19. Witane i żegnane
Okazuje się, że Negatywni całkowicie otoczyli zamek Warinusa, więżąc wszystkich Pozytywnych wewnątrz. Iwian nie jest jakoś szczególnie zaskoczony. Spodziewał się tego oczywiście. Ale na pewno w nie takiej skali.
Negatywka zieje teraz pustką, lecz tutaj ludzie i odrażające istoty tłoczą się jak mrowie owadów wokół padliny. Widzi skrzydlate jaszczury wielkości krowy, ociekające śluzem i zionące zgniłym oddechem. Skrępowane przez grube łańcuchy szamotają się nieustannie, próbując odgryźć głowę każdemu, kto zbliży się zbyt blisko. Widzi bijatykę ludzi dwa razy większych od niego, ze zdeformowanymi twarzami i żywym ogniem w oczach. Widzi karłów próbujących podebrać sobie nawzajem skarby, staruszki handlujące truciznami, czarownice o garbatych plecach i mnóstwo, mnóstwo jeszcze bardziej odstręczających rzeczy.
Teraz Mortelle wydaje mu się milutka i niegroźna. Nic nieznacząca kropla w morzu łajdactwa i niegodziwości.
Ciężko mu zachować obojętną twarz, gdy Tamtan prowadzi go przez tę hałastrę, by złożyć raport dla Kościanego Króla. Czuje ucisk w żołądku na samą myśl o nim. Boi się, strasznie się boi, że znów zostanie osaczony, uwięziony w skorupie ślepo wykonującej rozkazy.
- Na twoim miejscu uważałbym na tych najbardziej niepozornych - mruczy Tamtan pod nosem, a Iwian dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że słowa były skierowane go niego. Postanawia, że najlepszą odpowiedzią będzie milczenie.
Kościany Król rezyduje pod baldachimem ustawionym na kolumnach z piszczeli. Ktoś przeniósł tu jego tron (a być może nawet zbudowano go od nowa). Tamtan klęka przed nim na jedno kolano, co Iwian od razu powtarza. Zastanawia się, czy powinien spojrzeć w oczodoły Króla. Z jednej strony mógłby ponownie przejąć nad nim panowanie, a z drugiej - byłoby to mocno podejrzane, gdyby na niego nie spojrzał. Dobrze pamięta, jak poprzednim razem się w niego wpatrywał.
Powoli unosi wzrok, podnosząc się z ziemi.
Kościany Król go obserwuje, a on obserwuje niego. Patrzy w te czarne dziury i czuje bolesne wręcz przyciąganie, jakby jego ciało tęskniło za zniewoleniem. Patrzy, a jego głowa staje się coraz bardziej pusta i...
Król odwraca wzrok na Tamtana.
Iwian z trudem powstrzymuje chęć wzięcia głębokiego haustu powietrza. Dotychczas nie zdawał sobie sprawy, że płuca miał ściśnięte, jakby długo przebywał pod wodą.
Udało się.
Udało się!
Powstrzymuje uśmiech cisnący mu się na usta.
- Mów - rozkazuje Król, patrząc na roztrzęsionego Tamtana.
Głos cyrkowca okazuje się równie drżący, co jego dłonie. Ciężko cokolwiek powiedzieć o wyrazie twarzy Króla. Goła czaszka raczej nie może przekazywać emocji, przez co jeszcze trudniej jest Tamtanowi zebrać się w garść. Nie ma pojęcia, czy władca jest zadowolony, czy wręcz przeciwnie. Być może stresuje go też fakt, że nie może przerzucać pomiędzy palcami swoich błyskotek z tego względu, że Król tego nie lubi. Kiedy wreszcie kończy swoje wyjaśnienia, wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać.
Kościany Król przez chwilę milczy, wpatrując się w przestrzeń. Potem jego wzrok spoczywa na Iwianie.
- A ty co mi powiesz?
- Wszystko co zechcesz, drogi królu.
