7. Kości


Sir Fargon wygląda jak niedźwiedź ubrany w zbroję. A przynajmniej takie jest ich pierwsze wrażenie. Mężczyzna ma gęstą brodę drwala, byczy kark i potężną sylwetkę. Ćwiczy ciosy mieczem na drewnianej kukle. Jest okropnie porysowana, gdzieniegdzie brakuje nawet całych jej kawałków

– Prawda, że wygląda uroczo? – pyta ironicznie Ceriana. – To nasz prywatny wesołek.

– Nie wygląda na takiego – zauważa Lota.

– I dokładnie taki nie jest – przytakuje Ceriana, dezorientując dziewczynkę jeszcze bardziej.

– Co?

– Nie ważne! Jeśli macie ochotę pomachać trochę mieczem czy tam innym cepem to do niego, bo ja wam w tym definitywnie nie pomogę, kwiatuszki. Może wam się do przydać na Scenie, uwierzcie mi. Zwłaszcza opowieści o rycerzach dobrze się przyjmują.

– Machać cepem? – Iwian unosi brew, niezbyt uszczęśliwiony kolejnym popisem ignorancji Ceriany.

– Broń jak każda inna – dziewczyna macha na odczepnego ręką. – Uwierz mi, mamy tu takich, co nawet z patelni potrafią zrobić właściwy użytek.

– To nieporęczne.

– Opowieści rządzą się własnymi prawami – odpowiada natychmiast Ceriana, wyraźnie niezadowolona z czepialstwa Iwiana. Mimo wszystko nadal się uśmiecha – Wszystkie chwyty dozwolone, każdy absurd jest akceptowany. A więc proszę mi tu nie kwestionować przydatności patelni. Ani cepa.

Iwian tylko spogląda ze zmęczeniem w niebo, wyraźnie nie mając ochoty kontynuować tej rozmowy. Ceriana ma jednak najwidoczniej inne zdanie na ten temat.

– Musisz zrozumieć, kwiatuszku, że to nie jest normalny świat, czy ci się to podoba czy nie. A skoro nim nie jest, nie obowiązują tu jego zasady. Uzbrojonego i doświadczonego rycerza da się pokonać patelnią. Rośliny sięgające niebios mogą wzrosnąć w jeden zaledwie dzień. Klątwa może zostać rzucona na dziecko jeszcze przed jego poczęciem. Ta gra ma inne zasady i żeby dołączyć do zabawy, trzeba je zaakceptować.

– Problem w tym, że ja nie chcę dołączyć. Zabraliście nas tu wbrew naszej woli. Gdybym miał wybór, nigdy bym się tu nie zjawił – odpowiada Iwian cicho.

Ceriana wygląda na szczerze zaskoczoną. Tak zaskoczoną, że nawet nic nie mówi, co w jej przypadku jest praktycznie niemożliwe.

– Wyluzuj, bracie – Fuks klepie brata po ramieniu, próbując jakoś rozładować gęstniejącą atmosferę. – Nie wiem jak ty, ale skoro już i tak jesteśmy tu chwilowo uwięzieni, zamierzam wykorzystać każdą okazję na dobrą zabawę.

– Bierz przykład z brata, kwiatuszku – Ceriana momentalnie odzyskuje swój wigor i szeroki uśmiech. – A wy nie wzorujcie się na Iwianie, bo też wyrośniecie na takiego smutasa jak on – oświadcza na koniec i demonstracyjnie pociąga palcami swoje kąciku ust w dół. Rusza w stronę sir Fargona, a Iwian lekko czerwienieje na twarzy. – Zresztą, nie musisz uczyć się machać cepem. Ten rycerz ma o wiele większy asortyment "normalnych" rzeczy - krzyczy przez ramię.

Mimo że Ceriana jest już spory kawałek dalej, Iwian nadal nie rusza się z miejsca.

– Wszystko w porządku? – Fuks pytająco unosi brew, wyraźnie zmartwiony.

