VII

Tatsuma, tak jak wcześniej postanowili, wybrał się do miasta, zabierając ze sobą Gwizdka. Katsura i Maleen zostali, pilnując ich wspólnego, skromnego dobytku. Korzystając z tego, że pogoda nieco się poprawiła, przestało padać, a zza chmur nieśmiało wyjrzało nawet słońce, Katsura postanowił zająć się bardziej szczegółowym przeglądem frachtowca. Skoro mieli opuścić Nassau, chciał mieć całkowitą pewność, że w przestrzeni kosmicznej statek nie zamieni się w dryfującą przez próżnię, metalową trumnę. Oczywiście, jeden dzień nie wystarczył, aby sprawdzić wszystko, więc kolejnego dnia już od rana zajmował się przeglądem silników. Maleen, choć nocą znów dręczyły ją koszmary, towarzyszyła mu, siedząc na trawie ze skrzyżowanymi nogami i grzebiąc w skrzynce z narzędziami. Katsura czuł ogromne wyrzuty sumienia, ponieważ mógł chociaż spróbować raz jeszcze otoczyć Maleen ochronnym polem Mocy, ale nie zrobił tego, gdyż... Bał się. Bał się, że jeśli to uczyni, Ciemna Strona znów sięgnie ku niemu. Aż zadrżał na samo wspomnienie swej wizji. Patrzył więc jak Maleen męczy się i cierpi, tulił ją do siebie i budził z koszmarów, ale nie zrobił niczego więcej. Bo był zwykłym tchórzem. Ze złością grzebał w bebechach jednego z silników, a Maleen od czasu do czasu podawała mu bardziej lub mniej potrzebne narzędzia, bez względu na to, czy prosił o to, czy nie. Wyczuwała jego paskudny nastrój i starała się robić wszystko, aby nieco go rozweselić. Stwierdziła na przykład, że zrobi porządek w jego skrzynce na narzędzia, ale Zura obawiał się nieco, że po jej porządkach nic nie będzie na swoim miejscu. Pomimo tego, pozwolił jej grzebać w skrzynce. Umilała sobie czas nucąc jakąś piosenkę o łzach, które wiedzą, ale straszliwie fałszowała. Zura nie miał jednak serca jej o tym powiedzieć... Tego ranka wydawała mu się tak radosna. Jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że coś wydziera z niej życie, jakby nawet o tym nie myślała, a po prostu cieszyła się jego towarzystwem...

— Zura — zagadnęła go w pewnej chwili wesołym tonem. — Mam teraz w dłoni jakiś klucz hydrauliczny. Nie jest ci potrzebny? Co to tym właściwie robisz? Jeśli trzeba coś jeszcze bardziej popsuć, to ten klucz będzie chyba odpowiedni!

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. „Jakiś" klucz hydrauliczny. Profesjonalny opis w wykonaniu Maleen.

— Dobrze wiem, co i czym mam popsuć! — odparł. — Nie ucz Hutta jak szmuglować przyprawę! W tym momencie mam wszystko, czego mi potrzeba!

Wyjrzał zza dyszy wylotowej, spoglądając na nią. Jego usta bezwiednie rozciągnęły się w uśmiechu. Maleen nadal siedziała na ziemi, odwrócona plecami do niego. Na ramiona zarzucony miała jego płaszcz. Na trawie przed nią, w równych rzędach leżały rozłożone narzędzia. Kobieta każde z nich wyciągała ze skrzynki, dokładnie oglądała, jakby zastanawiała się, do czego służy, a następnie ostrożnie odkładał na bok. Zura obserwował, jak dołącza do nich kolejne z nich, klucz hydrauliczny, o którym przed chwilą wspomniała.

— Maleen — odezwał się, aby zwrócić na siebie jej uwagę. — Czy to przypadkiem nie mój płaszcz?

Kobieta drgnęła. Odwróciła się ku niemu nieco zdumiona, ale gdy ujrzała uśmiech na jego twarzy, cała aż rozpromieniła się. Zura nagle zapragnął ją pocałować...

— Bardzo go lubię, wiesz? — powiedziała, niemal z czułością gładząc rękaw płaszcza. — Tak jak ciebie...

