XIX

Po przejrzeniu map Nassau na pokładzie statku Rena, okazało się, że współrzędne wskazują na położony daleko na północy płaskowyż. Był to trop dobry, jak każdy inny, więc postanowili go sprawdzić. Choć na Nassau krążyły legendy o potwornym władcy z północy, nigdy wcześniej nie przyszło im do głowy, że mogłyby one być czymś więcej niż tylko wymysłami, którymi straszy się niegrzeczne dzieci. Jednak, jak w większości legend, być może w tej także tkwiło ziarno prawdy...

Zura z ponurą miną wpatrywał się w zaznaczony na mapie płaskowyż.

— Szukałem na południu... Miałem wrażenie, że to tam prowadzi mnie Moc... — burknął niechętnie.

— No to się pomyliłeś — rzucił Ren. — Dlaczego mnie to nie dziwi?

Szczęki Katsury zacisnęły się mocno. Mężczyzna najpierw pobladł, a w następnej chwili poczerwieniał z wściekłości. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale ku jego zdumieniu Tatsuma go uprzedził.

— Solo, dlaczego jesteś dla niego taki niemiły? — spytał z rozbrajającą szczerością.

Oczy Bena rozszerzyły się, a Katsura poczerwieniał jeszcze bardziej, choć zdawałoby się, że to już niemożliwe.

— Tatsuma! — warknął. — Nie musisz się za mną wstawiać!

Tatsuma zmarszczył brwi.

— Oczywiście, że muszę! — wykrzyknął. — I będę to robił! Będę zawsze wstawiał się za tobą i Maleen, bo od tego są przyjaciele!

W nagłym przypływie czułości objął Katsurę jednym ramieniem i rozwichrzył mu włosy dłonią. Zura zaklął paskudnie, a Tatsuma roześmiał się radośnie. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na Maleen, która, dziwnie pobladła, osunęła się na fotel pilota. Ren zerknął na nią. Kobieta nerwowo przebierała palcami. Czuł napływające od niej fale niepewności oraz strachu. Delikatnie dotknął jej ramienia, samymi czubkami palców.

— W porządku? — spytał z nietypową jak na niego delikatnością.

Maleen uniosła głowę, uśmiechając się do niego blado.

— Tak — odparła. — Po prostu... Na tym płaskowyżu jest to, co chce mnie zabić, prawda?

— Na pewno nie zrobi tego szybko — powiedział mężczyzna, starając się ją pocieszyć. — Wtedy musiałoby znaleźć nowego żywiciela.

Kobieta skrzywiła się paskudnie. To dopiero pocieszenie... Katsura zdołał w końcu wyrwać się z ramion Tatsumy, który przybrał zbolałą minę, i podszedł do niej.

— Maleen, obronię cię — rzekł, ujmując obie dłonie kobiety. — Przysięgam...

— Lepiej nie składaj obietnic, których nie będziesz w stanie dotrzymać — sarknął Ren.

Katsura wziął kilka głębokich oddechów, ale jego dłoń i tak zacisnęła się na rękojeści miecza świetlnego. Odnosił nieprzyjemne wrażenie, że Ren robił wszystko, aby tylko wyprowadzić go z równowagi, jakby dążył do konfrontacji. Skoro tak bardzo pragnął się z nim pojedynkować, Katsura z radością spełni jego życzenie! Zanim Maleen zdążyła go powstrzymać, mężczyzna zerwał się na równe nogi, aktywując zieloną klingę swej broni. Lśniące ostrze znalazło się ledwo kilka milimetrów od twarzy Rena, który uśmiechnął się kpiąco.

— Prawdziwy z ciebie Jedi — rzucił.

Dłoń Katsury zadrżała.

— Wynoś się stąd! — warknął. — Nie potrzebujemy twojej pomocy!

Solo dał krok do przodu. Zura natomiast cofnął się.

— Chcesz ją chronić? — syknął Ren. — Uważasz, że sam sobie poradzisz?! Proszę bardzo!

Katsura nie wiedział, co zrobił Solo, ale Maleen nagle pobladła. Z jękiem zgięła się w pół i chwyciła obiema dłońmi za głowę. Zura zawahał się.

— Maleen? — spytał niepewnie. — Co się stało...?

Tatsuma przyklęknął przy niej. Maleen zaczęła się przeraźliwie trząść.

