XV

Ren zbudził Tatsumę niezbyt delikatnym kopniakiem w ramię.

— Wstawać — rzucił rozkazującym tonem.

Mężczyzna jęknął cicho, powoli wracając do rzeczywistości. Jego ciało było dziwnie odrętwiałe, a kark promieniował bólem, gdy tylko usiłował ruszyć głową w którąkolwiek stronę. Przetarł twarz dłonią, próbując pozbyć się resztek snu. Niechętnie zerknął na Rena, który stał kawałek dalej z ramionami splecionymi na piersi.

— Czego chcesz? — burknął.

— Jesteśmy na orbicie Nassau — odparł Ren.

Oczy Tatsumy rozszerzyły się. Tak szybko? Usiłował wstać, ale wtedy zorientował się, że przyczyną jego dziwnego odrętwienia jest fakt, że zasnął na zimnym pokładzie w pozycji siedzącej, a na jego udach opierała głowę śpiąca Maleen. Mężczyzna przez moment z niedowierzaniem spoglądał na jej lekko zaróżowioną twarz i pierś unoszącą się w miarowych, spokojnych oddechach. Zasnęła, i... Nie miała koszmarów? Jak to możliwe?

— Osłoniłem ją — odpowiedział Ren na jego niezadane pytanie. — Wyczułem, kiedy ciemność sięgnęła ku niej i odepchnąłem ją. — Wzruszył ramionami. — To nic trudnego.

Tatsuma poczuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. Podniósł wzrok na Rena, spoglądając na niego ze zdumieniem. Solo był an tyle silny Mocą, aby... Osłonić Maleen? Gdy on próbował uczynić to samo, ciemność bez trudu odepchnęła go, a na Zurę zesłała potworne wizje... Jak Ren mógł mówić, że to nic trudnego?! Może i łatwość w posługiwaniu się Mocą odziedziczył wraz z krwią Skywalkerów, która krążyła w jego żyłach, ale niestety nie wszyscy byli takimi szczęściarzami, jak on... Tatsuma z trudem przełknął ślinę. Ren był mordercą, to nie ulegało kwestii. Stojąc na czele Najwyższego Porządku podbijał kolejne planety, niszcząc i zabijając. Jednak, pomimo tego, w jego skrzywionym umyśle pojawiła się myśl, aby naprawdę pomóc Maleen.

— Ja... Dziękuję... — wykrztusił.

Tym razem to Ren zerknął na niego z niedowierzaniem, ale już po chwili opanował się, na powrót przybierając obojętny wyraz twarzy.

— Chcę rzucić okiem na wasz obóz — powiedział. — Podaj mi współrzędne.

Tatsuma nie był pewien, co Ren chciał znaleźć w miejscu, gdzie się osiedlili, ale nie dyskutował i podał mu potrzebne informacje. Ren skinął głową.

— Obudź ją — rzucił, wskazując na śpiącą Maleen. — I wracajcie na miejsca. Im szybciej wylądujemy, tym lepiej.

Tatsuma przeniósł wzrok swych jasnych oczu na kobietę. Żal mu było ją budzić – po raz pierwszy od lat spała tak spokojnie... Ale Ren zaczynał się już powoli niecierpliwić, a Tatsuma wolał raczej nie ściągać na siebie jego gniewu. Pogładził Maleen po włosach, a później położył dłoń na jej ramieniu i potrząsnął nią lekko.

— Hej, nerfku... — powiedział. — Wstajemy... Dotarliśmy nad Nassau!

Maleen mruknęła coś niewyraźnie, więc Tatsuma połaskotał ją w nos. Wtedy zmarszczyła brwi i odepchnęła jego rękę, ale podniosła się, siadając obok niego. Spojrzała na Tatsumę sennym wzrokiem, w pierwszej chwili nie wiedząc ani gdzie się znajduje, ani co tam robi.

— Co się stało? — spytała, z trudem tłumiąc ziewnięcie. Prawą dłoń wciąż zaciskała na włosach Katsury, które pogładziła delikatnie i w następnej chwili wsunęła do kieszeni tuniki.

