Rozdział 15 Jazz
Nagły wrzask, łoskot i strzały. Ktoś panicznie krzyczał, ktoś głośno i żałośnie wołał o pomoc przeplatając groźbami. Kule świstały w powietrzu, a ja w popłochu transformowałam się i na oślep rzuciłam się do ucieczki. Było ciemno, nic nie widziałam, o coś się potknęłam upadłam szorując dłońmi po betonowej podłodze. Koś inny zaczął krzyczeń, ktoś wołać, dźwięki transformacji, szybkie kroki. Koś nadal strzelał. Pociski przemknęły niedaleko moich audio receptorów. Zaczęłam się podnosić, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramiona i przycisnął do ziemi. Wrzasnęłam przerażona, nie wiedząc co się dzieje. Rozbłysło jasne światło, oślepiając mnie. Przez chwilę widziałam tylko jasność, a w audio receptorach dźwięczał wrzask. Wkrótce jednak wszystko wokół zaczęło nabierać kształtów i kolorów, a z rozproszonych, wymieszanych dźwięków zaczęłam wyróżniać konkretne słowa. Nieznacznie rozejrzałam się i zobaczyłam przy sobie żółtą blachę. "Bumblebee" - pomyślałam.
- Jazz! Jazz!
- Łapcie go!
- Puszczaj!
- Aaał!
- Jazz! Uspokój się! To my!
- Rozerwę Cię na części!
- Przestań strzelać!
Słyszałam między strzałami. Próbowałam się podnieść i uciekać, ale Autobot wciąż mnie trzymał.
- Aaaaa! - nagle zabrzmiał najprzeraźliwszy wrzask przeze mnie usłyszany tej nocy. - Optimusie! Optimusie! Nie! - krzyczał Jazz. - Pomocy!
- Jazz, to my! - wyodrębniłam głos lidera.
- Optimusie! - krzyczał przerażony Autobot. - Pomocy!
- Stój! - rozkazał, a wtedy strzały ustały i usłyszałam głuche uderzenie metalu o beton.
- Niiieee! Puszczaj! - krzyczał jakby go ze zbroi obdzierali.
- Jazz, uspokój się. - powiedział Ratchet, próbując przebić się przez skowyt pontiaca.
- Ratchet, zrób coś! - polecił Prime.
Zaczęłam się podnosić. Bumblebee puścił mnie. Odwróciłam się i spojrzałam za siebie. Granatowo - czerwony u swoich stóp trzymał wierzgającego solstice za ręce, Knockout próbował unieruchomić jego nogi, Jolt stał na boku przy ścianie i trzymał się za głowę, natomiast Ratchet w gorączce szukał czegoś po swojej zbroi.
Camaro wziął mnie pod pachę, a ja wsparłam się na nim i trochę na siłę pomógł mi wstać. Cała drżałam ze strachu. Kurczowo ściskałam dłoń Autobota, który wciąż przy mnie był.
Jazz nadal wołał o pomoc, wołał Optimusa, choć ten przy nim był. Próbował im się wyrwać krzycząc przy tym żałośnie. Ratchet wyciągnął w końcu wielką strzykawkę.
- Optimusie, złap go za szczękę.
- Wiem, wiem...
Lider przykucnął i z niemałym trudem zdołał złapać pontiaca tak, jak polecił medyk. Przycisną go do siebie, złapał za szczękę, niemal za szyję i przekręcił w stronę ściany.
- Niiieee! Nieee! Nieee! - wołał srebrny.
"Co oni mu robią?" - pomyślałam, zakrywając usta dłońmi, a z oczu spłynęły mi łzy.
Knockout przycisnął kolanami jego nogi i mocno złapał za 'antenki' na głowie niskiego Autobota, a Ratchet przyklęknął obok i przybliżył strzykawkę do jego szyi. Kiedy wolną rękę zbliżył do niego, by pewnie znaleźć przewód z energonem, srebrny wrzasnął jakby go ktoś kwasem oblał.
- Nie! Nie! Prime! Pomocy! Nie! Niiieee! Nie! Ra! Ratchet! Nie! Błagam! Nie, Ratchet! Stój! - zaskowytał. - Ratch! Zostaw! Nie! Nie trzeba!
Medyk zatrzymał się i odsunął strzykawkę.
- Nie. Błagam Cię Ratchet! Miej Iskrę! Błagam Cię, nie podawaj mi tego! - zawył żałośnie.
Srebrny, nadal próbował wyrwać się. Jasnożółty robot uważnie przyglądał się unieruchomionemu, jak ten bezskutecznie szarpie się w większych rękach Optimusa.
- Jolt, ile on spał? - zapytał nagle pierwszy medyk, na co niebieski chevrolet drgnął i podniósł się. - Miał jakieś ataki?
- Nie. - mruknął volt. - Ataków nie było. Mówił, że drzemał.
- Jolt! A co ja Ci powtarzam?! Masz nie zawsze wierzyć w to, co Ci mówi Jazz! Chcesz być dobry medykiem, to domyślaj się faktów! Jazz! Ile spałeś? - zapytał zdenerwowany, a Prime popuścił nieco swój uścisk, by pontiac mógł spojrzeć na doktora.
- Kilka ra...
- Prawdę mów!
Autobot zawahał się i zwlekał z odpowiedzią.
- Prawie wcale... - mruknął zrezygnowany.
