XXII
Katsura, gdy tylko ujrzał postument z ustawionym na nim holokronem, zorientował się, że znalazł się w pomieszczeniu ze swej wizji. Nie było tam żadnego sarkofagu, więc raczej nie było ono grobowcem żadnego Sitha, ale jak na świątynię wydawało mu się zbyt skromne. Żadnych posągów, ani skarbów? Tylko kilka pochodni i holokron? Wizja, której doznał, powoli zaczęła jednak nabierać sensu. To, co dręczyło Maleen, znajdowało się tutaj. W tym miejscu. Ren dał kilka kroków do przodu, jakby pragnął przyjrzeć się holokronowi z bliska, ale Maleen go wyprzedziła. Spoglądała przed siebie jakimś dziwnym, pustym wzrokiem. Jej ruchy były mechaniczne, jakby jej ciało nie należało już do niej. Podążała w stronę holokronu niczym zahipnotyzowana. Katsura przypomniał sobie, że zachowywała się w podobny sposób, gdy po raz pierwszy spotkali Rena. Jakby... Jakby ciemność przyciągała ją niczym magnes! Ruszył za nią, ale gdy tylko wyciągnął dłoń, aby chwycić ją za ramię, jakaś niewidzialna siła odrzuciła go do tyłu. Wpadł prosto na Rena. Solo chwycił go za łokieć i przytrzymał, aby Zura nie runął na ziemię.
— To ten holokron — powiedział szybko. — To dlatego terentatek nie zrobił Maleen krzywdy. Miał sprowadzić ją do holokronu. Żywą.
Myśli Katsury gnały jak szalone. Kobieta z jego wizji nakłaniała go, aby wziął holokron, twierdząc, że w ten sposób zdoła ocalić życie Maleen. Jaki był głupi! Sądził, że Ciemna Strona pragnęła go skusić, podczas gdy od początku chodziło tylko i wyłącznie o to, aby Maleen znalazła się w pobliżu tego przeklętego przedmiotu! Po co, na Moc?! Jaki ten holokron mógł mieć z nią związek?! Im bardziej Maleen zbliżała się do niego, tym bardziej jasnym, intensywnym blaskiem promieniał, aż w końcu cała grota wyglądała, jakby zalało ją morze krwi. Kiedy kobieta znalazła się w odległości zaledwie kilku centymetrów od holokronu, wyciągnęła przed siebie obie dłonie, jakby pragnęła go w nich zamknąć. Jej usta poruszały się, jak gdyby coś mówiła, ale Katsura nie słyszał jej głosu. Nadal nie potrafił zrozumieć tego, co oglądały jego oczy. Holokron pulsował szkarłatnym światłem, a Maleen nagle uniosła lewą dłoń. Wbiła w nią paznokcie drugiej ręki, z taką siłą, że na jej skórze pozostały cztery, krwawiące ranki. Nawet przy tym nie mrugnęła... Ścisnęła lewą dłoń w pięść, wyciskając na niewielki przedmiot kilka kropel ciepłej krwi. Ren oglądał całą tę scenę zafascynowany. Zaczął się domyślać, czym tak naprawdę była tajemnicza choroba Maleen. Chwycił za ramię strojącego obok niego Zurę.
— Sithowie potrafili związywać swe dusze z przedmiotami — powiedział.
Katsura spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.
— Po co mi to mówisz? — wymamrotał. — Nie obchodzi mnie, co potrafili Sithowie! Trzeba zabrać stąd Maleen!
— Ty idioto! — warknął Ren. — Nie widzisz, że twórca tego holokronu najwyraźniej pragnie przejąć jej ciało?! Dlatego terentatek jej nie skrzywdził! Dlatego fizycznie nigdy nic jej nie dolegało!
Zura gwałtownie wciągnął powietrze. Choć to, co mówił Ren, brzmiało nieprawdopodobnie, wyglądało na to, że mógł mieć rację. Jeśli jakiś Sith naprawdę pragnął przejąć ciało Maleen, nie mógł go uszkodzić. Należało pozbyć się jej ducha, wyssać jej energię Mocy, wypędzić ją z jej własnego ciała, aby pozostało puste i gotowe na przyjęcie duszy zaklętej w holokronie. Gdy krew kobiety zetknęła się z gładką powierzchnią przedmiotu, ten otworzył się niczym zabójczy kwiat. W tej samej chwili Maleen krzyknęła przeraźliwie, chwytając się obiema dłońmi za głowę. W jej umyśle eksplodowały obrazy. Widziała piękny, zielony krajobraz, który zmienił się w sczerniałe szczątki, jakby ktoś w jednej chwili wyssał z niego energię. Gwiazdy spadały z nieba jedna za drugą, jakby ktoś odrywał je od firmamentu niczym lśniące koraliki. Widziała lustro, a w nim odbicie pięknej kobiety o szmaragdowych oczach i ognistorudych włosach. Uśmiechała się uwodzicielsko, ale po chwili jej wargi rozchyliły się, ukazując rzędy ostrych, spiczastych zębów. Oczy kobiety zwęziły się, a ich kolor stał się chorobliwie żółty...
