XXIII

Katsura wprost nie posiadał się ze zdumienia, że Renowi, wiedzionemu przeczuciem, instynktem, albo Moc raczy wiedzieć czym innym, tak prędko udało się odnaleźć drogę na powierzchnię płaskowyżu. Choć logicznym było to, że ci, którzy wydrążyli ten grobowiec, musieli w jakiś sposób wydostać się na zewnątrz, Zura obawiał się, że wyjście będzie tak dobrze ukryte, że nigdy nie uda im się go odnaleźć. Na szczęście, mylił się. Niemal tuż obok tunelu, którym dostali się do wnętrza płaskowyżu, znajdował się drugi, z wyżłobionymi, wąskimi schodami, którymi można było dostać się na powierzchnię. Wejście do niego zostało jednak tak dobrze zamaskowane, że na początku w ogóle nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia. Gdy jednak Ren go odkrył, wszyscy, włącznie z nim samym, odczuli ogromną ulgę. Pragnęli zostawić to miejsce za sobą i najlepiej nigdy tam nie wracać. Zabrali ze sobą ciało Tatsumy, i, nie oglądając się za siebie, ruszyli w drogę powrotną do statku Rena. Kiedy znaleźli się na miejscu, powitało ich głośne, nerwowe świergotanie Gwizdka. Droid niepokoił się o nich, ponieważ pozostawili go zupełnie samego bez słowa wyjaśnienia i od dobrych kilku godzin nie dawali żadnego znaku życia. Zura wyjaśnił mu, co się wydarzyło a Gwizdek smutno zwiesił kopułkę, dowiedziawszy się, że Tatsuma odszedł na zawsze. Byli przecież dobrymi przyjaciółmi. Gwizdek zawsze towarzyszył Tatsumie – nieważne, czy chodziło o wyprawę po zapasy do miasta, czy o krótki wypad nad jezioro, żeby złowić kilka ryb na kolację... Droid milczał przez całą drogę powrotną do obozu. Podobnie jak Maleen, która nawet na krok nie odstępowała Tatsumy. Klęczała przy jego ciele, trzymając go za rękę. Nie płakała. Albo wypłakała już wszystkie łzy, albo była w szoku i dopiero teraz tak naprawdę zaczęło docierać do niej to, co się wydarzyło. Biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, nie mieli zbyt wiele czasu, żeby o tym myśleć... Zura był jednak przekonany, że rana, jaką w sercu Maleen wyrwała śmierć Tatsumy, nie zagoi się już nigdy. On sam także nie był pewien, jak zdoła sobie z tym poradzić. Mógł irytować się na Tatsumę, mógł być o niego zazdrosny, ale... Tatsuma stanowił ogromnie ważną część jego życia. Był jego przyjacielem, choć Katsura nie zawsze potrafił okazać mu swą sympatię i przywiązanie. Teraz pozostawało mu już jedynie mieć nadzieję, że Tatsuma zdawał sobie z tego sprawę i nie miał mu za złe, że czasem bywał oschły i na pozór nieprzystępny... Nawet Ren sprawiał wrażenie przygnębionego. Wszystkim już brakowało paplaniny Tatsumy. Zura wyobrażał sobie, co ich przyjaciel mógłby teraz powiedzieć. Pewnie śmiałby się, jak zwykle i rzucił, że nie ma rzeczy, których miłość nie zdołałaby uleczyć, czy coś w tym stylu. Katsura uśmiechnął się lekko, chociaż łzy zapiekły go pod powiekami. Cholera, jak poradzą sobie bez tego przeklętego idioty?! Otarł twarz przedramieniem, czując na sobie spojrzenie Rena. Z całych sił zacisnął szczęki. Nie przyszłoby mu do głowy, że ktoś, kto stoi na czele tak parszywej organizacji jak Najwyższy Porządek, będzie do tego zdolny, ale Ren dotrzymał obietnicy danej Tatsumie. Ocalił życie Maleen, przynajmniej w części, choć nic na tym nie zyskał, jako że holokron Sithów został zniszczony. Zastanawiała się, co mógłby mu powiedzieć, i czy w ogóle powinien się odzywać? Nie chciał przecież sprowokować gwałtownej reakcji Rena jakimś nierozważnym słowem... Tak więc będąc rozważnie odważnym postanowił raczej zachować milczenie. Odziany w czerń mężczyzna westchnął ciężko i odwrócił wzrok, udając, że z uwagą przygląda się instrumentom pokładowym. Żaden z nich nie odezwał się nawet słowem, dopóki Ren nie posadził swojego promu tuż obok starego, wysłużonego „Mu". Zura przez dłuższą chwilę pozostał w fotelu nawigatora, wpatrując się w znajomy krajobraz za przednim iluminatorem statku. Konfrontacja ze smutkiem i rozpaczą Maleen była w tym momencie ostatnią rzeczą, z jaką miał siłę się mierzyć. A będzie musiał to zrobić, gdy tylko opuści pokład promu Rena. Dlatego odwlekał tę chwilę, jak tylko się dało... Ren czuł się chyba podobnie, ponieważ również wyglądał, jakby nie miał najmniejszej ochoty podnieść się z miejsca (a może był po prostu zmęczony), ale w końcu to on wstał jako pierwszy. Westchnął ciężko, kładąc dłoń na ramieniu Katsury.

