XXI
Katsura ciężko opierał się plecami o ścianę promu. Maleen, zwinięta w kłębek, leżała na pokładzie, opierając głowę na jego kolanach. Przestała już płakać i trzęsła się na całym ciele, trzymając jego prawą rękę w obu dłoniach i zasypując jej wnętrze czułymi pocałunkami. Mężczyzna przymknął oczy, gładząc lewą dłonią ciemne włosy kobiety. Powtarzał jej, że nie zrobiła nic złego, że to, co się wydarzyło, nie było jej winą, ale Maleen nie chciała słuchać. Znów go skrzywdziła i nie mogła sobie tego wybaczyć. Katsura czuł się coraz bardziej znużony. Miał wrażenie, że głowa za chwilę mu pęknie. Ale nie przez Maleen. Tatsuma bowiem postanowił zaprezentować kolejny ze swych genialnych pomysłów – stwierdził, że zaśpiewa, aby poprawić im wszystkim nastrój. Smęcił coś o bieganiu do krainy marzeń i Zura odczuwał coraz większą ochotę, aby samemu go tam wysłać, jeśli Tatsuma się nie uciszy. Gdy mężczyzna zaczął kolejną zwrotkę, z ust Katsury wydarł się bolesny jęk.
— Tatsuma, zamknij się wreszcie! — zawołał.
Tatsuma odwrócił się ku niemu z oburzeniem.
— Śpiew podnosi na duchu! — odparł.
Zura posłał mu mordercze spojrzenie.
— Jedyne, co podnosi nam twoje śpiewanie, to ciśnienie! — warknął.
Tatsuma parsknął. Odwrócił się, splatając ramiona na piersi.
— Nie doceniasz prawdziwej sztuki, ani mojego talentu! — rzucił.
Katsura przewrócił oczami, a Solo nagle zakrył usta dłonią, jakby pragnął ukryć uśmiech. Tylko Maleen nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół niej. Katsura odnosił wrażenie, że im bardziej zbliżali się do płaskowyżu, stawała się coraz bardziej roztrzęsiona i zamknięta w swoim własnym świecie. Czuł, że po raz kolejny ją zawiódł – nie potrafił jej ochronić, a mrok, który ją atakował, robił to coraz bardziej agresywnie, jakby przejrzał ich plan, lub przynajmniej domyślał się, że mają zamiar go zniszczyć...
Maleen usiadła nagle, obejmując go ramionami w pasie. Oparła policzek na jego piersi.
— Zura... Przytul mnie — poprosiła.
Mężczyzna otoczył ją ramionami. Musnął ustami czubek jej głowy. Maleen z całych sił zacisnęła powieki. Desperacko pragnęła słyszeć i czuć bicie jego serca. Jej własne biło tak dziko, waląc o klatkę jej żeber, jakby pragnęło wyrwać się na zewnątrz. Dłoń Zury spoczęła na jej policzku. Co mógł zrobić? Jak dodać jej otuchy, pocieszyć ją? Czy jakiekolwiek słowa miałyby teraz sens? Jego kciuk z czułością gładził jej policzek. Całe ciało kobiety drżało. Maleen nie potrafiła się uspokoić. Jej strach wkrótce udzielił się wszystkim i na pokładzie promu zapanowała ponura atmosfera. Nikt nie odzywał się nawet słowem. Katsura zaczynał żałować, że wcześniej uciszał Tatsumę. Ich położenie w żadnym wypadku nie było normalne, ale zachowanie Tatsumy stwarzało chociaż pozory jako takiej normalności. Katsura starał się szeptać uspokajające, kojące słowa, delikatnie kołysząc Maleen w ramionach, ale kobieta była coraz bardziej roztrzęsiona. Wreszcie stwierdziła, że jest jej zimno. Usłyszawszy to, Ren zerknął na nią przez ramię, ale niczego nie powiedział. Zura ciasno otulił ją swym płaszczem i zaczął obiema dłońmi rozcierać jej plecy i ramiona, aby ją ogrzać, ale wyglądało na to, że niewiele to pomaga. Mężczyzna czuł się, jakby czas stanął w miejscu. Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie. Nie znosił trwać w stanie takiego... Zawieszenia. Wolałby zacząć działać. Zrobić coś... Cokolwiek, byleby tylko nie musieć dłużej tkwić w takiej bezczynności...
