22. Początek

- Masz mi coś do powiedzenia?

Chłód w głosie Kościanego Króla sprawa, że Iwian mimowolnie się wzdryga. Milczy, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.

- Zawiodłem się na tobie.

To nie powinno zaboleć. Ale boli. Iwian próbuje wyprzeć to uczucie, lecz równie dobrze mógłby próbować rozwalić mur za pomocą brzozowej witki.

- Myślałem, że dzięki tobie obejdziemy się bez przemocy - kontynuuje Kościany Król. - Widać się przeliczyłem. To twoja ostatnia szansa, Iwianie. Czy dowiedziałeś się czegoś wartościowego?

Przez chwilę Iwianowi cisną się na usta dwa słowa - Pan Lorr. Udaje mu się powstrzymać odruch wypowiedzenia ich na głos.

- Nie, drogi królu.

- Ach tak? - lustruje go spojrzeniem, stukając kostkami w oparcie tronu. Nagle nieruchomieje. Cisza aż boli w uszach. Są tu sami. Cała hałaśliwa zgraja Negatywnych mości się już w zamku, urządzając bijatyki o pokoje. Tylko dwaj strażnicy w kapturach chuchają na kark Iwiana - Wyrwałeś się - stwierdza Król.

Iwian czuje oplatające go macki strachu.

- Co masz na myśli, mój panie?

Wtedy Kościany Król zaczyna się śmiać. Głośno, basowo i bez skrępowania. Na ramionach Iwiana pojawia się gęsia skórka.

- Powiem ci szczerze, że przez chwilę się nabrałem - rozbawienie w głosie Króla jest o wiele bardziej przerażające, niż jego wcześniejsza powaga. - No cóż, wylądujesz razem z resztą Pozytywnych czekających na przesłuchania. Jeśli zataisz coś przed nami, nie będzie to dla ciebie zbyt przyjemne. To twoja ostatnia szansa na wyjście z tego z twarzą... później czeka się już tylko jej skórowanie.

Czy to był żart? Zresztą nieważne. Iwian uparcie zaciska usta.

- Twój wybór.

Król klaszcze w dłonie, wydając przy tym klekoczący dźwięk. Strażnicy chwytają Iwiana pod ramiona i prowadzą w stronę zamku. Zanim jednak wchodzą do środka, mijają dziesiątki włóczni wbitych w ziemię. Na czubki każdej z niej nabita została czyjaś głowa. A wśród nich Iwian zauważa znajomą czapkę błazna i zdeformowany uśmiech. Na zamkowych murach, tuż za włóczniami, wypisane czerwienią widnieje jedno, jedyne słowo.

Buntownicy.

***

Zamykają go wraz z innymi Pozytywnymi w kompleksie piwnic wystarczająco wielkim i poplątanym, by uznać go za labirynt. Kręci się w kółko korytarzami, próbując odnaleźć jakąś znajomą twarz. Słyszy płacz, wzburzone pokrzykiwania nawołujące do walki, kłótnie i lament. Widzi istoty wpatrujące się pustym spojrzeniem w przestrzeń, krążące po podziemiach w poszukiwaniu swoich przyjaciół lub po prostu kręcące się bez wyraźnego celu. Niektórzy są ranni. Powietrze jest przesycone metalicznym zapachem. Czuje wściekłość wibrującą w powietrzu, tak jakby piwnice wypełniały roje podjudzonych os. Nikt z nich nie wygląda już jak pozytywny bohater.

Wiele czasu mija, nim zauważa w oddali jaskrawoczerwony odcień. Ceriana siedzi pod ścianą, ściskając kurczowo w zbielałych dłoniach kawałek swojej sukienki. Tuż obok leży Jugrim, z łbem na jej kolanach. Przy jego boku Iwian zauważa żelazny kaganiec. Nigdzie w pobliżu nie widzi Welirii ani sir Fargona. Iwian z wahaniem podchodzi i siada obok Ceriany tak, że stykają się ramionami. Już ma się odezwać, gdy Jugrim robi to za niego:

- Przesłuchują Warinusa.

Ceriana rzuca chłopakowi spłoszone spojrzenie. Wtedy z całą mocą uświadamia sobie, co tak naprawdę Jugrim chciał przekazać. Przesłuchują. Po jego kręgosłupie przebiega dreszcz, gdy przypomina sobie włócznie przed pałacem. Jeżeli Warinus nie powie nic wartościowego...

- A Weliria? I Fargon?

- Komuś spodobała się Wela. Chyba chciał się trochę zabawić - Jugrim wykrzywia pysk, a z jego gardła dobiega głuchy warkot. - Widziałem to. Sir Fargon próbował ją bronić. Nie mogłem im pomóc. Byli daleko, a mi założyli to - prycha z pogardą, trącając potężną łapą kaganiec. - Ceria później mi to zdjęła. A oni... nie wiem. Straciłem ich z oczu. Zabrali ich gdzieś, a Cerię przekazali prowadzącym mnie dziwadłom. No i jeszcze Złotko... Negatywni odnieśli rany. I wybrali najprostszy sposób, żeby je uleczyć - wilk pociąga nosem i wydaje z siebie cichutkie skomlenie. Ceriana jak w transie wyciąga rękę i drapie Jugrima za uszami.

- Iwian? Myślisz, że Pan Lorr mówił prawdę? - pyta cicho dziewczyna. Spogląda na niego smutno i błagalnie. Jakby prosiła, aby skłamał.

- Wiesz, że tak.

Ceriana opiera głowę o ścianę, przymykając oczy.

- Nie znajdziemy wyjścia, zanim to się stanie. W dodatku pewnie tylko on może je otworzyć. Przechytrzył nas jakiś głupi kot - cień rozbawienia pojawia się w jej głosie. - Niezbyt to chwalebne, co?

***

Ciemna sylwetka wspina się po zboczu. Każdemu ruchowi towarzyszy cichutki szmer przesypującego się piasku. Coś porusza się na ramionach postaci. Blask księżyca odbija się od pary srebrnych guzików.

***

- Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec - przyznaje Iwian, jednak bez żalu. Już za późno. Właściwie za późno było już, gdy Lota zobaczyła pierwsze światła. Gdy cofa się pamięcią wstecz, przyznaje sam przed sobą, że zawsze potoczyłoby się to tak samo. Gdyby tylko wtedy wiedział, gdyby bardziej to przemyślał... ale nie wiedział, a myślenie i tak by nic nie dało. Ogród został skonstruowany, by wabić do siebie ludzi. Wszyscy tu byli jak ćmy lecące do światła, tylko po to, by się spalić.

***

Na ścianę domu pokrytego dziecięcymi malunkami rzucają się dwa cienie - jeden ludzki, a drugi przypominający bezkształtną masę wszystkich stworzeń świata. W końcu drugi cień przestaje się zmieniać, przybierając stałą postać - wielką, z cienkimi nogami i zgarbionym tułowiem porośniętym kędzierzawą sierścią. Kilka par oczu wpatruje się w majaczący w oddali zamek.

***

- Dobranoc, kwiatuszku - szepcze Ceriana, opierając się o ramię Iwiana. Jugrim oddycha spokojnie na jej kolanach.

- Dobranoc, Iana.

***

Istota przymyka oczy, rozpoczynając koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top