XX

Katsura zbudził się nagle, ogarnięty paniką. Co się stało? Dlaczego w ogóle nie czuł lewej ręki?! Serce waliło dziko w jego piersi. Uniósł głowę, odruchowo wyciągając prawą rękę i macając nią wokół siebie w poszukiwaniu rękojeści miecza świetlnego, ale przestał, gdy ujrzał wpatrzone w niego błękitne oczy Maleen. Kobieta zmarszczyła brwi.

— Zura — powiedziała cicho, kładąc dłoń na jego nagiej piersi. — Co się stało? Miałeś jakiś koszmar?

Mężczyzna na moment przymknął oczy. Czując dotyk jej ciepłej dłoni na skórze, powoli zaczął się uspokajać. Pokręcił głową. Jego lewa ręka całkowicie zdrętwiała, ponieważ, jak sobie właśnie przypomniał, Maleen zasnęła, opierając na niej głowę, a on nie śmiał się nawet leciutko poruszyć, aby jej nie zbudzić. I tak przez większą część nocy nie potrafił oderwać od niej dłoni, ani ust, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że Maleen powinna odpocząć. Ona także wiedziała o tym, ale pomimo tego żarliwie oddawała mu każdą pieszczotę. Kto mógł przewidzieć, czy nie były to ostatnie godziny ich życia? Nie chcieli zmarnować nawet sekundy, ale w końcu, zmęczeni, zasnęli wtuleni w siebie nawzajem. Maleen, zwinięta w kłębek, opierała głowę na jego ramieniu, a jej nos delikatnie muskał jego szyję...

Ponieważ mężczyzna nie odpowiedział, Maleen na powrót wsunęła się w jego ramiona. Jej usta musnęły okrągłą bliznę na jego lewym ramieniu. Katsura przytulił ją do siebie z całych sił. Ich nogi przeplotły się. Kobieta westchnęła. Jej oddech delikatnie muskał szyję mężczyzny. Przymknęła oczy, czując, że pod powiekami wzbierają jej łzy. W bladym świetle, wpadającym do jaskini, widziała blizny, którymi pokryte było ciało Katsury. Ta na prawej dłoni była pamiątką po ich pierwszej walce na miecze świetlne. Zraniła go. Zadała mu ból. I wtedy po raz pierwszy w jej umyśle zrodziły się wątpliwości oraz odraza do jakiejkolwiek walki. Później, w trakcie walki z Benem na Crait, Zura stracił oko, a ostatnio Solo ranił go w prawy policzek. Duża, okrągła blizna widniejąca na lewym ramieniu mężczyzny również wyglądała na ślad zostawiony przez klingę miecza świetlnego. Maleen domyśliła się, że musiała być kolejną pamiątką po Crait. Zura tak wiele wycierpiał... I to wszystko przez nią. Od początku sprawiała mu tylko ból. Dlaczego więc jeszcze jej nie opuścił? Bez niej jego życie byłoby zdecydowanie spokojniejsze i szczęśliwsze. Nie chciała już nigdy więcej narażać jego życia na niebezpieczeństwo. Dlatego nie mógł lecieć z nią i z Benem. Najlepiej byłoby, gdyby Tatsuma także został...

— Zura... — wymamrotała zduszonym głosem. — Powinieneś... — Z trudem przełknęła ślinę. Gardło miała tak ściśnięte, że ledwo była w stanie mówić. — Nie powinieneś...

Mężczyzna ujął jej twarz w obie dłonie i złożył na jej czole delikatny pocałunek.

— Nie bój się, Maleen. Wszystko będzie dobrze — obiecał. Uśmiechnął się do niej, jak miał nadzieję, pokrzepiająco, i zerknął w stronę wyjścia z jaskini. Blade światło świtu zaczęło powoli wypełniać całe pomieszczenie. Czas płynął nieubłaganie... Westchnął ciężko. — Już czas...

Maleen jęknęła cichutko. Jej ramiona ciasno otoczyły szyję Katsury.

— Zura, zostań... — poprosiła. — Nie leć...

