Uczucia I Moc...
Nie wiem! - basowy głos rogatego kompana rozległ się potężnym echem po pokładzie Jowamskiego frachtowca typu R8.
- Nie wiem czy to ma sens - głos się odrobinę uspokoił wykojony wpierw kuflem mocnego trunku, który skutecznie otumania zmysły.
- jeszcze jakiś czas temu byliśmy tylko dwójką szmuglerów, którzy żyli na własny rachunek wykonując swój fach. A teraz? - wskazał na holomapę z niebieskim, lekko zniekształconym obrazem Canine - walczymy dla jakiegoś zadupia. Głębsze układy odwiedzaliśmy tylko gdy mieliśmy tu interes. Ale teraz walczymy za nich jakby byli rodakami. Walczymy za Canine niczym za ojczyznę. Po co?
Chwilę powątpiewania Adona nie raz wpędzały go w irytacje. Nie zdecydowanie u towarzyszy było bowiem dla niego iskrą, by rozpoczęła się kłótnia czy też nawet, w skrajnych przypadkach, bójka. Lecz jak dotąd nie odezwał się. Czekał na nieoczekiwaną interwencję kogoś innego. Nikt jednak nie oderwał wzroku od podłogi. Błądzili po własnych umysłach w poszukiwaniu odpowiedzi. Bezskutecznie. Mimo tego wszyscy wiedzieli, że chcą walczyć. A przynajmniej tak odczuwał to Cade. Walka w obronie innych zawsze była dla niego najlepszą okazją do wyciągnięcia blastera, a z czasem, weszło mu to w nawyk.
- Adon... - zdobył się na to by spokojnym głosem zacząć rozmowę z przyjacielem.
- pamiętasz jak walczyliśmy na Firam Prime? To była zaciekła walka w sercu miasta. A zostaliśmy tam bo zepsuł nam się transport. Jednak nie mogliśmy nie pomóc tym ludziom. Przyjąłeś dwa strzały w rękę, by ocalić matkę z dzieckiem. Pomogliśmy a potem zniknęliśmy na zawsze z ich planety. Jeśli tego chcesz, postąpisz w tym wypadku tak samo. Lecz beze mnie...
Cade wyszedł ze zmieszaną miną a zanim od razu pognała Astri.
Bane spojrzał na Adona, na jego rękę, na której widniały dwie okrągłe, różowe blizny. Zamknął oczy i przyłożył do nich rękę. Widział tę bitwę we wspomnieniach Adona, widział matkę chowającą dziecię pod chustą. I Adona, który rzucił się przed dwójkę żołnierzy, postrzelony dwiema wiązkami, wykonujący salwę w ich stronę i torujący matce drogę.
Otworzył oczy, zabrał rękę i spojrzał na kompana. Był smutny, sam widział to co pokazał Bane'owi. Obraz go wykończył. Wstał i opuścił mostek powolnym, ociężałym krokiem.
- Cade! Stój - Twi'lekanka zdążyła wypowiedzieć te słowa zanim wpadła mu w ramiona.
Objął ją mocno nie odzywając się.
- chce tu zostać - lekki szept poprzedzony łzami wydobył się z jej ust - chcę tu zamieszkać, skończyć z walką i ucieczką. Chcę żyć spokojnie, tu zdala od światów jądra. Czy... Czy zostaniesz ze mną? Proszę, zostańmy tu. Już na resztę życia. Razem. Proszę.
Zaczęła się coraz bardziej wtulać a on ze wzruszeniem zmieszanym z zakłopotaniem odpowiedział krótkie, stanowcze tak.
- naszykuj blastery przy śluzie. Mogą się przydać gdy będziemy wysiadać.
Bane zastosował się do rady Adona. Stawiając pewne kroki, wędrował energicznie przez statek, słuchając rozmaitych dźwięków wydawanych przez ową maszynę. Na plecach niósł pojemnik wypełniony blasterami wszelkiego kalibru - wszystko co udało im się zdobyć przez lata międzygalaktycznych zwad.
Statek miał w standardzie wyposażenia chwytaki uniwersalne przy każdym wyjściu więc rozmieszczenie broni przy wszystkich możliwych śluzach nie stanowiło problemu. Po chwili statek był uzbrojony w laserowe karabinki, ciężkie strzelby i różnorakie pistolety czekające tylko na wydobycie z siebie gorącej plazmy, przepalającej tkankę wroga.
Bane wrócił na mostek. Chciał sprawdzić czy jest coś jeszcze co może zrobić. Wtedy usłyszał wzywający go z kieszeni holokomunikator. Na okrągłej płytce ujawniła się postać Arhuta.
- chłopcze, mam dla ciebie zadanie. Tylko Jedi może się podjąć tego zadania. I czas żebyś zdobył się na odwagę co do prawdziwego zadania.
- mistrzu, czy uważasz, że jestem gotów?
Tok popatrzył na niego jeszcze chwilę - Czy pamiętasz Abricka? Był gotów zginąć za twoje szkolenie. Pozwolił oddać się mocy byś mógł kontynuować swój trening, swój rozwój i życie. Na nowej ścieżce. Ścieżce Mocy. W życiu Jedi nie chodzi o to czy jesteśmy na coś przygotowani. Musimy być gotowi na wszystko co nam Moc przyniesie. Zrobimy to czego wymaga sytuacja. Zrobimy wszystko by obronić niewinnych. Takie jest zadanie Jedi. To nas wyróżnia. Nie pytaj więc czy jesteś gotów - bądź tego pewien.
- Co to za zadanie mistrzu?
***
- Jaki jest nasz kolejny krok, Panie?