- Optimusie... - rzekł medyk, a lider Autobotów znowu unieruchomił srebrnego.
- Nie! Ratchet! Nie! - krzyczał spanikowany, natomiast medyk nie zwracał na to uwagi i znowu zbliżył strzykawkę do jego szyi.
- Proszę Cię! Ratchet! Proszę... Błagam... - jego wrzaski przerodziły się w zdławiony płacz. On... płakał. - Nie rób mi tego. Ratchet, proszę... Ja już nie będę... Proooszę...
Jasnożółty zawahał się po raz kolejny. Patrzył na żołnierza i najwyraźniej słuchał jego błagań. Ja natomiast, nie potrafiłam powstrzymać potoków łez spływających mi z oczu. Trzęsłam się ze strachu, choć nie wiedziałam czego się boję, a gdyby nie to, że Bumblebee mnie obejmował, a nawet kurczowo trzymał, osunęłabym się na kolana. Dłońmi zakrywałam usta i na siłę dławiłam w sobie szloch. Miałam wrażenie, że... jakbym czuła jego strach.
- Proszę... Proszę... - jęczał błagalnie przez łzy. - Ratczet zlituj się. Miej Iskrę...
Ratchet jeszcze chwilę przyglądał się Jazz'owi, aż w końcu pozwolił Optimusowi i Knockout'owi go puścić. Pontiac, czując luzy w uścisku wyrwał się z niego i padł na podłogę. Skulony, zakrywając łapkami głowę zaczął szlochać. Optimus wstał i wraz z pierwszym medykiem obserwowali go przygnębieni.
- Ku*wa... Zawsze to samo... - warknął ktoś za nami. - Nie dało się świrować później? Niech tylko nowa coś zacznie odwalać, a zaje*ię przy pierwszej okazji... - zagroził, jednak nie specjalnie tego kogoś słuchałam.
- Crosshairs. - upomniał Optimus.
- Ta, ta... Nie jego wina... - warknął, kiedy Prime chciał mówić dalej, po czym wyszedł.
Ratchet zajął się Jolt'em, który najwyraźniej musiał mocno oberwać w głowę. Jazz tym czasem, podniósł się na chwiejnych rękach i niezdarnie, prawie upadając na podłogę sięgnął po swój karabin z tarczą na końcu lufy, który leżał niedaleko. Wziął go i schował na plecach, po czym usiadł i rozejrzał się. Z jego oczu ciekły strumyczki łez, które odbijały światła samochodowych reflektorów. Miał takie smutne i zawiedzione sobą spojrzenie. Patrzył jakby błagał o litość, o przebaczenie.
- Jazz? - zapytał Knockout podchodząc do niego i przyklękając przy nim. - Jazz... Daj sobie pomóc.
- Już dość żeście mi pomogli. - warknął przez szloch odwracając od drugiego medyka głowę. Knockout spuścił zawiedzione oczy, wstał i bez słowa skierował się do wyjścia, a za chwilę za nim poszedł Ratchet prowadząc Jolt'a.
Pontiac jeszcze chwilę patrzył w ziemię, aż podniósł głowę odprowadzając medyków wzrokiem, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Nie byłam w stanie powstrzymać płaczu, nie wiedziałam dlaczego. Autobot patrzył na mnie ze strachem i żalem. On z jakiegoś powodu cierpiał i potrzebował pomocy, ale najwidoczniej, nikt nie mógł mu pomóc. Patrzył na mnie i jakby chciał powiedzieć: "błagam, pomóż mi", a jednocześnie: "wybacz, że znowu wszystko zepsułem". To poczucie winy zaczęło przeważać, aż w końcu przemieniło się w złość, odwrócił wzrok i błyskawicznie przetransformował się w samochód i czym prędzej wyjechał. Ja zaś nie umiał się otrząsnąć z szoku. Tak bardzo było mi go żal.
- Zafira. - zaczął Prime, a ja nawet nie zaszczyciłam go spojrzeniem, gdyż jak zahipnotyzowana wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział srebrny robot. - Nie przejmuj się. On... - nie dane było mu skończyć.
- Jazz! - wrzasnęłam i wyrywając się z uścisku Bumblebee na oślep pobiegłam za pontiakiem. Intuicja podpowiadała mi, że wyjechał po za bazę. Słyszałam za sobą wołanie kilku botów, jednak mimo to przetransformowałam się i wjechałam do tunelu, którym kilka godzin wcześniej przejeżdżałam po raz pierwszy. Oświetlając drogę reflektorami wyjechał na powierzchnię, gdzie przetransformowałam się do postaci robota. Rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomego. Było kompletnie ciemno.
- Jazz! - zawołałam, jednak odpowiedziała mi cisza. - Jazz!
Rozglądałam się i chodziłam w pobliżu wjazdu do bazy, aż w końcu, bardzo daleko ode mnie zobaczyłam błysk świateł.
- Jazz! - zawołałam i nie myśląc więcej pobiegłam w tamtym kierunku mijając drzewa, przeskakując gruz. Biegłam ile sił w nogach, nie zwracając uwagi na otoczenie. Kiedy byłam już na miejscu, gdzie widziałam światła albo przynajmniej wydawało mi się, że widziałam nikogo nie było. Rozejrzałam się bezradnie po okolicy. Po lewej stały jakieś budynki, jakby biurowce z wieloma oknami. Zaś po prawej rosły skupiska drzew. Nikogo nie było, nikogo nie słyszałam.