Mężczyzna stężał. Nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Maleen... Nie chciała, by leciał wraz z nią? Dlaczego? Czyżby uważała, że nie jest jej już potrzebny, bo będzie z nią Ben Solo? Ze złości krew zawrzała w jego żyłach, powodując szybsze bicie serca. Przykre słowa cisnęły mu się na usta, ale na szczęście zdołał się powstrzymać, zanim powiedział coś, czego potem by żałował. Przecież widział, jak bardzo Maleen była przerażona i zrozpaczona. Nie mógł pozwolić, aby zazdrość znów wzięła w nim górę nad rozsądkiem. W duchu skarcił samego siebie. Po prostu nie spodziewał się, że kiedykolwiek spotka jeszcze człowieka, który kiedyś znaczył dla niej tak wiele... A już w ogóle nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że ten sam człowiek okaże się złem wcielonym, potworem w ludzkiej skórze, przed którym drżała cała galaktyka...

— Dlaczego miałbym zostać? — spytał cicho, tonem tak zimnym i wyzutym z wszelkich uczuć, że Maleen aż zadrżała. Przez moment miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej serce. Jej usta drżały, ale za wszelką cenę starała się powstrzymać łzy, które uparcie napływały jej do oczu.

— Nie chcę, żeby coś ci się stało — wykrztusiła, tuląc policzek do jego piersi. — Zostań tutaj... Tu nic ci nie grozi...

Katsura zaśmiał się cicho. Pokręcił głową, delikatnie wyplątując się z jej ramion.

— Gdyby to było takie proste... — powiedział, wzdychając ciężko. — Żadna odległość nie jest przeszkodą dla Mocy. Ciemność może dopaść mnie wszędzie. Tak jak i ciebie. — Pogładził Maleen dłonią po policzku, wsunął za jej ucho kosmyk brązowych włosów i wstał. Powoli i dość niechętnie zaczął się ubierać. Maleen przysiadła na posłaniu, ciasno okrywając się pledem. Pociągnęła nosem. Wiedziała, że dyskusja została zakończona. Nie skłoni Zury, żeby został. Nic nie zdoła zmienić jego zdania, chociaż, podobnie jak ona, wcale nie miał ochoty na tę wyprawę. Bez względu jednak na to, jaki miał być jej rezultat, lepiej mieć to już za sobą, prawda? Kobieta odrzuciła pled na bok i aż zadrżała, gdy chłód smagnął jej nagą skórę. Idąc za przykładem Katsury, prędko zaczęła wciągać na siebie ubrania. Przez cały czas czuła na sobie wzrok Katsury. W pewnej chwili mężczyzna objął ją od tyłu, opierając brodę na jej ramieniu. Jego usta musnęły jej szyję.

— Bez obaw, Maleen — powiedział. — Cokolwiek się wydarzy, nawet jeśli będzie źle, będziemy tam razem...

Maleen obróciła się w jego ramionach, tak, aby móc spojrzeć mu w twarz. Przytuliła dłoń do jego policzka.

— Obiecaj mi, że będziesz ostrożny... — poprosiła.

Zura spoglądał w jej jasne, błękitne oczy i uczucia gniewu oraz zazdrości opuściły jego serce, zastąpione przez wstyd i poczucie winy. Ujął dłoń kobiety i z czułością ucałował jej wnętrze.

— Obiecuję — odrzekł cicho. — Nie martw się o mnie... — Przytulił ją. Dłonie Maleen kurczowo zacisnęły się na połach jego tuniki. Całe jej ciało drżało. Katsura doznał nagle nieprzyjemnego uczucia, jakby żegnali się na zawsze... Prędko odegnał je jak najdalej od siebie. Tym razem nie stchórzy. Ochroni ją. Uśmiechnął się delikatnie i zarzucił na ramiona kobiety swój szary, wysłużony, ciepły płaszcz, który tak bardzo lubiła. — Pamiętasz też, co ci kiedyś obiecałem, prawda? — spytał, ujmując jej lewą dłoń. Lekko potarł kciukiem metalową nakrętkę od śrubki, którą wciąż nosiła na palcu. — Dom i pierścionek z merenzańskiego złota... — Maleen uśmiechnęła się blado. — Zamierzam dotrzymać także tej obietnicy. Wrócimy tutaj. Oboje.