Zurę zapiekły policzki. Czy nigdy nie przestanie się rumienić, gdy Maleen spróbuje z nim flirtować? Chwileczkę... Czy naprawdę to pomyślał? Maleen usiłuje z nim flirtować? Zagapił się na nią. Przekrzywiła głowę na prawe ramię, przyglądając mu się z uśmiechem, jakby czekała na jakąś odpowiedź. Wiatr rozwiał jej włosy. Kilka kosmyków opadło na jej oczy i usta. Odgarnęła je, śmiejąc się. Katsura jeszcze mocniej zapragnął ją pocałować... Przykucnął przy niej. Rękawy tuniki podciągnięte miał do łokci. Ciemne włosy związał w luźny kucyk, który przerzucił przez lewe ramię. Jego twarz oraz ręce pobrudzone były smarem. Maleen wyciągnęła dłoń, pocierając jego policzek kciukiem.

— Znów się ubrudziłeś — powiedziała.

Katsura ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował ją, pozostawiając na jej policzkach czarne ślady smaru.

— Ty też — odparł. Przytknął czoło do jej czoła, na moment przymykając oczy. Odetchnął głęboko. — Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu — szepnął. — Wiesz o tym, prawda...?

Maleen zarzuciła ramiona na jego szyję.

— Zura...

Przytulił ją, wplatając dłonie w jej miękkie włosy. Ich kosmyki muskały delikatnie jego policzek, nozdrza miał pełne jej zapachu... Chciałby pozostać z nią tak dłużej, ale musiał wracać do pracy. Musnął wargami jej czoło i odsunął ją od siebie delikatnie. Kąciki ust Maleen wygięły się ku dołowi.

— Zura...

— Muszę zająć się drugim silnikiem.

— Za chwilę. — Na powrót wsunęła się w jego ramiona. — Przytul mnie...

Katsura uśmiechnął się. Maleen oparła głowę na jego ramieniu, muskając nosem jego szyję. W objęciach Zury czuła się spokojna i bezpieczna. Pragnęła, aby to uczucie nigdy nie minęło... Kiedy jednak mężczyzna po raz drugi odsunął ją od siebie, Maleen puściła go. Westchnęła cicho, spuszczając wzrok. Widząc, że nagle posmutniała, Katsura sięgnął do skrzynki z narzędziami, grzebiąc w niej przez chwilę. Kobieta spojrzała na niego z zaciekawieniem. W końcu Zura wyciągnął ze środa niewielką nakrętkę od śrubki w srebrnym kolorze.

— Maleen — powiedział, uśmiechając się nieco niepewnie. — Chciałbym... Chciałbym dać ci wszystko, co najlepsze... Zasługujesz na to...

— Przecież mam ciebie! — Kobieta zaśmiała się z cicha. — Niczego więcej nie potrzebuję!

Katsura pokręcił głową. Ściągnął brwi. Uniósł do góry nakrętkę, jednocześnie ujmując lewą dłoń Maleen. Kobieta uśmiechnęła się.

— Zura, co ty wyprawiasz? — spytała nieco zdumiona.

— Udawajmy, że to serendibit — powiedział, ale zaraz skrzywił się, ponieważ nie dało się ukryć, że nakrętka była po prostu zwykłą, metalową nakrętką...

Maleen roześmiała się.

— Wolę merenzańskie złoto — rzuciła. — I klejnoty Corusca!

Katsura roześmiał się. Wsunął na serdeczny palec jej lewej ręki nakrętkę. Pasowała idealnie.

— Dobrze — rzekł. — W takim razie, merenzańskie złoto. Obiecuję, że pewnego dnia zamienię to — dotknął czubkiem palca srebrnej nakrętki — na pierścionek ze szczerego, merenzańskiego złota, z prawdziwym klejnotem Corusca...

Maleen ze wzruszenia na moment odebrało mowę, ale Zura chyba nie oczekiwał odpowiedzi.

— Będziemy mieli dom — kontynuował. — Prawdziwy dom. I już nigdy niczego ci nie zabraknie. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa... — Przycisnął dłoń kobiety do ust i ucałował jej wnętrze.

— Zura, głuptasie... — wykrztusiła Maleen. — Już jestem szczęśliwa, bo jesteś ze mną...

— Wiem, że tak naprawdę to nie wystarczy — odparł Katsura. — Chcę, żebyś miała normalne życie... Więc biorę się za ten silnik!

