21. Spotkanie ze Stwórcą
Następne dni przynoszą im tylko rosnącą irytację.
Tamtan wymknął się w z zamku, by nie budzić podejrzeń Negatywnych swoją nagłą nieobecnością. Iwian powiedział pozostałym o ich nowym sprzymierzeńcu, lecz (tak jak się spodziewał) nie zareagowali zbyt optymistycznie. Zwłaszcza Ceriana prychała najgłośniej. Być może miało to związek z tym, że wciąż jeszcze nie do końca uwierzyli w jej teorię. Choć co prawda budzi ona lekki niepokój. Lecz co najgorsze - muszą czekać.
Nie mogą wydostać się z zamku, by odnaleźć wyjście lub przynajmniej Pana Lorra. Od Tamtana nie dobiegają żadne wieści. Iwian musi się kryć po kątach jak jakaś mysz. W dodatku od czasu do czasu czuje ucisk w głowie, tak jakby Kościany Król wszedł do jego głowy i próbował go pośpieszyć. Wszyscy siedzą jak na szpilkach, chcąc zrobić... no cokolwiek. Byleby coś zdziałać.
Okazja nadarza się jednak dopiero po kilku tygodniach. Ceriana wbiega do nieużywanej spiżarni, w której ostatnimi czasy Iwian nocował na prowizorycznym posłaniu ze słomy i starych prześcieradeł, targając na plecach płócienny worek. Rzuca go na podłogę. Rozlega się dziwaczne plaśnięcie.
- Co ty...? - Iwian urywa, słysząc z wnętrza worka prychnięcie. Podnosi wzrok na Cerianę. - Nie.
- Tak - oznajmia z triumfem. - Pilnuj tego. Biegnę po pozostałych.
Iwian zostaje sam na sam z workiem. Od czasu do czasu coś porusza się w środku i prycha. Chłopak niepewnie siada obok. Wylot worka jest zasupłany tak wymyślnie, że aż zwątpił otworzenie go bez użycia noża, lecz to ani odrobinę go nie uspokaja. Nie to, żeby wierzył Cerianie. No ale jednak... no dobra, może trochę, tak tylko ciupinkę wierzy... Zanim do końca zaczyna panikować, Ceriana wraca z Weilirią i sir Fargonem.
Zamykają jedyne wyjście ze spiżarni, a rycerz opiera się o nie, stając na straży. Weliria siada w melodramatycznej pozie na krześle z krzywymi nogami, a Ceriana jakimiś cudem odwiązuje worek. Przez chwilę trzyma go wciąż zamkniętego w zaciśniętych kurczowo dłoniach, oddychając głęboko... po czym po prostu wywraca go do góry nogami, a Pan Lorr z nieprzyjemnym dźwiękiem ląduje na kamiennej podłodze. Ceriana pośpiesznie i jakby ze strachem cofa się do Welirii i Iwiana.
Pan Lorr jak gdyby nigdy nic podnosi się po tym dość bolesnym upadku, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Siada pyszczkiem do nich z elegancko podwiniętym ogonem. Wtedy dopiero przygląda się wszystkim znudzonym wzrokiem, przechylając nieco na bok swoją głowę w wyrazie zaciekawienia.
- Mów - rozkazuje Ceriana. Głos jej lekko drży.
Minuty mijają w ciszy, potęgując panujące w pomieszczeniu napięcie. Zanim jednak w ich umysłach do końca zasiewa się zwątpienie, Pan Lorr odzywa się z rozbawieniem:
- Jesteście pierwsi.
Iwian próbuje nie dać po sobie poznać, że jest zaskoczony. Myślał, że minie sporo czasu, nim pod przymusem wydobędą z niego jakiś sensowny dźwięk. Tak coś około wieczności, bo przecież Pan Lorr nie potrafi mówić. Niby-kot wydaje się jednak nagle skory do rozmowy, co wcale nikogo nie uspokaja. Tym bardziej, że słyszy w jego mrukliwym, głębokim głosie nutę drwiny.
- W czym pierwsi? - pyta Weliria z miną wyrażającą coś pomiędzy "co tu się właściwie dzieje" i "lepiej żeby to był tylko żart".
- W wielu rzeczach, moi drodzy. Jako pierwsi zdołaliście obalić Srebrny Mur. Jako pierwsi odrzuciliście spory między Pozytywkanami a Negatywkanami dla wspólnego celu. Jako pierwsi domyśleliście się choć części prawdy - Pan Lorr kieruje swój wzrok w stronę Ceriany, a w jego oczach pobłyskuje... szacunek? - Niestety, ktoś już kiedyś znalazł Dolę i moje skarby, więc z przykrością wręczam wam drugie miejsce. A szukanie wyjścia? Za każdym razem pod koniec go szukają, więc nie zaskoczyliście mnie specjalnie.
- Urządzasz sobie jakiś ranking poziomów desperacji, czy co? - prycha Ceriana, krzyżując ręce na piersi.
