VIII
Sygnał składał się z pojawiających się na przemian długich i krótkich impulsów. Nie zawierały one jednak żadnej wiadomości. Powtarzające się impulsy układały się w standardowy sygnał oznaczający pilną prośbę o pomoc. Zura odsłuchał go kilkakrotnie, jakby pragnął wyczytać z niego coś więcej, ale było to niemożliwe. Nie zawierał żadnej, zaszyfrowanej wiadomości. Gwizdek, zajęty odkodowaniem przekazu, w pewnej chwili z podnieceniem wyrzucił z siebie całą serię pisków i gwizdów. Tatsuma spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Sprawdź jeszcze raz — polecił. — Chyba coś ci się pomyliło...
Gwizdek opikał go z oburzeniem, twierdząc, że to niemożliwe, bo on nigdy się nie myli. Maleen zerknęła na nich z zainteresowaniem, na moment odrywając wzrok od Katsury, który uparcie nie patrzył na nią, wbijając wzrok w konsolę sterującą statku.
— Co mówiłeś, Gwizdek? — spytała. — Mógłbyś powtórzyć? Tylko trochę wolniej?
— Powiedział, że sygnał został nadany na prywatnej częstotliwości Leii Organy — wyjaśnił Tatsuma.
Katsura drgnął.
— Oczywiście — rzucił z goryczą. — Leia Organa... Któżby inny...
Maleen spojrzała na niego ze smutkiem. Katsura naprawdę nie znosił Leii. Jak zresztą wszystkich polityków. Czy jednak można było mu się dziwić? Politycy od wieków grali życiem zwykłych ludzi, przestawiając ich niczym pionki na szachownicy...
Na prośbę Tatsumy Gwizdek jeszcze raz sprawdził przekaz, potwierdzając to, co powiedział wcześniej. Wezwanie o pomoc została nadane przez samą Leię Organę. Tatsuma pobladł, ciężko opadając na fotel pilota. Maleen z niedowierzaniem wpatrywała się w niewielkiego droida. Kupili Gwizdka na Nassau, bo Tatsuma stwierdził, że przydałby im się astromech do pomocy w nawigacji, gdyby kiedykolwiek musieli opuścić tę planetę. Gwizdek był dość starym modelem, na pewno pamiętał jeszcze czasy Wojen Klonów. Na początku bez końca opowiadał im, że był kiedyś nieodłącznym towarzyszem Corrana Horna, pilota z Eskadry Łotrów, który w czasach Sojuszu Rebeliantów przyjaźnił się z Luke'm Skywalkerem. Oczywiście, nie uwierzyli mu, bo co droid tego słynnego pilota robiłby na złomowisku na tak zacofanej planecie jak Nassau, ale najwyraźniej Gwizdek wcale nie wymyślał aż tak niestworzonych historii jak sądzili. Jeśli należał kiedyś do pilota Sojuszu Rebeliantów, nic dziwnego w tym, że znał prywatną częstotliwość Organy...
— Skąd został nadany ten sygnał? — spytał nagle Tatsuma.
Gwizdek milczał przez moment. Analizował kolejne dane, o czym świadczyły kolorowe światełka migające szybko na jego kopułce. Po chwili wydał z siebie krótki świergot. Zrozumiała go nawet Maleen, która wciąż nie za dobrze radziła sobie z językiem binarnym.
— Crait? — powtórzyła, marszcząc brwi. Myślała gorączkowo, starając się przypomnieć sobie, czy słyszała już kiedyś tę nazwę, ale nie kojarzyła jej się ona z niczym konkretnym. — Gdzie to w ogóle jest?
— Za daleko — odparł zimno Zura. — Tyle. Nie ma sensu zawracać sobie tym sygnałem głowy. — Wstał z fotela nawigatora, który do tej pory zajmował, kierując się do wyjścia, ale Maleen chwyciła go za nadgarstek.
— Zura! — wykrztusiła, nie do końca wierząc, że mężczyzna może być aż tak okrutny. — Co się z tobą dzieje? Nie możemy tego tak zostawić...
— Daj już spokój, Maleen! — warknął Katsura, wyrywając rękę z uścisku jej palców. — Cokolwiek wydarzyło się na Crait, ta planeta jest zbyt daleko od Nassau! Nawet jeśli się tam udamy, nikomu nie pomożemy!
— Niekoniecznie — zaprotestował Tatsuma. — Może rozbił się tam jakiś statek? Moglibyśmy pomóc rozbitkom...
— Pod warunkiem, że nie „pomógł" im już Najwyższy Porządek i nie wyrżnął ich wszystkich! — syknął Katsura. — Chciałbyś do nich dołączyć?!
— Powinniśmy to chociaż sprawdzić! — zawołała Maleen. — Jeśli nie chcesz pomóc, możesz zostać tutaj! Polecę na Crait z Tatsumą!
Zura zaśmiał się gorzko.
