8. Szaro

Tydzień minął.

Ceriana prowadzi ich z powrotem na polanę, skąd zjawili się w Ogrodzie. Lota i Fuks są nieco przygnębieni przez rozstanie ze Złotkiem i Welirią. Jedynie Iwian nie wydaje się być szczególnie przejęty. No właśnie, wydaje się... tak naprawdę już zdążył polubić to miejsce i niektórych jego mieszkańców. Nawet Ceriana nie jest już tak irytująca, jak mu się na początku zdawało.

– No to co, kwiatuszki, żegnamy się – oświadcza dziewczyna uroczystym tonem. Grzebie przez chwilę po sprytnie ukrytych kieszeniach sukienki i w końcu wyciąga w ich stronę trzy naszyjniki.

– To na wypadek, gdybyście jednak chcieli wrócić.

Solmardowie biorą po jednym z nich do ręki. Fuks zaczyna obracać swój w palcach, przyglądając mu się uważnie. Wisiorek jest prosty. Skonstruowany z trzech rombów, z czego mniejsze są wpasowane w większego.

– Jeżeli przekręcicie ten najmniejszy trzy razy z myślą o Ogrodzie natychmiast się tu przeniesiecie. Wtedy mały romb zniknie i żeby przenieść się ostatni raz, trzeba przekręcić ten średni – wyjaśnia Ceriana. Pan Lorr myje ze znudzeniem łapki na jej ramieniu. – Zrozumiane? No ja myślę, bo chciałabym jeszcze was kiedyś zobaczyć.

Iwian rzuca jej ostrzegawcze spojrzenie z jasnym przekazem - przeliczysz się. Ceriana oczywiście postanawia je zignorować.

– No to żegnajcie, kwiatuszki.

Pan Lorr miauczy cicho, a Ceriana macha im energicznie ręką, dopóki nie znikają w chmurze ciemnego dymu.

---

Powrót do normalnego świata nie należy do najprzyjemniejszych przeżyć. Budzą się w na łące. Wydaje się ona jednak mniej barwna niż przed wizytą w Ogrodzie Baśni, wręcz bardziej szara niż kolorowa. Większość kwiatów już zwiędła za sprawą nocnych chłodów. Iwian podnosi się i powoli wciąga ciężkie powietrze. Pachnie dziwnie. Może już za bardzo przyzwyczaił się do woni panującej w Pozytywce. Lota i Fuks również wstają na równe nogi z niezbyt szczęśliwymi minami.

- Już zapomniałem, jak tu nudno - wzdycha Fuks, spoglądając po sobie. - Jakoś tak mi dziwnie bez mojego nowego wdzianka.

- Przyzwyczaisz się - mówi Iwian, poklepując go po ramieniu. - Za dużo wrażeń miałeś jak na jeden tydzień. Przyzwyczaisz się - powtarza, tym razem raczej do siebie niż do Fuksa. Sam jakoś w to nie wierzy.

- To... co teraz? - Fuks drapie się po głowie. Wygląda, jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na jego twarzy maluje się zdezorientowanie, jakby już zapomniał, jak wygląda prawdziwy świat.

- To co zwykle. Szukamy noclegu - decyduje Iwian, chwytając Lotę za drobną dłoń. - W oddali widzę dym. Tam powinna być wioska. Albo czyiś obóz. Postarajmy się, dotrzeć tam przed zmrokiem, dobrze?

Zaczynają przedzierać się przez łąkę. Iwian z niepokojem obserwuje swoje rodzeństwo. Rozglądają się wokół, jakby po raz pierwszy widzieli ten świat i nie robił na nich zbyt dobrego wrażenia. On sam zresztą czuje się podobnie. 

Cały ten pochód wygląda, jakby u jego celu czekała szubienica.

To głupie - karci sam siebie. - Wcześniej było nam dobrze. Teraz nic się nie zmieniło.

Tyle że zmieniło się wszystko. Zasmakowali innego życia. Problem w tym, że ich apetyt dopiero zaczął rosnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top