- Jazz, gdzie jesteś? - zapytałam pod nosem, po czym trochę zrezygnowana spuściłam ciężko powietrze z komory Iskry. On może znać teren na pamięć, a ja? Ja mogę się tu zgubić, jestem do tego zdolna.
Zerknęłam jeszcze na mroczne, pogrążone w ciemności biurowce i już chciałam odwrócić się i wracać, kiedy na poziomym dachu jednego z budynków zobaczyłam jakby jakąś postać. Ciekawość i cień nadziei wzięły nade mną górę i podbiegłam do dalej stojącego gmachu. Stanęłam niedaleko by, o ile to w ogóle był Jazz, nie spłoszyć go. Zerknęłam na ścianę i długo się nie zastanawiając wskoczyłam na nią i jak na ścianie wspinaczkowej weszłam na dach. Byłam kilka dobrych metrów za postacią, która najwyraźniej siedziała na skraju. Niepewnie i jak najciszej zbliżałam się, a kiedy dzieliło nas tylko może pięć metrów zatrzymałam się i przyglądałam Autobotowi. Po chwili wyciągnął rękę na bok i poklepał miejsce przy swoim prawym boku. Podeszłam powoli i ostrożnie usiadłam na skraju dachu spuszczając nogi w dół, po czym wyłączyłam lampy.
Jazz siedział przygarbiony, skulony z pochyloną głową. Nerwowo ściskał jedną dłoń w drugiej. Kołysał się delikatnie do przodu i do tyłu, co nasunęło mi na myśl skrzywdzoną, zrozpaczoną sierotkę. Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej wydawało mi się, że on coraz bardziej się pochyla i odwraca ode mnie głowę, tak jakby bał się, że coś mu zrobię.
- Przepraszam. - usłyszałam nagle cichutki głosik.
Patrzyłam na niego zdziwiona i próbowałam zrozumieć.
- Ale Ja... - chciałam powiedzieć, że nie ma za co.
- Przepraszam. - mruknął po raz kolejny przerywając mi. - Ja tak bardzo przepraszam. - dodał po czym usłyszałam zdławiony szloch, a on jeszcze bardziej się skulił.
- Ale za co? - zapytałam nie wiedząc o co w ogóle chodzi.
- Za wszystko. Przepraszam za wszystko... - powiedział przyciskając łapki do piersi i zaczął łkać.
- Ooo Jazz... - westchnęłam i wyciągnęłam do niego ręce żeby go przytulić, pocieszyć, ale on odskoczył od moich rąk jak poparzony i płakał dalej.
Nie miałam pojęcia, co w tej chwili mam zrobić. Nie było mowy o zostawieniu go. Po za tym, miałam nieodparte wrażenie, że on właśnie mnie potrzebuje, choć nie wiem dlaczego, a sama czułam się zobowiązana by mu pomóc. Ja chciałam mu pomóc. Jednak on, tym gestem jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce mojej pomocy, albo... boi się?
Patrzyłam na niego, a w mojej Iskrze wzmagało się poczucie litości nad nim, a w gardle stanęła mi gula, której nie potrafiłam przełknąć. Płakać mi się chciało, miałam ochotę płakać jak on. Nie mając przy tym lepszych pomysłów, by go w jakiś sposób do siebie przekonać, puściłam bardzo cicho piosenkę.
When the days are cold / Kiedy dni są zimne
And the cards all fold / A wszystkie karty spasowane
And the saints we see / A święci których widzimy
Are all made of gold / Są zrobieni ze złota
When your dreams all fail / Kiedy marzenia się rozpadają
And the ones we hail / A ci, których czcimy
Are the worst of all / Są najgorsi ze wszystkich
And the blood's run stale / I krew powoli stygnie
I wanna hide the truth / Chcę ukryć prawdę
I wanna shelter you / Chcę Cię chronić
But with the beast inside / Ale z tą bestią w środku
There's nowhere we can hide / Nie mamy gdzie się ukryć.
- No matter what we breed / Nie ważne czym się dzielimy - zaczęłam cicho śpiewać.
We still are made of greed / Wciąż jesteśmy stworzeni z chciwości
This is my kingdom come / To jest mój drugi świat
This is my kingdom come / To jest mój drugi świat
Jazz podniósł się, lecz wciąż patrzył na swoje trzęsące się dłonie.
- It's where my demons hide / Tam kryją się moje demony
It's where my demons hide / Tam kryją się moje demony. - zaśpiewał cichutko.
Don't get too close / Nie podchodź zbyt blisko
It's dark inside / W środku panuje mrok
It's where my dem... - zaczął szlochać. - It's where my demons hide! - zawołał i rozpłakał się jak małe dziecko. Podniósł się i spojrzał na mnie, i długo czekać nie musiał aż go przytulę. Przycisnęłam go do siebie, a on oparł się na moim ramieniu i płakał dalej.
- So they dug your grave / W ten sposób oni kopią Twój grób - wznowiłam śpiew.
And the masquerade / A ta maskarada
Will come calling out / Nadejdzie, przywołując Cię
At the mess you made / Do bałaganu, który zrobiłeś.
- Don't wanna let you down / Nie chcę Cię zawieść - zanucił łkając.