– Tak. Nie. Nie wiem. Po prostu... tak.

– Od kiedy jesteś taki niezdecydowany, co?

– To, co się tu dzieje, nie jest normalne. I nie mam zamiaru tego akceptować.

– Zbyt twardo stąpasz po ziemi, Iwian. Wyobraź sobie po prostu, że to tylko taki pokręcony sen.

– Umiem odróżnić jawę od snu.

– No to wyobraź sobie, że nie umiesz – Fuks wzdycha, wyraźnie już zirytowany. – Uspokój się, bo z tych swoich dąsów i tak nic nie wyniknie.

– Czy ty właśnie zacząłeś mnie cytować? – Iwian uśmiecha się półgębkiem.

– Nie moja wina, że tym razem to ty zachowujesz się jak dziecko. Chodźmy już, dobra? Nabrałem ochotę, by nauczyć się walki cepem.


---

Okazuje się (na nieszczęście Iwiana), że istnieje jednak coś takiego jak cep bojowy, czego Ceriana nie omieszka się mu wytknąć. Sir Fargon zaprowadził ich do zbrojowni - ciężkiego budynku ze scenami bitewnymi namalowanymi na ścianach. Początkowy entuzjazm Fuksa, Loty i Ceriany jednak szybko gaśnie. Fuks ulatnia się do Welirii, natomiast Lota pod opieką Ceriany (Iwian nigdy nie puściłby jej samej) udaje się do Złotka. Iwian zostaje więc sam na sam z ponurym sir Fargonem. Na początku czuje się nieco niezręcznie, lecz z każdą chwilą to uczucie znika.

Rycerz po wstępnym ocenieniu jego sylwetki i kondycji stwierdza, że miecz będzie dla niego zbyt ciężki, o czym informuje go mrukliwym głosem. Zamiast tego z głębi zbrojowni wyciąga zakrzywione ostrze, z jakim Iwian nigdy nie miał do czynienia.

– Szabla. O wiele bardziej lekka od zwykłego miecza, jednosieczna. Atakujesz tylko cięciami i pchnięciami, poruszasz się przód-tył i po okręgu, nie do boku. Pracujesz ręką i nadgarstkiem. Ciosy są zwykle słabsze niż od miecza – wyjaśnia lakonicznie, wyprowadzając go na gładką murawę przed budynkiem. – Nie radzę się nastawiać na jakieś wybitne osiągnięcia po niecałym tygodniu nauki. Aczkolwiek, jeżeli trafisz na Scenę twoje umiejętności mogą ulec przekształceniu. Zwykle na dużo lepsze. Dzisiaj jeszcze nie dam ci broni do ręki. Ćwiczymy podstawy. Pozycja wyjściowa. Nogi rozstaw na szerokość bioder, prawą nogą zrób wypad w przód. Lewą stopę wychyl na zewnątrz, ugnij lekko kolana i pochyl się do przodu. Nie aż tak. Dobrze.

Iwian czuje się nieco głupio w tej pozycji, zwłaszcza pod okiem sir Fargona.

– Pamiętaj, ruch przód-tył. Spróbuj najpierw dosunąć lewą nogę do prawej, a potem znów prawą do przodu. W tył na odwrót – sir Fargon demonstruje ruch, trzymając szablę wyciągniętą przed siebie w prawej dłoni. Lewą trzyma ugiętą blisko tułowia. Iwian próbuje to powtórzyć, lecz nogi mu się nieco plączą i czuje się nieswojo, udając, że trzyma w ręku szablę. Rycerz cmoka z niezadowoleniem. – Kolana ugięte, chłopcze, i nie podskakuj tak przy tym. To nie balet. 