- Ależ skądże, moja droga. Ja po prostu przedstawiam fakty. Nie myśleliście chyba, że wasza grupa była tu pierwsza? - pyta Pan Lorr przymilnym pomrukiem, doskonale wiedząc, że jest zupełnie na odwrót.
- Co to niby ma oznaczać?
- Myślę, że mimo pozorów jesteś na tyle inteligenta, by to zrozumieć, czyż nie?
Ceriana czerwienieje na twarzy. Nie do końca wiadomo czy ze złości, czy zawstydzenia.
- Raczej trudno byłoby mi zbudować to wszystko. Mur, zamek, domy... nie jestem w tym dobry. Wracając do sedna sprawy: z żalem stwierdzam, że niedługo przyjdzie także wasz koniec. Uwierzcie, że nie sprawia mi to radości - Pan Lorr kieruje melacholijne spojrzenie na Cerianę. - Sami mieliście w końcu dość życia, nieprawdaż?
- Mieliśmy dosyć życia tutaj, a nie w ogóle - mówi ze złością Ceriana.
- Sądzę, że to byłoby nierozsądne. Na zewnątrz zostaniecie potraktowani o wiele gorzej niż tu, przeze mnie. Uznają was za wariatów, dziwadła, duchy lub za demony. Spalą was na stosie, przebiją kołkami, wystawią na pokaz w gabinecie osobliwości... Tutaj po prostu wasza era się skończy, tak jak skończyła era waszych poprzedników. Zachowam sobie tylko paru z was na przyszłość - pyszczek Pana Lorra rozciąga się w nienaturalnym dla kotów uśmiechu. - Ten świat nie jest gotowy na niektóre historie. Ale później? Tak... to będzie wielkie.
- Chcesz urządzić na nas rzeź? - syczy w jego stronę Weliria, zaciskając pięści. - A resztę zatrzymać sobie jak jakieś zabawki?
Iwian blednie na twarzy.
- Kukły...
- Nawet nic nie poczujecie - zapewnia Pan Lorr, majtając beztrosko ogonem. - Już poczyniłem odpowiednie przygotowania, zanim się tu u was zjawiłem z wizytą. Wystarczy, że mnie wypuścicie, a wasz koszmar się skończy.
- Aż tak nam się nie spieszy do samobójstwa. Wypuść nas stąd! Co to dla ciebie za problem?
- Gdybym was stąd wypuścił, pamięć o waszych historiach by zaginęła. A tego nie chcemy, nieprawdaż? Nie dyskutujcie ze mną. Przecież czujecie, jak to się skończy. Bez względu na to co zrobicie.
Kot milknie, a jego ogon nieruchomieje.
- Po co nam to mówisz? I po co tu wróciłeś? - pyta nagle Iwian. - To bez sensu.
- Tylko pozornie - odpowiada Pan Lorr. - Jesteś bardzo ciekawym przypadkiem Iwianie. Ty i twoje rodzeństwo. Wasza historia zaczęła pisać się jeszcze, zanim jeszcze tu trafiliście. I wciąż trwa.
Iwian zaczyna bać się lśnienia w oczach kota. Robi mu się niedobrze.
- Gdybym tu nie przyszedł i z wami nie porozmawiał, ta opowieść miałaby zbyt duże braki. Mam co do was dobre przeczucie, więc nie chciałbym tego zepsuć - Pan Lorr na chwilę milknie, nadstawiając uszu. - Już tu idą.
Po chwili oni też to słyszą: kroki, szczęk broni i krzyki rannych. Dźwięki z każdą chwilą robią się coraz wyraźniejsze.
- Negatywni - szepcze Ceriana, a wszyscy jak na komendę milką i zaczynają nadstawiać uszu.
Minuty mijają, dźwięki się zbliżają. W końcu ktoś próbuje otworzyć drzwi, jednak sir Fargon mocniej się o nie opiera. Negatywni chyba próbują wywarzyć drzwi z barku i szarpać za klamkę, być może sądząc z początku, że drzwi się po prostu zacięły. Ich niewiedza nie trwa jednak długo.
- Otwierać! Wiemy, że tam jesteście!
Weliria pośpiesznie podkłada krzesło pod klamkę, by je zablokować i również opiera się o drzwi.
- Słuchajcie uważnie - mówi Iwian nieco drżącym głosem - rozdzielą nas. Was uwiężą. Mnie na pewno zaprowadzą do Króla. Gdyby nie kryli się z tym, że jestem ich sojusznikiem, udawajcie wściekłych i zdradzonych.
- Nie ma problemu - mówi ponuro Weliria.
Ktoś po drugiej stronie wreszcie wpadł na pomysł wzięcia rozpędu. Zamek się wyłamuje, drzwi popychają Welirę i Fargona na ścianę. Ogromny mężczyzna upada na kolana siłą rozpędu, omal nie przygniatając przy tym Pana Lorra, który jakimś cudem zdążył umknąć. Za nim wtaczają się jego kompani. Nie mija nawet parę sekund, gdy zostają przez nich unieruchomieni.
Żaden z Negatywnych nie zawraca sobie głowy czmychającym spod nóg kotem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top