— Holokron... — mówiła. — Weź holokron!
Maleen ujrzała jasny blask, który wyglądał, jakby bił od uruchomionej klingi miecza świetlnego. Dusza kobiety została wygnana z jej ciała i zamknięta w holokronie. Jej ciało rzucono płomieniom, a duszę, na zawsze związaną z holokronem, ukryto w grobowcu na Nassau, pozostawiając go pod strażą straszliwego potwora... Z czasem jednak pieczęć Jedi słabła. Dusza Sithanki znalazła sposób, aby przyciągnąć ku sobie kogoś, kto oddałby jej swoje ciało... Maleen wrzasnęła. Nie! To nie były jej myśli! To nie były jej wspomnienia! Dała krok w tył, ale wtedy całe jej ciało przeszył tak paraliżujący ból, że zachwiała się. Nogi ugięły się pod nią, nie będąc w stanie utrzymać ciężaru jej ciała. Osunęła się na kolana. Z jej oczu, nosa oraz uszu spływała ciepła ciecz. Krew?, pomyślała jak przez mgłę. Miała wrażenie, że zaczyna tracić przytomność. Powoli zaczęła zapominać, jak ma na imię i jak znalazła się w tym dziwnym, mrocznym miejscu. Wiedziała tylko jedno – trzeba zniszczyć holokron... Pamiętała również imię, choć obraz tego, kto je nosił, powoli rozmywał się w jej umyśle. Nie potrafiła przypomnieć sobie rysów jego twarzy. A może on wcale nie istniał? Może tylko go sobie wymyśliła?
— Katsura... — wykrztusiła, ale jej głos brzmiał dziwnie i obco nawet dla niej samej, jakby dochodził z oddali. — Zniszcz holokron...
Zniszcz holokron... Katsura miał wrażenie, że śni. W zalanej szkarłatnym blaskiem jaskini widział Maleen, stojącą przed holokronem z beznamiętną miną, ale... Widział także coś, co przypominało jej projekcję Mocy, znajdującą się poza jej ciałem. Prosiła go, żeby zniszczył holokron. Dlaczego jednak nazwała go Katsurą? Na palcach jednej ręki mógłby zliczyć ilość okazji, gdy zwróciła się do niego w ten sposób. Zawsze, czy chciał tego, czy nie, nazywała go po prostu Zurą... Jego serce zamarło na moment, a następnie zabiło ze zdwojoną szybkością. Żaden Sith nie odbierze mu Maleen! Miał już dość oglądania śmierci jak na jeden dzień! Zniszczy ten przeklęty, Sithański wynalazek, choćby nawet musiał stawić czoła całej armii Sithów!
— Nie jestem Katsura — warknął — tylko Zura!
Rzucił się do przodu, pragnąc chwycić holokron, ale gdy tylko jego palce zetknęły się z gładką powierzchnią przedmiotu, ten natychmiast złożył się, emitując tak ogromne ciepło, że mężczyzna poparzył sobie palce. Maleen wrzasnęła przeraźliwie. Katsura spojrzał w jej kierunku i ujrzał tak przerażający widok, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. Ciało kobiety uniosło się w górę, lewitując w powietrzu. Jej plecy wygięły się w niemal idealny łuk, jakby jakaś niewidzialna siła próbowała przełamać ją na pół. Jej palce zaczęły wyginać się pod najróżniejszymi, dziwacznymi kątami. Katsura słyszał, jak kości w całym jej ciele pękają niczym zapałki...
— Maleen! — wrzasnął.
Ren musiał się pomylić! Gdyby Sith naprawdę pragnął ukraść jej ciało, czy teraz odważyłby się je tak beztrosko niszczyć?! Raz jeszcze rzucił się w stronę holokronu, zaciskając na nim dłoń. W jaskini rozszedł się swąd palonego ciała, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Z całych sił ścisnął holokron, ale nie zdołał go rozgnieść. W panice rozejrzał się za Renem. Przedmiot wciąż palił jego dłoń, ale Katsura nabrał przekonania, że jeśli uda się go zniszczyć, ocali to życie Maleen i raz na zawsze uwolni ją od koszmarów.
— Ren! — zawołał.
Solo na moment oderwał wzrok od torturowanej kobiety i spojrzał w jego stronę. Katsura wahał się, ale tylko chwilę. Jasne, Ren mógł zabrać holokron i zostawić ich w tej jaskini na śmierć, ale Zura nie miał wyboru. Musiał mu zaufać... Cisnął trójkątny przedmiot w jego stronę. Ciemne oczy Rena rozszerzyły się. Wyciągnął dłoń, chwytając przedmiot w locie. Gdy holokron spoczął w jego ręku, oczy Bena zapłonęły.