Przez bardzo długi czas tak to właśnie wygląda: sir Fargon pokazuje mu jak się poruszać, a on próbuje nieudolnie to naśladować. A przynajmniej na początku. Iwian w końcu łapie rytm i porusza się z dużo większą swobodą. Może też miał coś z tym wspólnego fakt, że przestał się obawiać zbłaźnienia przed rycerzem. Sir Fargon nigdy się nie wyśmiewa, jego wzrok cały czas pozostaje poważny, gdy monotonnym głosem rzuca swoje uwagi.

Kiedy rycerz ogłasza przerwę, Iwian jest zdyszany i mokry od potu. Z ulgą siada na ziemi, przymykając oczy i przecierając czoło rąbkiem koszuli. Jego nowy nauczyciel podaje mu bukłak z wodą, który z wdzięcznością przyjmuje. Iwian uspokaja oddech, myśląc o pytaniu, które chce zadać. Jest nieco prywatne i (jak mu się zdaje) niegrzeczne. Mógłby właściwie pytanie skierować do kogokolwiek, jednak zwięzły sir Fargon nagle zdaje mu się najlepszym adresatem.

– Ile lat już tu tkwicie? – pyta w końcu z zauważalnym wahaniem w głosie.

Sir Fargon przez chwilę mu się przygląda, jakby się zastanawiał, czy w ogóle może zdradzić mu tą informację.

– Nie wiem – przyznaje wreszcie szczerze. – Ja trafiłem tu, gdy to miejsce zamieszkiwało może tylko ze sto osób? Na początku jeszcze liczyłem dni. Potem przestałem, a każdy zlał mi się w jeden.

– A nie chciałbyś wrócić?

– Teraz pewnie świat wygląda inaczej, ale jeśli jest choć w połowie tak okrutny, jak za moich czasów, to wolałbym zostać tutaj. Tu nic mi już nie może zagrozić.

– A Negatywni?

– Nie przedostaną się przez Mur, choć ostatnio podejrzanie często się tam kręcą. Zwłaszcza najstarsi. Tamta druga strona nie jest tak wspaniała jak nasza. Szczerze, to nie dziwię im się, że chcą się stamtąd wydostać.

– Ktoś nimi zarządza, tak jak Warinus tutaj?

– Nie powiedziałbym, żeby to działało, tak jak tutaj, ale gdybym miał wskazać władcę... Kościany Król. Znasz o nim opowieści, prawda?

Iwian kiwa głową. 

– Negatywni zwykle nie lubią słuchać niczyich rozkazów, są wolnymi duchami, jednak on...

– Chodzi o jego dar przemowy prawda? – pyta Iwian, przypominając sobie starą rymowankę dla dzieci. Mimowolnie wstrząsa nim dreszcz.

Kościany Król na kościanym tronie
Sączy słowa w pięknym tonie,
A każde słowo jak trucizna,
Po każdym zostaje w umyśle blizna.


---

- No nie wiem, Welirio - wzdycha Fuks, kręcąc się niespokojnie. - Nie czuję się w tym zbyt dobrze.

Ubrany jest w ciemne spodnie, białą koszulę i pomarańczową, ciasną kamizelkę, wyszywaną w granatowe wzory. Nigdy nie miał na sobie czegoś tak kolorowego, a co ważniejsze - kosztownego. Tuż obok leżą buty, których nawet nie ma odwagi założyć. Nie sądził dotąd nawet, że można bać się butów.

- Bzdury opowiadasz - Weliria przekręca głowę, kładzie dłoń na biodrach i przygląda mu się z pełnym samozadowolenia uśmieszkiem. - Zdecydowanie ci pasuje. Choć, zobaczysz.

Zaciska mu dłoń na ramieniu i prowadzi w głąb obszernej garderoby. Zatrzymuje się przed... jak to się nazywało? Fuks nie jest pewien, bo nigdy w życiu nie widział tego na oczy. To jest przeznaczone tylko dla najbogatszych.

- Ach, no tak, zapomniałam, że wy tam często nie wiecie wiele podstawowych spraw - mówi z rozbawieniem, zauważając, jak Fuks wytrzeszcza oczy. - To jest lustro, złociutki.