Gdy w końcu znaleźli się nad płaskowyżem, co Ren oznajmił lodowatym tonem, Katsura nie mógł powstrzymać pełnego ulgi westchnienia. Nareszcie. Teraz wszystko się rozstrzygnie... Oczekiwanie zawsze jest najgorsze. Zwłaszcza, kiedy nie do końca wiadomo, z czym przyjdzie się człowiekowi zmierzyć. Maleen podniosła na niego wzrok. W jej jasnych oczach odbijał się ogrom trwogi. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale niemal natychmiast zamknęła je z powrotem i ponownie ukryła twarz na piersi Katsury. Ren wykonał kilka okrążeń nad płaskowyżem, szukając dogodnego miejsca do lądowania. Tatsuma pochylił się do przodu, starając się dojrzeć cokolwiek przez przedni iluminator. Nie był do końca pewien, ale wydawało mu się, że nie widać tam żadnych ruin, żadnego śladu, że kiedykolwiek na płaskowyżu mogła znajdować się jakakolwiek świątynia. W pewnej chwili statek mocno pochylił się do przodu – Ren zaczął podchodzić do lądowania. Tatsuma gwałtownie opadł na fotel. Spojrzał na Bena z wyrzutem.
— Mogłeś ostrzec — burknął.
Ren tylko prychnął. Jego usta wykrzywił złośliwy uśmieszek. Wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. Delikatnie posadził statek na ziemi. Poczuli lekki wstrząs, gdy golenie lądownicze zetknęły się z powierzchnią gruntu i prom znieruchomiał. Ren podniósł się z fotela pilota. Zerknął na przycupniętych w kącie Katsurę i Maleen.
— Idziemy — rozkazał.
Katsura wstał, pomagając podnieść się Maleen. Kobieta z całych sił ściskała jego dłoń. Skinął głową, sygnalizując, że jest gotowy. Maleen wyglądała na zdecydowanie mniej pewną. Sprawiała wręcz wrażenie, jakby chciała uciec stamtąd jak najdalej. Tym razem jednak, choć dosłownie trzęsła się ze strachu, trwała u boku Katsury, nie odstępując go nawet na krok. Ostrożnie zeszli po rampie, z uwagą rozglądając się dookoła. Gwizdek, ćwierkając cicho, powoli sturlał się za nimi. Krajobraz, jaki zastali, przypomniał miejsce, w którym doszło do ogromnej katastrofy. Ziemia pokryta był grubą warstwą szarego pyłu. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągały się sczerniałe, powyginane szkielety rosnących tam niegdyś drzew. Tatsuma aż się wzdrygnął.
— Co za ponure miejsce... — stwierdził.
— Co tu się mogło stać? — zdumiał się Katsura. Pochylił się, rozgrzebując dłonią pył. Pod spodem ziemia była czarna, a jej struktura przypominała gładką powierzchnię szkła. Maleen pochyliła się nad ramieniem mężczyzny.
— To... Wygląda jak szkło... — powiedziała nieśmiało. — Czy tutaj... Doszło do jakiegoś wybuchu?
— I to ogromnego... — wymamrotał Zura.
— Ale nie ma śladu po kraterze — rzucił Ren.
Tatsuma podrapał się po głowie. Żeby zamienić ziemię w szkło, potrzebna była ogromna temperatura. Jeśli nie doszło tam do wybuchu, to co innego mogło się wydarzyć? Wokół nie było niczego oprócz martwych drzew. Chyba... Jednak się pomylili. Nie było tam żadnej świątyni Sithów.
— Wygląda na to, że jednak nic tutaj nie ma — powiedział, wzruszając ramionami. — Na pewno dobrze odczytałeś współrzędne? — zwrócił się do Rena.
Solo posłał mu zabójcze spojrzenie. Odpowiadanie na tak bezsensowne pytanie było poniżej jego godności. Oczywiście, że dobrze odczytał współrzędne. Za kogo Tatsuma go uważał!? Poza tym, cały płaskowyż przesiąknięty był Ciemną Stroną Mocy. Solo miał wrażenie, że wsączała się w jego ciało każdym, najmniejszym nawet porem skóry. Tatsuma odszedł kawałek dalej, grzebiąc stopą w grubych warstwach pyłu. Ren poczuł dziwne mrowienie na karku, co niechybnie zwiastowało niebezpieczeństwo. Z niepokojem zerknął w stronę Tatsumy.
