oburzył się Srebrzynek. Biologowi części na plecach opadły.

- Toście się dogadali...! - śmiał się chevrolet camaro.

- W mojej diagnozie zbyt wiele się nie zmieniło - zaczął ponownie Jolt nie odrywając wzroku od szybkiego Autobota. - nogi i żebra połamane, w lędźwiowej części kręgosłup jest uszkodzony, rozległy krwotok, uszkodzone narządy. - powiedział, a jego głos brzmiał jak od starego, znieczulonego na cierpienie medyka. Nie podobał mi się ten ton i Sideswipe'owi najwyraźniej też, ale u niego dodatkowo wywołało to poczucie winy, co z łatwością można było wyczytać z jego optyk.

- Ale... - zaczął corvette.

- Nie uratuję jej. - przerwał mu Młody. Tym razem jego głos wyrażał zrezygnowanie i smutek. - Jedyne co mogę zrobić, to skrócić cierpienie. - dodał, a słysząc to, nieprzyjemny, zimny dreszcz podniósł części na moich plecach, a pod powiekami nagle zwilgotniało. Bee i Jazz ucichli i zmieszani zerkali to na Jolta, to na Sideswipe'a.

Nachyliłam się nad zwierzęciem. Od dłuższego czasu nie poruszało głową, jedynie sporadycznie machało uchem. Położyłam dłoń na ramieniu, a następnie zaczęłam delikatnie gładzić szorstką sierść, która bliżej brzucha była jaśniejsza i bardziej szara, a ku grzbietowi stawała się brunatno-ruda. Główka sarenki była brunatno-szara, a im bliżej czarnego noska, tym sierść była jaśniejsza. Miała przepiękne ciemne oczy, ale przerażone i proszące o litość.

- Przepraszam. - usłyszałam zrezygnowany głos Sidesa, a zaraz potem ciężkie westchniecie przed sobą.

- Nie masz za co. Każdemu mogło się zdarzyć. - powiedział łagodnie volt. W tym czasie podniosłam się i zaszklonymi optykami spojrzałam na Młodego. Zauważył mnie dopiero po chwili, wziął mały wdech i na tym się skończyło.

- Zafira... - wykrztusił chwilę potem. - Ej... No weź nie płacz. - powiedział. Wstał, podszedł do mnie i przysiadając przytulił mnie do siebie. - Zafira... - wyszeptał pocierając dłonią moje ramię.

- To takie niesprawiedliwe... - wyjęczałam wstrzymując uparte łzy, które kilka minut później znalazły inne ujście i wypłynęły mi nosem.

- Jak wszystko. Nie płacz, nie przejmuj się. - pocieszał, ale jakoś mi to nie pomagało. - Ciii... Ona i tak za niedługo padłaby, jest chora.

- No to o co ta spina? - zapytał Jazz, za co dostał ostre spojrzenie ode mnie, przez które syknął i zakrył usta dłonią. Biolog podniósł na niego rozwścieczone optyki, a po chwili wstał. Po częściach na jego plecach przebiegły iskry prądu elektrycznego, a po chwili również przez palce. - Ej, stary, luzuj. - powiedział porucznik robiąc krok w tył i wyciągając ręce przed siebie. - Nie jestem kurczakiem, więc z łaski swojej nie rób ze mnie nuggetsa.

- A skąd ty wiesz, co ja zrobię?

- Paluchy ci iskrzą, więc przypuszczać by można, że chcesz reanimować, ale jak widać na załączonym obrazku: moja Iskra ma się świetnie! Więc raczej zrobisz ze mnie świecące drzewko na święta!

- Jolt, nie unoś się. Głupi to będzie głupio gadał... - próbował załagodzić sytuację Bumblebee.

- No wiesz?!  - oburzył się pontiac. - Zobaczysz, będziesz czegoś chciał. - pokiwał palcem przed twarzą zwiadowcy, po czym założył ręce na piersi. - Foch. - burknął czym wywołał niekontrolowany (i trochę niechciany w tej sytuacji) uśmiech na mojej twarzy.

