Soczewka
Walczyli, co krok ich miecze stykały się.
- zabiję cię nim ty zabijesz mnie - powiedziała sylwetka.
- Nie dziś - drugi odepchnął go, ten upadł. Podszedł do niego i przyłożył miecz do klatki - to koniec - zamachnął się i...
- Bane! - spocony otworzył oczy słysząc głos Cade'a - chodź w końcu na śniadanie.
Chłopak wygramolił się z łóżka, ubrał się w skromne Canińskie szaty i zszedł do reszty przyjaciół.
Okazało się, że dziś na śniadanie szli do rezydencji Mulosa.
Po pół godziny byli na miejscu. Stali przed żółtym wyniosłym i dobrze zdobionym budynkiem. Mulos wyszedł im na przywitanie. Prowadził ich przez pięknie wykończone korytarze aż do wielkiej, oświetlonej sali z długim stołem w centrum. W środku czekał już Arhut Tok.
Śniadanie przygotowała żona gospodarza.
Wszyscy przy stole rozmawiali o dalszej podróży, i dowiedzieli się o sytuacji na Canine. Na drugim biegunie żyje inne plemię-czerwonych Canińczyków inaczej Wunsenowie. Mają inne poglądy i od długiego czasu walczą ze sobą o tereny.
- Winsenowie... - wtrącił Mulos - wiele z nimi mieliśmy kłopotów. Oficjalnie państwo Canine istnieje dopiero 50 lat. 30 lat temu wygraliśmy z nimi konflikt Afryński, od morza Afryn dzielącego nasze państwa, to był poważny spór. Ale o tym innym razem... Najważniejszym punktem ostatnio jest czerwony szlak. Droga łącząca farmy i plantacje z przemysłowym lądowiskiem.
Dyskutowali, doradzali i planowali.
Bane siedział jednak cicho, próbował wyczuć różnicę między czerwonymi i zielonymi. Wyczuwał coś, konflikt, bitwę coś w tym stylu, lecz nie wie kiedy. Póki co uznał, że poczeka z tym.
Po zaskakująco dobrym posiłku i dyskusji, podziękowali gospodarzowi i wyszli. Udali się na statek i odlecieli.
- Bane, wymyśliłeś już nazwę dla statku? - zapytał Cade.
- tak, "Obrońca" na cześć Abricka, który uratował nam życie tracąc swoje.
- niezłe - uśmiechnęła się Astri.
- Dobra, młody, medytuj czy coś, i powiedz gdzie lecieć - Polecił "Czerwony" (Adon).
Bane usiadł na ziemi w swojej kajucie, rozłożył ręce i zamknął oczy.
Widział pewną planetę, z lasem, bagnami i dziwnymi stworzeniami. Widział też rudę dziwnego metalu i niebieskiego kamienia.
Wystarczyło poznać nazwę tejże ziemi.
- Adon - krzyknął Bane - wprowadź do komputera nazwę "Xone".
- na litość gamoreanina, dalej się nie dało? Kawał lat świetlnych - narzekał.
- po prostu leć.
Statek wszedł w napęd nad świetlny. Wystarczyło poczekać. Młody Jedi postanowił jeszcze chwilę medytować. Wyobrazić sobie swój miecz świetlny, jego rękojeść.
Marzył o podłużnym kształcie z durastali z dwoma czarnymi syntetycznymi paskami po dwóch równoległych stronach. Emiter byłby szerszy od reszty, byłby on swego rodzaju półkolem patrząc z profilu.
Z jednej strony okrywała go ścianka w kształcie "górki". Klinga była by koloru... Niebieskiego.
- Te, Jedi, jesteśmy - krzyknął któryś z mężczyzn po czym wyszli przez śluzę na zewnątrz.
Planeta była pokryta ciemnymi kamieniami wszelkiego rodzaju a tam gdzie ich nie było, płynęła dziwna, czerwona ciecz. Na całej planecie panował jakiś, niespotykany, tajemniczy klimat. Bane nie mógł nic wyczuć na tej planecie. Wszystko było takie... Puste. Za wyjątkiem ważnego dla niego minerału-to mógł wyczuć.
- wzięliście ten sprzęt górniczy? - spytał chłopiec.
- pewnie, pójdziemy po niego - powiedziała Astri ciągnąć Cade'a za rękę na statek.
Adon i Bane chwilę rozglądali się w okolicy statku.
Cade i Astri znaleźli się w ładowani.
- Zastanawiałeś się co będzie później?
Pomagamy mu bezmyślnie ale co z tego mamy? Kłopoty, ścigają nas jacyś Sithowie czy kim tam oni są. Myślę, że powinniśmy odpuścić. Moglibyśmy zamieszkać na Canine. Ładnie tam poza tym nas tam lubią... - przekonująco mówiła dziewczyna.
Cade popatrzył się na nią z twarzą człowieka, który intensywnie myśli.
- może masz rację. Ale wstrzymajmy się jeszcze. Młody nas potrzebuję.
Udali się ze sprzętem do reszty.
Bane prowadził ich przez ciekawe szaro czerwone tereny co chwila wystawiając rękę przez siebie w celu sięgnięcia mocą do lokalizacji złóż.
Po około pół godziny zatrzymał się.
Były tam jakieś rudy. Bane poprosił Adona o pomoc przy wydobyciu.
Devoranin i chłopiec rozstawili swego rodzaju statyw nad leżącą w ziemi byłą z niebieskimi akcentami.
Po zamontowaniu maszyny odpalili ją. Ta zaczęła wycinać kamień z ziemi dookoła za pomocą lasera.
W tym momencie pojawiło się charakterystyczne pikanie i czerwone światełko na wyświetlaczu maszyny.
- kłopoty - mruknął Adon - z otworów zrobionych przez wiertło laserowe zaczął ulatniać się jakiś granatowy gaz.
- Co to jest? - zapytała Astri niepewnie zbliżając się do tego.
- Odejdźcie stąd! - krzyknął Bane a Cade szarpnął dziewczynę w tył.
Wszyscy znaleźli się w odległości ok metra od gazu, który zaczął, wraz z wysokością, zmieniać barwę na czerwoną.
Gdy był już na wysokości dwóch dorosłych mężczyzn drastycznie zmienił się w ciecz i opadł z chlupotem na podłoże.
- To wiele wyjaśnia - zauważył Devoranin - dobra, bierzmy to i idziemy.
W końcu mieli już materiały na soczewkę w oprawce. Wystarczą teraz dobre narzędzia.
Udali się w drogę powrotną do Defendera.
- i już? Zero akcji, strzelania, kłopotów? - zszokowany powiedział osiłek.
- A co ty chciałeś po górnictwie? - zaśmiał się Cade.
Włączyli silniki i odlecieli.
Po chwili już byli w stanie hiperpodróży.
- na prawdę bym dziś powalczył... - wciąż narzekał.
- zaraz ja cię walnę dla rozrywki - odparł mu przyjaciel.
- coś jest nie tak... - powiedział zaniepokojony chłopak.
Wtem wyszli z nad przestrzeni i udali się na lądowisko przy chacie.
W momencie w którym wychodzili po kładce podjechał uzbrojony ścigacz.
- Wysłanniku! Proszę musisz pomóc! - odezwał się Canińczyk w zbroi.
- co się dzieje? - zapytał go ciekawy Cade.
- bitwa, bitwa z czerwonymi, z Winsenami...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top