XI
Tatsuma ocknął się jako pierwszy. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, był paraliżujący ból, który rozszedł się po całym jego ciele, gdy trafiła go ogłuszająca wiązka z blastera. Maleen straciła przytomność po tym, jak Solo cisnął nią o skałę, a Zura... Tatsumie serce podeszło do gardła. Zura walczył z Benem. Do mężczyzny nadal nie do końca docierało, co wydarzyło się na Crait. Jakim sposobem znalazł się tam Ben Solo, w dodatku, dowodząc Najwyższym Porządkiem? Bo chyba nimi dowodził, skoro szturmowcy słuchali jego rozkazów, prawda? Nie pojmował tego. Pamiętał Bena jako cichego chłopca, zawsze starannie ubranego w jasne szaty Jedi, a spotkał ponurego, groźnego mężczyznę od stóp do głów okutanego w czerń. Coś w tym wszystkim bardzo, ale to bardzo nie grało... Jedyne, czego Tatsuma był pewien, to fakt, że trafił do celi, ale na szczęście nie sam. Była z nim Maleen. Oboje mieli dłonie skute kajdankami ogłuszającymi, a ich miecze świetlne gdzieś zniknęły. Zabawne, pomyślał. Wszechświat jest nieskończony, galaktyka ogromna, a oni musieli trafić w jaskini na Crait akurat na Bena Solo. Mężczyzna z całych sił zacisnął zęby, a następnie spróbował użyć Mocy, aby pozbyć się ogłuszających kajdan. Ledwo zdążył to zrobić, a poraziło go tak silne wyładowanie elektryczne, że aż włosy stanęły mu dęba. Spróbował jeszcze raz, ale im bardziej naciskał na nie Mocą, tym silniejsze były wyładowania. Kolejne sprawiło, że na moment całkowicie stracił przytomność. Ocknąwszy się po chwili stwierdził, że mądrzej będzie jednak zostać w kajdankach. Jeszcze kilka wstrząsów a usmażyłby się jak grzanka, czego raczej wolał uniknąć. Zdołał jakoś podźwignąć się na nogi i podpełznąć do Maleen. Przeraził się, gdy ujrzał na jej twarzy zaschniętą skorupę krwi, ale jej pierś poruszała się rytmicznie, a dzięki Mocy czuł, że kobieta żyła, choć wciąż pozostawała nieprzytomna. Rozejrzał się wokół siebie, ale nigdzie nie dostrzegł Katsury... Gwałtownie pokręcił głową. Nie będzie myślał o nim teraz. Trzeba zajmować się jednym problemem naraz. Gdziekolwiek trafił Zura... Tatsuma miał nadzieję, że zdoła jakoś poradzić sobie sam. Delikatnie ujął głowę Maleen i ułożył ją sobie na kolanach. W celi znajdowały się dwie koje. Może powinien spróbować przenieść ją na jedną z nich...? Ledwo o tym pomyślał, właz prowadzący do celi rozsunął się i do środka wkroczył Ben Solo. Za nim podążało dwóch szturmowców. Solo trzymał coś w dłoni.
— Ben, o co tu chodzi? — wykrztusił Tatsuma. — Gdzie my jesteśmy? Gdzie jest Katsura?
Solo skrzywił się. Rzucił mu paczuszkę, którą trzymał w dłoni. Okazało się, że był to niewielki medpakiet.
— Opatrz ją — warknął, z pewnością mając na myśli Maleen. — Masz doprowadzić ją do porządku. Daję ci na to dobę!
