X
Kylo Ren. Zabójca Jedi. Nadano mu taki przydomek, ponieważ żaden Jedi nie mógł się z nim równać. Jego imię wzbudzało strach. Zniszczył przecież Akademię Jedi, którą stworzył jego słynny wuj, Luke Skywalker. Stawiał czoła najgroźniejszym przeciwnikom, przewodził Rycerzom Ren, a teraz miał w garści także cały Najwyższy Porządek, gdyż pozbawił życia Snoke'a – jego dotychczasowego przywódcę. Pomimo tego, pomimo całej swej władzy oraz potęgi, nie potrafił poradzić sobie z jedną, mizerną dziewczyną z Jakku... Imię Rey płonęło w jego mózgu niczym wypalone ognistymi literami. Ich chwilowy sojusz, który zawarli, aby pokonać Snoke'a i jego gwardię, szybko i gwałtownie dobiegł końca po tym, jak ta przeklęta dziewczyna go zdradziła. Zdradziła i opuściła, choć Ren wspaniałomyślnie zaproponował jej, aby do niego dołączyła. Ta przeklęta dziewucha nie dość, że wzgardziła jego propozycją, to jeszcze ukradła miecz świetlny jego dziadka, Anakina Skywalkera, i uciekła, dołączając do Ruchu Oporu, który ukrył się na Crait. Ren zamierzał go zmiażdżyć, zniszczyć wszystkich rebeliantów, ale dał nabrać się na ostatni fortel Luke'a Skywalkera. Zamiast skupić się na Rey i pozostałych członkach Ruchu Oporu, z jego własną matką na czele, trawił czas i energię na walkę z wizją swego znienawidzonego wuja. Gdy zrozumiał, że Luke ukazał mu się, aby dać rebeliantom czas na ucieczkę, było już za późno. Ren, zaślepiony wściekłością i nienawiścią, mógł jedynie bezradnie spoglądać jak Ruch Oporu wymyka się ze szponów Najwyższego Porządku. Pomimo tego, zabrał oddział szturmowców, aby przeszukać starą, porzuconą jaskinię, w której ukryli się jego członkowie. Nie znalazł tam jednak już ani jednej żywej duszy. Za to Moc raz jeszcze połączyła go z Rey – ujrzał ją na pokładzie „Sokoła Millenium", statku, który niegdyś należał do jego ojca. Widział ją tak wyraźnie, jakby dziewczyna stała zaledwie kilka kroków przed nim. Jej ogromne, brązowe oczy lśniły. Zmarszczyła brwi, jakby także go dostrzegła. Stała przy otwartym włazie, prowadzącym na pokład statku. Jej dłoń, która zawisła nad przyciskiem wsuwającym rampę, zadrżała, jakby Rey zastanawiała się, czy wcisnąć przycisk. Spojrzała mu prosto w oczy. Jej twarz nagle stężała, usta zacisnęły się w wąską linię i dziewczyna z całych sił wdusiła przycisk. W następnej chwili jej wizerunek zniknął i Ren zorientował się, że odcięła się od niego w Mocy. A więc było to pożegnanie. Rey zadecydowała, że od tej chwili znów staną się wyłącznie wrogami. Mężczyzna był wściekły, ale z niewiadomych powodów nie był w stanie nawet się poruszyć. Klęczał z opuszczoną głową, a jego dłoń, ukryta w czarnej rękawicy, coraz silniej zaciskała się w pięść. Coś w niej trzymał, czyż nie? Nie potrafił jednak przypomnieć sobie co to było. Rey. Potrafił myśleć tylko o tej przeklętej zbieraczce złomu. Gniew wciąż pulsował w jego żyłach wraz z krwią. Jak śmiała go odrzucić?! Jego?! Będzie rządził całą galaktyką, a ona mogła zająć zaszczytne miejsce obok niego! Dlaczego więc odepchnęła go?! Czy naprawdę wolała zginąć wraz z Ruchem Oporu, poświęcić się w imię wydumanych ideałów jego matki?! Skoro tak, niech będzie! Dopilnuje, aby jej śmierć była wyjątkowo długa i bolesna! Przez długą chwilę nie docierało do niego zupełnie nic, ale nagle, przez mgłę, która zasnuła jego umysł, przebił się kobiecy głos, wzywający go jego dawnym imieniem...