— Nie oddalaj się za bardzo! — zawołał, splatając ramiona na piersi.
Tatsuma odwrócił się ku niemu. Uśmiechnął się szeroko, zasalutował niedbale i ruszył dalej, w sobie tylko znaną stronę. Ren warknął głucho. Dlaczego ten idiota nie chciał go słuchać?! Tatsuma miał wrażenie, że słyszy niepokój w głosie Rena, ale nie przejął się tym zbytnio, sądząc, że Ben, podobnie jak on i Katsura, niepokoi się o Maleen. Odszedł jeszcze kawałek od statku, ale nagle poczuł ogromne zmęczenie. Otarł czoło grzbietem dłoni, ponieważ po jego twarzy zaczął spływać pot. Rozpiął płaszcz. Brodzenie w pyle okazało się straszliwie męczące... Obok jednego z powykręcanych pni zauważył spory głaz. Postanowił przysiąść na nim na chwilę...
Katsura i Ren natomiast kręcili się w okolicy statku, jakby sami nie wiedzieli, co robić. Maleen przysiadła na rampie, podciągając kolana pod brodę. Gwizdek stał na staży obok niej. Nigdzie jednak nie było widać Tatsumy... Nagle ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Maleen krzyknęła, chwytając się kopułki Gwizdka.
— Zura!
Mężczyzna po chwili znalazł się obok niej. Chwycił ją w ramiona, ale po kilku sekundach wstrząsy ustały.
— Co to było? — spytała Maleen drżącym głosem.
— Trzęsienie gruntu? — odparł Katsura, ale w jego głosie brak było pewności.
— Gdzie jest Tatsuma?
Ren przystanął przy rampie naprzeciwko nich.
— Nie wrócił? — zdumiał się.
Maleen pokręciła głową. Jej oczy rozszerzyły się. Solo zaklął pod nosem. Odwrócił się na pięcie, ruszając przed siebie szybkim krokiem.
— Dokąd idziesz?! — zawołał za nim Zura.
— Idę poszukać waszego przyjaciela! — rzucił Ben.
Maleen spojrzała na Katsurę.
— Powinniśmy... — zaczęła.
— Tak — zgodził się szybko mężczyzna, zanim zdążyła dokończyć. — Chodźmy!
Zerwali się na równe nogi, biegnąc za Renem. Ślady Tatsumy były wyraźnie widoczne w pyle, ale jego samego nie było widać nigdzie w pobliżu.
— Tatsuma! — nawoływała Maleen, ale żadna odpowiedź nie nadeszła.
Katsura ze złością odwrócił się ku Benowi.
— Dlaczego pozwoliłeś mu iść samemu?! — warknął.
— Nie jestem jego niańką! — syknął Solo w odpowiedzi.
— Przestańcie się kłócić — poprosiła cicho Maleen.
Wiedziała, że przez wzgląd na nią, albo przez wzgląd na perspektywę odnalezienia starożytnej świątyni Sithów i ukrytego w niej holokronu, Katsura i Ben zawarli milczący sojusz, ponieważ Zura przestał dostawać białej gorączki na widok Solo, i nie chciała, żeby to kruche porozumienie zostało roztrzaskane w drobny mak przez kolejną, głupią sprzeczkę. O dziwo, obaj zamilkli posłusznie i dalej podążali po śladach Tatsumy w całkowitym milczeniu. Prowadziły one głęboko w las martwych drzew. Maleen aż wzdrygnęła się, mijając kolejne, wysuszone i sczerniałe rośliny. Ich powyginane pod dziwnymi kątami konary przywodziły na myśl armię potworów, na razie milczących i nieruchomych, ale gotowych rzucić się na nich, gdy tylko któreś z nich wykona choć jeden, niewłaściwy krok.
— Zura — wyszeptała gorączkowo. Nie odważyłaby się przemówić w tym lesie śmierci głośniej niż szeptem, aby nie zbudzić uśpionych w nim demonicznych obecności. Pociągnęła mężczyznę za rękaw tuniki. — Nie podoba mi się tutaj...
