Nowe Znajomości

Bane pierwszy raz spał tak spokojnie.
Widać letni klimat panujący na planecie dobrze mu zrobił.

Rano udał się na niższe piętro żeby coś zjeść. Na dole ujrzał dorosłą Caniniankę, która przywitała go a następnie pokazała przygotowany posiłek. Nie minęło wiele czasu aby wspaniała woń, a także głos dziewczyny zwabiła również Adona, który od razu zaczął rozmowę z nieznajomą.
Zjedli nad wyraz smaczny posiłek. Pożegnali się a następnie wyszli na zewnątrz.
Przed kamiennym płotem stał chłopiec mniej więcej w wieku Bane'a.
- witajcie, jestem Zapi - od razu zaczął owy chłopiec - Mulos przekazał, że chcecie się dostać w góry. Na wstępie odradzam lecieć statkiem, chyba, że życie wam nie miłe. W górach jest pełno anomalii, które oddziałują tylko na to co w górze. Dlatego zabiorę was tam ścigaczem - powiedział chłopiec.
- świetnie, dziękujemy - odparł wdzięczny Bane żegnając się z Adonem, szedł ku pojazdowi.

Po około godzinie chłopiec dotarł na miejsce, które było dość nietypowe. Dosłownie z każdej strony były wielkie, ciemne góry.

- tutaj - powiedział chłopiec wskazując na windę grawitacyjną - wejdź w ten promień, a dostaniesz się na górę. Gdybyś chciał wrócić do miasta skontaktuj się ze mną przez ten komunikator - powiedział wręczając mu kwadratowy kawałek metalu z jednym przyciskiem, pokrętłem i jedną czerwoną diodą - bywaj! - krzyknął, po czym odleciał.

Chłopiec nieśmiale, wręcz, z pewnym lękiem szedł ostrożne zgodnie ze wskazówkami. Wszedł w fioletowy, pionowy tunel grawitacyjny.
W przeciągu kilku sekund znalazł się na dziwnie płaskim szczycie góry. A na owym szczycie stał dom zrobiony z zielonego drewna, zapewne jednego z tutejszych drzew.
Nie chętnie podszedł do nie równych drzwi i zapukał kilka razy. Nikt się nie odezwał.
Dla pewności powtórzył czynność jeszcze parę razy. Bezskutecznie.
Wołał o gospodarza, którego najwidoczniej nie zastał.
Chwycił za klamkę i wszedł do środka. Gdy już się tam znalazł, pojawiło się w nim dziwne uczucie. Zrobiło mu się słabo. Desperacko szukał najbliższego krzesła bądź fotela. I udało mu się, siadł w może nie najwygodniejszym ale w zupełności odpowiednim fotelu. Gdy już doszedł do siebie zrozumiał, że naprzeciw niemu jest jakaś gablota. "chyba się nikt nie obrazi jeśli rzucę na to okiem" - pomyślał.
Udał się ku ciemnej gablocie, w której ujrzał najróżniejsze części. Po chwili dotarło do niego, że to części mieczy świetlnych. Soczewki, przełączniki, ogniwa zasilające i oczywiście kryształy. W najróżniejszych kolorach.
Zachwyt ciekawą kolekcją przerwał czyjś głos - Nie ładnie tak się wkradać - powiedział strasząc chłopca.
- Ja... Bardzo przepraszam, myślałem, że... - zaczął okazywać skruchę Bane.
- spokojnie - uśmiechnął się - nie jestem zły, spodziewałem się ciebie tak czy siak. Słyszałem - zwrócił się do chłopca - iż jesteś tak zwanym wysłannikiem.
- ja słyszałem to samo o tobie - uśmiechnął się Bane.

Zasiedli do stołu i napili się naparu z tutejszej Mudruvy.

- czuję... - zaczął starzec - że wiele już przeszliście. Ty i twoji znajomi. Zwłaszcza ty, młody człowieku. Jest w tobie wiele nie pokoju. Czuję też, że spotkałeś już Jedi. I wiem, że przekazał ci informację o twojej osobie.
- tak - odparł Bane - i powiedział, że potrzebuję mistrza.
- i jak myślisz, kto nim będzie?
- miałem cichą nadzieję, że skoro spotkałem kolejnego Jedi, to ty mnie będziesz uczył - nie pewnie powiedział chłopiec.
- ach dziecko. Nie jestem Jedi, przynajmniej już nie. Miałem kiedyś ucznia, był on potężny i mądry. Na tyle, że któregoś razu uznał, że nie potrafimy dobrze wykorzystać mocy.
Przeszedł na jej ciemną stronę. Pokonał mnie w walce i odszedł.
Uznałem, że skoro nie mogę dobrze wytrenować padawana, nie mogę nazywać się Jedi. Odszedłem od zakonu i udałem się tam gdzie prowadziła mnie moc-tutaj.
Bane wyraźnie posmętniał - ej że
- zaśmiał się Arhut - nie powiedziałem, że nie będę cię uczył. Przybądź jutro z rana, a zacznę cię uczyć. Dziś porozmawiajmy o tym co już wiesz...

***
Po tym jak Bane odjechał, Adon wziął drugi ścigacz z garażu i z pomocą holonawigacji udał się do centrum medycznego.
Gnając przez miasto nie mógł się nadziwić jak to wszyscy tu mieszkańcy są dla siebie życzliwi i nie ma między nimi żadnych konfliktów.
Uświadomił sobie jakie różnice zachodzą między wszystkimi mieszkańcami galaktyki, po czym przyspieszył.

Wbiegł po schodach i udał się do wskazanej w informacji sali.
Cade był już ubrany. Razem z Astri widać zbierali się już do wyjścia co znacznie zdziwiło Adona.
- medycyna jest tu na wysokim poziomie, trzeba przyznać - powiedział Cade poklepując Devoranina niegdyś zranioną ręką.
Później wyszli ze szpitala i pojechali do nowej kwatery.

Na miejscu czekał już Bane.
Po wymianie swoich pozytywnych opinii o nowej planecie przystąpili do jedzenia przygotowanego dlań posiłku.
Śmiejąc się i opowiadając mijał im wieczór.
- Cade... - doszedł w końcu do głosu Cade - No... Miałem przekazać tobie i Astri, że pozdrawia was starzec z zielonym mieczem świetlnym z Tatooine...

Astri spojrzała się na Cade'a a on na nią. Przypomnieli sobie, że to on ich uratował.

- dziękuję... To on jest twoim mistrzem?
- Tak - dumnie odparł.
- W porządku, może byśmy się z nim wkrótce zobaczyli? W końcu nie podziękowaliśmy mu należycie ostatnim razem...

Po kolejnej porcji opowieści i refleksji udali się zgodnie na błogi spoczynek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top