- Zaraz mnie szlag przez niego trafi. - warknął zirytowany medyk.

- O co ci chodzi?! No przecież łoś i tak miał zdechnąć!

- Sarna! - poprawił wściekły volt.

- Jeden ch...!

- Nie kończ! - krzyknął Sides.

- Henryk! - dokończył. - Miał zdechnąć! A Sides to przyspieszył! Gdzie problem?!

- W tym, że dla ciebie to takie fiu-bździu! A to jest żywe stworzenie! - wskazał na zwierzę, a przez jego rękę od samych koniuszków palców po bark, aż na plecy strzeliła błyskawica z charakterystycznym dla tego zjawiska trzaskiem.

- Których jest w cholerę, a połowa z nich i tak wpieprza się pod koła na własne życzenie! I żeby nie było, aż takim skur*ysynem nie jestem, aby od tak przeleciało mi to koło tylnego zderzaka! - wrzasnął i chyba darłby się dalej, gdyby nie nagłe i głośne chrapnięcie Ironhide'a. Spojrzeliśmy odwróciliśmy głowy w stronę wicelidera, który oparłszy głowę o ścianę przysnął i co jakiś czas zaciągając powietrze pochrapywał.

- Proponuję, abyście kłócili się dalej, ale o dwa tony ciszej. - powiedział srebrny chevrolet.

- Ta, to dobry pomysł. - poparł porucznik mówiąc znacznie ciszej. - Wracając, to nie jest tak, że mam gdzieś tego łosia.

- Jakoś tego po tobie nie widać... Kretyn. - warknął Jolt.

- Idiota. - odbił piłeczkę solstice. Jolt zacisnął pięści, a na twarzy adiutanta Optimusa pojawił się triumfalny uśmiech, który drastycznie zaczął maleć w momencie, kiedy Młody wyciągnął przed siebie lewą rękę, na niej poziomo położył prawą i zgiął lewą w łokciu. - Ej, kur... nie zrobisz tego. - powiedział zdenerwowany.

- Założymy się? - zapytał niebieski chevrolet uśmiechnąwszy się diabelsko.

- Ej, nie... Stary, nie... To nie moja wina, że mam cztery palce, tak?

- Nie twoja, ale mam zamiar to wykorzystać. - powiedział medyk, a jego środkowy palec uniesionej pionowo do góry lewej ręki wzniósł się nad pięść. Pontiacowi ręce opadły, a z gardła wydobył się zduszony pisk choćby ktoś kopną w jego krocze. Podniosłam brew jednocześnie wstając z klęczek i pytająco spojrzałam na Sideswipe'a, jednak ten był pochłonięty obserwacją dwóch Autobotów. Jolt niewzruszony piskami, jękami i niekontrolowanymi, niemającymi większego sensu i celu ruchami rąk Jazza z dumą i triumfem trzymał "wulgarny" palec w górze. Z boku na to patrząc, scena ta wyglądała jak wyciągnięta z jakiegoś filmu, gdzie jeden z bohaterów swoją niszczycielską mocą powoli zabija przeciwnika. Brakowało tylko, aby porucznik zaczął się wić na podłodze.

Uważając, by nie nadepnąć na sarenkę podeszłam do korwety. Sides rzucił na mnie okiem i wrócił do obserwacji, przy czym krzywił się i wzdychał ciężko, jakby był już bardzo zniecierpliwiony. Bee zaś przyglądał się szeroko otwartymi optykami niższemu Autobotowi jakby ten był miną, na którą prawie nadepnął.

- O co chodzi? - zapytałam półszeptem specjalistę od szybkich akcji.

- Jazz nie umie przeboleć tego, że mając cztery palce nie ma środkowego, w dodatku jego dłonie to szczypce, a w związku z tym, nie może pokazać "prawidłowego" fucka... - wywrócił oczami. - Takie oto problemy ma nasz porucznik...

- Jak mnie skurczysyn zniszczył... - jęczał pontiac. - Jeszcze się odegram! - wykrzyknął podnosząc pięść do góry. - Żeby cię Ruda nadgryzła!