— Idziesz? — spytał.

Zura ponoru skinął głową. W tej samej chwili do kokpitu weszła Maleen. Wyglądała strasznie. Była śmiertelnie blada, a jej twarz, dłonie oraz całe ubranie, pobrudzone były zaschniętą krwią jej samej oraz Tatsumy. Na jej palcach Katsura dostrzegł jednak także świeże, czerwone plamy... Jego serce gwałtownie przyspieszyło. Już miał spytać, co się stało, ale wtedy kobieta wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. Trzymała w niej srebrną rękojeść miecza świetlnego Tatsumy. Na niej również mężczyzna dostrzegł wyraźne ślady krwi.

— Maleen, co się stało? — spytał z niepokojem.

Wargi kobiety zadrżały.

— Chciałam... — zaczęła. — Chciałam wyjąć kryształ Tatsumy, ale nie umiem...

Ren zerknął na nią zdumiony. Czy ona... Gołymi rękami usiłowała rozczłonkować miecz świetlny? Oszalała? Zapomniała już, w jaki sposób twarzy się tę broń? Siłą niczego nie wskóra. Powinna użyć Mocy... Poczuwszy na sobie jego wzrok, kobieta skuliła się i pociągnęła nosem. W następnej chwili cisnęła rękojeścią o pokład.

— Nie umiem! — zawołała. — Nie potrafię go wydobyć!

Rozszlochała się, a potem, jakby ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że tak podle potraktowała przedmiot należący do Tatsumy, schyliła się, podniosła rękojeść i przytuliła ją do piersi. Katsura objął ją.

— Już dobrze — powiedział łagodnie. — Daj mi ten miecz. Wyjmę z niego kryształ.

Maleen zawahała się, jakby nagle utraciła pewność, czy może mu zaufać, ale w końcu powoli skinęła głową i oddała Zurze srebrny cylinder. Mężczyzna wsunął go do kieszeni tuniki.

— Zaopiekuję się nim — obiecał. — Nie martw się.

Maleen nie odpowiedziała. Gardło miała tak ściśnięte, że ledwo była w stanie oddychać. Czuła się, jakby na jawie śniła jakiś koszmar. Jej serce już raz zostało połamane i zdeptane – kiedy Ben powiedział jej, że zabił Katsurę. Ale na szczęście okazało się, że nie miał racji, Zura zdołał przeżyć. A teraz... Moc odebrała jej Tatsumę. Tym razem nie będzie żadnego szczęśliwego zakończenia. Tatsuma odszedł w jej ramionach i dokładnie wyczuła moment, gdy jego serce przestało bić. Czy Moc musiała ją aż tak doświadczać? Jak wiele każe jej jeszcze znieść?

— Po co ci ten kryształ? — spytał nagle Ben.

Maleen pociągnęła nosem, a potem otarła twarz rękawem tuniki.