— Ben...?
Mężczyzna drgnął. Jego oczy rozszerzyły się. Uniósł głowę i przez moment miał wrażenie, że ponownie widzi Rey... Czy to kolejna wizja? Kobieta stała dosłownie kilka kroków przed nim. Gdyby wyciągnął rękę, bez trudu mógłby ją pochwycić. Kiedy jednak spojrzał na nią, cofnęła się o krok i Ren wyczuł promieniujący od niej strach. Nie była więc wizją. Ale nie była też Rey. A co więcej, nie była sama. Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn. Jeden z nich był wysoki, ubrany w wyświechtany bordowy płaszcz ze skóry nerfa. Jego włosy były brązowe i kręcone, a oczy niebieskie, niemal w takim samym odcieniu jak oczy kobiety. Drugi z nich był nieco niższy. Miał na sobie strój przypominający tradycyjne szaty Jedi – zieloną tunikę oraz szare spodnie. Długie, czarne włosy związane w kucyk, przerzucił przez lewe ramię. Jego oczy miały dziwny, oliwkowo-brązowy kolor. Ren bez trudu rozpoznał ich twarze. Byli zjawami z przeszłości, które nie miały prawa istnieć. Wszyscy troje już od dawna powinni być martwi. Marne imitacje Jedi. Trzymali się razem, łudząc się, że w ten sposób są silniejsi?! Gdyby ich rozdzielić, żadne z nich nie przetrwałoby w galaktyce dłużej niż dzień... Swoją drogą, czy to jakaś nowa tradycja Jedi? Będą atakować go trójkami? Tai, Voe i Hennix wpadli na ten sam pomysł. I wszyscy już lata temu zjednoczyli się z Mocą. Ta trójka jednak... Widział, że mieli przy sobie miecze świetlne. Dlaczego więc nie zaatakowali go z zaskoczenia? Byli aż tak pewni siebie i swojej wygranej? Czekali, aż wykona pierwszy ruch?! Niech i tak będzie! Ren podniósł się powoli, mierząc lodowatym wzrokiem kobietę, która miała czelność nazwać go Benem. Jego wuj wysłał ich tutaj? Do tej pory Ren był pewien, że zabił wszystkich padawanów, których trenował Skywalker, ale wyszło na to, że się mylił. Czy to Luke w jakiś sposób zdołał ocalić tę trójkę, a teraz przysłał ich, aby dokończyli jego dzieła?! Typowe. Luke nie miałby odwagi drugi raz spróbować go zabić, dlatego ukrył się za wizją Mocy, jednocześnie wysyłając ich, aby go wykończyli. Wściekłość i gniew niemal rozsadzały jego wnętrze. Sięgnął po rękojeść miecza świetlnego, ale nie aktywował go. Jeszcze nie.
— Kto was tutaj przysłał?! — warknął. — Skywalker, tak?!
Kobieta z przestrachem cofnęła się jeszcze o krok. Jak miała na imię? Znał je. Tkwiło głęboko w zakamarkach jego umysłu, ale nie potrafił go sobie teraz przypomnieć.
— My... — wykrztusiła, a jej dłoń mocno zacisnęła się na dłoni stojącego obok mężczyzny o czarnych włosach. Ten opiekuńczo otoczył ją ramieniem.
— My może już sobie pójdziemy? — powiedział ten drugi, zasłaniając oboje własnym ciałem i wyciągając przed siebie obie dłonie, jakby zmierzał pokazać, że nie chce walczyć. Zaśmiał się irytująco. Tylko jedna osoba, jaką znał, śmiała się w ten sposób. Mężczyzna miał na imię Tatsuma i był największym idiotą, jakiego Ren miał okazję spotkać na swojej drodze. — Trafiliśmy tutaj przez przypadek, o Skywalkerze nic nie wiemy...
Wciąż śmiejąc się, Tatsuma cofnął się i lekko popchnął swych towarzyszy, aby zeszli Renowi z drogi. Oczy Kylo rozszerzyły się. Chwileczkę... Co to, fierfek, miało znaczyć?! Ten dureń chyba nie sądził, że pozwoli im tak po prostu odejść?! Ren był jednak tak zaszokowany jego bezczelnym zachowaniem, że zanim zorientował się, co się dzieje, cała trójka co sił w nogach zaczęła biec w stronę jednego z tuneli. Tatsuma biegł na samym końcu, co chwilę lekko popychając kobietę, która odwracała się, kierując ku niemu wzrok z mieszaniną przerażenia i zdumienia. Ren warknął głucho. Czy oni naprawdę sądzą, że pozwoli im zrobić z siebie idiotę?!