- Ta?! To świetnie... Młody! - przerwał mu nagły krzyk dochodzący z korytarza, skąd sekundę potem wyszedł Roadbuster. - Nosz cholera jesteś w końcu! - wykrzyknął nieco zdenerwowany. - Ileż można się szlajać?! - zapytał, a medyk podniósł brew i opuścił ręce.

- Czego potrzebujesz? - spokojnie zapytał medyk robiąc kilka kroków w stronę Wreckera. Zielony Autobot z niechęcią popatrzył po nas i niezadowolony westchnął, po czym odwrócił się i wypiął tyłek.

- Buster! No na prawdę! Mogłeś nam oszczędzić widoków na półkule Księżyca! - wykrzyknął Bumblebee.

- No właśnie. - poparł już spokojniejszy Jazz.

- Roadbuster, na prawdę nie musiałeś... Do laboratorium mogłeś ze mną iść. Prywatność miałbyś zapewnioną i...

- Zależy mi na czasie! Rusz zderzak i zerknij w rowek, bo mnie tam coś piecze. - rozkazał, a medyk wywrócił oczami i podszedł bliżej. Skłon jaki wykonał przed tylnym obliczem Roadbustera był tak gwałtowny, że biedny Redox znowu prawie spadł z ramienia właściciela. Zatrzepotał skrzydełkami i wzniósł się w powietrze tylko po to, aby lotem równie stabilnym co lot odrzutowca bez skrzydła podlecieć do mnie i z gracją podchmielonego pijaczka zasiąść na mojej głowie. No cóż, nie sądziłam, że na głowie mam lotnisko i w ogóle jakiś punkt zaczepienia dla pazurków ptaka. Po zrobieniu kilku rys na moim hełmie pupilkowi Jolta w końcu udało się porządnie złapać i przestał trzepotać i bić skrzydłami o mój grzebień. Delikatnie podnosząc głowę, aby tylko kruk ze mnie nie spadł, jednym okiem, gdyż drugie przymrużyłam z powodu bliskości piórek ogonowych, spojrzałam na Sideswipe'a i zanim zadałam mu pytanie, to to, chwilę później wyleciało mi z głowy, a to wszystko przez jego ni to zdziwiony, ni to przerażony wyraz twarzy. Chwilę przerzucał wzrok ze mnie to na Redoxa, a potem odsunął się ode mnie o krok. Wywróciłam oczami i rozłożyłam ręce, po czym uwagę skupiłam na Młodym i Busterze, co, jak się chwilę potem przekonałam - było błędem. Medyk bez żadnego skrępowania wcisnął po dwa palce między części i rozsunął, czemu towarzyszył syk Wreckera. Nie musiałam być wykwalifikowanym lekarzem aby stwierdzić, że zad Autobota był w gorszym stanie, niż podwozie starej wołgi stojącej w sali głównej. Wrzody rdzy zaczynały się trochę wyżej niż na domyślnej linii, po której przekroczeniu plecy traciły swą szlachetną nazwę, następnie idealnie przechodziły przez rów miedzy łożyskami, gdzie pękały i zamieniały się w plamy na blasze pozbawione lakieru i wypełnione rudo-brunatnym, grudkowatym i twardym nalotem, a im niżej, tym stawały się mniejsze i prawdopodobnie przestawały się pojawiać gdzieś z przodu. Nie wiem, czy byłam bardziej przerażona i jednocześnie zniesmaczona widokiem efektów zmory każdego Transformera, czyli rdzawicy**, w dodatku zaawansowanej, czy też wypiętej dupy w pełnej okazałości z rozchylonym rowem.

- Wszechiskro i wszyscy Prime'owie! - krzyknął Jolt.

- No ja wiem do cholery, że wi... - zaczął Roadbuster.

