3. Ogród
Lota nie śpi już czwartą noc z rzędu, lecz mimo to ciągle czuje się nabuzowana energią. W milczeniu czeka na światła, opierając się o ścianę stajni i stukając nerwowo palcami w oheblowane deski. Wpatruje się w antresolę ze słomą, gdzie ostatniej nocy pojawił się kot.
Przez kilka ostatnich dni to właśnie tu nocowali, mając za współlokatorkę starą kobyłę zajmującą jeden z paru znajdujących się tu boksów. W niedużej mieścinie tylko to udało im się znaleźć na nocleg. Zresztą, nie ma co narzekać. Jest ciepło i sucho, a to im w zupełności wystarcza. Fuks i Lota codziennie chodzą po ulicach, by znaleźć jakąś pracę za odrobinę pieniędzy lub jedzenia. Iwian natomiast całe dnie leży, wściekając się na swoją bezużyteczność. Opuchlizna na kostce nie chce zejść. Zapewne zbyt nadwyrężył ją podczas marszu.
Lota nikomu nie mówi o światłach, choć już drugiej nocy zorientowała się, że nie są dziwacznym snem. Trzeciej nocy na antresoli zauważyła burego kocura wpatrującego się w nią błyszczącymi oczami. Lota podświadomie wyczuła, że nie jest to zwyczajny przybłęda.
Teraz czeka na niego i na światła, znów nie mogąc zasnąć. W akompaniamencie wystukiwanego rytmu mija noc, a na zewnątrz robi się coraz jaśniej. Lota zaczyna tracić nadzieję. Myśl, że spłoszyła światełka nie daje jej spokoju i wypełnia smutkiem, a po trosze także wściekłością na samą siebie.
Pojawiają się dopiero, gdy już traci nadzieję. Kręcą się leniwie wokół antresoli. Po chwili wśród nich zauważa kocią sylwetkę. Lota podrywa się z ziemi nieco zbyt gwałtownie. Dotychczas stojąca spokojnie kobyła rży nerwowo, uderzając kopytami o podłoże. Lota stara się ją uspokoić, jednak na daremnie.
– Co ty robisz? – Fuks wpatruje się w nią półprzytomnie. Spanikowana Lota przez chwilę nie wie, co ma robić. W końcu bez słowa unosi palec do góry i wskazuje na antresolę. Obawia się, że światełka znikną, gdy tylko Fuks na nie spojrzy i znów zostanie wyśmiana za zbyt bujną wyobraźnię, jak to się wcześniej wiele razy zdarzyło. Jednak gdy tylko chłopak unosi wzrok, już wie, że tym razem to ona ma rację.
– Co się... Iwian? – głos Fuksa nabiera niepokojąco wysokiego brzmienia. Na czworakach podpełza do brata i mocno potrząsa jego ramieniem. Iwian mruczy coś przez sen, lecz nie powraca na stronę jawy. Dopiero gdy Fuks wykorzystuje stary, sprawdzony sposób ze dźgnięciem w bok, chłopak gwałtownie się budzi. Przez krótki moment nie wie co się dzieje i tylko marszczy brwi na widok przerażonej twarzy brata. Wtedy jego wzrok wędruje na pełzające światła, co od razu go otrzeźwia.
– Lota, odsuń się od tego! – krzyczy, próbując wstać.
– Ale przecież te światełka są dobre – mówi lekko urażona.
– Nie, Lota, nie! Może i się świeci, ale to nie znaczy, że jest dobre. Chodź tu natychmiast!
– Ależ ty jesteś uparty – wzdycha Lota, wchodząc na pierwszy stopień drabinki prowadzącej na antresolę.
– Lota, nawet mi się nie waż!
Ale dziewczynka już jest na górze i znika im z pola widzenia. Iwian maca wokół w poszukiwaniu swojego kija.
– Fuks, idź po nią! – krzyczy w panice, rozgarniając na bok słomę.
Fuks wreszcie wyrywa się z transu, w którym do tej pory oglądał ciąg wydarzeń. Szybko wspina się na górę, również chowając się przed wzrokiem Iwiana, który wreszcie znajduje swoją podpórkę. Wstaje na nogi z lekkim trudem i kulejąc, rusza w stronę drabiny. Zatrzymuje się u jej podnóża, próbując dojrzeć cokolwiek na górze.