But I am hell bound / Ale jestem uwiązany przez piekielne męki
Though this is all for you / Jednak to wszystko jest dla Ciebie
Don't wanna hide the truth! / Nie chcę ukrywać prawdy
Zafira! Dlaczego to tak bardzo boli...? - zapytał. - Dlaczego?
- Ciii... Jazz. Spokojnie. Uspokój się. - mówiłam mu łamiącym się głosem do audio receptora. - Jest dobrze... Ciii...
- Nie jest dobrze. Ja nie daję już rady... Mam dość... - wziął kilka szybkich wdechów. - To tak strasznie boli...
- Ciii... - uspokajałam go jak mogłam, głaszcząc przy tym po główce. Z oczu spłynęły mi łzy. Czułam w swojej Iskrze taki żal, taką niewyobrażalną pustkę jakbym... Jakbym czuła jego uczucia, to co wtedy przeżywał.
To było takie dziwne..., żołnierz wypłakiwał mi się na ramieniu. Żołnierz, którego kilka godzin temu widziałam uśmiechniętego, wyluzowanego, po którym nie było widać, że coś bardzo go gnębi i męczy. To zachowanie aż do niego nie pasowało. Jednak... każdy może mieć chwilę słabości, nawet żołnierz, weteran, ale... czy w przypadku Jazz'a była to chwila? Czy trwa ten stan już od jakiegoś czasu?
- Your eyes, they shine so bright / Twoje oczy, one świecą tak jasno - szeptem śpiewałam dalej.
I wanna save that light / Chcę ocalić to światło
I can't escape this now / Nie mogę stąd uciec
Unless you show me how /Chyba że pokażesz mi jak.
Autobot powoli przestawał szlochać, ale ciągle bardzo mocno się do mnie przytulał.
When you feel my heat / Kiedy poczujesz moje ciepło
Look into my eyes / Spójrz w moje oczy
It's where my demons hide / Tam kryją się moje demony
It's where my demons hide / Tam kryją się moje demony
Don't get too close / Nie podchodź zbyt blisko
It's dark inside / W środku panuje mrok
It's where my demons hide / Tam kryją się moje demony
It's where my demons hide / Tam kryją się moje demony
Piosenka skończyła się, a między nami nastała cisza. Na przeciw nas, na wschodzie powoli pojawiały się pierwsze promienie słońca. W zalesieniu zaczynały się odzywać pierwsze ptaki. Autobot już nie płakał, ale jeszcze co jakiś czas zaciągał szybko powietrze.
- Dlaczego mam wrażenie, że mogę Ci powiedzieć wszystko, Zafira? - zapytał nagle odsuwając się nieco ode mnie. - Że mogę powiedzieć Ci, co mnie męczy?
- Bo możesz. - szepnęłam mając jeszcze łzy w optykach. Jazz puścił mnie i odsunął się. Patrzyłam na niego, a on jakby usilnie odwracał wzrok.
- Nie zrozumiesz... - westchnął.
- Więc pozwól mi zrozumieć. - powiedziałam głośniej, może nawet trochę pretensjonalnie, a on w końcu spojrzał mi w oczy. Wyrażały tyle bólu, tyle żałości. Po chwili jednak odwrócił się i usiadł tak jak wcześniej pochylając się. Milczał przez dłuższy czas. Widać było po jego nerwowym ściskaniu pięści iż bije się z myślami. Raz po raz marszczył czoło i zaciskał powieki, momentami trząsł się z nerwów. Byłam cierpliwa, ale z każdą chwilą odczuwałam większy niepokój. Ostatecznie Jazz drżąc spuścił powietrze z głośnym podmuchem.
- Zafira... Ja... - wahał się. - Ja, powinienem nie żyć. - mruknął, a mi niemiłe ciarki przeszły przez plecy i aż po czubek głowy, od których drzwi na moich plecach stanęły jak na baczność. Czy on... ma myśli samobójcze?
- Ale Jazz..., jak... Czy ty... - to pytanie nie chciało mi przejść przez gardło.
- Nie, to nie to o czym myślisz... - powiedział spuściwszy powietrze ze smutkiem. - Powinienem nie żyć, bo już tak jest od dziesięciu lat. Zginąłem w 2007 roku. Ziemskim roku.
To co wtedy doznałam ciężko było nazwać szokiem, to było coś większego. Nie miałam pojęcia jak mam zareagować. Autobot zerknął na mnie, po czym znowu westchnął.
- Zginąłem w 2007 roku z rąk Megatrona... Znaleźliśmy długo poszukiwaną Wszechiskrę, a że wojsko ludzi już o nas wiedziało i Decepticony również, postanowiliśmy ukryć Wszechiskrę. Mieliśmy ją oddać wojsku, ale w Mission City dopadły nas Decepty. Chciałem chronić Samuela Witwicky'ego, który wtedy miał za zadanie zanieść Wszechiskrę wojsku. Nikt inny nie mógł, trzeba było walczyć i ochraniać ludzi. Odwróciłem uwagę Megatrona, on pochwycił mnie i przeniósł na dach, a tam... - ciężko wciągnął powietrze i równie ciężko je wypuścił. - Po wszystkim chłopaki pochowali mnie na wyspie Diego Garcia.
- Więc dlaczego rozmawiamy? - zapytałam roztrzęsiona i przerażona po dłuższej chwili.