Po tych słowach Ben odwrócił się i wyszedł, a szturmowcy razem z nim. Właz zasunął się za nimi ciężko. Oczy Tatsumy rozszerzyły się. Na Moc, o co tu chodzi? Cholera, mogli go chociaż rozkuć... Z trudem rozerwał pakiet, pomagając sobie zębami. Na podłogę posypały się bandaże nasączone bactą, maleńka fiolka uzdrawiającego szczeliwa, druga z syntciałem i jeszcze jedna ze środkiem odkażającym oraz przeciwbólowym. Mężczyzna westchnął ciężko. Chwycił środek odkażający, oczyścił ranę na skroni Maleen, przyłożył do niej kawałek bandaża nasączonego bactą, a następnie, aby przytrzymać go w miejscu, owinął głowę kobiety drugim bandażem. Kiedy skończył, ciężko oparł się plecami o ścianę i ponownie oparł głowę Maleen na swych kolanach. Delikatnie gładził dłonią jej policzek, zastanawiając się, co się teraz z nimi stanie? Co Najwyższy Porządek zrobił z Katsurą? Z Gwizdkiem? Z ich statkiem? I... Czego właściwie chcieli od nich? Skoro Najwyższy Porządek pozbywał się Jedi, dlaczego Ben po prostu ich nie zabił? Po co wziął ich do niewoli? Sądził, że w galaktyce istniała jakaś tajna enklawa Jedi, gdzie kryli się ci, którzy zdołali przeżyć kolejną czystkę i od nich pragnął dowiedzieć się, gdzie znajduje się to miejsce? A może był szpiegiem Ruchu Oporu i starał się ich ocalić? Dlatego ich nie zabił, tylko uwięził, dlatego kazał mu opatrzyć Maleen... To było chyba najlogiczniejsze wyjaśnienie. Właściwie to żadne inne nie przychodziło Tatsumie do głowy. Ben Solo był przecież siostrzeńcem Luke'a Skywalkera. Jego matka, Leia Organa, dowodziła Ruchem Oporu. To jasne, że jedyny syn wspierał ją w walce o pokój i wolność w galaktyce... Pewnie dołączył do Najwyższego Porządku, aby zniszczyć go od środka lub na bieżąco informować Ruch Oporu o posunięciach przeciwnika... Tatsuma i Maleen nie mieli się więc czego bać. Solo może i potraktował ich nieco okrutnie, ale nie mógł przecież zdradzić się przed szturmowcami. Gdyby popełnił choćby najmniejszy błąd, może i nie zabiliby go, ale z pewnością donieśliby o jego zachowaniu komuś wyżej postawionemu, a wtedy... Kto wie, do czego by doszło. Solo ryzykował życiem, przebywając w szeregach wroga i pewnie dlatego otoczył się tak szczelną ścianą Ciemności – aby nikt nie był w stanie odkryć jego prawdziwych zamiarów ani uczuć. Cóż za mistrzostwo w sztuce kamuflażu! Gdzie jednak powiedział się Katsura? Ben wtrącił go do innej celi, czy może puścił wolno? Jeśli jednak pozwolił Zurze odejść, to dlaczego im nie? Tatsumie dziwnym wydał się fakt, że Katsura pozwolił, aby rozdzielono go z Maleen. Nawet w czasach, gdy jeszcze uczęszczali do Akademii Jedi trzymał się tak blisko niej, jak to tylko było możliwe. Cóż więc stało się z nim teraz? Tatsuma skupił się na Mocy, starając się w niej odnaleźć obecność swego przyjaciela. Po chwili jednak z przerażeniem zorientował się, że nie potrafi do niego dotrzeć. Jego istnienie w tkance Mocy zupełnie znikło. Tak, jakby... Jakby... Nigdy nie istniało. Serce Tatsumy zalała zimna fala strachu. To... Niemożliwe! Nie, Zura nie mógł... Mężczyzna nie chciał o tym nawet myśleć. Odmawiał przyjęcia czegoś aż tak strasznego do wiadomości. Przecież... Gdyby Zurze naprawdę coś się stało, wyczułby to, prawda? Był w końcu jego przyjacielem! Wyczułby! I Maleen też by wyczuła, i...
— Tatsuma...? — usłyszał nagle.
Maleen powoli uchyliła powieki, spoglądając na niego nieco mętnym wzrokiem. Przez jej twarz przemknął wyraz bólu. Uniosła dłoń, jakby chciała przyłożyć ją do czoła, ale kiedy zorientowała się, że jej dłonie skuto kajdankami, opuściła je. Z niepokojem zmarszczyła brwi.
— Co się stało? — spytała. — Gdzie my jesteśmy? — Usiłowała się podnieść, ale zakręciło jej się w głowie i ciężko oparła się na ramieniu Tatsumy. — Gdzie jest Zura?
— Obudziłaś się już, nerfku? — odparł mężczyzna, siląc się na uśmiech. — Nie martw się, wszystko się jakoś ułoży...
Maleen ledwo przytomnie skinęła głową. Chyba jeszcze nie całkiem doszła do siebie, dlatego jej uwadze umknął fakt, że Tatsuma nie odpowiedział na jej pytania. Mężczyzna westchnął ciężko. Chciał ją objąć, ale dłonie skute kajdankami skutecznie mu to uniemożliwiły. Maleen oparła głowę na jego ramieniu, spoglądając na jego twarz.
— To Najwyższy Porządek, prawda? — spytała trwożnie, lekko drżącym głosem. — Złapali nas, ale Zura przyjdzie po nas, prawda?