Fuks podchodzi bliżej. Po raz pierwszy ma okazję przyjrzeć się sobie tak uważnie. Po chwili krzywi się lekko, a jego odbicie robi to samo.

- Ja naprawdę tak wyglądam? - parska, obracając się wokół. - A ja się dziwiłem, że Mili mnie nie chciała. Rany, ale ja mam odstające uszy...

Weliria parska perlistym śmiechem. Fuks mimowolnie też się uśmiecha... i wtedy jego obraz w lustrze nie wydaje mu się już taki brzydki. Co więcej - zaczynają podobać mu się dołeczki, które powstały na jego policzkach. Weliria podchodzi bliżej i kładzie mu od tyłu ręce na ramionach. Jej odbicie wygląda jak zwykle nienagannie.

- Zbyt surowo się oceniasz, skarbie. Jestem pewna, że twoja Mili kiedyś przejrzy na oczy. A tak poza tym, jak ci się podoba twój nowy strój?

Fuks jeszcze raz przygląda się swojemu odbiciu.

- Chyba mi pasuje - stwierdza z niejakim zaskoczenie.

- Przecież ja to wybierałam - oświadcza bez skromności Weliria. - Tak zwrócisz na siebie uwagę. A to ważne, żeby przyciągnąć czyjąś uwagę. Bo chyba nie zmieniłeś zdania, co? Nadal chcesz zostać aktorem?

- Tak - oświadcza pewnie Fuks.

Nie robi tego jedynie dla siebie. To jest szansa. Szansa, by wreszcie przestać być kołem u wozu. Zwykle gdy brał się za jakąkolwiek robotę, kończyło się to jakimś niemalże niemożliwym wypadkiem, przez co wraz z rodzeństwem musieli pośpiesznie opuszczać miasto, zanim ktokolwiek coś zauważył. Tak jakby prześladowało go jakieś fatum.

Ale teraz czuje, że to jest to. Jego powołanie. Co jak co, ale granie niewiniątka opanował do perfekcji.

- Coś czuję, że się polubimy, złociutki.

---

Lota i Złotko przemierzają korytarze zamku, przypatrując się malowidłom na ścianach. Szukają jednego konkretnego, którego Lota jest niepomiernie ciekawa - obrazu Solmardów. Nie przeszkadza im to jednak w oglądaniu innych malunków. Nie spieszą się z poszukiwaniami, bo każdy z nich wydaje im się równie ciekawy co poprzedni.

– Myślisz, że to Weliria? – pyta Lota, zatrzymując się przed ilustracją małej dziewczynki siedzącej na barwnym dywanie. Jest ubrana w absurdalne ilości koronek. Uśmiecha się nieco zbyt szeroko, odsłaniając białe ząbki, a wielkie, szare oczy są skierowane na lalki w jej dłoniach.

Złotka przygląda się przez chwilę jej twarzy po czym kiwa głową, wskazując palcem na jastrzębi nos namalowanej dziewczynki.

– Faktycznie podobny – przytakuje Lota, już wędrując do kolejnego obrazu.

Nie potrafi rozpoznać przedstawionego na nim chłopaka. Wydaje się w wieku podobnym do Iwiana. Został uchwycony w momencie, gdy jego dłoń lekko muska ozdobny żyrandol zrobiony z kości jakiegoś zwierzęcia. Na ścianie w tle widnieją inne trofea myśliwskie. Młodzieniec ma chorobliwie bladą twarz, nieco przy tym zielonkawą. Widać, że trawi go jakaś choroba, lecz mimo to wydaje się być zadowolony.

– A tego znasz?

Złotko przygląda się obrazowi ze zmarszczonymi brwiami, lecz w końcu kręci przecząco mieniącą się czupryną.

– To Tyrius.