— Na pamiątkę... — odparła cicho. Nie chciała wdawać się w szczegóły. Ben raczej by jej nie zrozumiał. Tatsuma od zawsze był jedną z dwóch najważniejszych osób w jej życiu. Poznali się jeszcze jako dzieci. Razem wychowali. Zawsze był przy niej i nawet w najgorszych koszmarach nie byłaby sobie w stanie wyobrazić, że pewnego dnia przyjdzie chwila, gdy zabraknie go u jej boku. A kryształ kyber był nasycony obecnością Tatsumy. Trzymając dłoni jego miecz świetlny, czuła się tak, jakby mężczyzna wciąż był przy niej. Dlatego pragnęła zachować kryształ. Chciała także zatrzymać na pamiątkę ulubiony płaszcz Tatsumy, ale był on straszliwie zniszczony przez pazury terentateka. Pasy materiału wisiały w strzępach, widniały na nim ogromne plamy krwi... Nie było możliwości, aby go naprawić. Usłyszawszy jej odpowiedź, Ren tylko skinął głową. Nie odezwał się więcej. Maleen była pewna, że odleci, gdy tylko opuszczą pokład jego promu, ale ku jej zdumieniu mężczyzna postanowił zostać na pogrzebie Tatsumy. Kobieta chciała, żeby Tatsuma miał pogrzeb godny prawdziwego Jedi, więc Ben oraz Zura zajęli się budowaniem stosu, a ona obmyła ciało Tatsumy z brudu i krwi, a następnie przebrała go w nowe, czyste ubranie. Nie uczesała jedynie włosów mężczyzny. Jego ciemne loki zawsze były w całkowitym nieładzie i takie właśnie powinny pozostać...

Gdy stos był już gotowy, wspólnie ułożyli na nim ciało Tatsumy. Płaszcz, który tak uwielbiał, miał spłonąć razem z nim. Maleen złożyła go w kostkę i wraz z rękojeścią miecza świetlnego, wsunęła w jego splecione na piersi dłonie. Kryształ kyber, który Zura wydobył dla niej z rękojeści i nawlekł na kawałek sznurka, zawiesiła na szyi. Łzy zamgliły jej wzrok. Po raz ostatni przyłożyła dłoń do policzka Tatsumy i pocałowała go w czoło. Był zimny jak lód, ale jego usta zastygły w wiecznym uśmiechu. Pogładziła kciukiem jego policzek, na który padały łagodne promienie zachodzącego słońca, przypominając sobie ten jego głośny, zaraźliwy śmiech... Gdy Tatsuma się śmiał, odnosiło się wrażenie, że cały świat śmiał się wraz z nim...

— Do zobaczenia — wyszeptała. — Na pewno jeszcze kiedyś się spotkamy...

Otarła łzy grzbietem dłoni, odwróciła się i ruszyła w stronę stojących nieopodal Zury, Bena oraz Gwizdka. Katsura wręczył jej płonącą żagiew. Ujęła ją drżącą dłonią, ale gdy odwróciła się ponownie w stronę stosu, nagle poczuła się, jakby całkowicie zabrakło jej powietrza. Nie była w stanie poruszyć się, ani nawet dobyć z siebie głosu. Tylko jej dłoń tak mocno zaciskała się na płonącej żagwi, że aż pobielały jej kłykcie. Wiedziała, że Tatsuma odszedł, a to, co pozostało, stanowiło jedynie powłokę, ale nie umiała, nie potrafiła zmusić się do tego, aby oddać jego ciało płomieniom. To... Było zbyt ostateczne. Sprawi, że Tatsuma zniknie na zawsze, a ona już nigdy nie ujrzy jego kochanej twarzy... Nie mogła... Nie mogła tego zrobić! Pragnęła zatrzymać go przy sobie jak najdłużej. A może... Może to jakaś tragiczna pomyłka? Jasne, błękitne oczy Tatsumy kryły się pod powiekami, ale może za chwilę je uchyli i wszystko będzie jak dawniej? Zanurzyła się w Mocy, desperacko pragnąc poczuć jego obecność, ale przywitała ją wyłącznie okrutna, zimna pustka... Tatsuma odszedł. Odszedł na zawsze. I nic nie mogło już tego zmienić... Dłoń kobiety opadła. Uścisk jej palców rozluźnił się, ale nim płonąca żagiew wysunęła się z jej dłoni, Solo delikatnie wyłuskał ją spomiędzy jej palców. Spojrzał na Zurę, jakby milcząco pytał o pozwolenie, a kiedy mężczyzna skinął głową, zbliżył się do stosu. Maleen drgnęła, ale Katsura objął ją i przytrzymał mocno przy sobie, jakby obawiał się, że kobieta zapragnie podążyć za Tatsumą w płomienie.

— Spoczywaj w Mocy — powiedział cicho Ben, a następnie przytknął żagiew do stosu, podpalając go.

W następnej chwili odsunął się kawałek, przystając obok Zury i Maleen. Kobieta szlochała, rozpaczliwie tuląc się do Katsury, gdy jasne, pomarańczowe płomienie strzeliły wysoko ku górze, jakby pragnęły dosięgnąć gwiazd...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top