Bane
Cade schował blaster do kabury na udzie, zawołał swojego towarzysza by ten wszedł za nim, zdjął swój czarno-pomarańczowy hełm a następnie zbliżył się do dziecka. Był to młody około 13 letni chłopak o krótkich, prostych blond włosach zaczesanych do przodu i niebieskich oczach.
- Spokojnie - powiedział sympatycznym, ciepłym głosem jakby w tej chwili zwracał się do własnego syna - nic ci nie zrobimy.
Chłopiec nie sprawiał wrażenia przestraszonego, Raczej był w miarę opanowany skoro nie chował się po kątach a chciał podjąć działanie na mostku.
-chcemy cię spytać o kilka rzeczy Zgoda? - zapytał mężczyzna, lecz chłopiec jedynie apatycznie przytaknął na wznak, że się zgadza.
-dobra... To pytanie numer jeden, jak się nazywasz chłopcze?
Ten popatrzył się na mężczyznę w pożądnej zbroi z kilkoma pobitewnymi uszkodzeniami które jedynie dodawały jej uroku, a następnie na stojącego za nim wysokiego, dobrze zbudowanego czerwonego Devoranina o groźnie wyglądających, czarnych jak smoła rogach, żółtych oczach i poważnym jak diabli spojrzeniu. Zrozumiał, że nie powinien kłamać.
-Bane - odparł chłopiec - Bane Rann - spuszczając głowę w dół i wymówił nazwisko ciszej jakby wstydził się go na prawdę wstydził.
Cade dopiero po chwili przypomniał sobie ostatnią rozmowę na Corelli: "nazywam się Zakk Rann".
Rann... To pewnie dlatego zaatakowano go po opuszczeniu planety. Musiał się jednak upewnić.
-a więc, Bane, skąd pochodzisz? -Zapytał z nadzieją, że wymieni którąkolwiek z tysiąca istniejących planet. Którąkolwiek, oprócz Corelli. Nie chciał uchodzić za porywacza bez uczuć.
Zdziwiony Adon wetknął - serio? Będziesz się z nim zaprzyjaźniał teraz czy co?- Cade rzucił tylko gniewne spojrzenie równoznaczne z "siedź cicho, albo śmierć"
-a więc? - kontynuował.
-Corellia... - odparł chłopiec.
Odpowiedź ta była dla Cade'a porządnym uderzeniem. Porwał komuś dziecko. Lecz ten pytał dalej - a... Jak właściwie się tu znalazłeś?
-mój tata mnie tu zaprowadził w ramach kary za wyrzucenie czegoś do czego był przywiązany...
Cade wyraził zaciekawienie - przywiązany? Do czego?
-mój ojciec jest fanem soku z jumy... Bardzo dużym fanem. Po powrocie z kantyny zawsze mówi złe rzeczy do mnie, lub bije mnie, poza tym ostatnio często zmienia pracę, brakuje nam, a raczej jemu pieniędzy. Ma teraz długi, chciał ostatnio coś sprzedać komuś, mówił że będzie już dobrze i będziemy mieć dużo pieniędzy. Kłamał, podrzucił mnie tu, a może sprzedał. Nie chce do niego wracać, proszę - chłopiec ze łzami w oczach momentalnie rzucił się w ramiona Cade'a, a ten zaskoczony tym co przed chwilą usłyszał objął chłopca wykazując współczucie.
Jakiś czas później zaprowadził go do kajuty, i polecił odpocząć na jednej z prycz. Wracając na mostek myślał o tym co się stało i jak ta sytuacja skomplikwała ich zadanie, no bo w końcu jak dostarczą niekgalną broń i wykwintne materiały z dzieckiem na pokładzie? Miał w głowie istny bałagan.
Po powrocie na mostek, rozsiadł się w czerwonym, skórzanym fotelu kapitana, a Adon zwrócił się do niego - i jak tam panie nianio? - żartował wykazując jednocześnie takie samo zakłopotanie co towarzysz.
Mężczyzna zmieszany tym co wydarzyło się przed chwilą, miał kamienną twarz, i nie odpowiedział jakąś ripostą jak to zwykł robić. Tym razem w jego umyśle panował nieład. Myślał o tym co by tu zrobić w związku z tym. Zatracił się w tych myślach.
Ze "snu" wyrwał go dopiero krzyk: "Cade!".
spojrzał się na towarzysza, który wydawał się być zaniepokojony jego stanem.
-Wybacz, ja... Muszę odpocząć - powiedział wstając, przed wyjściem z pomieszczenia i zapytał - Adon? Mógłbyś... Czuwać żeby nikt nas nie zestrzelił?
-Z miłą chęcią - odpowiedział Devoranin włączając czujniki i osłony - idź spać, przyda Ci się ten odpoczynek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top