Tatsuma z trudem przełknął ślinę. Jak miał powiedzieć jej, że Katsura całkowicie zniknął z Mocy? Przecież to złamie jej serce...
— Maleen, nerfku... — zaczął delikatnie, ale wtedy właz do celi ponownie się rozsunął i do środka wkroczył Ben. Tym razem był sam.
— Nikt po was nie przyjdzie — oznajmił lodowatym tonem, odpowiadając na pytanie Maleen.
Tatsuma spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Stałeś cały czas po drugiej stronie i podsłuchiwałeś nas? — spytał.
Ben jednak zupełnie go zignorował. Wpatrywał się w Maleen takim wzrokiem, jakby pragnął spopielić ją samym spojrzeniem. Kobieta ciasno przylgnęła do boku Tatsumy.
— Ben... — wykrztusiła. — Dlaczego to robisz? Dlaczego nas więzisz? Gdzie jest Katsura?!
— Nazywam się Kylo Ren! — warknął odziany w czerń mężczyzna, chwytając ją Mocą za szyję i unosząc kilka centymetrów ponad podłogę. — Jeszcze raz spróbuj nazwać mnie Benem, a gorzko pożałujesz!
W oczach Maleen wezbrały łzy. Tatsuma nagle poczuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy, a serce wali mu w piersi jak młotem.
— Spokojnie! — zawołał. — Rozumiemy, jesteś Kylo Ren! Puść Maleen, proszę!
Ren zwolnił uścisk Mocy i Maleen runęła ciężko na pokład. Tatsuma prędko pomógł jej się podnieść. Po policzkach kobiety spływały łzy. Prędzej niż Tatsuma domyśliła się, że człowiek, którego kiedyś znała jako Bena Solo, chłopiec, w którym tak mocno się zadurzyła, nie był wcale ich sprzymierzeńcem...
— Gdzie jest Zura?! — jęknęła. — Co z nim zrobiłeś...?
— Twój drogi Zura — syknął Ren — nie żyje!
Rzucił coś prosto pod jej nogi i do Maleen dopiero po chwili dotarło, że ten ciemny, podłużny kształt, spoczywający nieruchomo u jej stóp, to związane w kucyk włosy Katsury. Jej serce na moment stanęło w biegu. Pobladła gwałtownie, w pierwszej chwili nie wierząc w to, co usłyszała. Zura... Nie żyje? Nie, to niemożliwe, to musi być jakaś pomyłka! Włosy... Włosy nie są żadnym dowodem! Skupiła myśli na miejscu w sercu, które zawsze należało do Katsury. Poczuła go tam krótką chwilkę niczym echo płonącej iskierki, ale wrażenie zaraz znikło, pozostawiając po sobie jedynie uczucie ogromnej, bezdennej pustki i rozpaczy... Miała wrażenie, że jej serce rozpadło się w jednej sekundzie na miliardy maleńkich kawałeczków, a jej pierś przygniótł ciężar, który sprawiał, że nie była w stanie oddychać. Zura... Zura, który jeszcze wczoraj trzymał ją w ramionach, opiekował się nią, był przy niej... Nie żył. Już nigdy go nie zobaczy, ani nie usłyszy jego głosu. To... To było zbyt nierealne! To musiał być jakiś okrutny sen... Koszmar! Dlaczego jednak nie mogła się z niego obudzić?! Jak przez mgłę zauważyła, że Tatsuma gwałtownie poderwał się na równe nogi.
— Zabiłeś Zurę?! — wrzasnął. Ren nie zaprzeczył. — Dlaczego?! Przecież... — Głos Tatsumy załamał się niebezpiecznie. — Przecież... Do jasnej cholery, wychowywaliśmy się razem! Już nie pamiętasz?!
— I to według ciebie czyni z nas przyjaciół, czy choćby sojuszników? — zadrwił Ren. — Nie martwcie się. Wkrótce dołączycie do swojego przyjaciela. A na razie opłakujcie go ile wlezie.
Mężczyzna, niczym upiorne widmo, jeszcze przez moment mierzył ich wzrokiem, jakby sycił się ich cierpieniem, a później bez słowa opuścił pomieszczenie. Tatsuma nie był w stanie uwierzyć, że Solo mógł być aż tak okrutny. Dlaczego? Po co? Zabijanie naprawdę sprawiało mu radość? Czy może raczej chodziło o widok rozpaczy na twarzach bliskich jego ofiary? Tatsuma miał wrażenie, że krew w jego żyłach zamieniła się w lód. Spojrzał na Maleen, która, zupełnie otępiała, siedziała na podłodze.
— Maleen...?