— Możesz sobie wyobrazić, że mnie też nie — odparł Katsura. Zabrzmiało to nieco ostrzej niż zamierzał. Właściwie sam nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego zareagował na uwagę Maleen z aż tak ogromną irytacją. Kobieta skuliła się. Puściła rękaw jego tuniki. Znów miała wrażenie, że jest dla Katsury tylko ciężarem. Gdy męczyła go swym towarzystwem był albo zirytowany, albo zły. Jak wiele czasu minie nim całkowicie przestaną potrafić ze sobą rozmawiać, a każda, nawet najbłahsza wymiana zdań przerodzi się w krzyki, kłótnie i wzajemne oskarżenia o wszystko, co najgorsze? Tygodnie? A może dni? Lepiej byłoby, gdyby zniknęła, gdyby umarła, wtedy Katsura nie byłby zmuszony dłużej znosić jej obecności. Nie musiałby na nią nawet patrzeć... Jej oczy wypełniły się łzami, ponieważ wydawało jej się, że ona wciąż kocha Katsurę, naprawdę go kocha, ale jeśli jego uczucie wygasło, jeśli nie czuł do niej niczego poza nienawiścią, jaki sens miała jej dalsza egzystencja? Ku zdumieniu kobiety, Ren nagle przystanął i zwrócił się w jej stronę. Jego ciemne oczy płonęły.
— Opanuj się! — warknął, ale w jego głosie wyraźnie pobrzmiewały nuty niepokoju. — To nie są twoje myśli!
Maleen zamrugała. Na Moc, o czym on mówił?
— To przez to miejsce — dodał szybko mężczyzna, odpowiadając na pytanie, którego nawet nie zdążyła zadać. — Jest przepełnione Ciemną Stroną. Nie dajcie się zwieść.
Katsura odwrócił się ku niej zaniepokojony i chwycił ją za rękę, ale Maleen nie ufała już ani słowom Bena, ani gestom Zury. Gdy straciła przytomność, przestała czuć obcą, mroczną obecność, która czasem jej towarzyszyła. Więc myśli, a raczej wrażenia, że Zura już jej nie kocha, że jest dla niego wyłącznie kulą u nogi, mogły należeć wyłącznie do niej. Pomimo tego, pozwoliła, aby Katsura prowadził ją za sobą, trzymając za rękę, choć rozumiała, że to jedynie pozory. Wszystko, co było między nimi to już jedynie pozory... Ren zerknął na nią raz jeszcze z kwaśną miną, ale tym razem niczego nie powiedział, ponieważ nagle zauważył, że ślady Tatsumy urwały się przy sporym głazie, a sam mężczyzna dosłownie zniknął. Zmarszczył ciemne brwi. Przecież to bez sensu. Tatsuma nie mógł rozpłynąć się w powietrzu, a Solo wątpił, aby nagle posiadł umiejętność teleportacji.
— Tatsuma! — zawołała znów Maleen.
Przez moment nasłuchiwali, czy nie nadejdzie jakaś odpowiedź, ale nic z tego. Kobieta rozejrzała się dookoła. Niebo było szare, pokryte gęstymi chmurami. Wyglądało niemal niczym odbicie tego ponurego miejsca... Z ciężkim westchnieniem opadła na głaz. W tym samym momencie ziemia ponownie zadrżała pod ich stopami. Katsura i Ben usłyszeli krótki krzyk Maleen, a kiedy odwrócili się w stronę, gdzie znajdowała się dosłownie przed chwilą, okazało się, że kobieta zniknęła. Zura poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy.
— Maleen! — wrzasnął.
Oczy Rena rozszerzyły się. Ślady kobiety także urywały się przy głazie. Mężczyzna zbliżył się do niego ostrożnie. Katsura chwycił miecz świetlny, czujnie rozglądając się dookoła. Ren lekko pomacał dłonią skałę, szukając jakiegoś przycisku, albo dźwigni... Wreszcie postanowił na nim usiąść.
— Co ty wyprawiasz? — zdumiał się Katsura.