— Co jej zrobiłeś?! — wrzasnął Zura.

— Zura... — jęknęła kobieta, chwytając go za rękę. Usiłowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i runęła na pokład.

— Jesteś żałosny — warknął Ren, spoglądając na Katsurę tak, jakby pragnął spopielić go wzrokiem. — Żałosny i słaby! Potrafisz wyłącznie gadać! Ochronisz Maleen, dobre sobie! Dlaczego więc do tej pory jej nie chroniłeś?!

Szczęki Katsury zacisnęły się mocno. Nie odpowiedział na oskarżenia Rena i wciąż nie opuścił broni. Solo mógł sobie myśleć, że pozjadał wszelkie rozumy i jest najpotężniejszym człowiekiem w galaktyce, ba, nawet w całym wszechświecie, ale nie znał Maleen tak dobrze jak on i nie rozumiał tego, co ich łączyło. Mylił się. Katsura zawsze chronił Maleen. To on czuwał przy niej co noc! To on zawsze był przy niej! I tylko on jeden prawdziwie ją kochał!

— Nie odbierzesz mi jej! — warknął.

— Nie zamierzam! — parsknął Solo. — Nie interesuje mnie twoja kobieta tylko to, co jest ukryte na tej planecie!

Tatsuma przyklęknął przy Maleen, delikatnie biorąc ją w ramiona. Była nieprzytomna, a jej oddech był płytki i urywany. Przyłożył dłoń do jej czoła i w tym samym momencie poczuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. Jej skóra była tak gorąca, że niemal patrzyła...

— Możecie wreszcie przestać?! — wrzasnął, czując jak ogarnia go złość na Rena, ale także na Katsurę, który tak łatwo dawał się prowokować i zamiast myśleć o Maleen, pozwalał, aby kierowała nim zazdrość, pozbawiając go zdrowego rozsądku i równowagi. — Żaden z was nie pomaga Maleen! Chcecie ją zabić?! — Sięgnął ku kobiecie Mocą, starając się osłonić ją tak, jak to wcześniej robił Ren, ale jego wysiłki nie przyniosły żadnego rezultatu. Ciemność, pochłaniająca duszę Maleen, bez trudu go odepchnęła. — Zura! — zawołał rozpaczliwie. — To Solo osłaniał Maleen przed ciemnością! Teraz przestał i to wróciło po nią! — W jasnych oczach Tatsumy zabłysły łzy. — Przestańcie zachowywać się jak dzieci! Solo, ratują ją! Błagam!

Ren warknął wściekle. Właściwie to ta kobieta nie była mu już do niczego potrzebna. Wiedział, gdzie powinien rozpocząć poszukiwania świątyni Sithów. Mógłby zabić Tatsumę i Katsurę, a jej ciało porzucić gdzieś w dżungli, ale... Jakoś nie potrafił się na to zdobyć.

— Ben, obiecałeś, że jej pomożesz! — zawołał znów Tatsuma.

Zura zerknął na niego z wściekłością.

— Naprawdę sądzisz, że ktoś taki jak on dotrzyma złożonej obietnicy?! — wrzasnął.

Ren drgnął. Tego było już za wiele. Można było powiedzieć o nim wiele rzeczy, ale nie był kłamcą. Zawsze dotrzymywał raz danego słowa, bez względu na to, o co chodziło. Nie zważając na miecz świetlny, który Katsura nadal ściskał mocno w dłoni, zbliżył się do mężczyzny i chwycił go mocno za poły tuniki.

— Nie masz o mnie pojęcia — warknął, potrząsając nim mocno. — Więc lepiej zamknij się wreszcie i bądź wdzięczny, że jeszcze żyjesz, a ja chcę wam pomóc!

Miecz świetlny wysunął się spomiędzy palców Katsury. Zielona klinga zgasła w momencie, gdy rękojeść uderzyła o płyty pokładu. Przez twarz mężczyzny przemknął wyraz przerażenia. Może przypomniał sobie ból ran, które Ben zadał mu w trakcie ich poprzedniej walki? Solo puścił go, krzywiąc się z odrazą, a Katsura stracił równowagę, uderzając plecami o ścianę. Ben patrzył na niego z pogardą. Nigdy wcześniej nie spotkał tak żałosnego człowieka. Maleen w ogóle go nie obchodziła. Myślał tylko o sobie. Pragnął najwidoczniej uchodzić za bohatera, który ratuje damę w potrzebie, ale był na to zbyt słaby, a gdy coś szło nie po jego myśli, gotów był nawet zaryzykować życie kobiety, którą rzekomo kocha, aby tylko postawić na swoim. Solo przeniósł wzrok na Tatsumę, który wciąż kurczowo obejmował Maleen. Głowa kobiety opadła bezwładnie na jego pierś. Tatsuma kołysał się leciutko w przód i w tył, a po jego twarzy spływały łzy. Gdy wyczuł, że Ben mu się przygląda, odwzajemnił mu się pełnym rozpaczy oraz głębokiej desperacji spojrzeniem.