- Wszechiskro! Na Matrycę! Boże i Chryste Panie! Zabić, nim to złoży jaja! Alarm! Alarm! Medyka! Kwarantanny! Kosmiczny Rudzielec na pokładzie! - zaczął rozdzierać się Jazz, choćby właśnie zaatakowano bazę. Swoim wrzaskiem obudził Ironhide'a, który jeszcze niezorientowany w sytuacji wyciągnął piekielną broń i wymierzył w źródło hałasu. Z piskiem, już nie zważając na obecność Redoxa na mojej głowie dopadłam Sideswipe'a i schowałam się za nim. Ptak podskoczył i niezdarnie wylądował tym razem na głowie mojej żywej tarczy. Jazz darł się dalej i tak jak wicelider wyciągnął broń i wymierzył w zakażonego Autobota. Jolt i Bee krzyczeli na niego aby się uspokoił, ale ten dalej panikował. Młody nie wytrzymał, na jego plecach zaiskrzyło od prądu, wyciągnął rękę w stronę porucznika z której sekundę później wystrzelił bicz, o dziwo zakończony jakąś łapką, która złapała za tarczę na karabinie i prawie w tym samym momencie pontiac wrzasnął i nim padł na podłogę, z laboratorium wybiegł Ratchet w jednej ręce trzymając ten sam ogromny klucz, a drugą miał przetransformowaną w piłę tarczową.

- Co się dzieje?! Sideswipe! - wrzasnął starszy medyk.

- Ratchet! Ja pier... - krzyknął volt.

- Jak jest tu zakażony to zabierz go stąd! Kwarantanna! Albo mnie zamknij! Nie dam zarazić się Rudą Szmatą! - wydzierał się czarny zbrojmistrz.

Młody nagle wyciągnął drugi bicz i trzasnął nimi dwoma kilka razy o podłogę, a po ostatnim uderzeniu nad nimi rozpięła się ogromna pajęczyna z cieniutkich piorunów. W jednej chwili wszyscy ucichli, o prócz Roadbustera, który nie potrafił powstrzymać śmiechu.

- Ja pierdole! - huknął pomocnik oficera medycznego. - Już wszyscy powrzeszczeli?! - zapytał wściekły, ale odpowiedź nie nastąpiła, więc chciał mówić dalej, ale wtedy Sideswipe głośno zajęczał. Ostrożnie wysunęłam się zza niego i w jednej chwili mina mi jeszcze bardziej zrzedła. Redox złożył ciapowato-lejący, czarny order na jego twarzy. Zielony Wrecker jeszcze głośniej zaczął rechotać, Jolta w jednej chwili zamurowało, Bumblebee odkąd bicze spoczęły na ziemi stał nieruchomo wgapiając się optykami przebywającymi poza orbitami w przestrzeń przed sobą, gdyż tuż przed jego twarzą niebieski medyk machnął swoją bronią. Ratchet znieruchomiał jakby go ktoś zamienił w kamień za pomocą czarodziejskiej różdżki, zaś Ironhide nieprzerwanie celował w śmiejącego się Autobota. Wtedy, zza pierwszego oficera medycznego wyszedł jeszcze Knockout, stanął z boku i założył ręce na piersi.

Lejąca kupa ściekała powoli po twarzy Sidesa, a ślad po niej ciągnął się od prawego łuku brwiowego, przez zamknięte powieki i przez policzek zmierzała w stronę kącika ust. Kruk, mając otwarty dziób przez który ciężko oddychał prawdopodobnie z wysiłku lub ciepła, rozglądał się po wszystkich jakby nigdy nic, aż w końcu namierzył swojego właściciela, spiął, a po chwili wybił i poleciał do niebieskiego chevroleta, któremu dumnie zasiadł na ramieniu. Ratchet w końcu opuścił ręce, Sideswipe zacisnął pieści, Road zaczął się uspokajać, Bee drgnął, a Jazz podniósł opierając się na rękach.

- Soś me załaskoało... - wybełkotał porucznik.

- Jolt! - wrzasnął rozwścieczony corvette i tym razem to ja się od niego odsunęłam.

- Możesz mi to wyjaśnić?- zapytał volta jasnożółty medyk chowając piłę i opierając ręce na biodrach.

- Ja tobie?! To ty wpadasz tutaj choćby nas tu napadli! - zawołał Młody.

- Jolt! - ponownie wydarł się specjalista od szybkich akcji.

