10. Znaki


Znów znajdują się na polanie. Iwian z ulgą wdycha znajomy, słodkawy zapach. Tak jakby przez te parę tygodni oddychał tylko nieświeżym powietrzem. Kuca obok Loty siedzącej na trawie i ściąga z niej parę warstw ubrań, zupełnie zbędnych przy panującej tu temperaturze. Później sam pozbywa się dodatkowych koszul, a Fuks idzie w jego ślady. Lota wydaje się nieco mniej blada niż jeszcze chwilę temu i cichym głosikiem oświadcza, że jest w stanie iść sama. Opuszczają to miejsce, nie kłopocząc sobie głowy pozostawionymi na polanie ubraniami. 

Droga do Filemy przebiega wolno, zwłaszcza odcinek przez pustynię, gdzie Iwian musi wziąć wyczerpaną Lotę na ramiona. Docierają do znachorki bez szczególnych komplikacji. Filema ani trochę nie wydaje się zdziwiona ich widokiem ani powodem wizyty. W niewielkiej izbie jest chłodno i pachnie ziołami, które kobieta właśnie zaczyna rozcierać w moździerzu, każąc wcześniej usiąść Locie na łóżku. Po chwili zostawia zioła i przykłada Locie dłoń do czoła, marszcząc w skupieniu brwi. Zagląda jej jeszcze do gardła i oczu oraz sprawdza tętno, przykładając palce do jej szyi.

- Połóż ją na łóżku. Oprócz gorączki i gardła są jakieś objawy? - pyta jałowym tonem, już grzebiąc wśród ziół. Kładzie czajnik na rozgrzanym palenisku, by zagotować wodę na napar.

- Ma katar i bolą ją mięśnie.

- I tylko dlatego postanowiliście tu wrócić? - pyta, unosząc brwi. Chłopcy czerwienieją lekko na twarzy. Tamowane wyrzuty sumienia dają o sobie znać ze zdwojoną siłą.

‐ Wydawało się to poważne - próbuje usprawiedliwić się Fuks.

- Oczywiście - mruczy pod nosem Filema, jakby doskonale zdając sobie sprawę z prawdziwej przyczyny ich powrotu.

Wrzuca do kubka zioła i wszystko zalewa wrzątkiem. Powstała mieszanina ma dziwaczny, szarawy kolor. Zostawia ja do wystygnięcia, a sama zajmuje się tym, by jej pacjentka leżała jak najwygodniej.

- Nie musicie tu sterczeć - odzywa się, patrząc na chłopców kątem oka. - Nie ma żadnego ryzyka. Za dwa dni będzie zdrowa jak koń.

Chłopcy przez chwilę się wahają, ale w końcu opuszczają chatę. Ich pragnienie powrotu zdaje się teraz zbędne, bezsensowne i najzwyczajniej w świecie głupie.

---

Iwian siedzi z podkulonymi nogami na skraju urwiska. Odpuszcza sobie trening z sir Fargonem, nie mając najmniejszej ochoty na machanie szablą. Obserwuje rozległe tereny Pozytywki w milczeniu, jednak co chwila jego wzrok przyciąga ciemna przestrzeń za Srebrnym Murem.

"Ostatnio są niespokojni".

Słowa Ceriany dzwonią mu w uszach. Negatywni. Sam nie wie, dlaczego się tym tak przejmuje. Przecież za tydzień nie będzie tu ani jego ani reszty Solmardów. Będą bezpieczni z dala od Ogrodu Baśni i ciemności za Murem. Mimo wszystko ucisk w żołądku nie znika, a wręcz się potęguje napędzany złymi przeczuciami. Mieli tu nie wracać w ogóle, a jednak tu są. Dziwaczna chęć bycia w Ogrodzie wyparowała wraz z pojawieniem się tu. Iwian obawia się, że następnym razem to pragnienie będzie silniejsze. A wtedy nie będzie już odwrotu.