Maleen skinęła głową. Chciała mu wierzyć. Tak bardzo chciała mu wierzyć! Mocy, błagała w duchu, spraw, aby słowa Katsury okazały się prawdą... Aby było im dane wrócić do domu... Aby żadnemu z nich, ani Tatsumie i Benowi nie stała się żadna krzywda... Nie wypuszczając jej dłoni z uścisku swych palców, Katsura ruszył do wyjścia. Podążała za nim, ale z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zbierało jej się na płacz. Dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat ją? Dlaczego nie mogła być po prostu zwykłą kobietą, prowadzącą spokojne życie u boku ukochanego mężczyzny? Serce podeszło jej do gardła. Na myśl o tym, że będzie musiała stoczyć kolejną walkę, w dodatku z przeciwnikiem, którego nawet nie znała, zakręciło jej się w głowie. Nogi miała jak z waty i coraz trudniej było jej utrzymać na nich ciężar ciała. Nie nadawała się do walki. Nigdy nie powinna była trafić do Akademii Jedi. Tak bardzo... Tak bardzo się bała! I w żaden sposób nie potrafiła przezwyciężyć tego ciężkiego, duszącego strachu, który narastał w jej duszy. Obecność Katsury nieco go łagodziła, ale wciąż tkwił w niej – zalegający głęboko na dnie jej serca...

Gdy znaleźli się na zewnątrz, okazało się, że Tatsuma i Ben już na nich czekają. Solo wyglądał na mocno zniecierpliwionego. W końcu, jego plany podboju galaktyki nie cierpiały zwłoki, a tymczasem utknął na Nassau, na Moc wie jak długo... Ale fakt, że tkwił tam właściwie z własnej woli nie miał znaczenia. Stał przy opuszczonej rampie swego statku, splótłszy ramiona na piersi. Uparcie starał się ignorować Tatsumę, który już od tak wczesnej pory zdawał się tryskać energią. Żartował bezustannie i usiłował wciągnąć Bena do rozmowy, ale Maleen miała wrażenie, że to tylko poza, Tatsuma jak zwykle robił dobrą minę do złej gry, ale podejrzewała, że w głębi duszy był tak samo przerażony, jak ona. Kiedy Solo zauważył Maleen oraz Katsurę, przez jego twarz przemknął wyraz ulgi. Nareszcie uwolni się natrętnego towarzystwa Tatsumy. Bez słowa ruszył w stronę kobiety, bezczelnie ignorując swego dotychczasowego towarzysza. Tatsuma spojrzał za nim zdumiony, ale gdy ujrzał Maleen oraz Zurę, jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech.

— Ranne z was ptaszki! — zawołał wesoło.

Zura burknął tylko coś niewyraźnie w odpowiedzi, ale Maleen uśmiechnęła się do niego. Albo do Bena, który w tej samej chwili podszedł do niej, wyciągając w jej stronę dwa niewielkie, cylindryczne przedmioty. Jasne oczy kobiety rozszerzyły się.

— To... — wykrztusiła.

— Miecze świetlne — odparł Solo. — Twój i twojego przyjaciela.

Maleen niepewnie zerknęła na Tatsumę, a następnie przeniosła wzrok z powrotem na Bena.

— Dlaczego mi je dajesz? — spytała cicho. Ben odebrał im broń jeszcze na Crait. Nie sądziła, że zdecyduje się im ją zwrócić. Widok srebrnych rękojeści obudził w niej nieprzyjemne wspomnienia. Z jakiegoś powodu zawsze, gdy trzymała w dłoni miecz świetlny, opanowywały ją wyłącznie negatywne uczucia – gniew, żal, wrażenie dziwnej pustki... Nie chciała znów tego doznać. Dlatego wahała się. Nie przyjęła rękojeści. Wolałaby, żeby Ben zatrzymał jej broń dla siebie...

Solo wyglądał na nieco zdumionego jej reakcją. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Katsura zmarszczył brew i wyciągnął dłoń po obie rękojeści.

— Przechowam je — powiedział.

Ben jednak cofnął dłoń i palce Katsury zacisnęły się na powietrzu.