— Ben... Błagam cię... — wykrztusił.

Mężczyzna skrzywił się. Błaganie o cokolwiek było poniżające, ale był w stanie zrozumieć uczucia Tatsumy. Sam przecież zniżył się do błagania, gdy nie pozostało mu już nic innego... Błagał Rey, aby do niego dołączyła... Może jednak jego i Tatsumy nie różniło tak wiele, jak na początku sądził... Chociaż aż wzdrygnął się na tę myśl, zanurzył się w Mocy, odnajdując pomiędzy tysiącami innych tę jedyną obecność, na której tak bardzo zależało Tatsumie – obecność Maleen. Mrok oblepiał ją tak dokładnie, jakby stał się jej częścią, ale Ben zdołał odnaleźć nikły przebłysk światła. Chwycił go. Ciemność naparła na niego, próbując całkowicie pochłonąć Maleen, ale Ben nie zamierzał się poddać. Z jeszcze większą siłą odpowiedział na cios zadany przez mrok. Był w końcu potomkiem słynnego rodu Skywalkerów i doskonale zdawał sobie sprawę ze swej potęgi. Mocą przewyższał nawet swego wuja, mistrza Jedi Luke'a Skywalkera. Potrafił zwyciężyć z każdym przeciwnikiem. Wyrwał Maleen ze szponów mroku, szczelnie otaczając ją własną obecnością. Choć ciemność kilkakrotnie usiłowała przebić się przez jego zasłonę, nie zdołała tego uczynić. W końcu odstąpiła. Przynajmniej na razie. Ben powoli otworzył oczy, spoglądając w stronę Tatsumy oraz Maleen. Kobieta poruszyła się niespokojnie. Jej powieki zatrzepotały i uniosły się powoli. Od Tatsumy napłynęły fale ulgi.

— Nerfku — powiedział czule, gładząc ją dłonią po włosach. — Jak się czujesz?

Z wysiłkiem uniosła dłoń, jakby chciała pogładzić go po policzku, ale była tak słaba, że jej ręka opadła bezwładnie.

— Chyba nie za dobrze, co? — powiedział Tatsuma, uśmiechając się z bólem. — Posadźmy cię gdzieś...

Mężczyzna podniósł się, jednocześnie ciągnąc Maleen ku górze, aby stanęła na własnych nogach. Posadził ją w fotelu pilota. Kobieta ciężko opadła na szerokie oparcie. Kręciło jej się w głowie, a każdy, nawet najmniejszy ruch powodował tak ogromny ból głowy, że miała wrażenie, że jej czaszka eksploduje. W dodatku, oczy piekły ją, jakby pod powiekami miała piasek. Ten gwałtowny atak ciemności, tak nagły i niespodziewany, zupełnie pozbawił ją sił. Próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrzesać z siebie choć tyle siły, aby otworzyć usta. Naprała pewności, że kolejny atak mroku ją zabije... Jej serce rwało się do Zury. Poturbowała go. Jego siły i opieki. Pragnęła znów znaleźć się w jego ramionach... Tatsuma rozejrzał się wokół siebie, rozumiejąc ją nawet bez słów. Z niepokojem zmarszczył brwi.

— Gdzie... Gdzie jest Katsura? — spytał.

Solo drgnął. Zerknął na miejsce, gdzie po raz ostatni widział Katsurę. W jego ciemnych, niemal czarnych oczach odbił się niepokój Tatsumy. Katsura zniknął. I żaden z nich nawet nie zorientował się, kiedy... Pewnie ten kretyn znów ukrył swą obecność w Mocy. Gdy Ben sięgnął ku niemu, nie wyczuł niczego, co wyłącznie potwierdziło jego przypuszczenia. Trzeba było przyznać, że w ucieczce i ukrywaniu się Katsura nie miał sobie równych.