Odpowiedź przychodzi mu tak naturalnie, że aż sam jest zdziwiony. Być może jego podświadomość wciąż jest częściowo pod wpływem Króla, podszeptując mu właściwe słowa.
- Czy kiedykolwiek w twojej obecność padły słowa o wyjściu?
- Nie, mój panie.
- A czy widziałeś coś podejrzanego, coś co mogłoby nas skierować w stronę wolności?
- Chyba nie, wasza wysokość.
- Wielka szkoda - mówi Kościany Król z takim żalem w głosie, że Iwian mimowolnie zaczyna martwić się, że go zawiódł. - Pozytywni ci ufają, prawda?
- Nie mają powodu, by tego nie robić.
- Doskonale - Król składa smukłe, kościane palce. - Mam dla ciebie nowe zadanie. Tutaj nie na wiele się przydasz. Spróbuj dostać się do zamku. Jeżeli ci się to uda, popodsłuchuj prywatne rozmowy, zdobywaj informacje, bądź moim szpiegiem. Gdy dowiesz się czegokolwiek wartościowego, wyrzuć raport przez okno wychodzące na ogrody.
- Nie umiem pisać, wasza wysokość - mówi Iwian przepraszająco.
- W takim razie, zamiast tego wystaw coś czerwonego przez okno. Nasi zwiadowcy do zauważą. To im masz przekazać wiadomość. Oprócz tego, codziennie wieczorem wyrzuć coś białego. To będzie znaczyło, że jeszcze cię nie zdemaskowali.
- Zrobię jak każesz, dobry królu.
- Chcę żebyś wiedział, Iwianie, że jesteś jedną z najcenniejszych kart w mojej tali. I przyszła najlepsza pora, by jej użyć.
Iwian uśmiecha się przymilnie, czując się dumnym z wątpliwego komplementu. I ta sama duma jednocześnie napawa go wściekłością, że głos Króla wciąż tak na niego oddziałuje.
- A więc: do dzieła, mój drogi. Tamtanie, chcę żebyś zaprowadził go do najmniejszego wejścia. Sądzę, że nasz Iwian powinien się zmieścić. Pilnuje go tylko jeden strażnik. Pokonanie tego małego problemu przez Iwiana nie wzbudzi w Pozytywnych podejrzeń. Mój zaufany pomocnik pójdzie z wami, żeby przekazać strażnikowi moją wolę. Zaczyna się ściemniać, to idealna pora, by wykonać nasz plan.
- Jak sobie ż-życzysz, wasza wysokość.
Tamtan kłania się w pas, podzwaniając swoją czapką. Iwian jak cień powtarza jego ruch i obaj tyłem wycofują się sprzed oblicza władcy.
Za nimi w ciszy podąża zakapturzona postać.
***
Przed małymi drzwiczkami z małą klameczki siedzi rozwalony równie mały, naburmuszony karzeł. Na ich widok spluwa z pogardą na ziemię i zaczyna dłubać ostentacyjnie między krzywymi zębami. Najwidoczniej nie zauważa stojącego w cieniu posłannika.
- Mamy rozkazy od Kościanego Króla – odzywa się Tamtan, starając się nie okazywać zdenerwowania. – Ten chłopak ma wejść do środka.
- Hm, tak? – chrząka karzeł. – A z jakiej to niby racji, szto?
- Nie mogę mówić o poufnych sprawach bez zgody Króla – mówi zgodnie z prawdą Tamtan.
- Sraty pierdaty. Śmierdzi mi tu podstępem. Jak ciem zapodam do szefostwa to tak łatwo siem nie wywiniesz, nie?
- Szefostwo wie – posłannik Króla odzywa się po raz pierwszy, wychylając się nieco z cienia. Jego głos brzmi jak wizg lodowatego wiatru, a twarz spowija czarna maska, zza której błyskają jedynie białka błyszczących oczu.
Karzeł mimowolnie się wzdryga i od razu schodzi z tonu. Wstaje też z ziemi dla oddania szacunku.