- Nie moja wina, że akurat na tobie mu się zachciało! - odkrzyknął niebieski Autobot. Srebrny warcząc prawie tak samo głośno i groźnie jak Ironhide starł z twarzy niepożądaną maź i strzepnął na podłogę. I tak trochę wylądowało na mojej nodze. - Ironhide opuść broń! Nikt nie jest zakażony kosmiczną rdzą! A choćby nawet, zabijając zainfekowanego, mógłbyś roznieść więcej tego dziadostwa. To zwykła rdzawa wysypka! - wyjaśnił, a wicelider niepewnie opuścił ręce i schował broń, dzięki czemu mogłam odetchnąć z ulgą.

- To o co tyle krzyku?! - zbulwersował się Ratchet.

- To Jazz! Zobaczył tyle rdzy to spanikował. Też pomyślałem w pierwszej chwili, że to Kosmiczny Rudzielec. - bronił pontiaca żółty zwiadowca.

- To ile tej rdzy?

- Bez znieczulenia, szlifierki kątowej i szczoty drucianej się nie obejdzie... - westchnął Młody.

- Że co proszę? - Wrecker przestał się śmiać.

- To co słyszałeś. Swoim niechlujstwem doprowadziłeś do tego, że nie usiądziesz przez około miesiąc. - wywrócił oczami Jolt. Możliwe, że trochę wyolbrzymiał sprawę, aby tylko nastraszyć Autobota. Co mu się zresztą udało - Roadbusterowi do reszty zrzedła mina. 

- Ale, że na tyle mu się to zrobiło? - zapytał Knockout.

- Konkretnie w rowku.

Aston martin wybuchnął śmiechem. Aż biedaczysko za brzuch złapało.

- Ehh... Zamknij się Decepcie! - ryknął zielony Transformer. Knockout zachłysnął się powietrzem i zaczął kasłać. Kiedy skończył, morderczym spojrzeniem zeskanował Wreckera od góry do dołu.

- Odezwał się imbecyl, co o własną dupę nie umie zadbać. - prychnął Bumblebee niby do siebie, ale bardzo głośno. Rajdowiec ze złości zacisnął pięści i zacisnął usta (założę się, że zaczął zgrzytać zębami). Ratchet westchnął ciężko zakrywając dłonią czoło.

- Co ja z wami mam...? - mruknął, a wtedy wicelider spojrzał na niego z uniesioną brwią.

- Ty? Z nimi? Chyba ja?! To nie ciebie Kosmiczną Szmatą straszą. - oburzył się. Jasnożółty medyk machnął tylko ręką na niego. GMC wywrócił oczami i wrócił do swojego kąta.

- Road, do laboratorium, teraz. Jolt, przyjdź za chwilę. Ty też, Knockout. - rozkazał, po czym siłą zaciągnął Wreckera do swojego "królestwa". - I posprzątajcie ten bajzel! - zawołał.

- Sideswipe nabroił, Sideswipe sprząta. - powiedział Bumblebee zerkając na Srebrzynka. Corvette skrzywił się i zirytowany zawarczał, a z pomieszczenia obok dało się usłyszeć jak hummer powiedział: "wiedziałem, że to on".

- Aż żałuję, że potrąciłem sarnę, a nie to latające paskudztwo. - syknął wściekły. Jolt nastroszył się i odpowiedział dudniącym warkotem. Jednak nic nie powiedział i zanim specjalista od szybkich akcji ruszył się z miejsca, podszedł do sarny i ostrożnie położył na przyczepce.

- Nie idź ze mną. - mruknął do mnie zmierzając do swojej pracowni, ciągnąc przyczepkę za sobą i zniknął w korytarzu. Ręce i drzwi mi opadły, co prawda nie chciałam widzieć, jak zwierzątko umiera, ale chciałam mu się jeszcze przyjrzeć. W tym casie, Jazz podjął próbę wstania, jednak po kilku chwiejnych krokach w kierunku wołgi padł na podłogę choćby był pijany. Wtedy Bee się nad nim zlitował i pomógł dojść do siedziska, gdzie już obaj zostali.