— Znalazła się kolejna zbawczyni galaktyki...
Kobieta spuściła wzrok.
— Zura, nie zachowuj się tak, błagam... — Gniewał się na nią. Więcej, był na nią naprawdę zły, a przecież zanim wrócił Tatsuma, wszystko było w jak najlepszym porządku. — Przytul mnie... — poprosiła.
Katsura spojrzał na nią. Rysy jego twarzy złagodniały. Westchnął ciężko. Pochylił się ku Maleen, ale zamiast objąć ją, ujął twarz kobiety w obie dłonie, spoglądając jej głęboko w oczy. Tatsuma milczał taktownie, tym razem stwierdzając, że lepiej aby Zura i Maleen wyjaśnili wszystko między sobą.
— Chcę tylko, żebyś była bezpieczna — powiedział Katsura, z czułością gładząc kciukami policzki kobiety.
— W takim razie musisz mnie pilnować — odparła, przykładając dłoń do jego dłoni. — I udać się ze mną na Crait! Bo ja właśnie tam zamierzam teraz lecieć!
Zura uśmiechnął się ze smutkiem.
— Nie da się z tobą wygrać, Maleen... — Pokręcił głową. — Skoro oboje chcecie lecieć na Crait, dobrze, poddaję się...
Maleen zarzuciła ramiona na jego szyję. Potarła policzkiem o jego policzek.
— Obiecuję, że tylko sprawdzimy, co się tam wydarzyło i wrócimy na Nassau.
Katsura otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie mocno.
— Tak... — wymamrotał. — Wrócimy...
— Nic się nie stanie, Zura — wyszeptała Maleen, gładząc obie dłońmi jego włosy i twarz. — Zobaczysz...
— Dość gadania — rzucił mężczyzna, delikatnie wyplątując się z jej ramion. — Bierzmy wszystko, co się przyda i nie traćmy więcej czasu!
Odwrócił się ku Tatsumie, ale Maleen położyła dłoń na jego ramieniu.
— Zura, jeszcze jedno... — zaczęła niepewnie. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco. — Mój miecz świetlny — rzekła. — Musisz mi go oddać.
Katsura wymienił pełne przerażenia spojrzenia z Tatsumą.
— Powiedziałaś, że nigdy więcej nie chcesz brać go do ręki... — wykrztusił Tatsuma.
— A wy stwierdziliście, że prędzej czy później przyjdzie taki dzień, że nie będę miała wyboru — odparła kobieta z całą stanowczością, na jaką tylko było ją stać. — Ten dzień właśnie nadszedł.
Katsura wyglądał, jakby pragnął zaprotestować, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i ugryzł się w język. Wywołałby to tylko kolejną, bezsensowną kłótnię.
— Dobrze — odparł, stwierdzając, że w gruncie rzeczy lepiej, żeby Maleen miała przy sobie jakąś broń. W końcu, nie wiadomo, co zastaną na Crait.
— Dziękuję. — Kobieta posłała mu uśmiech, który, odkąd tylko ją poznał, sprawiał, że jego serce topniało, i wyciągnęła w jego stronę dłoń. Katsura nosił jej miecz świetlny zawsze przy sobie, podobnie jak swą własną broń. Sięgnął więc teraz do paska, odpinając od niego smukły, srebrny cylinder. Przytrzymał go w dłoni chyba nieco dłużej, niż należało, ale nie mógł nic poradzić na to, że tak długo opiekował się jej mieczem świetlnym, że w końcu zaczął traktować go jak swoją własność, choć rękojeść była zdecydowanie bardziej delikatna i lżejsza, dostosowana do drobnej dłoni Maleen, niż ta, którą zbudował on. Z lekkim wahaniem, które jednak nie uszło uwadze kobiety, położył srebrny cylinder na jej dłoni. Maleen zacisnęła palce na rękojeści i w tej samej chwili na jej twarzy odbiły się tysiące uczuć, od melancholii, rozrzewnienia, po strach, że kiedykolwiek będzie zmuszona użyć tej broni. Odetchnęła głębiej, na moment przymykając oczy. Jej palce mocniej zacisnęły się na rękojeści miecza. Dłoń kobiety drżała, gdy przypinała broń do paska. Powoli wypuściła powietrze z płuc.
Tatsuma poklepał Gwizdka po kopułce.
— Wyznacz kurs na Crait — poprosił.
Gwizdek zaświergotał, podpinając się do gniazda informacyjnego.
— Zbiorę narzędzia i możemy lecieć! — zawołał Katsura, wybiegając z kokpitu.
Maleen przysiadła na miejscu za fotelem nawigatora, nerwowo obgryzając paznokcie. Tatsuma odwrócił się ku niej. Uśmiechnął się pokrzepiająco.
— Będzie dobrze — powiedział.
Kobieta odwzajemniła jego uśmiech.
— Wiem — odparła. — Przecież nie może być inaczej, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top