- Nie, to nie – mówi potulnie, spuszczając głowę. – Ostrożności nigdy za wiele.
- Na tę chwilę musisz udawać ogłuszonego – świszczy głos zza maski. – dopóki nie wpuszczą go do środka. Niech myślą, że cię powalił.
- To chuchro miałoby mnie capnąć? – karzeł znów spluwa na ziemię. – Prędzej zajęce zaczną latać, machając swoimi uszami.
- To nie podlega dyskusji.
- Trza to trza – burczy karzeł. Idzie kawałek dalej i pada na ziemię z teatralnie wywalonym jęzorem. – Mosze byś?
- Skończ pajacować – mówi z niesmakiem posłannik. – Liczę, że dalej sobie poradzicie.
Mężczyzna znika w mroku. Karzeł wciąż nie rusza się z ziemi (ale przynajmniej schował język). Tamtan zerka na Iwiana, tarmosząc w rękach jakiś wisiorek.
- Będę cię obserwował zza krzewów – mamrocze pod nosem. – Będę cię osłaniał, gdyby coś poszło nie tak.
Karzeł prycha.
- Trupy nie wzdychają - rzuca w jego stronę Tamtan, lecz nie wychodzi to tak efektownie przez wciąż drżący głos.
Karzeł znów prycha.
- No dobrze – stwierdza Iwian, starając się nie okazywać stresu. Tamtan znika w krzakach.
Iwian podchodzi do maleńkich drzwi i próbuje je otworzyć. Oczywiście ani drgną. Puka więc delikatnie, uważnie nasłuchując czegokolwiek po drugiej stronie. Cisza trwa zdecydowanie zbyt długo jak na jego napięte nerwy.
Przecież tego nie otworzą. To byłoby bez sensu.
Wtedy słyszy cichutki chrobot przy swoich kolanach. Zerka w dół i widzi małą, białą myszkę wyglądającą przez dziurkę w drzwiach. Jest tak zaskoczony, że nawet nie waży się drgnąć. Mysz przez chwilę porusza noskiem, kręci uszami i rozgląda się na boki, po czym chowa łepek z powrotem do dziury.
Przez chwilę nic się nie dzieje. Potem drzwi gwałtownie się otwierają, omal nie trafiając przy tym w Iwiana. Czyjeś ramię wciąga go do środka w mało delikatny sposób. Słyszy trzask drewna. Wszystko trwało zaledwie parę sekund.
W korytarzu jest ciemno. Tylko pojedyncza pochodnia trzymana przez ogromnego mężczyznę rozświetla mrok. Po chwili wzrok Iwiana przyzwyczaja się do światła i ze zdumieniem zdaje sobie sprawę, że kuca przy nim sir Fargon ze swoją ponurą miną.
- Nie powinieneś wracać.
Iwian przygląda się jego surowej twarzy, na którą pochodnia rzuca osobliwy blask, wydobywając zmarszczki i zmęczenie w jego oczach.
- Wiem.
Podnoszą się z ziemi. U jego stóp przebiega myszka i znika w jakiejś norze. Sir Fargon opiekuńczym gestem kładzie mu dłoń na ramieniu i prowadzi w głąb korytarza.
- Spodziewaliśmy się ciebie. Doszliśmy do wniosku, że skoro Fuks się pojawił, ty też znajdujesz się w pobliżu. – mówi wprost. – Inaczej nigdy nie zareagowalibyśmy na pukanie. Już wielokrotnie próbowali się w to z nami bawić.
Iwian czuje gorycz na języku i powoli gotującą się w nim wściekłość.
- Dlaczego nic nie zrobiliście? – pyta ostro, zatrzymując się w miejscu. - Dlaczego pozwoliliście mu... - słowo nie chce mu przejść przez gardło.
- To nie była nasza decyzja. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy by do tego nie doszło. Warinus nie chciał ryzykować.