Zura gwałtownie poderwał się na równe nogi i odszedł w kierunku statku. Maleen widziała, że podnosił dłoń do twarzy, jakby ukradkiem ocierał łzy. Jej drogi, kochany Katsura... Zawsze pragnął być silny. Dla niej. Spojrzała na tkwiącą na jej palcu nakrętkę. Pogładziła ją z czułością. Nigdy się jej nie pozbędzie, ani nie zgubi jej. Była niczym obietnica... I choć wcale nie potrzebowała żadnych rzeczy, aby przypominały jej o Zurze, bo i tak myślała o nim niemal bezustannie, to ta mała, metalowa nakrętka była pierwszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostała i bez względu na to, co miałoby się wydarzyć, zawsze będzie najdroższa jej sercu. Z uśmiechem wróciła do porządkowania narzędzi. Kochała Zurę, pomimo tego, że bywał trudny w obejściu, szorstki i często ukrywał, co tak naprawdę myśli i czuje, ale dobrze było wiedzieć, że jest także zdolny do tak ogromnie romantycznych gestów. Jak dotąd nie miała okazji poznać go od tej strony. Kto by pomyślał, że w głębi serca Zura jest romantykiem... Zdawała sobie jednak sprawę, że to, co pragnął jej dać, prawdziwy dom, normalne życie, spokój, szczęście i poczucie bezpieczeństwa, było nieosiągalne w galaktyce, w której panoszył się Najwyższy Porządek. Choć nigdy nie mówiła o tym Tatsumie, ani tym bardziej Katsurze, czasem zdarzało jej się zastanawiać nad tym, co zabije ją wcześniej – ciemność, która żerowała na jej energii Mocy, czy Najwyższy Porządek? Gdyby to od niej zależało, wolałaby na zawsze przepaść w odmętach swoich koszmarów, niż dostać się w łapska Najwyższego Porządku. Zabójca Jedi i jego kompani z pewnością mieli w zanadrzu dużo gorsze tortury. Zresztą, czy osoby takie jak ona i Zura mogły w ogóle mieć jakiekolwiek szanse na normalne życie? Od wieków porywano je z kochających rodzin, albo porzucano, umieszczano w bardziej lub mniej tajnych zakonach lub polowano na nie, mordując je bezlitośnie tylko dlatego, że urodziły się z odrobinę większą wrażliwością na Moc. Maleen miała już dość „przygód". Dość tego, co ją do tej pory spotkało. Wolałaby się po prostu ponudzić... Fierfek..., pomyślała. Zawsze, gdy zdarzy się coś dobrego, musi na powrót zdołować się jakimiś ponurymi myślami. Albo rozpamiętuje to, co wydarzyło się w przeszłości, albo bezsensownie wybiega myślami w przyszłość, wyobrażając sobie same najbardziej ponure, najczarniejsze scenariusze. Nigdy nie byłaby dobrą Jedi. Nie potrafiła skupić się na chwili obecnej...

Spojrzała na Zurę, który ze złością mocował się z jakąś częścią silnika. Widziała, jak pod materiałem tuniki napinają się mięśnie na jego plecach i ramionach. Gdyby coś mu się stało... Aż zadrżała na samą myśl. Nie przeżyłaby tego... Podbiegła do mężczyzny, obejmując go od tyłu i przytulając się do niego mocno. Wiedziała, że mu przeszkadza, ale nie potrafiła się powstrzymać.

— Zura — wyszeptała. — Kocham cię...

Katsura na moment znieruchomiał. Kiedy jednak odwrócił się ku niej, na jego wargach błądził delikatny uśmiech. Serce kobiety zabiło mocniej. Zura chwycił ją w ramiona i pocałował, przyciskając mocno do siebie. Wtuliła się w niego całym ciałem. Wciąż nie przestając jej całować, mężczyzna chwycił ją za pośladki i uniósł, a Maleen roześmiała się, otaczając go nogami w pasie.

— Uparta jesteś — wymamrotał między kolejnymi pocałunkami. — Ale dopięłaś swego. Teraz już cię nie puszczę!

W myślach miał już ułożony cały plan, co z nią zrobić, a jej pocałunki oraz każdy, najlżejszy nawet dotyk delikatnych, miękkich dłoni i ust, wywoływały zdecydowanie niestosowną reakcję jego ciała. Maleen musiała wyczuć, jak bardzo jej pragnął, ponieważ jej błękitne oczy zapłonęły. Pragnęła go równie mocno, co on jej... Niestety, zanim jednak zdołał wcielić swój niecny plan w życie, usłyszeli znajome ćwierkanie droida astromechanicznego, a potem donośny śmiech Tatsumy. Maleen drgnęła i jako pierwsza przerwała ich pocałunek. Spojrzała na Zurę nieco zdumiona, ale już po chwili jej twarz rozpromieniła się.

— Tatsuma wrócił! — zawołała.