— Jesteśmy nad Nassau — powtórzył Tatsuma.

Kobieta westchnęła ciężko.

— Cudownie — burknęła.

Tatsuma wstał, wyciągając do niej rękę. Maleen chwyciła jego dłoń i podniosła się. Zmarszczyła brwi, nagle zdając sobie sprawę, że udało jej się przespać kilka godzin i... Nie dręczyły jej koszmary. Zerknęła na Bena, mając nieprzyjemne wrażenie, że fakt ten zawdzięcza właśnie jemu. Tatsuma rozwichrzył jej włosy dłonią, jak to kiedyś miał w zwyczaju, a następnie zajął miejsce obok Rena. Maleen, choć dość niechętnie, wsunęła się na wolne miejsce po lewej stronie fotela pilota. Za przednim iluminatorem statku ujrzała zielono-błękitną kulę planety Nassau. Ten widok, tak znajomy, obudził w jej sercu ogrom wspomnień, którym teraz towarzyszył wyłącznie ból... Tak wiele razy oglądała ten widok wraz z Zurą... Przegapiła tyle lat i tak wiele okazji, aby powiedzieć mu, co do niego czuje. A kiedy wreszcie zdecydowała się wyznać mu swe uczucia, nie zdążyli się nawet sobą nacieszyć. Kilka dni później Katsura zginął na Crait, zabity przez Bena, człowieka, który siedział obok niej. Oddychał. Żył. Mógł lecieć na Nassau, albo w jakiekolwiek inne miejsce w galaktyce. Mógł zrobić cokolwiek, na co tylko miał ochotę. A Zura już nigdy nie będzie miał takiej okazji. Nie mogła go nawet godnie pożegnać... To było po prostu niesprawiedliwe! Krew w żyłach kobiety zawrzała. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, tak mocno, że jej paznokcie niemal przebiły skórę. Solo zerknął na nią, lekko unosząc brwi, ale niczego nie powiedział. Zaraz też odwrócił wzrok, całkowicie skupiając się na sterach. Za chwilę mieli wylądować na powierzchni planety. Maleen nie wiedziała, gdzie dokładnie Solo postanowił posadzić statek, ale właściwie wcale jej to nie obchodziło. Miała tylko nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała oglądać miejsca, które kiedyś nazywała domem. Tego jednego widoku by nie zniosła. Przemknęło jej przez myśl, żeby spróbować wyrwać Renowi stery i roztrzaskać statek o powierzchnię Nassau, ale gdyby uczyniła coś takiego, wyrządziłaby krzywdę nie tylko Renowi i sobie, ale także Tatsumie. A na to nie potrafiła się zdobyć. Tatsuma był przecież jej głupim, starszym bratem i nie chciała, by cierpiał... Dysk planety rósł coraz bardziej, aż w końcu przesłonił cały iluminator statku Rena. Maleen zagryzła wargę i odwróciła wzrok. Miejsce, do którego zmierzali, zdawało jej się boleśnie znajome... Nagle Tatsuma gwałtownie poderwał się na równe nogi z głośnym okrzykiem.

— Siadaj, kretynie! — warknął na niego Ren, ponieważ cały statek aż się zatrząsł.

Maleen spojrzała na niego ze zdumieniem.

— Tatsuma...?

— „Mu"! — wrzasnął mężczyzna.

Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze. Spojrzała przez przedni iluminator, pochylając się do przodu i odruchowo opierając dłonie na konsoli sterującej. Wcisnęła przy tym kilka przycisków. Nos niemal przykleiła do transpastalowej szyby. Tatsuma miał rację! W dole, na powierzchni planety wyraźnie dostrzegała sylwetkę ich nieco pokiereszowanego statku. Ren zamierzał najwyraźniej wylądować nieopodal miejsca, gdzie mieszkali. Widok „Mu" na powrót obudził w jej sercu nadzieję. Czy to możliwe, aby... Ren zaklął nagle, ponieważ jego prom ponownie zachwiał się i przechylił na prawą stronę. Maleen straciła równowagę, wpadając na Rena. Mężczyzna ze złością pchnął ją z powrotem na pusty fotel. Gdy ponownie próbowała wstać, chwycił ją za ramię i raz jeszcze posadził w fotelu.