— Stać! — wrzasnął, aktywując płonącą klingę swego miecza świetlnego. Ostrze zalśniło krwistą czerwienią. Gdy rzucił się za nimi w pościg, napłynęła ku niemu kolejna fala przerażenia. Ren zamierzał jednym ciosem pozbawić Tatsumę głowy, ale mężczyzna pochylił się, ciągnąc za sobą kobietę, a ostrze miecza świetlnego Rena zderzyło się nagle ze szmaragdową klingą, którą dzierżył czarnowłosy mężczyzna.
— Katsura! — wrzasnęła kobieta w panice.
Rzeczywiście, tak miał na imię. Katsura. Ostatni uczeń, jakiego Skywalker przywiózł do swej Akademii Jedi. A ta kobieta, przypomniał sobie po chwili Ren, miała na imię Maleen. Rzuciła się ku nim, dobywając miecza, jakby pragnęła pomóc swemu towarzyszowi, ale wtedy do pomieszczenia wpadł oddział szturmowców. Ona i Tatsuma mieli więc teraz inny problem na głowie. Ren odwrócił się w kierunku swych żołnierzy.
— Ogłuszyć ich! — rozkazał. — Ale nie zabijać!
— Nie pozwolę ci tknąć Maleen choćby palcem — warknął nagle Katsura. Użył Mocy, aby go odepchnąć i Ren ze wstydem musiał przyznać, że dał się zaskoczyć. Pomimo tego, już po chwili, dumnie wyprostowany, ruszył do kolejnego ataku. Czerwona i zielona klinga raz jeszcze zderzyły się z sykiem, sypiąc wokół fontanny iskier.
— Jakież to romantyczne — zadrwił Ren. — I bezdennie głupie! Dać się zabić dla kobiety!
— Zura! — krzyknęła ponownie Maleen.
Ren wyczuł, że desperacko pragnęła włączyć się do ich walki, ale miał co do niej inne plany. Bez trudu wyczuł silną więź, jaka łączyła ją z Katsurą. I chciał, żeby patrzyła, jak zabija jej ukochanego. Nie mógł zemścić się na Rey, więc cały swój gniew skierował ku niej – tylko dlatego, że także była kobietą. Nawet nie odwracając się za siebie, wezwał Moc. Użył jej, aby chwycić Maleen, a następnie cisnąć jej ciałem o jedną ze skalnych ścian. Kobieta, poderwana w górę przez niewidzialną siłę, nie zdążyła nawet krzyknąć. Pofrunęła niczym szmaciana lalka, z głuchym odgłosem uderzyła w skałę, a potem bez przytomności osunęła się na ziemię. Rękojeść miecza świetlnego wysunęła się z jej dłoni, a złota klinga zgasła, gdy upadła na skały. Oczy Katsury zapłonęły wściekłością. Z wrzaskiem rzucił się do ataku, chwytając rękojeść swej broni obiema dłońmi, niczym pałkę. Ren bez trudu odbijał każdy jego cios, choć Katsura, zaślepiony gniewem, po tym, jak ujrzał Maleen, bez ruchu leżącą na ziemi, dał się ponieść Ciemnej Stronie Mocy. Dla Kylo nie był jednak żadnym przeciwnikiem. Był silny Mocą, to fakt, ale Ciemną Stroną nie potrafił się posługiwać. Pozwalał, aby to ona kierowała nim, a wściekłość i rozpacz zaćmiewały jego osąd. Zamiast czerpać z nich siłę do walki, poddawał się im, co sprawiało, że męczył się coraz bardziej i coraz częściej kierował wzrok ku nieprzytomnej kobiecie. Ren mógł czytać w jego myślach niczym w otwartej księdze. Katsura stał się przewidywalny, nawet nie starał się kontrolować, ani ukrywać swych myśli oraz uczuć. Żałosne i godne pogardy! Jego serce wyrywało się do głupiej kobiety! Gotów był uczynić dla niej wszystko! W innych okolicznościach Ren może by się nad nim zlitował – czego bowiem Katsura oczekiwał? Czego się spodziewał? Że za swoje oddanie otrzyma choćby odrobinę