— Zura... — powiedziała z bólem Maleen. Jej głos był cichy i ochrypły. Podniosła się z trudem, przytrzymując się konsoli sterującej, ale ledwo była w stanie ustać na drżących nogach. — Poszukam go...

Błękitne oczy Tatsumy rozszerzyły się z przerażeniem.

— Mowy nie ma! — wykrzyknął. Delikatnie posadził ją z powrotem w fotelu. Była tak słaba, że nawet nie protestowała. — Siedź tutaj i nigdzie się nie ruszaj! Ja go poszukam!

Solo otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po namyśle zrezygnował i mocno zacisnął szczęki. Nawet, gdyby przypomniał Tatsumie, że nadal znajdują się na pokładzie JEGO statku, Tatsuma i tak kompletnie by go zignorował. Po co się więc wysilać? Mężczyzna podszedł do niego i wyciągnął obie ręce, jakby chciał położyć je na jego ramionach, ale widząc wyraz twarzy Rena, zrezygnował i złożył je jak do modlitwy.

— Pilnuj jej, proszę... — wymamrotał.

Ren tylko skinął głową. Odetchnął ciężko. Cały Ruch Oporu razem wzięty nie dał mu popalić tak, jak ta trójka. W co on się wpakował? Do cholery, to byli przecież dorośli ludzie! Dlaczego czuł się wśród nich jak niańka?! On, Kylo Ren, przywódca Najwyższego Porządku, dowódca Rycerzy Ren, zdegradowany do roli niańki na zapomnianej przez Moc i ludzi planecie na obrzeżach galaktyki... Lepiej być nie mogło... Tatsuma uśmiechnął się do niego szeroko, a następnie zbiegł prędko po rampie, wykrzykując imię swojego przyjaciela. Jak się na szczęście okazało, Katsura wcale nie odszedł daleko. Tatsuma znalazł go siedzącego przy resztkach ogniska. Mężczyzna z ponurą miną wpatrywał się w rękojeść swego miecza świetlnego. Jego dłoń tak mocno zaciskała się na srebrnym cylindrze, że aż pobielały mu kłykcie. Po plecach Tatsumy przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie miał pojęcia, co mógł planować Katsura, ale z pewnością nie było to nic dobrego. Chociaż zamiast zachować się jak dorosły i odpowiedzialny człowiek, Zura zachował się jak dziecko i uciekł, Tatsuma nie chciał, żeby wyrządził sobie jakąkolwiek krzywdę. Był w końcu jego przyjacielem. Nic tego nie zmieni...

Usłyszawszy jego kroki, Zura uniósł głowę, piorunując go pełnym wrogości spojrzeniem. Tatsuma zatrzymał się gwałtownie.

— Czego chcesz? — warknął Katsura. Jego oliwkowobrązowe, zdrowe oko płonęło wściekłością. — Wracaj... Do nich! — syknął jadowicie.

Oczy Tatsumy rozszerzyły się.

— Zura... — wykrztusił. — Co ty gadasz? Chodź ze mną. Maleen odzyskała przytomność.

Katsura zaśmiał się gorzko.

— Maleen mnie nie potrzebuje — odrzekł. W jego głosie dał się słyszeć ogrom bólu, ale także urazy. Tatsuma nie był pewien, wobec kogo skierowanej. — Ma przecież swojego bohaterskiego Bena Solo! Ktoś taki, jak ja, nie jest jej już potrzebny! — Mężczyzna uśmiechnął się, ale jego uśmiech był tak lodowaty, że Tatsumę aż zmroziło. W tamtej chwili Katsura naprawdę był w stanie wyrządzić komuś, a najprawdopodobniej samemu sobie, jakąś krzywdę. Maleen już raz była przekonana, że zginął. Gdyby po raz drugi musiała przeżywać to samo, ten ból chyba by ją zabił...

— Zura, przestań chrzanić! Odłóż ten miecz świetlny i chodź ze mną! — powiedział Tatsuma, ze wszystkich sił starając się zachować spokój. — Solo nic dla niej nie znaczy i doskonale o tym wiesz!

— Wiem — zaczął Zura ponurym tonem — że na Crait od razu pobiegła do niego, chociaż wyczuwała, podobnie jak my, że Solo przepełniony jest Ciemną Stroną Mocy! A ja omal nie przypłaciłem tego życiem! Skoro woli Solo, niech tak będzie! Nie zamierzam wchodzić im w drogę!