Dziewczęta drgają na dźwięk gardłowego głosu, który rozległ się niepokojąco blisko. Zaledwie parę metrów dalej stoi Jugrim, lustrując je spojrzeniem żółtych oczu. Złotko z uśmiechem kiwa wilkowi głową na powitanie i momentalnie się uspokaja. Lota wręcz przeciwnie. Jugrim podchodzi bliżej, górując nad nimi swoją zwalistą sylwetką. Siada na ziemi tuż obok nich, tak że niemal czują bijące od niego ciepło. Lota mimochodem chowa się za swoją koleżanką. Złotko wskazuje na malowidło, potem na siebie i bezradnie rozkłada ramiona.

– Nie dziwię się, że go nie znasz, skarbeńku – mówi Jugrim. – Trafił do Negatywnych.

Złotko robi ręką gest mówienia i ponownie rozkłada ręce.

– Może to tylko moje wymysły, ale jak dla mnie to ten skurczybyk zaliczył więcej niż jedną opowieść.

Złotko marszczy brwi. Lota wciąż udaje, że jej nie ma.

– Podstawową zapewne znasz – kontynuuje Jugrim. – O lekarzu, który zawarł umowę ze Śmiercią i próbował ją przechytrzyć. Takie próby nigdy nie kończą się dobrze.

Złotko kiwa głową, a Lota zaczyna wyglądać zaciekawiona zza jej ramienia. Dziewczynka nigdy nie słyszała tej opowieści.

– Może to tylko moje starcze wymysły, ale wydaje mi się, że Tyrius znalazł sposób, by znów wejść na Scenę. Powód jest banalnie prosty. Chciał stać się Pozytywny. Wysłuchuję opowieści każdej osoby, która trafia tu ze Sceny i powiem wam jedno, dziewczęta: zbyt wiele było podobnych z twarzy i charakteru do Tyriusa, by mógł to być przypadek.

– A teraz? Wiadomo kim jest? – odzywa się nieśmiało Lota.

– O ile się nie mylę... ostatni raz rozpoznałem go jako Kościanego Króla. Dam ci dobrą radę, malutka. Nie wchodź na Scenę, bo nie wiadomo, kiedy on znów wkroczy do gry. W kości powinien być całkiem dobry – rechocze Jugrim.

Lota wywraca oczami na niski poziom tego żartu. Niespecjalnie przejmuje się ostrzeżeniem. Starcze wymysły, o ile się nie mylę... te słowa były w pysku wilka zbyt niepewne i błahe, by wzięła je na poważnie. Jugrim wygląda na takiego, co wymyśla bajeczki tylko po to, aby kogoś przestraszyć. Przerobiła to już niejeden raz z Fuksem i nie zamierzała po raz kolejny dać się wkręcić. Złotko również nie wygląda na specjalnie przejętą. Uśmiecha się z pobłażaniem, co jeszcze bardziej upewnia Lotę w przekonaniu, że Jugrim po prostu taki ma charakter. Żartobliwo-straszący.

---

Kilka dni przed końcem ich wizyty trening szermierki przerywa Ceriana, oświadczając, że Iwian ma jej pomóc zrobić nowy naszyjnik z jarzębiny, bo stary zaczyna się psuć. Chłopak reaguje krótko mówiąc niechętnie, bo sir Fargon właśnie w prowadza go w tajniki ruchu szabli.

– Nie możesz poprosić Welirii czy coś?

– Twój brat ją zagarnął – oświadcza, zaczynając ciągnąć go za ramię.– Nie wypada odmawiać damie, kwiatuszku.

– Jeżeli ty jesteś damą, to ja jestem krasnalem.

– Wszystko się zgadza. Jesteś ode mnie niższy. Idziemy.

W końcu Ceriana wychodzi na swoje. Zabiera go na pogranicze ogrodów i łąk, gdzie jarząby utworzyły niewielki zagajnik. Iwian przez całą drogę nie może przestać porównywać swojego wzrostu z Cerianą i ze zdumieniem zdaje sobie sprawę, że faktycznie jest od niego minimalnie wyższa. Dotychczas w ogóle nie zwracał na to uwagi, ale fakt faktem: jego męska duma trochę ucierpiała na tym odkryciu.