wdzięczności? Co za głupiec! Ta kobieta, jak każda inna, prędzej czy później odrzuci go, zostawi, wzgardzonego i zagubionego. Zabicie go będzie więc aktem łaski. Gdy Ren znudził się już nieudolnymi atakami Katsury, sam przeszedł do ataku. Zadawał swemu przeciwnikowi cios za ciosem i w końcu udało mu się przyprzeć go do ściany. Ich miecze świetlne zderzyły się po raz kolejny. Ren mocniej naparł na klingę Katsury, jednocześnie wysyłając mu za pośrednictwem Mocy silną sugestię, że powinien poddać się i opuścić broń. Wtedy bez trudu zatopiłby swe ogniste ostrze w jego sercu. Katsura jednak za bardzo skupiony był na Maleen, wciąż myślał tylko o tym, że musi ja chronić, nie tylko przez Renem, przed Najwyższym Porządkiem, ale także przed samą ciemnością... Jego myślowe naciski nie przyniosły więc żadnego rezultatu. Dlatego Ren lekko skręcił rękojeść swej broni, jeszcze silniej napierając na Katsurę. Oczy mężczyzny rozszerzyły się ze strachu, gdy ujrzał jak płonący jelec zbliża się do jego ramienia i wbija w nie bezlitośnie. Katsura wrzasnął z bólu, gdy świetliste ostrze wżarło się w jego skórę i mięśnie. Ren niepierwszy raz zastosował tę sztuczkę, ale za każdym razem była tak samo niezawodna. Jego przeciwnik, przerażony i ranny, coraz szybciej zaczynał tracić siły. Choć trzeba oddać mu sprawiedliwość, i tak wytrzymał zdecydowanie dłużej, niż Ren się spodziewał. Lewe ramię mężczyzny opadło bezwładnie, zwisając u jego boku. Kolana ugięły się pod nim. Oddychał szybko i płytko, a po jego czole spływał gęsty pot. Znalazł się na skraju wyczerpania. Ren przygotował się, aby zadać mu ostateczny cios, ale wtedy... Coś mu przeszkodziło. Poczuł nagły, piekący ból w lewym ramieniu. Zerknąwszy za siebie, zorientował się, że Maleen zdołała wrócić do siebie i wbiła ostrze swego miecza świetlnego w jego ramię.
— Ben, proszę, zostaw go — wykrztusiła, dławiąc się własnymi łzami. Kylo ryknął wściekle, niczym ranne zwierzę. Kobieta z przestrachem cofnęła się, wyszarpując klingę miecza świetlnego z jego ciała. — Zura, wybacz mi, proszę... — Zwróciła się bezpośrednio do Katsury. — Następnym razem po prostu mnie nie słuchaj...
— Maleen...
Ren gwałtownie odwrócił się ku kobiecie. Chwycił ją, posługując się Mocą i uniósł kilka centymetrów ponad ziemię. Maleen poczerwieniała na twarzy. Na jej szyi coraz silniej zaciskały się macki Mocy, niczym stalowe obręcze. Nie była w stanie wziąć choćby najpłytszego oddechu. Sięgnęła dłońmi do szyi, ryjąc paznokciami głęboki bruzdy we własnej skórze, jakby pragnęła się od nich uwolnić, ale to niczego nie zmieniło. Powoli zaczęła tracić przytomność...
— Zostaw ją, Solo! — wrzasnął nagle Katsura, z trudem gramoląc się na nogi. — Ja jestem twoim przeciwnikiem!
Choć ledwo był w stanie ustać na drżących nogach, a lewe ramię miał całkowicie bezwładne, w prawej dłoni wciąż z całych sił ściskał rękojeść swego miecza świetlnego. Ren syknął, ale puścił Maleen, rzucając jej ciałem o ziemię. Przy okazji przewrócił przy tym dwóch szturmowców, którzy najwyraźniej biegli mu na pomoc. Jakby on, Kylo Ren, potrzebował jakiejkolwiek pomocy od kogokolwiek!
— Jak sobie życzysz! — warknął, rzucać się do kolejnego ataku.