— Siedź! — rozkazał. — Czym jest „Mu", do cholery?!

Tatsuma spojrzał na niego blady jak ściana.

— To nasz statek — wyjaśnił. — Myśleliśmy, że został na Crait, albo, że go skonfiskowałeś, zniszczyłeś, czy Moc raczy wiedzieć co innego. Kazałeś go tu dostarczyć?

Ren wyglądał na zdumionego.

— Wasz statek? — powtórzył.

Oczy Maleen zabłysły. Cała aż się rozpromieniła.

— Tatsuma! Myślisz, że... — zaczęła, ale nagle głos jej zadrżał i nie była w stanie powiedzieć niczego więcej, tak bardzo ściśnięte miała gardło przez wszystkie szalejące w jej duszy emocje.

Mężczyzna skrzywił się boleśnie. Wiedział, co sobie pomyślała na widok ich statku, na co miała nadzieję. Pragnęła, żeby okazało się, że Katsura jakiś cudem przeżył i zdołał wrócić na Nassau. Nie chciał po raz drugi łamać jej serca, ale nie było sensu robić sobie złudnych nadziei. Żadne z nich nie było w stanie wyczuć obecności Katsury w Mocy. Czy mógł istnieć bardziej dobitny dowód na to, że Zura nie żyje?

— Maleen, nerfku, przestań... — poprosił. — Może to Gwizdek zabrał tutaj nasz statek...

— Gwizdek? — zdumiał się Ren.

— Nasz astromech — wyjaśnił szybko Tatsuma.

Maleen osunęła się na oparcie fotela, jakby nagle opuściły ją wszystkie siły.

— Masz rację — powiedziała cicho. — To pewnie Gwizdek...

Solo skrzywił się, jakby właśnie przełknął coś kwaśnego. Czytał w uczuciach tej kobiety niczym w otwartej księdze. Nie musiał nawet używać Mocy, bo Maleen w ogóle nie usiłowała kryć się z tym, co czuje. Gdyby wcześniej zdawał sobie sprawę, jak dogłębnie zrani ją śmierć Katsury, to... To... Właśnie, co? Co by wtedy uczynił? Zabił również ją? Nie, prędko odsunął od siebie podobną myśl. Na coś takiego by się nie poważył. Maleen za bardzo przypominała mu Rey. Chyba dlatego, że obie były równie zdeterminowane, żeby się go pozbyć. Torturował Maleen, ale sam już nie wierzył w to, co sobie wmawiał, że robił to po to, aby wyciągnąć z niej lub Tatsumy jakiekolwiek informacje odnośnie Ruchu Oporu. Zrobił to, ponieważ był wściekły na Rey za to, jak okrutnie i bezdusznie go potraktowała. Zostawiła go nieprzytomnego na rozpadającym się mega niszczycielu należącym do Snoke'a, ukradła miecz świetlny, który należał do jego dziadka, a na Crait zerwała ich połączenie w Mocy, jakby dla niej zupełnie nic nie znaczyło. Za wszystkie krzywdy, jakie mu wyrządziła, zemścił się na Maleen, ale gdyby na jej miejscu nagle pojawiła się Rey, czy byłby zdolny uczynić to samo? Z trudem przełknął ślinę. Nie. Nigdy nie skrzywdziłby Rey. Dlaczego więc z takim okrucieństwem potraktował Maleen? Zerknął na siedzącą obok niego kobietę. W ten sposób niczego nie naprawi, ale... Raz banthcie śmierć, pomyślał.

— Przepraszam — wymamrotał.

