Uczynek

Pomarańczowe słońce nad Canine było dziś najładniejsze w ciągu tego 80 dniowego cyklu. Emitowały przyjemne ciepło ku uciesze wszystkich osób, roślin i zwierząt na tej pięknej planecie.
Bane leżał na ziemi przed domem i myślał o wszelkim życiu we wszechświecie.
Myślał też o mieczu świetlnym.
Wiedział, że czas na kolejną część. Ogniwo zasilające.
Problem leży jedynie w przeczesaniu galaktyki w poszukiwaniu tego idealnego. Może być gdziekolwiek, a do tego jeszcze bitwa z Winsenami. W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, iż przyćmiła mu ona potyczkę na Jowam. Ten mężczyzna wyglądał niebezpiecznie i wciąż towarzyszyło mu to uczucie gdy patrzył się na niego swymi żółtymi oczyma...
- Bane! - usłyszał sprzed ogrodzenia. - Jadę do miasta czyścić magazyny. Miałbyś ochotę mi pomóc? - spytał Zapi wyłączając silnik ścigacza, który go zagłuszał.
Wtem przypomniał sobie słowa mistrza, który mówił aby pomagać wszystkim nawet w drobnych sprawach.
- zgoda - odparł oderwany od myśli i pobiegł do ścigacza.

- to co to właściwie za magazyn? - zapytał podczas gdy gnali do centrum miasta.
- pewien obywatel ostatnio zmarł. Wynajmował magazyn w centrum. Nie miał jednak rodziny do spadku więc możemy wziąć stamtąd jakieś rzeczy.
- rozumiem - powiedział, po czym w ciszy jechali dalej.

Ciszę tę jednak w końcu przerwał przyjaciel - to... Jak to właściwie jest być wysłannikiem Mocy?
- cóż... Jest to przede wszystkim wielka odpowiedzialność. Jako użytkownik Mocy mam zdolności których nie mają inni, lecz nie mogę ich nadużywać. Czuję więcej, więcej widzę...
- Lubię te sztuczkę jak popychasz kogoś mimo, że wcale go nie dotknąłeś - uśmiechnął się Canińczyk
Bane odwzajemnij śmiech.
- jesteśmy - powiedział wskazując rząd magazynów.
Podeszli do jednego z nich a chłopak przykładając kartę do czytnika otworzył go.
W środku leżało pełno starego sprzętu, narzędzi i innych trzeciorzędnych i zepsutych przedmiotów.
Zapi zaczął przeglądać graty i wynosić na zewnątrz.
Bane podczas grzebania w potencjalnie bezużytecznych gratach usłyszał coś dziwnego. Jakieś trzaski i piski poprzedzone szumem w pewnej sekwencji. Jakby droid.
- słyszysz to? - zapytał Bane.
- niby co? - nie pewnie odparł mu chłopak.
Rozczarowany odpowiedzią wszedł między śmieci, sięgając wgłąb. Macając na oślep poczuł coś foremnego, dużego i metalowego. Wziął to w obie ręce i energicznie wyciągnął.
Był to bardzo stary czarno czerwony astromech.
- hej, Zapi. Mógłbym go zatrzymać? - zapytał.
- jeśli bezużyteczny droid cię interesuje to pewnie - uśmiechnął się.

Chłopcy załadowali resztę sprzętu na ścigacz i popędzili na targ w dolnej części miasta.
Bane był zachwycony widokiem tego miejsca, tak tętniącego niczym żywe, ludzkie serce. Handel był żywy, napędzany zapałem sprzedających. Nie był on w żaden sposób wrogi. Wręcz przeciwnie, wszyscy czekają na swoją kolej do kupna. Przegrani w licytacji godzą się z tym jak należy.
Handel idealny można rzec. A wszystkiemu towarzyszyła odrobinę zatłoczona atmosfera przesiąknięta zapachami egzotycznych przysmaków z dalekich zakątków Canine. Wszystko było takie energiczne i życzliwe. Na Corelli też bywał w takich miejscach, lecz tylko po treningu Jedi czuł to w taki sposób.
Po drugiej zaś stronie tego bazaru były stragany ze sprzętem elektronicznym i wszelkiej maści innymi drobiazgami. Tam właśnie rozstawili stoisko z elektroniką i narzędziami znalezionymi w magazynie.
Nie musieli długo czekać na potencjalnych kupców. Przedmioty szybko stały się pożądane, i tak szybko jak tu trafiły tak zniknęły. Nie minęło trzydzieści standardowych minut a chłopcy nie mieli już nic do zaoferowania pozostałym kupcom.

Po pomyślnej sprzedaży i powrocie do pojazdu Bane przyjrzał się droidowi. Miał w sobie coś. Pewną aurę. Emanował nią. Jak gdyby podróżował kiedyś z użytkownikiem Mocy. Jak gdyby wiele już przeżył.

- Jesteśmy - powiedział chłopiec zatrzymując się przy domu Bane'a i tym samym ponownie wyciągając go z zadumy.
- wielkie dzięki przyjacielu.
- drobiazg, do zobaczenia!
Bane wysiadł ciągnąć droida do drzwi a Zapi już zniknął za horyzontem.

Bane wszedł do środka, zobaczył przy stole Mulosa, Cade'a, Adona i Astri śmiejących się jak z najlepszego żartu. O, cześć Bane - powiedział serdecznie Cade - co tam masz?
- znalazłem starego droida, myślałem czy by go nie naprawić.
- tutaj mogę pomóc - uśmiechnął się Mulos - zapisz mi model a jutro dostaniesz części, zgoda? W końcu jestem wam coś winien, w ostatniej bitwie wasza pomoc była nie oceniona.
Chłopak z uśmiechem na ustach podziękował i poszedł po cyfronotes.
Lecz przypomniała mu się ta ostania bitwa. I czuł, że coś nadchodzi. Zapewne Arhut również to wyczuł i już kogoś powiadomił. Nie ma sensu tak nad tym teraz rozmyślać.
Owym droidem stojącym przy stole w bezruchu była Canińska jednostka C9-T4. Astromech. Bardzo stara edycja. Mulos jednak zgodził się i oznajmił, że nazajutrz będzie działał.
Gdy dyktował części, podał dwa ogniwa zasilające. Uznał, że jedno mu się przyda do miecza.

Mulos się uśmiechnął, podziękował za kolacje i wyszedł.
Wszyscy inni natomiast uznali, że równie dobrze postapią gdy udadzą się na spoczynek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top