Gdy tylko Ren usiadł na głazie, ziemia zatrzęsła się. W następnej sekundzie pod jego stopami otworzyła się zapadnia. Już wiadomo, gdzie podziali się Tatsuma i Maleen! Solo runął w dół, w ostatniej chwili chwytając Katsurę za rękaw tuniki i ciągnąc go za sobą. Mężczyzna wrzasnął ze zdumienia. Zapadnia zatrzasnęła się ponad ich głowami, obsypując ich pyłem i niewielkimi kamykami. Znaleźli się w długim, wąskim tunelu, prowadzącym niemal pionowo w dół. Z coraz większą szybkością zsuwali się w jego głąb. Katsura desperacko usiłował się czegoś chwycić, aby spowolnić upadek, ale nie udało mu się. Ściany tunelu były gładkie niczym lustrzana tafla. Ku jego pogłębiającej się irytacji, Ren nawet nie jęknął. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, zachowując się nad wyraz spokojnie. Zura zaklął głośno. W co oni się wpakowali, do cholery?! Po, jak mu się zdawało, niekończącej się jeździe w dół, runęli na jakąś twardą powierzchnię. To znaczy, Ren na nią runął. Katsura bowiem wpadł prosto na niego. Z taką siłą, że wybił Benowi całe powietrze z płuc. Ren skrzywił się i jęknął.
— Zura! Ben! — usłyszeli nagle.
Maleen podbiegła do nich, wyciągając dłonie, aby pomóc wstać Katsurze. Ren zepchnął go z siebie i podniósł się. Tatsuma podbiegł do nich, wyraźnie rozgorączkowany i podniecony.
— Nie zgadniecie, co znalazłem! — zawołał.
Ren rozejrzał się. Wylądowali w wysoko sklepionym pomieszczeniu o gładkich ścianach, wydrążonym we wnętrzu góry. Z pewnością nie było ono tworem naturalnym. Wnętrze rozświetlało bladym blaskiem kilka pochodni.
— Jest tutaj drugie pomieszczenie! — kontynuował Tatsuma niecierpliwie. — Chodźcie! Pokażę wam!
Mężczyzna odwrócił się na pięcie, ale Ren chwycił go za ramię i przytrzymał w miejscu. Szarpnął go, odwracając twarzą ku sobie. Chwycił go za poły tuniki i potrząsnął nim mocno.
— Następnym razem — warknął — słuchaj, co się do ciebie mówi!
Tatsuma zaśmiał się niepewnie.
— To nie moja wina! Znalazłem to miejsce przypadkiem! Widzieliście ten głaz?! Musieliście, bo trafiliście tu w ten sam sposób! Ta świątynia jest tutaj! Jest ukryta w tym płaskowyżu! W środku!
Ren puścił go. Spojrzał na Maleen i Katsurę. Zrobili to. Udało im się. Znaleźli świątynię Sithów! To dlatego cały ten płaskowyż był martwy. Ciemna Strona dosłownie wyssała z niego życie, tak, jak pragnęła wyssać je z Maleen!
— Chodźcie! — ponaglał ich Tatsuma, chwytając Rena za łokieć. — Musicie to zobaczyć!
Ruszył do przodu, ciągnąć za sobą Rena, ale niespodziewanie usłyszeli dziwne dudnienie. Grunt zatrząsł się. Do ich uszu dobiegł przeraźliwy ryk. Tatsuma pobladł wyraźnie. Maleen ze strachem przylgnęła do Katsury, który na wszelki wypadek aktywował ostrze miecza świetlnego. Blask bijący od szmaragdowej klingi oświetlił jego twarz. Ziemia drżała od ciężkich kroków jakiegoś stworzenia. Cokolwiek to było, zbliżało się do nich. Po chwili rozbłysły dwa inne miecze – szkarłatny Rena oraz błękitny, należący do Tatsumy. Maleen instynktownie sięgnęła do paska, ale jej dłoń zamiast na rękojeści miecza, zacisnęła się na powietrzu. Z trudem przełknęła ślinę. No tak, przecież swoją broń oddała Gwizdkowi. Zura zerknął na nią. Gdy zorientował się, że jest całkowicie bezbronna, przesunął się, zasłaniając ją własnym ciałem.
— Trzymaj się za mną! — rzucił.
Kobieta prędko skinęła głową. Ren oraz Tatsuma cofnęli się, stając po obu stronach Katsury.
— Co to jest? — wykrztusił Zura.