Maleen spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czy mówił do niej? Zerkał na nią z dziwną miną, więc chyba tak. Jej oczy rozszerzyły się. Naprawdę sądził, że jedno „przepraszam" załatwi sprawę i wszystko naprawi? Czasu nie cofnie. Nie zwróci jej Zury. A ona nigdy nie wybaczy Renowi, że go zabił. Choćby przepraszał ją codziennie, do końca jej dni. Jej wargi rozciągnęły się w zimnym, pełnym pogardy uśmiechu.

— Wiesz co? — rzuciła. — Niedobrze mi, kiedy na ciebie patrzę!

Ren cały aż poczerwieniał z wściekłości. Raczej nie był to dobry znak. Tatsuma wyczuł promieniującą od niego falę gniewu, która porwała go niczym tornado.

— Moment! — zawołał. — To chyba nie jest... — zaczął, ale wtedy Ren zerwał się z miejsca, chwycił Maleen za ramiona i przycisnął ją do ściany. Tatsuma wrzasnął i w panice chwycił stery statku, który, nagle pozbawiony pilota, zaczął bezwładnie koziołkować w stronę powierzchni planety. Ustabilizował jego lot, podchodząc do lądowania, jednak raz po raz z niepokojem spoglądał na Maleen i Rena.

— Czego ty jeszcze chcesz?! — warknął Ren, szukając płonącym wzrokiem swych ciemnych oczu jasnych oczu Maleen. — Co jeszcze mam zrobić, żebyś... — Jego usta nagle zacisnęły się w wąską linię, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Spuścił wzrok.

Wyraz twarzy kobiety nieco złagodniał. Na moment znów dostrzegła w nim chłopca, którego obraz zachowała w swych wspomnieniach.

— Ben...

Nie pierwszy raz nazwała go Benem, używając jego dawnego imienia. Imienia, o którym pragnął zapomnieć. Ale Rey również nie zwróciła się do niego nigdy w inny sposób. Puścił Maleen, ale wtedy pokład po ich stopami zatrząsł się. Ren wpadł na fotel drugiego pilota, a kobieta runęła na niego. Odruchowo chwycił ją w ramiona. Ich twarze znalazły się tak blisko siebie, że niemal zetknęli się nosami. Oczy kobiety zrobiły się okrągłe niczym spodeczki. Gwałtownie wciągnęła powietrze, a kiedy zorientowała się, że jej dłonie zaciskają się na ramionach Bena, natychmiast go puściła. Prom nagle znieruchomiał i oboje odwrócili się w stronę Tatsumy, który szczerzył się do nich wesoło.

— Szczęśliwe lądowanko! — zawołał.

Ren podniósł się, delikatnie odsuwając od siebie Maleen. Tatsuma umiejętnie posadził statek tuż obok starego gruchota, którego nazywał „Mu", a teraz z radosnym zafascynowaniem gładził stery promu.

— Ale cacko! — perorował uszczęśliwiony. — Lata jak marzenie! Pewnie na specjalne zamówienie, nie? Założę się, że masowo takich nie produkują! Może byś nam go odstąpił, co? Tylko jeden statek, co to dla ciebie! Masz przecież cały Najwyższy Porządek!

Ren skrzywił się. Gdyby Tatsuma kiedyś chciał się kogoś pozbyć, mógłby wykończyć go swoim gadaniem. Chwycił go za kołnierz i dosłownie wywlekł z fotela pilota.

— Ani mi się śni! — warknął. — Won z pokładu mojego promu!

Ku zdumieniu obu mężczyzn Maleen nagle zaśmiała się cicho, ale niemal natychmiast zakryła usta dłonią, jakby chciała to ukryć. Tatsuma poczuł, jak jego serce wypełnia głęboka, niekłamana radość. Maleen naprawdę się uśmiechnęła! Po raz pierwszy od śmierci Katsury. Zupełnie, jakby na krótką chwilę zapomniała o bólu zżerającym ją od czasu jego utraty. Jej uśmiech był niczym jasny promyk słońca przebijający się przez ciężkie, ołowiane burzowe chmury. Do pełni szczęścia jeszcze jej daleko, ale zdecydowanie lepsze to niż nic!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top