— Daję je jej, nie tobie — warknął.

Obaj mężczyźni zaczęli mierzyć się groźnym wzrokiem. Tatsuma zachichotał. Wyglądał na naprawdę szczerze rozbawionego całą sytuacją. Maleen przewróciła oczami. Zanim Zura i Ben znów zaczęli skakać sobie do gardeł, chwyciła oba miecze świetlne, jeden z nich rzucając Tatsumie, a drugi Gwizdkowi, który właśnie pojawił się u szczytu rampy promu.

— Przechowasz dla mnie mój miecz, dobrze? — zawołała.

Gwizdek pisnął, nie bardzo mając wybór, gdyż srebrny cylinder już pędził ku niemu, szybko przecinając powietrze. Wysunął jedno ze swych licznych ramion, zakończone chwytakiem i złapał broń. Zaćwierkał potwierdzająco i w następnej chwili przedmiot zniknął we wnętrzu jego beczułkowatego ciała. Tatsuma natomiast przez moment podrzucał rękojeść swego miecza świetlnego w dłoni, jakby pragnął ponownie przyzwyczaić się do jego ciężaru, a potem delikatnie, niemal czule, pogładził ją kciukiem i przypiął do paska.

— To jak? — zawołał, opierając dłonie na biodrach. — Lecimy?

Maleen skuliła się. Jej ramiona nagle opadły, jakby na jej plecach spoczął ogromny ciężar.

— A mamy wybór? — spytała ponuro.

Tatsuma skrzywił się.

— No... Niekoniecznie — stwierdził, przeczesując palcami pasma ciemnych, kręconych włosów.

Maleen spojrzała na niego żałośnie, aż mężczyzna skrzywił się boleśnie.

— Nerfku, przecież wiesz, że gdyby to ode mnie zależało... — zaczął, ale nie dokończył, jakby sam nie wiedział, co powiedzieć, albo nagle zabrakło mu słów, żeby wyrazić to, co czuł. Jego usta zacisnęły się w wąską linię, a brwi zmarszczyły.

Ren powoli zbliżył się do kobiety. Wyciągnął dłoń, jakby chciał położyć ją na jej ramieniu, ale gdy przypomniał sobie o stojącym obok Katsurze stwierdził, że któryś z nich musi być jednak mądrzejszy i natychmiast ją opuścił.

— Naprawdę... — wymamrotał. — Przykro mi, że to spotyka akurat ciebie...

Jasne oczy Maleen rozszyły się, ale Katsura wyglądał na jeszcze bardziej zdumionego niż ona. Objął ją i przycisnął mocno do swego boku. Ren był potworem i mordercą. Nieważne, że niegdyś uczęszczali razem do Akademii Jedi mistrza Skywalkera. Nie były mu nic winni. Solo powinien odpowiedzieć za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził w galaktyce. Za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził Maleen, gdy więził ją i torturował! Dlaczego jego stosunek do niej tak nagle się zmienił? Zupełnie, jakby... Jakby było dwóch Renów – potwór szantażujący galaktykę i ten dziwny mężczyzna, którego stosunek do Maleen wcale, ale to wcale nie podobał się Katsurze!

Tatsuma zachichotał, widząc jego minę.

— Ben, musisz znaleźć sobie inną dziewczynę! — zawołał wesoło. — Maleen jest już zajęta!

Ben warknął coś w odpowiedzi, odwrócił się od kobiety i szybkim krokiem ruszył w górę rampy statku. Tatsuma puścił oko do Maleen i Zury, szczerząc się radośnie, a następnie pobiegł za Solo. Dogonił go, poufale klepiąc go w ramię. Palce Zury mocniej zacisnęły się na talii Maleen. Tatsuma – jedyny człowiek w galaktyce, który byłby w stanie zaprzyjaźnić się z kimś takim, jak Kylo Ren. Czy Katsura był zdumiony? Ani trochę...

— Chodźmy — powiedział cicho.

Maleen pogładziła jego policzek dłonią, ale minę miała dość nieobecną.

— Tak... — odrzekła. — Chodźmy...