- Za sprawą Knockout'a... Wykrył jakiś kod towarzyszący naszemu CNA*, który nazwał DSGC**, cyfrowy podrzędny kod genetyczny, za którego pomocą odbudował mnie. Stworzył maszynę, która odczytuje ten kod... ale w każdym systemie zdarzają się błędy... i na jego podstawie, ta maszyna tworzyła każdą moją część...Część po części, a Knockout wszystko składał... A Optimus przywrócił mnie do życia za pomocą Matrycy Przywództwa...
Zamilkł. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. No bo co? Takie wyznania nie są codziennością. Nie mieściło mi się to w głowie. W gardle urosła wielka gula, która nie chciała za nic zniknąć, która nie pozwalała mi mówić.
- Ale żyjesz... - mruknęłam, bo tylko to mogłam zrobić, a on tylko spojrzał na mnie przelotnie.
- Wiem... Ale nie umiem się tym cieszyć... Nie wiesz jak to jest. Nie rozumiesz... - nie odzywał się przez chwilę. - Nie umiem na siebie patrzeć. - warknął z jadem i nienawiścią, aż się przestraszyłam go.
- Dlaczego?
- Nie umiem się pogodzić, że dałem się zabić. To nie było tego warte. - wysyczał i splunął, a ze złości ścisnął pięści, jednak po chwili uspokoił się. - Jestem nikim... - dodał.
- Nie. W cale nie. Nie jesteś nikim. - zaprzeczyłam jego słowom mino bólu jaki sprawiało mi dławienie w sobie łkania i chciałam go przytulić, ale on zablokował mój gest ręką. Odsunęłam się zawiedziona ledwo wstrzymując łzy.
- Wybacz... Ale to silniejsze ode mnie... Czuję się... jak... To nie to, że Knockout mnie składał, że widział każdą moją część... Nie mam do niego o to żalu. To było konieczne... - mówił względnie spokojnie patrząc gdzieś przed siebie. - Ale... Mimo wszystko... Zafira... - zaczął mówić powstrzymując się od płaczu. - Jest mi ze sobą źle... Czuję się... zbrukany...! Jak coś gorszego, podrzędnego... Jak... - spojrzał na swoje dłonie. - Jak szmata, brudna szmata, jak śmieć, złom...
- Nie, Jazz, nie mów tak. - powiedziałam płaczliwie obejmując go dwoma rękoma mimo jego protestów. - W cale tak nie jest. Jesteś Transformerem, Autobotem. - przycisnęłam go do siebie, a on znowu zaczął szlochać. Drżał, a ja wraz z nim. Nie wiem, skąd mi się to brało. Wszystkie uczucia we mnie szalały niczym burza, jak wicher. Uczucie pustki i żalu tam przeważało i pochłaniało wszystko jak czarna dziura.
- Jestem uszkodzony, jak wadliwy towar... - wyjęczał.
- Nie mów tak. Nie jesteś rzeczą...
- Jestem błędny, moje DSGC jest błędne, wadliwe...
- Ciii... Ciii... Jazz, uspokój się. Spokojnie. Ciii... Ciii... Ciii...
Przyciskałam go do siebie i głaskałam po głowie, po grzbiecie, a on jakby próbował się schować, ukryć. Płakał jak małe dziecko, co było dla mnie jak sztylet w Iskrę. Nie wiedzieć dlaczego, jego cierpienie stawało się moim. Po jakiś pięciu minutach Autobot przestał chlipać.
- Dlaczego twierdzisz, że masz wadliwy ten kod?
- Jest wadliwy, Knockout mi powiedział. Dzięki temu kodowi, odtworzył mój charakter, wspomnienia... Ale coś poszło nie tak...
- Co?
- Z moim ciałem jest wszystko w porządku, ale coś zepsuło się we wspomnieniach i charakterze. Ja nigdy bym nie zjechał Sideswipe'a bez powodu, nigdy bym nie kłócił się z chłopakami, nie gryzł się z Drift'em... Owszem, bywałem nachalny i uporczywy, ale nie do tego stopnia.
- A wspomnienia?
- Knockout powiedział, że za dużo pamiętam...
- Czego za dużo pamiętasz? - zapytałam zdziwiona. Rozumiem żeby czegoś nie pamiętać, ale żeby za dużo?
- Swoją śmierć. To pamiętam... a nie powinienem.
Zmroziło mi energon w przewodach i po raz kolejny ciarki przeszły mi przez plecy.
- To przez to nie mogę spać, a potem nie umiem normalnie funkcjonować, nie umiem się skupić. Żeby nie spać, albo nie czuć zmęczenia głośno puszczam muzykę, albo podkradam z labu jakieś pobudzające. Za każdym razem, kiedy próbuję zasnąć, śni mi się to samo: ostatnie sekundy mojego życia.
- Jak zginąłeś? - zapytałam, choć może to nie było na miejscu. Odpowiadanie na takie pytanie, z pewnością nie jest proste, ale chyba lepiej, żeby wyrzucił to z siebie.
- Megatron przydeptał mnie na tym dachu, a że mam cięty język w nieodpowiednich momentach... nazwałem go kretynem i strzelałem... Złapał mnie za lewą nogę i za klatę i... rozerwał... na dwie części... Kiedy mnie wyniósł na ten dach, już wiedziałem, że to mój koniec więc robiłem co mogłem, żeby mu choć trochę uprzykrzyć życie. Mimo, że jeszcze walczyłem... Bałem się, ale nie nie przeżywałem tego aż tak bardzo. To były sekundy...