Tatsuma łagodnie pokręcił głową. Zbliżył się do przyjaciela i przystanął kilka kroków przed nim.

— Zura, przemawia przez ciebie złość i zazdrość — powiedział cicho. — Jesteś zły na Bena, ponieważ jest silniejszy od ciebie, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Maleen będzie cię kochać bez względu na to, czy ją ochronisz, czy nie. Ona się o ciebie martwi. Nie zachowuj się w ten sposób. Nie rób jej tego... To ty powinieneś przy niej teraz być, nie Solo...

Katsura przygarbił się. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie pękło mu serce. Świadomość, że nie był wystarczająco silny, aby ochronić kobietę, którą kochał, wbijała się w jego duszę niczym lodowaty sztylet. Na pewno rzeczy nie miało się wpływu. Musiał się z tym pogodzić. Czasem każdy czuł się bezsilny, nie będąc w stanie lub nie potrafiąc pomóc tym, na kim mu zależało. W żaden sposób nie umniejszało to jednak jego wartości. Ani uczucia, jakim darzyła go Maleen. W końcu, jak to się mówiło, dla całego wszechświata mógł być nikim, ale istniał ktoś, dla kogo to on był całym wszechświatem... Rękojeść miecza świetlnego wysunęła się spomiędzy jego palców. Zura ukrył twarz w dłoniach.

— Tatsuma... — wykrztusił. — Ja... Nie wiem... Nie rozumiem, co się ze mną dzieje...

Przyjaciel zbliżył się do niego jeszcze o kilka kroków. Podniósł miecz świetlny i wsunął go do kieszeni swej tuniki. Póki co lepiej chyba będzie, jeśli Zura nie będzie miał dostępu do żadnej broni. Westchnął ciężko.

— Z zazdrości trochę ci odbija — stwierdził. — A poza tym, twoim problemem jest to, że zawsze wszystko chcesz robić sam, bo uważasz, że wszyscy inni schrzanią sprawę. Naucz się wreszcie polegać na innych. Nie jesteś sam. — Tatsuma, starając się pocieszyć przyjaciela, poklepał go lekko po ramieniu. — Chodź — rzucił. — Maleen na ciebie czeka.

Ponieważ jednak Zura nawet nie drgnął, Tatsuma przewrócił oczami, schwycił go za łokieć i lekko pociągnął ku górze.

— I przestań wreszcie ukrywać swoją obecność w Mocy! — dodał. Za ten numer Katsura powinien właściwie oberwać w ten swój głupi, pusty łeb, ale wyglądał tak żałośnie, że Tatsuma nie miał serca robić mu dalszych wymówek, albo prawić morałów. — Zapomnijmy o całej sprawie, ale nie zachowuj się tak więcej, dobra?

Katsura niemal machinalnie skinął głową. Wlókł się obok Tatsumy z ponurą miną, aż przykro było na niego patrzeć. Najwyraźniej samotny pobyt na Nassau dał mu się we znaki i to zdecydowanie bardziej, niż na początku sądził. Ale Zura, niestety, samemu będzie musiał wyznaczyć sobie kurs przez pole asteroidów. Nikt inny tego za niego nie zrobi.

— A przy okazji — rzucił jeszcze Tatsuma, splatając dłonie za plecami i siląc się na lekki ton. — Chyba jeszcze to do ciebie w pełni nie dotarło, ale Ben to Kylo Ren. Ten Kylo Ren — powtórzył powoli.

Katsura zatrzymał się gwałtownie. Zamrugał ze zdumieniem, jakby nie do końca dotarło do niego znaczenie słów przyjaciela.

— Co...? — wykrztusił. — Coś ty powiedział? Kylo Ren... Kylo Ren! — wykrzyknął. — I pozwoliłeś komuś takiemu zbliżyć się do Maleen?! Przywiodłeś go na tę planetę, a teraz w dodatku zostawiłeś z nim Maleen?! Samą?!