Iwian po raz pierwszy słyszy w głosie rycerza pogardę. Dotychczas każdemu okazywał szacunek, a już zwłaszcza Warinusowi. Teraz jednak widzi rozpalającą się w rycerzu iskrę buntu.
- Wpuściłem cię tu wbrew jego rozkazom – przyznaje otwarcie. – Po tym, co się stało z Fuksem stracił na wartoścu u wielu osób. Nawet Ceriana przestała się do niego odzywać. To go bardzo rozzłościło. Lepiej, żeby na razie się o tobie nie dowiedział.
Iwian kiwa głową, przełykając swój gniew. Już nic nie zdziała. Stało się.
Sir Fargon prowadzi go do pomieszczenia, którego jeszcze nie widział. Wygląda to tak, jakby ktoś wyrzucił zawartość kilkuset szaf i stworzył z tego labirynt. Rycerz sprawnie porusza się między wieszakami i stoliczkami ze świecami, które rozświetlały to dziwaczne miejsce. W powietrzu wirują drobinki kurzu. Pachnie starością.
Spośród ubrań wyłaniają się nagle kanapy i nieduży stoliczek. Ceriana siedzi tam z przygaszoną miną wpatrując się w dogasający ogarek świecy. Weliria przysypia, opierając się na jej ramieniu w mało eleganckiej pozycji. Obie wyglądają, jakby przygasały wraz z tą świecą. Maki we włosach Ceriany i jej naszyjnik zniknęły, zapewne więdnąc już dawno temu. Wygląda przez to dziwacznie, jakby wraz z objętością fryzury straciła część swojej osobowości. Weliria również zrezygnowała ze swych wymyślnych strojów, przywdziewając bardziej stonowaną i nijaką sukienkę.
Ceriana podnosi wzrok, słysząc ich kroki. Przez krótki moment patrzy na nich w milczeniu. Potem na jej twarzy wykwita emocja, której Iwian najmniej się spodziewał - wściekłość.
- Ty... - cedzi, zaciskając zęby. Podrywa się z siedzenia, budząc przy tym zdezorientowaną Welirię. - Mówiłam ci, żebyś nie wracał - jej głos jest cichy, lecz ostry jak katowski topór.
Podchodzi do niego, wyginając palce w szpony i wyciągając je przed siebie, jakby chciała go udusić. Iwian zaczyna się obawiać, że znów dostanie ataku szału.
Ona jednak ma inne plany.
Zamiast go zaatakować, mocno go obejmuje, wyciskając mu powietrze z płuc.
- Ale dobrze cię widzieć - szepcze mu do ucha.
***
Tamtan wkracza na targane śnieżycą pustkowie. Szron szybko osiada na nim i na dźwiganym worku. Jego ubranie przesiąka lodowatą wodą, nieprzystosowane do takiego klimatu. Odsłonięta skóra czerwienieje, a ręce drętwieją, zanim dociera do dziury w zamarzniętym jeziorze. Z trudem zdejmuje ciało Mortelle z ramienia. Upuszcza je do przerębla.
Zwłoki z nieprzyjemnym pluskiem upadają na powierzchnię wody, niszcząc cienką warstewkę lodu, który już zdołał utworzyć się w wyrąbanej wcześniej dziurze. Woda barwi się na czerwono. Ciało przez krótką chwilę unosi się na powierzchni. Tkanina worka zaczyna nasiąkać, zatapiając się w ciemnej toni. Mortelle znika, pozostawiając po sobie jedynie brunatną wodę.
Tamtan nagle uśmiecha się dziwacznie.
- I pomyśleć, że kiedyś chciałem ją poślubić - mówi z rozbawieniem, choć nikogo nie ma w pobliżu.
Bawi go to, bo wie, że to nieprawda. Nie chciał poślubić jej. Jego ukochana umarła już dawno, a w jej ciele zamieszkał potwór. Ma ochotę roześmiać się w głos, na przekór mrozowi, wichurze, wieczności i całemu swojemu popapranemu życiu.
Pozbył się potwora. Jego ukochana wreszcie jest wolna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top