- A więc to ty, Sideswipe, rozwaliłeś jelenia? - zapytał, choć może bardziej stwierdził Knockout podchodząc do chevroleta, kiedy akurat ja chciał dołączyć się do żółtego chevroleta i pontiaca. Z ciekawości jednak przystanęłam.

- Sarnę. - poprawił stingray patrząc na drugiego medyka wilkiem. Knockout bez pytania złapał rękę srebrnego Autobota i przyjrzał się poobijanym nadkolom, a po chwili kącik jego ust uniósł się.

- Nie wygląda to tragicznie. - powiedział Czerwonooki. - Tylko lampy będą problematyczne... Rundka wokół Czarnobyla? - zagadną puszczając jego rękę.

- Trening... Ale tak, wokół Czarnobyla.

- To około sześćdziesiąt kilometrów... Jak długo?

- Niecałe czterdzieści minut.

- Uuu... To musisz jeszcze dużo trenować! - powiedział poklepawszy go w ramię. - Mi by zajęło około pół godziny, może mniej. I na pewno nie wpadłbym na leśne zwierzę. Ma się ten refleks...

Sideswipe zmarszczył nos, a powietrze zadrżało od jego warkotu. Kątem oka zauważyłam, jak Ironhide niespokojnie drgnął cały czas uważnie przyglądając się sytuacji. Knockout jednak nie zareagował na ostrzeżenie korwety i dalej stał przed nim uśmiechając się, tylko wyraźnie było widać w jego oczach kpinę. Sideswipe zacisnął pieści i podniósł drzwi na plecach. Swoim zuchwalstwem i egoizmem aston martin doprowadzał korwetę do wewnętrznej białej gorączki, od której aż mu optyki pojaśniały, przez co jego spojrzenie stało się tak samo ostre jak jego ostrza.

- Taki jesteś pewny? - syknął.

- Pewny, pewny. Nie bez przyczyny noszę tytuł najszybszego!

- Ha! Najszybszego?! Chyba sobie żartujesz! Nie rozśmieszaj mnie, Lalusiu! To ja tu jestem najszybszy!

- Ach tak?! To kto w takim razie wygrał każdy uliczny wyścig w Los Angeles?! - Knockout założył ręce na piersi dumnie się prostując.

- Phi! Też mi osiągnięcie! A ścigałeś się kiedyś z startującym concorde?! Patrzysz na trzykrotnego zwycięzcę na odcinku pięciuset metrów!

- Na pięciuset to się możesz rozgrzać!

- A niech będzie! - wykrzyknął Sideswipe zbliżając się do Czerwonookiego. Dzieliły ich zaledwie centymetry i jeden, jak i drugi mierzył przeciwnika wzrokiem pełnym dumy i jednocześnie kpiny. - Ścigniemy się.



*siekaczka - zrośnięte przednie zęby.

**rdzawica - ogólna nazwa chorób atakujących Transformery, których objawem jest rdza. Wywoływana jest przez cybertrońskie mikroorganizmy (kosmiczna rdza), niechlujny tryb życia lub uczulenia (rdzawa wysypka), wilgoć w przypadku osłabionej odporności, albo przez niezabezpieczone uszkodzenia blachy np. rysy, rany, spawy. Każda rdzawica może doprowadzić do śmierci.


Cześć!
Rozdziałek jest? Jest! Wszyscy enjoy.
Oczywiście jest to rozdział typu zapchajdziura, pisany też dla beki (byłoby śmieszniej, gdybym nie zapomniała jak miała lecieć sprzeczka Jazza i Jolta).
Ruda Szmata to oczywiście nazwa rdzy, którą można usłyszeć przede wszystkim w filmach Kickstera (polecam ten kanał na YT) (w mediach Omega Kickstera wpieprzana przez Rudzielca hy hy hy).
Sideswipe w ostatnim dialogu powiedział, że ścigał się z concorde; czy jest ktoś, kto wie, o kogo mu chodziło? Piszcie w komentarzach.
A teraz obstawiamy zakłady: kto wygra wyścig?! Najszybszy Autobot? Czy najszybszy były Decepticon?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top