Mężczyzna ujął ją za rękę i powiódł za sobą. Zanim jednak Maleen postawiła stopy na rampie, zawahała się. Zatrzymała się i spojrzała tęsknie w stronę jaskini. W jej oczach zabłysły łzy. Tym razem nie była ich w stanie powstrzymać. Rozszlochała się, ukrywając twarz w dłoniach. Z każdym krokiem jej serce przepełniał coraz większy strach.

— Zura... — łkała, zupełnie roztrzęsiona. — Nie chcę... Tak bardzo się boję... Zura...

Katsura objął ją i przytulił z całych sił, ukrywając twarz w jej ciemnych włosach.

— Wiem — szepnął. — Ja też się boję... Ale obiecałem ci, że oboje tutaj wrócimy, więc tak będzie!

— Nie! — zawołała Maleen drżącym głosem. — Kłamiesz! Zostawiłeś mnie! Zostawiłeś mnie na Crait! A on... On mnie torturował! — W panice spojrzała w stronę wnętrza statku. — I znów to zrobi! Będzie mnie torturował!

Wyrwała się z ramion Zury i rzuciła na oślep przed siebie, jakby chciała uciec. Katsura czym prędzej ruszył za nią. Jego serce waliło jak młotem. Co się tak nagle wydarzyło?! Czy to naprawdę Ren tak ją przeraził?! Moc podsunęła jej jakąś wizję? Przecież... Wcześniej wcale nie zachowywała się, jakby odczuwała przed nim strach!

— Maleen! — wrzasnął.

Zdołał ją dogonić. Chwycił kobietę w pasie i przycisnął mocno do siebie. Jej plecy zderzyły się z jego klatką piersiową. Maleen wrzasnęła, wierzgając dziko. Kopała i biła go na oślep pięściami. Katsura jednak trzymał ją mocno.

— Maleen, już dobrze — powiedział, starając się nadać swojemu głosowi spokojny, opanowany ton, choć po prawdzie wcale nie czuł się spokojny. — Ren nie tknie cię nawet palcem! Przysięgam!

— Kłamiesz! — wrzasnęła Maleen. Ugryzła go w rękę, z taką siłą, że mężczyzna aż krzyknął z bólu i zaskoczenia. Puścił ją. Na jego dłoni pozostały głębokie ślady jej zębów. Rana prędko zaczęła krwawić. Zura zaklął. Oderwał kawałek materiału od tuniki i niedbale owinął nim rękę. Spojrzał na Maleen, która dała kilka chwiejnych kroków do przodu i nagle, z wrzaskiem pełnym bólu, chwyciła się rękami za głowę i opadła na kolana. Zaniepokojeni krzykami, Solo i Tatsuma, zbiegli po rampie promu.

— Co się stało?! — zawołał Tatsuma.

Maleen runęła na trawę. Wiła się i kopała, jęcząc z bólu. Jej dłonie to zaciskały się w pięści, to rozluźniały, ryjąc w ziemi głębokie bruzdy.

— Zostaw mnie! — wrzasnęła nagle. — Zostaw!

Spod jej powiek spłynęła krwawa rosa. Chwyciła się obiema dłońmi za szyję, szarpiąc swoją skórę paznokciami. Na jej szyi pozostały krwawe ślady. Katsura spoglądał na nią bezradnie, ściskając prawą dłoń lewą. Ren minął go, przypadając do Maleen. Chwycił ją za nadgarstki, siłą odrywając jej dłonie od szyi. Tatsuma podbiegł do Katsury, chwytając go za ramię.

— Co ci się stało?! — spytał niespokojnie, wskazując jego owiniętą kawałkiem materiału dłoń. Zura nawet na niego nie spojrzał. Nie był w stanie oderwać oczu od Maleen.

— Ugryzła mnie... — wykrztusił. — Ale to nic — dodał szybko. — Maleen...

Solo ścisnął oba nadgarstki kobiety jedną dłonią, aby nie wyrządziła sobie jeszcze większej krzywdy. Drugą dłoń przysunął do jej twarzy. Maleen spoglądała na niego pełnym przerażenia, błędnym wzrokiem.

— Ben... — wykrztusiła. — Proszę...