— Nie mam pojęcia! — odrzekł szybko Tatsuma. — Widziałem tylko coś jak ołtarz, ale nic więcej!
Katsura intensywnie wpatrywał się w wejście do kolejnego pomieszczenia. To miejsce... Te dudniące kroki... Wszystko to przywodziło mu na myśl jego wizję. Przerażające ryki rozlegały się coraz bliżej, aż w końcu w pomieszczeniu pojawiła się bestia rodem z koszmaru. Zura od razu zwrócił uwagę na jej łapy, zakończone trzema ostrymi szponami. Wzdrygnął się na wspomnienie potwora, który zaatakował go w jego wizji. Czy to mógł być ten sam stwór? Miał około trzech metrów wysokości. Przypominał rancora, choć był nieco mniejszy, a jego grzbiet pokrywały ostre, sterczące kolce. Tatsuma krzyknął zaskoczony.
— Co to jest, na Moc?! — zawołał.
Oczy Rena rozszerzyły się. Słyszał o tych stworzeniach. Ale aż do tej pory nie miał okazji ujrzeć żadnego przedstawiciela tego gatunku na własne oczy.
— To terentatek! — odrzekł szybko.
Według legend oraz starożytnych podań, terentateki żywiły się krwią istot wrażliwych na Moc. Zamieszkiwały groty oraz grobowce przesiąknięte Ciemną Stroną Mocy. Miały strzec grobowców Sithów. Ich pazury oraz kły były zatrute. Istniała teoria, że kiedyś były to rancory, poddawane różnym mutacjom przez Sithów. Kiedy Ciemna Strona traciła swój wpływ na galaktykę, słabła, terentateki zapadały w hibernację i budziły się, gdy mrok znów rósł w siłę. Podobno stworzenia te były zabójcze i agresywne. Zresztą, nic w tym dziwnego, skoro miały chronić grobowców Sithów, zgromadzonych w nich artefaktów oraz tajemnic. Potwór zaryczał, ukazując ogromną paszczę, pełną długich, ostrych kłów. Maleen krzyknęła z przerażenia. Wzrok żółtych, złośliwych oczu bestii spoczął prosto na niej. Katsura cofnął się o krok, zasłaniając Maleen wyciągniętym ramieniem. Wtedy terentatek rzucił się do ataku. Przy każdym kroku jego potężnego cielska, ziemia drżała. Zwierz wyciągnął przed siebie przednie łapy, usiłując pochwycić Maleen. Kobieta w panice rzuciła się do ucieczki.
— Nie! — wrzasnął Solo. — Stój!
Razem z Katsurą zastąpili terentatekowi drogę, ale potwór potężnymi łapami roztrącił ich na boki, niczym nic nie znaczącą przeszkodę, nie spuszczając oczu z Maleen. Pochwycił kobietę jedną szponiastą dłonią i uniósł ją w górę. Maleen krzyknęła.
— Zura!
Wierzgała i szarpała się z całych sił, ale bestia jedynie mocniej zaciskała szpony wokół jej ciała, aż kobiecie całkowicie brakło tchu. Terentatek odwrócił się, unosząc ją ze sobą. Katsura podniósł się z trudem, szukając miecza świetlnego, który wcześniej wysunął się z jego dłoni. Usłyszał pełen bólu ryk potwora i gdy odwrócił się w jego stronę, zauważył, że terentatek puścił Maleen. Tatsuma właśnie odciągał ją na bok. Rękojeść jego miecza świetlnego leżała na ziemi. Terentatek ryczał z bólu, gwałtownie kręcąc wielkim łbem. Tatsuma wyciągnął dłoń, przywołując ku sobie rękojeść swej broni. W Akademii Jedi, gdy Maleen go potrzebowała, zamarł ze strachu, nie będąc w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu, przez co kobieta omal nie straciła życia. Przysiągł samemu sobie, że więcej razy się to nie powtórzy. Tym razem zrobi wszystko, aby ocalić Maleen! Pchnął ją w kierunku Bena i Katsury, biegiem ruszając za nią.
— O co tutaj chodzi?! — warknął Katsura. — Dlaczego ten potwór chciał porwać Maleen!?
— Nie wiem — odparł Ben. — Ale nie sprawiał wrażenia, że chce zrobić jej krzywdę. A przynajmniej jeszcze nie teraz...