Siadają w cieniu jarząbów. Ceriana podaje mu igłę z nicią i każe nawlekać owoce. Sama robi to samo, uprzednio wieszając stary naszyjnik na gałęzi. Pan Lorr od razu zaczyna się nim interesować. Wspina się na gałąź i co chwila trąca go łapą. Przed niezręczną ciszą chroni ich tylko skoczna melodia nucona przez Cerianę, która najwyraźniej nie odczuwa panującej kłopotliwej aury.

– Fuks nie jest waszym prawdziwym bratem, prawda? – pytanie Ceriany nagle rozrywa powietrze, wprawiając Iwiana w niemałe zaskoczenie.

– Nie – przyznaje w końcu. – Skąd wiesz? Kot ci napisał?

– Kwiatuszku, bardzo łatwo się domyślić. Strasznie od was odstaje. Ciemniejsze włosy, delikatniejsza uroda, bardziej tyczkowata sylwetka... no i nie ma waszej szerokiej szczęki. To naprawdę się rzuca w oczy, kwiatuszku. Jak to się stało?

– Powiedzmy, że dołączył do nas przez pewne... niezbyt dobre wydarzenia.

Ceriana czeka na dalszy ciąg wyjaśnień, jednak te nie nadchodzą. W końcu wzdycha cicho.

– Nie chcesz, nie mów, nie będę niczego wyciągać siłą. W każdym razie was polubiłam. Pewnie ostatecznie wylądujecie tu z nami, w Pozytywce.

– Nie zamierzam pojawić się tu trzeci raz. Ani nawet drugi.

- Każdy tak mówi - Czeriana macha ręką. - A potem wszyscy wracają i są tu szczęśliwi. Tu jest o wiele lepiej niż tam.

Iwian nie jest tego taki pewien po rozmowie z sir Fargonem, ale postanawia milczeć na ten temat. Zamiast tego pyta:

– Negatywnym też jest tu dobrze?

Tym razem to on ją zaskoczył. Ceriana jednak odzyskuje rezon znacznie szybciej.

– Nie, ale to dobrze. Zło powinno być karane. Jeżeli chcesz, to zabiorę cię na mur, żebyś mógł zobaczyć Negatywkę.

– A co gdybym to ja bym był tym złym?

– Nie żartuj sobie! Jestem absolutnie pewna, że jesteś dobry.

– Przecież ledwo mnie znasz.

– Ale to widać, zwłaszcza gdy próbujesz chronić swoje rodzeństwo. Czasami nawet z tym przesadzasz, swoją drogą, ale i tak wychowałeś ich na świetnych ludzi. Uwielbiam ich.

- Bez obrazy, ale ty lubisz chyba wszystkich.

Ceriana parska śmiechem.

- Może faktycznie ja nie mam się co wypowiadać. Ale taka na przykład Filema. Ona to dopiero jest ciężka w obejściu. Raz na jakiś czas robimy nawet zakłady z Welirią, która ją bardziej wkurzy.

- I kto wygrywa?

- Zwykle ona. Jest w tym dobra. Ale nieważne, schodzimy z tematu! Gdyby Filemie nie spodobała się Lota, nigdy nie pozwoliłaby jej spotykać się ze Złotkiem. Zresztą, młoda u wszystkich robi furorę, uwierz mi.

– A Fuks?

– Weliria mu niedługo założy kółeczko adoracji. Gada o nim tak dużo, że robię się zazdrosna.

Iwian uśmiecha się pod nosem.

– Daj już to, wystarczy – mówi Ceriana, wyciągając ręce po nawleczoną przez niego jarzębinę. Przez chwilę splata ją ze swoim własnym łańcuchem i już po chwili wkłada nowy naszyjnik przez głowę. Następnie posyła Iwianowi pełen zadowolenia uśmiech. – Dzięki za pomoc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top