Kylo Ren. Potwór na usługach Najwyższego Porządku, o którym już krążyły legendy. Zabójca Jedi. I ten człowiek został teraz sam na sam z Maleen?! Tatsuma oszalał już zupełnie?! Kto wie, co mogłoby przyjść do głowy komuś takiemu jak Ren?! Maleen znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Niewiele myśląc, Zura biegiem rzucił się w stronę statku Rena. Kiedy wbiegł po rampie na pokład promu i znalazł się w sterowni, zamarł w bezruchu. Krew odpłynęła mu z twarzy i nagle zaschło mu w gardle. Nogi ugięły się pod nim i ledwo był w stanie ustać prosto. Dopiero teraz świadomość, że znalazł się na wprost Kylo Rena uderzyła w niego z pełną mocą. Człowiek, który był odpowiedzialny za śmierć milionów niewinny istot, jakby nigdy nic stał oparty o konsolę sterującą z ramionami plecionymi na piersi i lekko opuszczoną głową, jakby medytował. Gdy usłyszał kroki Zury, uniósł głowę, marszcząc ciemne brwi. Katsura za wszelką cenę starał się unikać jego wzroku, całą swą uwagę kierując na Maleen, która siedziała w fotelu pilota. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, na jej twarzy odmalował się ogrom ulgi. Podniosła się, choć widać było, że kosztuje ją to dużo wysiłku, i wyciągnęła ku niemu ramiona. Na jej bladej twarzy zagościł ciepły uśmiech.

— Zura...

Mężczyzna poczuł, że ogarnia go wstyd. Z trudem przełknął ślinę. Nie zasługiwał na nią. Oskarżał ją. Podejrzewał. A ona nie przestawała martwić się o niego... Zbliżył się do kobiety, niepewnie obejmując ją. Jej ramiona ciasno otoczyły jego szyję.

— Przepraszam... — wyszeptał, na moment chowając twarz w jej włosach. — Przepraszam za wszystko... Zmienię się, obiecuję...

Maleen oparła głowę na jego piersi, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca.

— Wcale nie chcę, żebyś się zmieniał — wymamrotała. — Kocham cię takiego, jakim jesteś. Bez względu na wszystko...

Solo przewrócił oczami. Nie potrafił się powstrzymać. Scena wyglądała jak żywcem wyjęta z jakiejś łzawej holo-telenoweli.

— Skończyliście? — burknął. — Możemy przejść do ważniejszych spraw?

Maleen odwróciła głowę, spoglądając na niego pytająco.

— Skoro wszyscy już się tutaj zebraliśmy, możemy lecieć na płaskowyż — wyjaśnił usłużnie Solo. — Szkoda tracić więcej czasu.

— Naprawdę chcesz tam lecieć właśnie teraz? — zdumiał się Tatsuma. — Jest noc. Nie lepiej poczekać do rana?

Szczęki Bena zacisnęły się mocno. Z każdą mijającą godziną trwonili cenny czas, ale Tatsuma i tak starał się odwlec jak najdalej w czasie ich wyprawę. Aż tak bardzo obawiał się tego, co mogą napotkać na płaskowyżu? A może bał się o Maleen? Bez względu na powód, Ren postanowił jednak łaskawie przystać na jego propozycję. Kilka godzin snu dobrze zrobi każdemu z nich.

— Niech będzie — warknął. — Polecimy rano, jak tylko wzejdzie słońce i ani sekundy później!

Tatsuma uśmiechnął się do niego szeroko.

— Rezerwuję koję na promie! — zawołał.

Ren drgnął. Posłał mu zabójcze spojrzenie, ale Tatsuma w żaden sposób się tym nie przejął. Zadomowił się na jego statku. Aż za bardzo! Ren po raz kolejny zastanowił się, dlaczego właściwie mu na to pozwolił? Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale gdy tylko Tatsuma to zauważył, zrobił zwrot na pięcie, odwracając się do niego plecami.

— To na razie! — rzucił, wciskając dłonie głęboko do kieszeni kurtki. Pogwizdując pod nosem ruszył na zwiedzanie okrętu Rena.

Solo westchnął ciężko i pokręcił głową. Odwrócił się ku Katsurze i Maleen.

— Macie tu być o świcie — warknął.

Kobieta zadrżała, przytulając się do Katsury. O świcie..., pomyślała. Z trudem przełknęła ślinę, czując, że gardło ma dziwnie ściśnięte. Ogarnął ją paraliżujący strach. Za kilka godzin rozstrzygnie się jej przeznaczenie, a ona... Miała co do tego bardzo, ale to bardzo złe przeczucia...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top