Zura chwycił Maleen w ramiona.
— Nic ci nie jest?!
— Nie — odrzekła kobieta, trzęsąc się na całym ciele, z twarzą zalaną łzami. — Ale... Tatsuma...
Mężczyzna znalazł się już niemal tuż przy nich, gdy nagle pochwycił go terentatek. Długie, ostre szpony na wylot przeszyły ciało Tatsumy, ale mężczyzna nawet nie poczuł bólu. A przynajmniej nie od razu. Maleen wrzasnęła przeraźliwie, gdy krew Tatsumy trysnęła na jej twarz oraz włosy. Miała wrażenie, jakby wraz z ciałem Tatsumy szpony bestii przebiły także jej serce. Rzuciła się do przodu z niemal zwierzęcym wrzaskiem, ale Zura powstrzymał ją. Terentatek cisnął ciałem Tatsumy o skały. Jego zakrwawione pazury skierowały się w stronę Zury i Bena. Katsura zauważył, że bestia nie miała jednego oka. Zrozumiał, że Tatsuma stracił miecz świetlny, ponieważ starał się oślepić tego potwora. Spojrzał w stronę przyjaciela. Jego serce ścisnęło się ze strachu. Tatsuma nie ruszał się. Maleen pobiegła ku niemu, nie zważając na ostre kły, szpony i kolce. Przyklęknęła przy Tatsumie, przykładając dłoń do krwawiącej rany na jego piersi, ale w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że to na nic. Tatsuma jeszcze żył, ale zakrawało to niemal na cud. Jego oddech był płytki i świszczący, a w kąciku ust pojawiła się krwawa piana. Jego błękitne oczy spoczęły na jej twarzy i Tatsuma z bólem rozciągnął usta w czymś na kształt uśmiechu. Wzrok Maleen zamgliły łzy.
— Tatsuma... — wykrztusiła, przykładając drugą dłoń do jego policzka. Jej myśli gnały jak szalone. Co robić? Jak mu pomóc? Słyszała kiedyś o uzdrowicielach Jedi. Podobno potrafili pomóc w nawet najbardziej beznadziejnych przypadkach... Nie mogła przecież siedzieć bezczynnie! Musiała coś zrobić! Cokolwiek... Sięgnęła w Moc, nie odrywając dłoni od rany na piersi mężczyzny, wyobrażając sobie, że zasklepia się ona, ale choć gęsty pot wystąpił na jej czoło, a ze zmęczenia aż zakręciło jej się w głowie, nic się nie wydarzyło. Tatsuma położył dłoń na jej dłoni.
— Nerfku... — odezwał się z trudem. — W porządku... Nie martw się...
Po policzkach Maleen spłynęły łzy. Objęła go delikatnie. Głowa mężczyzny niemal bezwładnie opadła na jej ramię. Wyciągnęła dłoń, z czułością gładząc go po włosach i twarzy.
— Nerfku... Było nam razem dobrze, prawda?
Maleen jęknęła. Gwałtownie wciągnęła powietrze.
— Jest! — odparła drżącym głosem. — Jest i będzie! Zabierzemy cię stąd!
Zatrzęsła się, usłyszawszy przeraźliwy ryk terentateka. Po nim nastąpiło głuche tąpnięcie, a potem cisza... Coś spoczęło na jej ramionach. Maleen z trudem zdusiła krzyk, który narastał w jej piersi. Sądziła, że to terentatek po nią wrócił, ale okazało się, że to Katsura przyklęknął przy niej, kładąc dłonie na jej ramionach.
— Tatsuma...
Błękitne oczy mężczyzny zmatowiały i zaszły mgłą.
— Zura... Maleen... Dbajcie o siebie nawzajem... — poprosił cicho.
Powieki Tatsumy opadły. Maleen rozszlochała się.
— Tatsuma! — zawołała. — Tatsuma! Nie możesz... — Zachłysnęła się własnymi łzami i ukryła twarz w jego włosach.
— Maleen... — zdołał jeszcze wyszeptać mężczyzna. Ostatkiem sił wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej policzka. Uśmiechnął się, a w następnej chwili jego ciało znieruchomiało. Dłoń Tatsumy opadła bezwładnie. Maleen zanosiła się rozpaczliwym szlochem, tuląc jego nieruchome ciało w ramionach. To było nieprawdopodobne... Nierealne... Tatsuma był przy niej odkąd pamiętała. Nie mogło go teraz zabraknąć...