- Każdy się boi.
- Nie chciałem umierać...
- Bolało?
- To była chwila... ale tak. Bolało. Wszystko strzeliło... tutaj... - powiedział i pokazał na swój brzuch. - To było kilka sekund... A poczułem najgorszy bój jakiego doznałem w ciągu całego życia. Ale też w te kilka sekund przeleciały mi najwspanialsze chwile... - uśmiechnął się, ale jak szybko ten uśmiech się pojawił, tak szybko znikł. - W snach przeżywam to wszystko na nowo... Co gorsza, nie potrafię się wybudzić. Próbuję się bronić, czuję znowu ten strach, znowu życie przelatuje mi przed oczami, znowu czuję ból, budzę się dopiero, kiedy jestem już rozerwany, czasami trochę później. Boję się spać, bo nie chcę znowu tego przeżywać na nowo.
- Mówiłeś o tym komuś innemu?
- O tym, że śni mi się to, wiedzą wszyscy, ale ciut więcej szczegółów znają Ratchet, Knockout, Bumblebee i Optimus... Ty wiesz najwięcej...
- A co chciał zrobić Ratchet?
- Podać mi usypiające... Nie chcę tego brać, bo nie potrafię się wybudzić... Kilka razy już mi to podali żebym odpoczął, ale to tak nie działa... Pytałem się Knock'a, jak to z jego strony wyglądało. Podobno byłem spokojny, co jakiś czas tylko zaciskałem pięści, ale śniło mi się, że zostałem rozerwany i długo konałem w ogromnych cierpieniach albo, że on rozrywał mnie kawałek po kawałku. I tak kilka razy sen się powtarzał na jedną narkozę... Po takim czymś czułem się gorzej, niż po czterech dniach niespania. Ciało niby odpoczęło, ale procesor był wykończony... Raz podali mi to na siłę... Jolt wtedy stanął w mojej obronie, powiedział, że to nie moralne. Inni nic nie wiedzieli, co się wydarzyło. Potem niestety, moje ataki przybrały na sile i kończyło się tak jak dzisiaj. W amoku strzelałem do czegoś, czego nie było, a wtedy tylko jedynym sposobem na to było uśpienie mnie chyba, że zdążyłem się wybudzić.
- Nie można na to coś poradzić? - zapytałam, a on zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie. To przez kod... - westchnął. - Najgorsze jest to, że do Doktorków nie dociera, że się męczę i nie daję sobie z tym wszystkim rady. Dla nich to tylko jedna sekwencja kodu jest uszkodzona i z czasem MOŻE się to unormuje, a dla mnie połowa życia... Już kilka razy chciałem stąd skoczyć ale pomyślałem... że nie tędy droga. Skoro już żyję, to najwyraźniej po coś...
- Jak długo tak masz?
- Odkąd mnie ożywili. W momencie kiedy się budziłem, też miałem przed oczami te kilka ostatnich sekund... Potem zobaczyłem Optimusa, Ratcha, Knock'a. Uspokoiłem się. Przez pierwszy tydzień, nie wiedziałem do czego włożyć ręce, byłem zdezorientowany i gubiłem się nawet w bazie. Podobno to normalne... Dużo wtedy myślałem i zastanawiałem się nad sensem tego wszystkiego. - westchnął, po czym rozejrzał się po okolicy. - Ten stan rzeczy trwa od dwóch miesięcy... Od dwóch miesięcy jestem na chodzie.
- A jest ktoś, kto jest jeszcze odbudowany?
- Tak... Sideswipe, Jolt, Ratchet, Leadfoot, Arcee, Chromia, Flare Up... Sideswipe'a ożywili przede mną. A kiedy ja... no wiesz... dużo mi pomagał i stara się pomagać dalej, ale coraz ciężej mi tą pomoc przyjmować. Dużo tłumaczył... Mówił, że przez pierwszy tydzień, też nie wiedział od czego zacząć, miał doła... Jednak różnica polega na tym, że on nie ma aż takiego błędu w kodzie... Bo błędy się zdarzają.
- A Bumblebee?
- A on?! To chyba jedyny nieodbudowany, który nie ocenia mnie i mojej deprechy... Stara się mnie zrozumieć i traktuje jak zwykłego Transformera...
- Więc...
- Co poniektórzy traktują mnie jak śmiecia, głównie dlatego, że w nocy świruję. I jak mam się wtedy czuć? Powiedz mi, Zafira: jak mam się wtedy czuć? Mam myśleć że jest dobrze? Myśleć, że jest wszystko ze mną w porządku? Że jestem normalny?
Mówiąc to, patrzył mi w oczy. Mówił to szczerze i co gorsza, miał rację... Jeśli inni mają go za coś podrzędnego, co na pewno mu nie pomaga, to za kogo musiał się uważać? Patrząc na niego... To nie do pomyślenia! Kilka godzin wcześniej rozmawiałam z wesołym robotem, który cieszył się życiem, a teraz? Patrzyłam w oczy sponiewieranego, znerwicowanego, zdołowanego żołnierza, któremu nikt nie może, albo nie chce pomóc.