— Zniszcz go! — zawołał Zura.
Zauważył, że Ren trzyma holokron tak, jakby była to zwykła kostka danych, choć był on przesiąknięty energią Ciemnej Strony Mocy. Solo przez moment zapatrzył się na artefakt, na którym zaciskały się jego palce. Pulsował mroczną energią i gdyby go zatrzymał, posiadłby wiedzę, o jakiej nikomu nawet się nie śniło... Nie potrafił jednak dostatecznie skupić się na holokronie. Przeszkadzały mu wrzaski Maleen. Kobieta tylko wrzeszczała i wrzeszczała... Coraz głośniej. Ren poczuł, że ogarnia go wściekłość. Już jej nie potrzebował. Znalazł to, czego szukał. Lepiej byłoby, gdyby pozwolił jej umrzeć. A może sam powinien wyprawić ją i jej przyjaciela na tamten świat? Uniósł wzrok, kierując go w stronę kobiety i wtedy zorientował się, że nie znajduje się już w jaskini, a na pokładzie meganiszczyciela Snoke'a. A dokładniej – w jego sali tronowej. To było niemożliwe! Moc musiała płatać mu nieprzyjemne figle! Nie mógł cofnąć się w czasie! A jednak – choć nie widział Snoke'a, miał przed oczami obraz torturowanej przez niego Rey. Jego pole widzenia zawęziło się i skurczyło. Nie widział już niczego – tylko Rey. Kobietę, która stanowiła cały jego świat. Jej ciało wygięte było w łuk, mięśnie napięte niemal do granic wytrzymałości. Cierpiała okrutnie, a on był tym, który mógł ją ocalić, zakończyć jej cierpienie... Gwałtownie potrząsnął głową. To... Już się wydarzyło. Uratował Rey. Zabił dla niej Snoke'a! Był gotów rzucić jej do stóp cały wszechświat! Obraz przed jego oczami znów zaczął się zmieniać. Zorientował się, że Rey była jedynie wspomnieniem. Tak naprawdę cały czas spoglądał na Maleen. Udręczone ciało i dusza kobiety wołały o pomoc. Miał moc, aby ją ocalić. Wystarczyłoby, aby zniszczył holokron. Co by jednak na tym zyskał? Zniszczyłby raz na zawsze tajemną wiedzę, przechowywaną w artefakcie, aby uratować życie kobiecie, którą ledwo znał. Która, na dodatek, była Jedi. A przecież wszyscy Jedi byli jego wrogami... Jednak, czy na pewno? Rey także była Jedi. Czy nazwałby ją swoim wrogiem? Skoro odrzuciła władzę oraz potęgę, które jej ofiarował, czy przyjęłaby sekrety Ciemnej Strony Mocy? Jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się, że aby dostać holokron poświęcił życie niewinnej kobiety oraz jej przyjaciół? Choć Rey nigdy nawet nie poznała Maleen, w głębi serca Ben czuł, że chciałaby, aby jej pomógł. Dla Rey holokron nic by nie znaczył. Pewnie sama usiłowałaby go zniszczyć. A skoro Rey zdobycie go nie przyniosłoby żadnej radości, jaki był z niego pożytek dla Bena? Żaden. Rey nie wahałaby się ani sekundy. Ocaliłaby Maleen. Ren warknął głucho. Zerknął w stronę Zury, który spoglądał na niego błagalnie. Tatsuma, Maleen, Katsura... Ci ludzie przyjęli go do swego grona, nie zważając na niebezpieczeństwo i związane z tym ryzyko. Miał pozwolić, aby śmierć Tatsumy poszła na marne?! Nigdy! Zawezwał do siebie całą Moc, jaka drzemała w jego wnętrzu i zacisnął dłoń w pięść. Do jego uszu dobiegł przeraźliwy świst, ryk wściekłości, a potem holokron pękł, jak gdyby wykonano go ze szkła, i rozsypał się na miliony maleńkich kawałeczków. Czerwone światło znikło. Wnętrze groty znów oświetlały jedynie cztery pochodnie. Ale, jak okazało się po chwili, Maleen Ben nie zdołał już uratować. Jej ciało bezwładnie runęło na ziemię. Przypominała połamaną i zniszczoną lalkę. Na cud mogło zakrawać to, że była jeszcze w stanie oddychać. Z piersi Katsury wyrwał się przeszywający, pełen bólu jęk. Był przekonany, że gdy tylko Ren zniszczy holokron, wszystko wróci do normy... Nie był przygotowany na to, że koszmar będzie trwał dalej.