— Solo! — wrzasnął Katsura, pamiętając, jak przerażona była, gdy przypomniała sobie tortury, jakim poddał ja Ren. — Zostaw ją!

Rzucił się do przodu, jakby chciał powstrzymać mężczyznę przed tym, co tym razem zamierzał jej uczynić, bez względu na to, co to mogło być, ale Tatsuma chwycił go za łokieć.

— Zura, poczekaj... — poprosił.

— Tak będzie lepiej dla niej — warknął Solo.

Maleen aż zadrżała. Szarpnęła się jeszcze raz, ale Ben trzymał ją mocno i silnie przyciskał do ziemi. Sięgnął ku niej Mocą. Oczy kobiety rozszerzyły się. Coś wtargnęło do jej umysłu, ogarnęła ją obca obecność... Jęknęła głośno, kiedy Ciemność ogarnęła jej myśli, przytłaczając ją. Nie potrafiła się jej przeciwstawić. Poddała się. Przestała walczyć. Jej ciało znieruchomiało. Na ten widok Katsura poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy.

— Coś ty zrobił?! — jęknął.

Ren wsunął jedną dłoń pod plecy, a drugą pod kolana kobiety i dźwignął jej bezwładne ciało. Spojrzał na jej pobladłą twarz, marszcząc ciemne brwi. Zdecydowanie musieli się pospieszyć. Cokolwiek znajdowało się na płaskowyżu, stawało się bardziej agresywne. Mężczyzna oderwał wzrok od twarzy Maleen, gdy wyczuł, że Katsura zmierza w jego stronę. Twarz Zury przybrała kolor popiołu. Bez słowa chwycił Maleen w ramiona, wyrywając jej ciało z uścisku Bena. Solo sapnął, ale niczego nie powiedział. Jego szczęki zacisnęły się mocno.

— Nie narażajmy jej na jeszcze większe niebezpieczeństwo — odezwał się niespodziewanie Katsura. — Maleen się bała. Nie chce tam lecieć. Powinna zostać tutaj. — Z trudem przełknął ślinę. — Niech Tatsuma z nią zostanie. We dwóch możemy sprawdzić ten płaskowyż. Nie potrzebujemy do tego Maleen.

Solo w odpowiedzi pokręcił głową.

— Nie powinniśmy się rozdzielać — odrzekł. — Z nami będzie bezpieczniejsza. Sam widziałeś, że przestaje nad sobą panować. Może wyrządzić sobie krzywdę. Sobie, albo... — Znacząco spojrzał na zranioną dłoń Katsury. — Komuś innemu...

Zura zasznurował usta. Choć bardzo tego nie chciał, tym razem musiał przyznać Renowi rację. Rzeczywiście, zdecydowanie lepiej będzie nie spuszczać teraz oczu z Maleen. Nie wiadomo, jak ogromną krzywdę byłaby w stanie wyrządzić samej sobie, gdyby została sama. Skinął głową.

— Co jej zrobiłeś? — spytał cicho.

Ren zawahał się.

— Nacisnąłem lekko na jej umysł, żeby straciła przytomność — wyjaśnił.

Zura skrzywił się boleśnie. Błękitne oczy Maleen kryły się pod powiekami. Jej bladą twarz znaczyły ślady krwi, ale pierś kobiety unosiła się w miarowych oddechach. Tatsuma zbliżył się do nich. Odgarnął z czoła Maleen kilka kosmyków ciemnej grzywki.

— Co robimy? — spytał. — Rzeczywiście, może lepiej... — zaczął.

— Nie — przerwał mu Ben. — Nie cofniemy się teraz — zadecydował. — Lecimy na płaskowyż!

Katsura spojrzał na niego z ponurą miną. Wiedział, że Ren miał rację, nie mogli się teraz wycofać. Ale, gdyby tylko mógł... Przejąłby cierpienie Maleen na siebie. Nie zrobiła niczego, aby zasłużyć sobie na taki los. Przytulił ją do siebie mocniej. Ren westchnął ciężko, ruszając po rampie do wnętrza statku.

— Ruszać się! — warknął. — Im szybciej się tam znajdziemy, tym lepiej!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top