Sam nie wie, co sądzi o Negatywnych. Od czasu ich spotkania z Warinusem i rozmowy sir Fargonem ten temat nie wyszedł ani razu. Co prawda Czeriana od czasu do czasu swoim zwyczajem coś chlapnęła, jednak nie można stwierdzić, by były to informacje w jakikolwiek sposób wartościowe. Ot, narzekanie na nie wiadomo dokładnie co. Inni Pozytywni natomiast tego tematu całkowicie unikali. Iwian kilka razy próbnie podjął temat, jednak za każdym razem odwracali wzrok i przekierowywali tok rozmowy na jakiś błahy temat.

Tylko po co? By wymazać ciemną stronę Ogrodu Baśni? Przecież każdy stąd wie, że istnieje i żadne słowa lub ich brak jej nie wymaże.

– A nie mówiłam, że wrócicie?

Głos Czeriany wyrywa Iwiana z rozmyślań. Patrzy na dziewczynę wilkiem, wyraźnie zirytowany takim przywitaniem.

– To wyjątkowa sytuacja – odpowiada Iwian, choć doskonale wie, że to nieprawda. Bywali w gorszym bagnie.

– Inni też wracali z ważnych powodów.

– Po co tu przyszłaś?

– A co, zabronisz się przywitać? – Czeriana patrzy na niego, wyzywająco się przy tym uśmiechając. – Już Fuks ma więcej kultury od ciebie. Gdyby nie on i wizyta u Welirii, to nawet bym się nie dowiedziała, że wróciliście. Bardzo brzydko, kwiatuszku.

– Nie jestem pewien, czy jesteś odpowiednią osobą, by uczyć mnie kultury osobistej – cedzi przez zęby Iwian.

– Po co te nerwy, kwiatuszku? – Czeriana przewraca oczami, jednocześnie coraz bardziej irytując swojego rozmówcę. – O czym tak zawzięcie myślałeś?

Ceriana z impetem siada na skraju urwiska, wystawiając nogi za przepaść. Zaczyna nimi beztrosko majtać, w ogóle nie przejmując się wysokością. Natomiast Iwian, widząc jej wyczyny, ma ochotę jeszcze bardziej cofnąć się od krawędzi.

– O niczym konkretnym – kłamie gładko.

– Czyli? – nie odpuszcza Ceriana.

– Już zapomniałem.

Dziewczyna i Pan Lorr przyglądają mu się przez chwilę podejrzliwie, po czym Ceriana powraca do machania nogami.

– Też tak czasem mam. To nieco frustrujące, no nie, kwiatuszku?

– Mhm.

Czeriana przez moment siedzi w milczeniu, zastanawiając się, co tak właściwie chce powiedzieć.

- Dlaczego jesteś zły?

- Nie jestem zły - burczy Iwian pod nosem. Zaraz jednak zdaje sobie sprawę, jak dziecinnie to zabrzmiało i lekko czerwienieje na twarzy. Ceriana prycha rozbawiona.

- Oczywiście, kwiatuszku. Ale strosz się tak, bo ci się płatki wykrzywią.

Iwian uśmiecha się wbrew sobie. Ciężka atmosfera jakoś tak naturalnie wyparowała.

- Po prostu to miejsce mnie irytuje. Normalny świat teraz wydaje mi się dziwny.

- Właśnie dlatego po Scenie tu zostajemy. Tu jest nam lepiej.

– Iana, już ci mówiłem. Nie zamierzam tu wracać.

– A ja już ci mówiłam, kwiatuszku, że wielu tak twierdziło, a i tak wracali. Co prawda po nawet kilkudziesięciu latach, ale to taki tam szczególik. Większość i tak się tu pojawiała wcześniej niż później.

– I ani razu nie zdarzyło się, że nie wrócili?

– No może ze dwa przypadki były. Są. Nie wiem, czy jeszcze żyją.

– W takim razie my będziemy tym trzecim przypadkiem.

– To też wielu obiecywało, kwiatuszku – Czeriana uśmiecha się chytrze, wciąż nie tracąc humoru.

– Nie odpuścisz, prawda?

– W życiu – dziewczyna uśmiecha się jeszcze szerzej. – Lubię mieć rację.

– Żadne zaskoczenie. Każdy lubi ją mieć, a już w szczególności ty. Jesteś przez to bardzo irytująca.

– Dziękuję, kwiatuszku.

– Ależ nie ma za co, Iana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top