Nie dała po sobie poznać, czy go usłyszała, czy nie. Wpatrywała się we włosy Katsury, aż w końcu wyciągnęła dłonie, chwytając je delikatnie. Przytuliła je do policzka.
— Katsura ma... — Skrzywiła się boleśnie. — Miał... — Poprawiła się. — Miał tak miękkie włosy... — Zamknęła oczy, wdychając ich zapach. — Zura...
Z piersi kobiety wyrwał się przeraźliwy, przepełniony bólem i rozpaczą jęk. Tatsuma wzdrygnął się, ponieważ zabrzmiał, jakby ktoś dosłownie złamał jej serce. Zresztą, czyż nie tak właśnie było? Ramiona Maleen zadrżały. Wstrząsana spazmatycznym szlochem tuliła do piersi tę jedyną pamiątkę, jaka pozostała jej po Katsurze. Tatsuma ciężko osunął się na podłogę obok niej. Wcześniej niż ona sama zdał sobie sprawę, jak wiele znaczył dla niej Zura, i nie próbował, ani nawet nie chciał sobie wyobrazić, przez co musiała teraz przechodzić.
— Maleen, tak bardzo mi przykro... — wymamrotał cicho.
— To moja wina! — jęknęła kobieta, kołysząc się w przód i w tył. — Gdyby nie ja, to Zura wciąż by żył! To ja nalegałam, żebyśmy polecieli na Crait! Zura wcale nie chciał... Ale zrobił to! Dla mnie! A teraz... Już go nie ma!
Maleen zaczęła się trząść. Nie mogła złapać tchu, jak gdyby ktoś polewał jej plecy lodowatą wodą. Zura odszedł, a jej nawet przy nim nie było. Żałowała, że nie mogła chociaż po raz ostatni utulić go w ramionach. Czy bardzo cierpiał? Czy ofiarowano mu chociaż łaskę szybkiej i bezbolesnej śmierci? Gdyby tylko nie była tak głupia i uparta, nie musiałaby się nad tym zastanawiać, a Zura dalej zajmowałby się tym, co najbardziej lubił – grzebałby w silnikach ich statku, narzekając, że jak zwykle, brakuje im na wszystko kredytów, albo irytując się na nią, ponieważ nigdy nie potrafiła powstrzymać się przed przeszkadzaniem mu... Ukryła twarz na kolanach, błagając Moc, aby ją także zabrała do siebie, bo nie miała już po co żyć. Zresztą, to i tak ona powinna była umrzeć, i to dużo wcześniej! Ona! Nie Zura! Tatsuma nie próbował jej pocieszać, ani nie mówił, że wszystko będzie dobrze (bo jak mogłoby być?) za co była mu wdzięczna. Opuściła Zurę... Zostawiła go samego... I pozwoliła, żeby zabił go człowiek, którego kiedyś wydawało jej się, że kocha... Ledwo była w stanie oddychać. Ból, który przygniatał jej pierś, stawał się coraz cięższy, coraz bardziej rozdzierający... Jak miała dalej żyć bez Katsury?!
Tatsuma spoglądał na nią ze współczuciem. Gdyby mógł chociaż objąć ją i przytulić... Bezradnie wyciągnął dłonie, leciutko głaszcząc ją po plecach.
— Maleen... Zura nie chciałby, żebyś się obwiniała. Nie rób tego, proszę... — powiedział cicho. Jego głos załamywał się niebezpiecznie. — To, co się wydarzyło, nie jest twoją winą...
Kobieta odwróciła się ku niemu. Oparła się o niego ciężko, całym ciałem, chowając twarz na jego piersi.
— Dlaczego, Tatsuma...? — jęknęła. — Dlaczego to musiało się stać...?
Mężczyzna westchnął ciężko, opierając policzek o czubek jej głowy. Katsura był także jego przyjacielem, choć nie zawsze potrafili się dogadać i często bywały między nimi większe lub mniejsze różnice zdań. Sam chciałby wiedzieć, dlaczego Moc była dla nich aż tak okrutna... Najpierw dowiedzieli się o chorobie, która trawiła Maleen, a teraz stracili Zurę. Jeszcze parę tygodni temu Tatsumie nawet przez myśl nie przeszłoby, że pewnego dnia może pozostać w tym ogromnym, nieskończonym wszechświecie całkiem sam, a teraz Moc gwałtownie wydzierała z jego życia osoby, na których najbardziej mu zależało. Pod powiekami mężczyzny wezbrały łzy. Chciałby odpowiedzieć na pytanie Maleen, ale niestety, nie potrafił...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top