XXIV
Zura od zawsze był typem człowieka, który złościł się i stawał skłonny do awantur, gdy coś szło nie po jego myśli. A ten dzień zaczął się wyjątkowo paskudnie i wszystko wskazywało na to, że będzie tylko gorszy. Wczoraj pożegnali Tatsumę, od samego rana Maleen głównie płakała, choć na niektóre smutki nie pomogą nawet rzeki wylanych łez, a na domiar złego, Ren, który w końcu postanowił opuścić Nassau, zaproponował jej, żeby odleciała stąd wraz z nim. Choć kobieta, mocno zdumiona propozycją Rena, od razu odmówiła, Katsura nie miał najmniejszych wątpliwości, że postąpiłaby o wiele mądrzej, przyjmując jego ofertę. Zura nie był idiotą. Nie miał żadnych złudzeń co do tego, że kiedykolwiek uda mu się stworzyć dla niej prawdziwy dom. Pierścionek z merenzańskiego złota z klejnotem Corusca brzmiały pięknie i romantycznie, ale były jedynie mrzonką. Dlatego Katsura miał zamiar przekonać Maleen, żeby opuściła Nassau, skoro tylko nadarzyła się ku temu okazja. Tym razem przecież nie trafi do celi, a pewnie do kwater samego Rena. Zura aż zazgrzytał zębami na samą myśl o tym, że inny mężczyzna mógłby jej dotykać, ale stłumił w sobie wściekłość i zbliżył się do kobiety, która właśnie czyściła szmatką kopułkę Gwizdka. Ren w tym czasie kręcił się przy swoim promie, szykując się do odlotu. Katsura westchnął z bólem. Musi odesłać Maleen z tej planety. Dla jej własnego dobra. Nieważne, czy będzie się na niego wściekać, boczyć czy rozpaczać. Ren ma środki i możliwości, żeby zapewnić jej dużo lepsze życie, niż on. Dłonie mężczyzny zacisnęły się w pięści, a serce waliło jak młotem. Powtarzał sobie jednak w myślach, że pragnie tylko, aby Maleen była szczęśliwa. Nic więcej...
Usłyszawszy jego kroki, Maleen odwróciła się i uśmiechnęła blado. Gwizdek zaćwierkał pytająco, dostrzegając jego niewyraźną minę. Katsura skrzywił się. Jak miał zacząć? Co powiedzieć? Maleen podniosła się z klęczek i podeszła do niego. Chciała się do niego przytulić, ale Zura cofnął się przed jej dotykiem. Jeśli jej na to pozwoli... Tym trudniej będzie mu się z nią rozstać.
— Co się stało? — spytała kobieta, wyraźnie zdumiona jego nietypowym zachowaniem.
Katsura zerknął w stronę Rena, a potem przeniósł wzrok ponownie na nią.
— Nie bądź głupia, Maleen! — wybuchł. — Leć z Renem, skoro on tego chce! Przecież to Ben Solo! Twój Ben Solo! Już nie pamiętasz, jak za nim szalałaś?! Musisz z nim lecieć! Nie możesz zostać na Nassau!
Maleen nawet nie mrugnęła. Zniosła jego wybuch w całkowitym milczeniu. Tylko lewą brew lekko uniosła ku górze.
— Skończyłeś? — spytała.
Zura aż zachłysnął się powietrzem. Niewyraźnie skinął głową, mając wrażenie, że zrobił z siebie kompletnego idiotę. Wyszło... Zupełnie nie tak, jak to sobie wyobrażał. Nagle zabrakło mu jakiegokolwiek sensownego argumentu, którym mógłby przekonać ją do opuszczenia planety. Co miał jeszcze powiedzieć? Że wcale jej nie kocha, tak mu się tylko wydawało? Przecież to nie było prawdą...
— Nigdzie nie lecę — powiedziała stanowczo Maleen. — Nie wiem, co ci odbiło, ale nie chcę więcej nawet o tym słyszeć!
— Maleen, nie bądź idiotką!
Kobieta oparła dłonie na biodrach. Jej jasne oczy ciskały błyskawice.
— Jedynym idiotą tutaj to jesteś ty, sądząc, że cię opuszczę! — warknęła. — O co ci chodzi?! Całkowicie już straciłeś rozum?! Dlaczego niby miałabym lecieć z Benem?! To ciebie kocham!
Zura skulił się, zupełnie jakby wystraszył się, że Maleen go uderzy. Wyraz twarzy kobiety złagodniał.
— Zura, nie zachowuj się tak... — poprosiła. — Powiedz mi, co się dzieje...
Mężczyzna z jękiem opadł na trawę. Ukrył twarz w dłoniach. Maleen przyklęknęła przy nim, kładąc dłoń na jego ramieniu.