– Fuks, co się dzieje!?
Cisza.
Iwian drży z bezsilności, zaciskając pięść na lasce. Czuje, jak w oczach gromadzą mu się łzy.
Nagle światełka przestają leniwie krążyć i zamiast tego rzucają się w jego stronę, oślepiając go na krótką chwilę swoją jasnością. Czuje rozchodzącą się po jego ciele falę ciepła. Wszystko to trwa krótko, pozostawiając w nim falę zdezorientowania i strachu.
Pierwsze co do niego dociera to miękka trawa pod stopami i zapach. Woń cukru i świeżej słomy. Dziwaczne połączenie. Iwian powoli otwiera oczy. Znajduje się na opromienionej słońcem polanie. Chłopak z ulgą dostrzega Lotę i Fuksa stojących plecami do niego zaledwie kilka kroków dalej. Zanim jednak wykonuje jakikolwiek ruch, dostrzega, na co tak właściwie patrzy jego rodzeństwo.
Na skraju polany stoi dziewczyna, promiennie się uśmiechając. Jej prosta sukienka aż razi po oczach swoją czerwienią. Brązowe włosy ma splecione w koronę z warkoczy i świeżych maków. Twarz ma pucołowatą i nieco dziecięcą. Na jej ramieniu usadowił się znajomy kocur, kręcąc z zadowoleniem ogonem. W pełnym świetle wydaje się mniej dostojny, za to bardziej krągły i pyzaty.
– Witajcie, kwiatuszki, w Ogrodzie Baśni! – głos dziewczyny jest podekscytowany i śpiewny. Zbliża się do nich sprężystym krokiem, zupełnie nie przystającym damie. Iwian odruchowo przyciska Lotę do swojego boku. – Jak się cieszę, że was widzę!
Solmardowie spoglądają na nią nieufnie. Nawet Lota jakoś straciła swój zapał i chowa się za ramieniem Iwiana.
– Co to za ponure miny? Właśnie trafiliście do najpiękniejszego miejsca na świecie!
– Co tu się dzieje? – pyta ostro Iwian.
– Uspokuj się, kwiatuszku. Złość piękności szkodzi. Zostaliście wybrani, tak jak my wszyscy tutaj. Cieszcie się, to wielkie wyróżnienie.
– Nie mam zamiaru się cieszyć, o czymkolwiek ty w ogóle mówisz. Odeślij nas z powrotem do domu.
– Oj, kwiatuszku, doskonale wiem, że nie macie domu – w jej oczach pojawia się współczucie. Iwian mocniej przyciska Lotę do boku. – A nawet jeśli, to ja nie mogę was odesłać. Po pierwsze nie mam takiej mocy. Po drugie wasz tydzień jeszcze nie minął.
– Jaki tydzień?
– Mój dziadek wszystko wam wyjaśni, jeżeli tylko przestaniecie wydziwiać, ruszycie wasze niezdecydowane tyłki i pójdziecie za mną. Ja tu jestem tylko od oprowadzania, a nie od wyjaśniania. No, może trochę.
– Ale w sensie, że nie mamy żadnej innej opcji? – upewnia się Fuks z wrogim wyrazem twarzy. – Musimy tu zostać, bo co?
– Bo. Tak. To. Dzia–ła. To jak, ruszycie się, czy macie zamiar tu sterczeć przez tydzień? Ja idę, a wy macie wybór. Tylko że oprócz mnie nikt was za rączkę nie będzie prowadzał. Jakbyście za mną nie szli, a potem wam by się znudziło bycie osłami, to idziecie w stronę pałacu. Rozumiemy się? No ja myślę. Pa pa.
Macha im ręką na pożegnanie i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, wchodzi pomiędzy drzewa. Solmardowie stoją w miejscu z trudnymi do określenia minami.
– Em... co to miało być? – odzywa się w końcu Fuks, obserwując czerwień od czasu do czasu migającą między drzewami. Coraz bardziej się oddala.
– Powitanie – stwierdza Lota, wyrywając się z uścisku Iwiana. – No chodźcie, bo ją zgubimy!
– Nie ufam tej kwiatuszkowej babie za grosz – burczy pod nosem Fuks. – Jest podejrzanie wesoła.
– Alternatyw brak – wzdycha z rezygnacją Iwian.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top