Zagrożenie
Ciemna sala sypialna, na wielkim łożu o czarnej pościeli z czerwonymi motywami wśród figur popiersi największych lordów Sith po środku leżał On. Potężny mężczyzna z wielką blizną jakby po wybuchu biegnącą od brody po początek nosa.
Leżał na plecach mając zamknięte oczy.
Medytował, miał on właśnie wizję, widział Rycerza Mocy który zapalił miecz, walczył z kimś. Do walki dołączył drugi rycerz. Przeciwnik pokonał ich obydwu.
Następnie owy przeciwnik zbliża się do kogoś leżącego i przykłada mu miecz do szyi. Tym kimś jest...
- Panie - ktoś mu przerwał jego wizję w najmniej odpowiednim momencie, wybudził go. ON tego nie lubi. A był to jakiś sługa z zapewne informacją dla niego.
Lecz jakakolwiek była ta informacja, nie zdążył jej przekazać. Arus w mgnieniu oka przyciągnął z pomocą mocy swój miecz świetlny, włączył go a czerwona jak krew klinga przebiła pierś sługi...
To właśnie oblicze lidera Zakonu Mocy - Arus Egzekutor.
Nie wzruszony jeszcze ciepłym truchłem na podłodze swej komnaty sypialnej, szedł ku szafie.
Ubrał on się w swą potężną zbroję ze znakiem zakonu na piersi i grubą pelerynę z dodatkowo dodanymi złotymi akcentami, miały one podkreślić wyższość w hierarchii.
Włożył na twarz czarną, słabo zdobioną, wręcz zepsutą maskę, która zakrywała jedynie bliznę na połowie twarzy. Wyszedł z pokoju zostawiając ciało sługi nietkniętym. Zdarzało się to bardzo często przez co mało kto potrafił zebrać się na odwagę i coś mu o tym powiedzieć.
Arus jednak był silny w Mocy, tak więc w pewien sposób wyczuł co ten chciał mu przekazać, przez co nie przejął się rzekomo straconą informacją.
Udał się dumnym krokiem do sali obrad o ciemno czerwonych ścianach a jedyne światło to to z nie wielkich rzadko rozwieszonych pochodni.
Spotkał się tam z kilkoma innymi mistrzami Mocy, między innymi z Rahionem.
Przywitał ich po czym usiedli.
Rahion zaczął opowiadać o nowych uczniach i ich postępach, o tych lepszych i tych słabszych, standardowe wprowadzenie do ważniejszej sprawy. Rozmawiano o przyszłości zakonu.
- Rahion... Skończ, wszyscy wiemy dlaczego tu jesteśmy, na prawdę możemy pominąć ten fragment - wetknął zrezygnowany Liran.
- niech będzie... - przyznał Rahion ale w myślach już myślał o tym jak by go chętnie skrzywdził.
Wyświetlił na stole, przy którym siedzieli holomapę z jakimś układem gwiezdnym. - tu - przybliżył widok na jakąś planetę - jest nasz cel. To na tej planecie powstał nasz zakon. Tam też jest nasz artefakt-miecz świetlny mistrza Odusa-fundatora i pierwszego założyciela. Znajduje się w świątyni. Miejsce to jest silne w Mocy. Powinniśmy tam powrócić. Do korzeni, odbić tę planetę od obecnych mieszkańców.
- Rozumiem, że jesteśmy silni ale ich jest ponad 50 tysięcy - powiedział któryś z uczestników zebrania.
- To też przemyślałem - Rahion uśmiechnął się chytrze - na danej planecie są dwie frakcje, ta mniejsza od dawna walczy o całą planetę, pół wieku temu zawiesili konflikt i od tamtego czasu szykują się na kolejny atak. Zaoferujemy sojusz z nimi. Oni opanują państwo wroga a my święte tereny.
Po krótkiej chwili od zakończenia przedstawienia planu Rahiona pojawiły się liczne pytania, niejasności i tym podobne.
Wszyscy włączyli się w dyskusję, jedynie Arus siedział wyjątkowo cicho. Myślał. Bardzo intensywnie.
Lecz w końcu przemówił, przerywając całą debatę na temat najazdu. Gdy tylko wstał, nikt nie odważył się zabrać głosu. Było by to co najmniej lekkomyślne.
- Zagraża nam ktoś... Ktoś potężny. Widzę klęskę. Musimy temu zapobiec. Zastanówcie się, czy mieliście ostatnimi czasy jakieś odczucia zaburzenia w mocy? - spytał całkiem poważnie. Wszyscy zaczęli się zastanawiać, lecz nikt nie się nie odezwał. Na sali panowała grobowa cisza. Po chwili jednak Rahion coś sobie przypomniał i zwrócił się do przywódcy.
- panie. Ja odczułem. przy spotkaniu z tym chłopcem a propo ostatniego transportu.
- znajdź go i schwytaj - rzucił stanowczo i dobitnie, po czym odszedł szybkim krokiem do komnaty medytacji.
Reszta rady zastanawiała się kogo wysłać po chłopca.
Wysłali na początek trzech zwykłych niskich stopniem Rycerzy w towarzystwie doświadczonego - Andura Shifa. Dostał za zadanie schwytać dziecko żywe. Sądzą, że będą w stanie zwerbować chłopca do swoich szeregów.
- RT11185, pilocie czy statek gotowy? - odezwał się ktoś przez radio.
- tak, wszystko w porządku, czekam jedynie na pasażerów - odpowiedział blondyn za sterami nowoczesnej maszyny.
Nie musiał długo czekać, czarna sylwetka pojawiła się w bramie hangaru, a wszystkich w środku dotknęło uczucie zimnego powiewu. Już było wiadome, że to Shiff. Jego bezwzględność, okrucieństwo i przerażające milczenie właśnie zawitało do tego pomieszczenia.
Wszedł na pokład statku i wszedł do kajuty. Po chwili zjawiło się też trzech zwykłych rycerzy. Wchodząc na pokład zobaczyli Andura, którzy stanął przy kajucie i patrzył się na nich. Straszne uczucie towarzyszyło im cały czas. Andur patrzył się na nich jakby już wiedział, że sobie nie poradzą. Nic nie mówił, jak zwykle zresztą, ale można się było domyślić, że grozi im śmiercią jeśli się dziś nie spiszą. Po czym wrócił do siebie. Statek chwilę później, zawył i wyleciał z hangaru, poleciał w górę. Do gwiazd. Na Dantooine.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top