— Zura... — zaczęła delikatnie. — Porozmawiaj ze mną...
Katsura zawahał się. Cokolwiek robił, zawsze miał na względzie wyłącznie dobro Maleen. Dlaczego nie chciała tego zrozumieć?! Dlaczego musiała wszystko tak bardzo utrudniać?!
— Maleen... — zaczął. — Ren... On... Jest mężczyzną zdolnym podarować ci cały wszechświat. A ja... Niczego nie mogę ci dać...
Kobieta zaśmiała się cicho. Otoczyła go ramionami, przytulając mocno do siebie i pocałowała go w czubek głowy.
— Zura, jednym słowem naprawdę jesteś idiotą, który zbyt pochopnie wyciąga zbyt daleko idące wnioski — powiedziała. — Ale jesteś moim idiotą. I tak już pozostanie. — Nawet nie czekając na odpowiedź, wypuściła go z uścisku i wstała. — Pójdę pożegnać się z Benem — powiedziała. — Ale o nic się nie martw, za chwilę wrócę!
Katsura bez słowa przyglądał się, jak odwraca się od niego, kierując swe kroki w stronę Rena. Przypomniał sobie, że w tunelach na Crait powiedziała to samo. Za chwilę wróci... Wpadli wtedy w wir wydarzeń, który na zawsze odmienił ich życie. Zura miał wrażenie, ze od tamtej chwili minęła cała wieczność...
Maleen westchnęła, czując na plecach wzrok Katsury. Nie miała pojęcia, co strzeliło do głowy Benowi, aby zaproponował jej, żeby z nim odleciała, ale podjęła już decyzję. Nie opuści Nassau. Ta planeta była jej domem. To tutaj, w otoczeniu Zury i Tatsumy przeżyła najszczęśliwsze chwile swojego życia. I choć nic już nie będzie takie, jak dawniej, razem z Zurą w końcu przywykną do nowej rzeczywistości. Na moment przyłożyła dłoń do kryształu kyber, który spoczywał bezpiecznie na jej piersi. Bez Tatsumy ta rzeczywistość będzie ogromnie ciężka i bolesna... Kiedy zbliżyła się do promu Bena, mężczyzna zszedł po rampie i przystanął w odległości kilku kroków od niej.
— Gotowy do startu? — spytała, siląc się na uśmiech.
Ren skinął głową, splatając ramiona na piersi.
— A ty? — zapytał. — Na pewno nie chcesz lecieć ze mną? Jesteś pewna, że wolisz zostać tutaj?
Maleen zaśmiała się cicho, zerkając w stronę Zury, który nadal siedział na trawie, tak, jak go zostawiła.
— Mam co najmniej jeden ważny powód, aby nie opuszczać Nassau — odparła.
Ren z powagą skinął głową.
— Racja. W końcu, Katsura ocalił ci życie.
— Nigdy nie przestanę być mu za to wdzięczna.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Nie mnie to oceniać, ale wydaje mi się, że nie zrobił tego dla twojej wdzięczności — rzekł.
Maleen zbliżyła się do niego i, ku zdumieniu Rena, ujęła jego dłonie. Nie zaprotestował.
— Tym bardziej powinieneś zrozumieć, dlaczego chcę tutaj zostać — powiedziała. — Ben, ja nie jestem tą, której szukasz. Ale nie martw się. — Uśmiechnęła się promiennie, a jej głos nabrał zdecydowanie cieplejszych tonów. — Jestem pewna, że ta dziewczyna, o której bezustannie myślisz, w końcu zrozumie, jaki jesteś naprawdę.
Ren odwrócił wzrok, a jego policzki zaczerwieniły się. Chyba go zawstydziła...
— To znaczy? — burknął. — Jaki niby jestem?
— Dobry — odrzekła Maleen bez chwili wahania.
Solo parsknął, wyrywając dłonie z jej uścisku.
— To, że okazałem wam łaskę, nic nie znaczy! — syknął. W głębi duszy wiedział jednak, że znaczyło. Maleen oraz jej dwaj towarzysze byli jedyną namiastką przyjaciół, jaką kiedykolwiek posiadał... Kobieta najwyraźniej doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ponieważ nadal uśmiechała się szczerze, nawet gdy kontynuował: — Więcej razy lepiej nie wchodźcie mi w drogę! Nie będę miał dla was litości!
Mógłby przysiąc, że Maleen przewróciła oczami, ale może tak mu się tylko wydawało? W końcu, nie miał odwagi nawet na nią spojrzeć...