Katsura słaniał się na nogach, lecz nadal desperacko starał się stawiać czoła Renowi. Zanim Kylo się zorientował, znaleźli się w tunelu. Co Katsura usiłował osiągnąć? Sądził, że w ciasnej przestrzeni łatwiej będzie mu się bronić? Klingi ich mieczy świetlnych zderzyły się po raz kolejny. Tym razem jednak Katsura nie zdołał odbić ciosu – ostrze Rena ześlizgnęło się po szmaragdowej klindze miecza Katsury, raniąc go w lewe oko. Mężczyzna wrzasnął z bólu, odskakując w tył. W miejscu jego oka ziała wypalona, czarna dziura. Osunął się na kolana. Rękojeść miecza świetlnego wysunęła się spomiędzy jego palców. Przyłożył dłoń do oka, mocno zaciskając zęby, aby nie jęczeć z bólu. Ren delektował się jego cierpieniem. Kolejny Jedi skończył u jego stóp. Czy Katsura będzie błagał o litość, czy może zachowa w obliczu śmierci resztki godności? Zbliżył się do niego niespiesznie. Żałował, że Maleen nie może zobaczyć jego końca. Cóż, w takim razie, zabierze coś na pamiątkę dla niej. Chwycił klęczącego mężczyznę za czuprynę i jednym precyzyjnym ruchem obciął jego związane w kucyk włosy.
— Nie pozwolę ci skrzywdzić Maleen... — warknął nagle Katsurę.
Ziemia pod ich stopami zadrżała. Ściany i sklepienie tunelu zatrzęsły się. I wtedy do Kylo dotarło, dlaczego Katsura zwabił go do tunelu. Najwyraźniej pragnął użyć Mocy, aby pogrzebać ich obu pod gruzami. Poświęciłby siebie i łudził się, że w ten sposób zdołałby ocalić swoich przyjaciół. Ren nie miał jednak zamiaru ginąć. Przejrzał fortel przeciwnika i postanowił wyświadczyć mu przysługę, wyręczyć go w tym, co Katsura zamierzał uczynić. Silnym pchnięciem Mocy posłał mężczyznę w głąb tunelu. Katsura nie zdążył nawet krzyknąć. Moc przyniosła Renowi jedynie echo jego zdumienia, gdy skierował falę głazów w jego stronę. Zasypał nimi Katsurę, a następnie nakazał sufitowi tunelu zawalić się, aby mieć pewność, że Jedi nie wyjdzie stamtąd żywy. Ren wyczuł cierpienie Katsury, a także to, że ostatkiem sił mężczyzna usiłował sięgnąć ku Maleen. Potem jednak jego obecność w Mocy stopniowo gasła, aż w końcu całkowicie znikła. Pomimo wygranej walki, Ren wcale nie czuł satysfakcji. Raczej... Ogromny niesmak. Katsura, podobnie jak pozostała dwójka, należał do przeszłości i tam powinien był pozostać. Może Tatsumę i Maleen też powinien pogrzebać pod ruinami tego przeklętego tunelu? Przez moment spoglądał jeszcze na dzieło zniszczenia, którego dokonał, jakby sam nie do końca wierzył, że Katsura tak łatwo pozwolił się pokonać. Ponieważ jednak żaden, nawet najmniejszy kamyczek ani drgnął, powoli odwrócił się i wrócił do kopalni. Dwójka pozostałych Jedi leżała bezwładnie na ziemi, otoczona wianuszkiem szturmowców z bronią gotową do strzału. Oboje byli nieprzytomni, ale żyli, choć kobieta oberwała mocniej niż jej drugi towarzysz – Ren zauważył, że po jej skroni spływała stróżka krwi, która zaczynała już powoli zasychać.
— Zabrać ich i przetransportować na pokład mojego niszczyciela — rozkazał. — Potem ich przesłucham!
Żołnierze bez szemrania wykonali jego rozkaz. Ren w milczeniu przyglądał się, jak szturmowcy chwytają oboje pod ramiona i bezceremonialnie wleką ich na zewnątrz. Z jakiegokolwiek powodu zjawili się na Crait, czy to aby pomóc Ruchowi Oporu, czy na polecenie Skywalkera, wydusi z nich prawdę! A później zmiażdży ich, tak, jak Katsurę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top