— Tatsuma... Proszę... — jęknęła.
Katsura objął ją i przytulił mocno. Przez tyle lat byli razem. Nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia mogłoby zabraknąć Tatsumy... Był irytującym idiotą, ale jego obecność była niezbędna w ich życiu... Sięgnął w Moc, rozpaczliwie szukając choć iskry obecności Tatsumy, ale zewsząd otaczał go wyłącznie chłód ciemności. Ren przystanął w odległości kilku kroków od nich. Dyszał ciężko. Pokonanie terentateka stanowiło nie lada wyczyn. W jego dłoni nadal tkwił uruchomiony miecz świetlny, bucząc cicho. Dezaktywował go. Pochylił się, sięgając po rękojeść broni Tatsumy. Jego palce silnie zacisnęły się na srebrnym cylindrze. Maleen wciąż szlochała, ogarnięta strachem, złością i poczuciem bezsilności.
— Już dobrze, Maleen — mówił Katsura, starając się ją nieco uspokoić. — To już koniec. Zabierzemy stąd Tatsumę...
— Nie — przerwał mu twardo Ren. — To wcale nie koniec.
Zura spojrzał na niego ze zdumieniem.
— O czym ty mówisz? — syknął. — Zabiliśmy tę bestię! To ona żywiła się Mocą Maleen, prawda?
Ren pokręcił głową.
— Terentatek był tylko strażnikiem — wyjaśnił. — Musimy znaleźć holokron.
Maleen uniosła głowę, spoglądając to na niego, to na Katsurę.
— Uciekajcie stąd — poprosiła. — Ja... Ja chyba jestem przeklęta! Wszystkich, na których mi zależy, spotykają wyłącznie krzywdy! — Zamknęła oczy, przytulając policzek do czubka głowy Tatsumy. Jej dłonie tak mocno zaciskały się na jego ciele, że aż pobielały jej kłykcie. — Ja zostanę tutaj. Z Tatsumą...
— Maleen, co ty mówisz... — zaczął delikatnie Katsura, ale przerwało mu pełne pogardy parsknięcie Rena.
— Skończ z tym użalaniem się nad sobą! — warknął. — Tatsuma oddał za ciebie życie! Nie pozwolę ci tego zmarnować!
Chwycił kobietę za łokieć i szarpnął ją ku górze, nie zważając na jej krzyki i protesty.
— Idziemy — rzucił, popychając ją oraz Katsurę przed sobą. Musieli sprawdzić także drugie pomieszczenie. Tatsumie i tak w żaden sposób nie zdołają już pomóc. Pomimo tego, Maleen odwróciła się.
— Tatsuma! — zawołała, ale mężczyzna milczał. Tak uparcie milczał... Jego ciało spoczywało nieruchomo na ziemi. Poczuła, że Katsura chwycił ją za rękę. Głowa opadła jej na pierś, ale odwzajemniła jego uścisk. Jej ramiona drżały. Szlochała bezgłośnie, niemal bezwolnie pozwalając prowadzić się Katsurze. Czuła się zupełnie pusta w środku, jakby ktoś wydarł jej serce z piersi i zmiażdżył je na jej oczach... To było zbyt nierealne, aby mogło być prawdziwe, czyż nie? Tatsuma nie mógł zginąć! Nie mógł! Błagała Moc, aby okazało się, że to tylko koszmar, z którego za chwilę się zbudzi, usłyszy śmiech Tatsumy, jego przekomarzanie się z Gwizdkiem, albo z Zurą... Ale przecież Zura, ponury i milczący, szedł obok niej i nic nie wskazywało na to, że to tylko sen...
Po kilku chwilach trafili do drugiego pomieszczenia, które musiał wcześniej opuścić terentatek. Było ono nieco mniejsze i idealnie kwadratowe. Pomarańczowym blaskiem oświetlały je cztery, płonące pochodnie. Było puste, nie licząc ustawionego na samym środku kamiennego postumentu. Na nim natomiast spoczywał niewielki, trójkąty przedmiot. Holokron.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top