Miałam mętlik od tego w głowie. To wszystko jest... chore, nienormalne. Jak tak można? Widzieć czyjeś cierpienie i nie kiwnąć palcem, by mu choć trochę pomóc. Mimowolnie, z oczu spłynęły mi łzy i tym razem to ja odwróciłam wzrok.
- Czy... ktoś jeszcze jest...
- Na kolejce? Tak... Ale nie wiem kto. Nie chcę tego wiedzieć. Chce być od tego jak najdalej. Nie mieć z tym nic wspólnego... Jedyne co mogę powiedzieć to to, że temu kto jest następny... Z całej Iskry współczuję.
- Dlaczego? Przecież wróci do życia?
- Jakim kosztem? To co robi Knockout na pierwszy rzut oka wydaje się dobre, ale... niby jestem odbudowany i taki sam... a jednak nie... Nie czuję się Cybertrończykiem, a... Nie jestem z Wszechiskry, a jestem zrobiony w laboratorium i ożywiony za pomocą Matrycy... A z drugiej strony... czy to jest fair? Względem tych, którzy zginęli i już nie mogą zostać odbudowani? W żaden sposób fair... - mówił i patrzył na mnie jakbym miała odpowiedzieć. Przerażało mnie to, zwłaszcza, że miał rację.
- Jazz, ty jesteś Cybertrończykiem. Gdybyś nim nie był, Matryca nic by nie dała...
- A co jeśli ten prawdziwy Jazz na prawdę nie żyje?! A ja jestem jego klonem z jego wspomnieniami, z jego charakterem?!
- Jazz, proszę, nie mów tak... - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, bo płacz wszystko we mnie zdławił. Wstrzymywałam się jak mogłam, ale ostatecznie się poddałam i tym razem to ja zaczęłam rozpaczać. Jestem zbyt empatyczna. Przytuliłam się do Autobota i chwilę roniłam łzy na jego ramię.
- Jazzy... Ty, jesteś dla mnie bohaterem. - wyznałam i to nie było, żeby go pocieszyć, ale tak właśnie było.
- Na prawdę? - zapytał cicho.
- Tak. To dla mnie zaszczyt, poruczniku Jazz, że mogę rozmawiać z takim Autobotem jak pan.
- Jaki pan...? Po prostu Jazz... - powiedział, a ja uśmiechnęłam się. - Dlaczego "Demons"?
Zaśmiałam się pod nosem i odsunęłam od niego. Miło było zobaczyć, że już tak nie rozpacza.
- Bo uznałam, że imię nie jest przypadkowe, a tekst pasował.
- Czyli nadajemy na tych samych falach... Joł. I tak w ogóle dzięki, że za mną pobiegłaś. Tak właściwie dlaczego?
- Bo widziałam to w Twoich oczach. Błagałeś o pomoc... Nie umiem przejść obok krzywdy obojętnie. Ja nawet Decepticona nie potrafię zranić... Wracamy?
Uśmiech od razu zszedł mu z twarzy.
- Po co? Idź sama, jutro, a w zasadzie dzisiaj, na pewno będziesz miała urwanie głowy. Lepiej żebyś odpoczęła. Ja i tak nie będę spał, a nawet mógłbym zrobić kolejny raban...
- O nie... Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
- Kiedy oni tam nawet mnie nie chcą.
Westchnęłam zirytowana i oparłam łokcie na kolanach, a na dłoniach położyłam podbródek. Na wschodzie powoli pojawiała się jasna smuga, niebo było czyściusieńkie, bezchmurne. Powiewał leciuteńki wiaterek, który trzepotał co jakiś czas liśćmi drzew. Patrzyłam na to znudzona, aż do głowy wpadł mi pewien pomysł. Może trochę nie na miejscu, ale zawsze pomysł.
- Wiesz co? Nie zamierzam iść bez Ciebie. - powiedziałam i zwróciłam głowę w jego kierunku.
- Co chcesz zrobić? - zapytał zrezygnowany.
- Moja opiekunka, kiedy miałam złe sny i nie umiałam po nich spać, zawsze w takich sytuacjach przytulała mnie i ze mną spała.
Wstałam nie czekając na odzew i wyciągnęłam do niego rękę.
- Idziesz?
- Chcesz żebym z Tobą spał?
- Tak. Może to nie do końca na miejscu, ale lepsze chyba to, niż nie próbowanie czegoś zrobić. Idziesz?
Odwrócił się i chwilę myślał.
- Tonący brzytwy się chwyta... - powiedział i złapał mnie za rękę. Podciągnęłam go i pomogłam wstać, a wkrótce zeszliśmy z budynku.
- Więc jak chcesz to zrobić? - zapytał kiedy byliśmy niedaleko wjazdu do bazy.
- Położymy się na podłodze, bo innego wyjścia nie ma, jeśli chodzi o mój plan.
- Podłoga powiadasz... Może coś miękkiego by się przydało, przynajmniej pod łeb.
Podeszliśmy do dziury, przetransformowaliśmy się i wjechaliśmy do podziemi. W bazie panowała całkowita cisza, a w głównym pomieszczeniu świeciło się tylko kilka reflektorów pod sufitem. Nie martwili się o nas?
- Słuchaj, u nas w magazynku jest kilka gąbek z foteli, może by tak... - zaczął.
- To leć, zaczekam na Ciebie.