— Maleen... — wykrztusił. Podpełzł do niej, ale nie był w stanie nawet wziąć jej w ramiona. Obawiał się, że każdy, nawet najlżejszy dotyk, sprawi jej wyłącznie ból... Usta kobiety poruszyły się. Wyglądała, jakby pragnęła coś powiedzieć, ale nie była w stanie dobyć z siebie głosu. Z kącików jej oczu spłynęły łzy. Nie, nie mógł stracić także jej! Oddałby swe własne życie, byle tylko ją ocalić! Przecież... Nie potrafił bez niej żyć. Maleen stanowiła sens jego życia. Jeśli odejdzie... Co mu pozostanie? Miał coraz mniej czasu. Obecność Maleen coraz szybciej gasła w Mocy. Myśli mężczyzny gnały jak szalone. Czy istniał jakiś sposób, aby jeszcze ją ocalić? Poczuł, że Ren położył dłoń na jego ramieniu. Chyba coś do niego mówił, ale Katsura nie słuchał. Cała jego uwaga skupiała się wyłącznie na Maleen. W ostatecznym akcie desperacji postanowił spróbować jedynej rzeczy, która przyszła mu do głowy. Skoro można było wyssać z kogoś energię Mocy, powinno także dać się komuś tę energię przekazać. I to właśnie Zura postanowił uczynić. Przyłożył otwartą dłoń do piersi Maleen, skupiając się na Mocy, która przepływała przez niego, łącząc go ze wszystkimi żywymi stworzeniami, z całym wszechświatem. Poczuł się nagle, jak gdyby wszedł do orzeźwiającego strumienia krystalicznie czystej, chłodnej wody. Moc obmywała go delikatnie. Skoncentrował swe myśli na Maleen, odnajdując jej słabnącą obecność pośród tysięcy innych. Błagał Moc, aby jej nie opuszczała, aby ją ocaliła... Strumień energii, który przepływał przez jego ciało, skierował się ku niej. Dla Mocy nie istniały rzeczy niemożliwe. Potrafiła uleczyć każdą ranę, sprawić, że kości zrosną się, a tkanki zregenerują. Potrafiła nawet ocalić życie... Choć na czoło Katsury wystąpił perlisty pot, a ciało słabło coraz bardziej, nie przestawał przekazywać Maleen swej własnej energii Mocy, dopóki obecność kobiety ponownie nie zalśniła jasnym blaskiem. Wyczuł, że jej serce zabiło mocniej. Pierś Maleen uniosła się w głębokim oddechu...
Katsura niepewnie uchylił powieki. Błękitne oczy Maleen spoglądały na niego z bezgranicznym zdumieniem.
— Zura... — wyszeptała.
Oczy mężczyzny zaszły mgłą. Chwycił ją za ręce, a gdy odwzajemniła uścisk jego palców, ujął jej twarz w obie dłonie. Gładził dłońmi jej policzki oraz włosy. Maleen zarzuciła ręce na jego szyję. Zura z ulgą porwał ją w kochające ramiona. Rany zagoiły się, nie pozostawiając po siebie żadnego śladu. Ren przykucnął przy nich.
— Teraz to już naprawdę koniec — powiedział.
Jego słowa zabrzmiały tak złowieszczo, że Katsura poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający mu po plecach. Gdy Ren wstał, przez chwilę był pewien, że mężczyzna za chwilę pozbawi jego i Maleen głów, ale on tylko wyciągnął ku niemu rękę. Zura wahał się, ale tylko chwilę. Chwycił dłoń Rena i uścisnął ją. Mężczyzna pomógł mu wstać. Zura miał wrażenie, że nie spoglądał już na niego z tak ogromną pogardą, jak wcześniej. Zupełnie jakby Katsura czymś mu zaimponował. Czym jednak – tego nie wiedział.
— Dacie radę iść? — zwrócił się do niego i Maleen. Oboje skinęli głowami. — Musimy znaleźć stąd jakieś wyjście...
— A co z Tatsumą? — spytała Maleen łamiącym się głosem. — Nie możemy go tutaj zostawić...
— Nie zostawimy — obiecał Katsura. — Zabierzemy go do domu.
Ren skrzywił się. Powoli zaczynał pojmować ich ból. Nie sądził, że zdoła w tak krótkim czasie przyzwyczaić się do kogokolwiek, ale Tatsuma mógł poszczycić się niezwykle rzadkim talentem – dzięki swej prostoduszności i życzliwości potrafił zjednywać sobie ludzi. Choć bywał irytujący, jego utrata z pewnością była ogromnym ciosem dla tych, którzy znali go niemal przez całe swoje życie... Byłoby wręcz czymś gorszącym pozostawić jego ciało we wnętrzu tego przeklętego płaskowyżu...
— Tak — wymamrotał. — Zabierzemy Tatsumę... Do domu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top