- wiesz, kto nam najbardziej zagraża? Jedi. To ich w pierwszej kolejności trzeba się pozbyć. A mamy tam mistrza i ucznia. Zniszczmy mistrza a Zniszczymy ucznia.
- Zamach na Jedi? Czy to możliwe?
- Zaplanuj zamach na prezydenta, to przyjaciel Arhuta. Sam wpadnie na owy zamach. Spiesz się, Rahionie.
Mężczyzna wstał z klęku, ukłonił się i natychmiast odszedł realizować plan.
Kim jesteś chłopcze, że nie umiem cię rozgryźć? Jaki skrywasz sekret. Gdzie tkwi twoja słabość i jak silna jest - Arus znów rozmyślał nad Banem, w którym wyczuwał zagrożenie. Nie umiał pojąć co go nęka. Wizje nie miały w jego mniemaniu sensu, skoro było to tylko dziecko. Nie umiał pojąć swych obaw. I to go najbardziej martwiło.
Z zamysłu wyrwał go dowódca wojsk, który donośnym krokiem wszedł do sali, w której przebywał Arus.
- Panie, jesteśmy gotowi do uruchomienia broni.
- dobrze, zaraz się tam udam.
Na księżycu Canine - Nylve, tkwiła ogromna kolumna stanowiąca najnowszą broń armii Winsenów.
- czy wszystko gotowe? - zwrócił się do trzech wielkich mistrzów zakonu właśnie przybyły Arus.
- Owszem, jesteśmy gotowi.
Czwórka liderów ustawiła się w kole nad wielką dziurą w środku kolumny.
- Musimy się skupić i wydobyć pocisk z wnętrza, który zostanie dodatkowo Wypychnięty przez magmę.
Przyjęli poze I skoncentrowali swoją Moc na pocisku i próbowali go wspólnie wypchnąć z pod powierzchni.
***
- To jest Bane, panowie - powiedział koordynator operacji, klepiąc pp ramieniu Bane'a - jak większość z was wie, Bane jest Jedi. Poprowadzi tę akcję. On wami kieruje, on wam rozkazuje, on wam pomoże i to on was ewentualnie ukarze, zrozumiano? Jedi są naszą jedyną nadzieją, więc skorzystajmy z tego bo mamy tu tylko dwóch. Wszyscy gotowi?
Tak sir! - odkrzyknęli wszyscy jednym chórem.
- to dobrze, za Canine chłopcy! - krzyknął mężczyzna zamykając śluzę kanonierki. Statek wzbił się w powietrze i ruszył ku księżycowi Nylve.
- Dobra, jeszcze raz - zaczął, któryś z żołnierzy - mamy wylądować na księżycu N. A następnie przedrzeć się do tej Kolumny?
- Tak - odparł Bane - następnie musimy dotrzeć do serca tej broni i jakoś ją unieszkodliwić.
- czyli jak?
- Mamy za mało informacji. Obmyślimy plan na miejscu.
Po krótkim czasie dotarli na księżyc i przedarli się ukradkiem do budynku stanowiącego broń wroga. Operacja zajęła 70 standardowych godzin i straciła 4 ludzi zanim udało się doprowadzić ją do 80% planu.
Bane wraz z drużyną znaleźli się w lufie broni. Mieli widok na to co dzieje się na dole. Widzieli czterech mistrzów zakonu Mocy stojących nad wielką dziurą, która z każdą chwilą była coraz bardziej czerwona.
- zostało nas ośmiu - zaczął Bane - damy radę. Poe podstawi ładunki w lufie, w której jesteśmy. Gnur i Haren pokierują wybuchowymi dronami, które unieszkodliwią straż. Ja i Ruden z asystą pułapek elektrycznych ruszymy na starcie z mistrzami. Werqur, Jaden I Udorak użyją jetpacków i rozpoczną ostrzał mistrzów z powietrza. Musi nam się udać. Nie możemy pozwolić tej broni na wystrzał.
Po chwili wcielili plan w życie. Straż została unieszkodliwiona, dwóch mistrzów usmażyły pułapki elektryczne, a kolejny został ranny od postrzału. Każdy zajął się swoim celem. Bane stanął oko w oko z Arusem, który nie czekał z atakiem. Rozpoczęli świetlisty pojedynek nad przepaścią do jądra księżyca. Każdy atak wroga był parowany. W obu przypadkach. Nie mogli się drasnąć. Oboje świetnie wyszkoleni. Jedyną różnicę stanowił spryt - większy i Arusa, który wykrzyknął teraz!
Nagle wszystko zadrżało a wielki błysk oślepił wszystkich. Kolumna zaczęła wibrować a z jej wnętrza wystrzelił pocisk.
- Za późno chłopcze - Bane usłyszał głos Arusa ale nigdzie go już nie zobaczył. Postanowił uciekać wraz z towarzyszami.
Wsiedli do kanonierki, która nadleciała zaraz po ich wyjściu na zewnątrz.
- Poe, odpal ładunki!
Nie minęła chwila a cała konstrukcja Kolumny została rozsadzona i połowa jej upadła powodując wielkie straty w ludziach wroga.
- zadanie wykonane! - krzyknęli żołnierze.
Nie do końca - powiedział chłopiec.
Obraz Canine diametralnie się zmienił, w większości tereny zmieniły się w płonące pustkowia.
Wylądowali w bazie. Chłopiec ignorował wszelkie gratulacje i zapytał o spotkanie z mistrzem.
- Synu... - dowódca ukleknął przed nim - Arhut Tok nie żyje...
************************************
Szczegóły operacji "Wulkan" w osobnym opowiadaniu już niedługo.
Nathan Rain
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top