Ruszył i pobiegł skręcając w lewy korytarz, a ja cicho podeszłam do prawego wejścia i zaglądałam. Niestety na 'parkingu' było zgaszone i nic nie było widać. Wkrótce przyszedł Jazz z gąbkami pod pachami. Kazał mi włączyć swoje światła, a on zgasił w głównym pomieszczeniu. Cicho stąpając weszliśmy na parking i w tym samym rogu, w którym wcześniej spał zaczął coś rozkładać.
- Co to?
- Plandeka. A w zasadzie dwie. Co jak co, Knockout'em nie jestem, ale lakieru porysowanego mieć nie lubię.
- Logiczne... - mruknęłam.
Jazz położył jeszcze przy ścianie gąbki, które miały nam robić za poduszki, a kiedy skończył, patrzył zadowolony na swoje dzieło.
- Na co czekasz? Kładź się.
- A! Racja. - zaskoczył.
Podszedł i usiadł na plandece będącej bliżej ściany i położył się. Przewróciłam oczami i po chwili położyłam się obok niego.
- To dobranoc. - powiedział i odwrócił się twarzą do ściany.
- Ej, czekaj. - powiedziałam i chciałam go przytulić, ale wtedy zobaczyłam coś od czego Iskra podskoczyła mi wystraszona. Na plecach miał przyczepiony karabin...
- Jazz.
- Tak? - zapytał odwracając się do mnie.
- Idź. Mi. Z tym. - warknęłam.
- Z czym?
- Z karabinem. Możesz zapomnieć o mojej pomocy, jeśli nie odłożysz gdzieś tego paskudztwa.- powiedziałam, a on wywrócił oczami i wstał. Wyciągnął karabin, o czego aż mnie zemdliło i staną na przeciw mnie trzymając broń na boku i jakby spojrzeniem pytał, czy ma go w tym miejscy położyć. A ja, zamiast coś powiedzieć, wyciągnęłam łapki przed siebie i z obrzydzeniem patrząc na broń machnęłam dłońmi na ten karabin w stylu Jack'a Sparrow'a.
Jazz wywrócił oczami i poszedł dalej aż za, miejmy nadzieję, śpiącego Ratchet'a. Kiedy tam stanął, znowu spojrzał na mnie pytająco, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową. Odłożył broń i wrócił do mnie. Położył się znowu twarzą do ściany, a ja objęłam go i przytuliłam się. I myślałam, że wszystko będzie cacy, ale ten się do mnie odwrócił.
- Nie boisz się? - zapytał z troską.
- Czego?
- Że Cię skrzywdzę.
- Zdałeś przecież broń.
- Ale... Może nie jestem szczególnie wielki, ale siłę mam.
- To zacznę piszczeć. Koś na pewno mi pomoże. - powiedziałam uśmiechając się. Kiwnął głową i chciał się obrócić, ale zawahał się popatrzył mi w oczy.
- Wiem, że to może zabrzmieć jak chamski podryw, ale mogę... tak... przodem?
- Oki. - zgodziłam się z ciężkim westchnięciem, ale w sumie wolałam tak, niż żeby leżał do mnie tyłkiem odwrócony. Przysunął się do mnie, a ja owinęłam wokół niego ręce. Skulił się przytulając.
- Tylko żeby potem nie gadali... - mruknął.
- Jak będą gadali, to zrobię im taki pokaz nastoletnich kaprysów, że im lakier wyblaknie.
- He he... Szczerość. Dobranoc.
- Dobranoc i kolorowych snów. - powiedziałam i przymknęłam oczy, a niedługo potem zasnęłam.
*CNA - odpowiednik ludzkiego DNA. Użyłam tej nazwy, ponieważ widziałam już kilka razy ten skrót, jednak byłabym bardzo wdzięczna, jeśli koś powie mi czy dobrze go zastosowałam i jeśli dobrze, jakie jest rozwinięcie tego skrótu.
**DSGC - Digital Slave Genetic Code = cyfrowy podrzędny kod genetyczny - wymyślone przeze mnie.
Wiem! Wiem! Tego jeszcze nie grali! Jazz i depresja to połączenie tak nierealne jak Ratchet i dyskoteka. XD Ale wasza Atka jest myśląca inaczej i powstało to co powstało.
Tak na marginesie dodając, to Jazz chyba odgrywa tutaj jedną z najważniejszych ról. Jakoś nie potrafię przeboleć, że Bay uśmiercił tyle (moim zdaniem) wspaniałych Autobotów. Decepticonów też (o Soudwave'a mi chodzi). Musiałam coś w miarę logicznego wymyślić, żeby moi ulubieńcy powrócili. Szkoda, że nie stanie się tak w filmie... :'(
Piosenka to oczywiście "Demons" od Imagine Dragons.
Jeszcze dwie sprawy; nie mam pojęcia, kiedy następny rozdział, ponieważ mam do skończenia jeszcze (jak na razie) trzy inne rozdziały z innych książek, a po drugie mam w planach napisać coś wielkiego, na co mam miesiąc i nie wiem czy się wyrobię. Mam nadzieję, że "bonusik" spodoba się wam.
A teraz to drugie: to taka wstępny plan bazy Autobotów
PR to ten cały 'parking', KO - laboratorium Knockout'a, R - laboratorium Ratchet'a i JO - pracownia Jolt'a. O reszcie pomieszczeń... dowiecie się z książki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top