— Dobrze, będę o tym pamiętać — rzekła. W następnej chwili Ren poczuł, że jej ramiona otoczyły jego szyję. Kobieta przytuliła się do niego mocno. — Ogromnie nam pomogłeś — wymamrotała. — Dziękuję...
Mężczyzna prędko wyplątał się z jej ramion.
— Chciałem wyłącznie zdobyć holokron — burknął. Z czego i tak nic nie wyszło, ponieważ własnoręcznie go zniszczył, aby ocalić Maleen. — Tylko na tym mi zależało — dodał ciszej, ponieważ już sam nie był pewien, czy miał na myśli zdobycie holokronu, czy może raczej uratowanie kobiety. — Pożegnaj ode mnie swojego... Przyjaciela.
Solo odwrócił się, zamierzając odejść i raz na zawsze opuścić to przeklęte miejsce, ale Maleen jeszcze jedna rzecz nie dawała spokoju.
— Ben, poczekaj — poprosiła. — Jak myślisz, dlaczego ta ciemność... Dlaczego to uwzięło się akurat na mnie?
Szczerze mówiąc, Ren nie miał pojęcia. Mógł zdać się jedynie na swoje przypuszczenia, które niepodparte były żadnymi dowodami. Wzruszył ramionami.
— Nie jesteś zbyt silna Mocą — odparł. — Ale do najsłabszych również nie należysz. Byłabyś idealnym naczyniem, bo znasz Moc, ale jednocześnie jesteś zbyt słaba, aby samotnie przeciwstawić się Ciemnej Stronie. Miałaś przy sobie Katsurę i Tatsumę i to cię uratowało. Oni cię uratowali. Gdybyś nie miała przy sobie zupełnie nikogo, na kogo mogłabyś liczyć... Prędzej czy później uległabyś.
Jak ja, pomyślał, ale tego już nie powiedział. Oczy Maleen wypełniły się łzami.
— Ty też nie jesteś sam, Ben — powiedziała cicho. — Nie zapomnij o tym...
Mężczyzna skrzywił się boleśnie. Po chwili jednak jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
— Dobrze — rzucił. — Będę o tym pamiętać.
Oczy Maleen rozszerzyły się, gdy zorientowała się, że powtórzył dokładnie te same słowa, które powiedziała mu wcześniej. Proszę, proszę, Ben Solo wykazywał śladowe ilości poczucia humoru...
— Dokąd się teraz udasz? — spytała.
— Na Fondor — odrzekł. — Mam tam coś... Do załatwienia.
— Fondor — usłyszeli nagle. — Gwiezdne stocznie, co?
Maleen odwróciła się. Katsura zamierzał w ich stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kobieta miała nadzieję, że nie spróbuje siłą wepchnąć jej na pokład statku Rena. Bo jeśli coś tak głupiego przyjdzie mu do głowy, to chyba mu przyłoży! Katsura jednak tylko przystanął obok niej i objął ją ramieniem. Ren skinął głową.
— Dokładnie — rzucił. — Gwiezdne stocznie.
Zura westchnął ciężko i pokręcił głową.
— A już myślałem, że zdecydujesz się przyłączyć do Ruchu Oporu, czy coś...
Solo parsknął.
— Cóż, przykro mi, że cię rozczarowałem — odparł, wzruszając ramionami. — Ale czas już na mnie. Żegnajcie.
Gdy mężczyzna w pośpiechu wchodził po rampie na pokład statku, Zura nawet na sekundę nie spuszczał z niego wzroku.
— Niech Moc będzie z tobą, Ben... — wymamrotał w pewnej chwili, ale tak cicho, że Maleen nie była pewna, czy naprawdę to usłyszała, czy tylko jej się wydawało. Wkrótce rampa promu podniosła się i wsunęła. Maleen i Katsura odsunęli się, gdy statek zaczął powoli wznosić się w powietrze, aby uniknąć strumieni oparów oraz ognia z dysz wylotowych. Prom najpierw w jednostajnym tempie wzlatywał coraz wyżej, a potem w mgnieniu oka zmienił się w jedynie rozmazany punkcik na niebie i zniknął, gdy Ren wskoczył w nadprzestrzeń. Maleen poczuła lekkie ukłucie żalu. Odnosiła nieodparte wrażenie, że Ben będzie kolejną osobą, której nie ujrzy już nigdy wcześniej... Zura ujął jej dłoń i uścisnął. Wiedział, że nie był najlepszym mężczyzną, jakiego mogła spotkać Maleen. Czasem myślał nawet, że wcale na nią nie zasługuje. Ale... Choć nadal nie bardzo radził sobie z wyrażaniem swoich uczuć, spędzi resztę życia, pokazując jej, jak bardzo ją kocha...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top