Katsura tylko skinął głową. Puścił ją. Kobieta przystanęła obok niego i odwróciła się. Kiedy ujrzała nadchodzącego Tatsumę oraz towarzyszącego mu Gwizdka, pobiegła ku nim, nie odwracając się za siebie. Przyklęknęła przy piszczącym radośnie droidzie, obejmując ramionami jego okrągłą kopułkę, a następnie, z impetem, który sprawił, że Tatsuma aż zachwiał się na nogach, rzuciła mu się na szyję. Zura skrzywił się, starając się zdusić w zarodku gorzkie uczucie zazdrości. Zachowywał się niedorzecznie. Nie powinien być przecież zazdrosny o Tatsumę. Powtarzał sobie, że Tatsuma był dla Maleen niczym brat, ale i to nie pomogło. Nie mógł znieść jej widoku w ramionach innego mężczyzny. To przecież przy nim zasypiała każdej nocy! Odwrócił wzrok, krzyżując ramiona na piersi. Tak, zdawał sobie sprawę, że Maleen nie jest jego własnością. Tak, w jej życiu był ktoś, kto był dla niej równie ważny, co on, choć z nieco innych powodów i względów. Tak, przywitała Tatsumę jak starszego brata, za którym się stęskniła. Jednak, pomimo tego, nie potrafił nic poradzić na to, że wolałby, aby cała jej uwaga i czułość skupiały się wyłącznie na nim... Zbliżył się do nich dopiero, gdy Maleen go zawołała. Tatsuma zaśmiał się niepewnie, widząc jego minę.

— Chyba znów wam przeszkodziłem, co?

— Nie, skąd — rzucił krótko Zura. Po chwili dotarło do niego, że zabrzmiał jak naburmuszony nastolatek, ale nie mógł na to nic poradzić.

— Co słychać w mieście? — spytała Maleen, sięgając ku wielkiej, płóciennej sakwie, którą niósł Tatsuma. — Kupiłeś mi coś dobrego?

— Maleen, nie! — zawołał mężczyzna, ciągnąć sakwę ku sobie. — To miała być niespodzianka!

Kobiecie aż zaświeciły się oczy. Podskoczyła, klaszcząc w dłonie, niczym mała dziewczynka.

— Co masz dla mnie? — dopytywała.

— Medpakiet? — zasugerował Katsura niewinnym tonem.

Maleen spiorunowała go wzrokiem, ale po chwili przygarbiła się, spuszczając wzrok. Do Zury nagle dotarło, że jednym słowem zburzył całą jej radość. Jego policzki zapłonęły ze wstydu. Chciał ją przeprosić, znów ujrzeć uśmiech na jej ustach, oczy lśniące szczęściem, ale Tatsuma go ubiegł.

— Nie rób takiej miny, Maleen — poprosił. — Medpakiety są dla twojego ponurego chłopaka — dodał.

— Ponurego? — oburzył się Katsura. — Wcale nie jestem ponury! Jestem...

— Pesymistą, psującym humor wszystkim dookoła? — podsunął usłużnie Tatsuma.

— Realistą — warknął Zura. — Jestem po prostu realistą!

Tatsuma roześmiał się.

— A to ci się nawet udało! — odparł, grzebiąc w sakwie. — Jest! — Zawołał po chwili triumfalnie, wyciągając ze środka niewielką paczuszkę. Rzucił ją Maleen. — Twoje ulubione. — Porozumiewawczo mrugnął do kobiety.

Maleen aż zaświeciły się oczy. Zajrzała do paczuszki i Zura poczuł nagle słodki aromat ciasta i joganów.

— Ciasteczka z joganami! — zawołała uradowana. — Tatsuma, uwielbiam cię!

Mężczyzna zaśmiał się. Spojrzał na Katsurę, wzruszając ramionami.

— Widzisz, jak niewiele potrzeba jej do szczęścia? Wystarczy kilka ciastek...

Zura skrzywił się. Znów.

— Tylko nie zjedz wszystkich od razu — burknął. — Bo się rozchorujesz...

— Jakbym mogła rozchorować się jeszcze bardziej — rzuciła kobieta, a następnie wepchnęła mu do ust jedno z kruchych ciasteczek w całości, jakby pragnęła go uciszyć. Oczy mężczyzny rozszerzyły się. Maleen wyszczerzyła się do niego radośnie. — Dobre, prawda?

— Bardzo — odparł Zura z pełnymi ustami. Rzeczywiście, ciastka były niezwykle smaczne. Słodkie, ale nie do przesady, zapewne dzięki dodatkowi lekko kwaskowych owoców.

— Kupiłem wszystko, co było na naszej liście — powiedział Tatsuma. — A i tak zostało jeszcze sporo kredytów.

— To dobrze — odrzekł Katsura, sięgając do paczuszki, którą trzymała Maleen, po kolejne ciastko. — A jak wygląda sytuacja w mieście? Co mówią o Najwyższym Porządku?

Tatsuma zmarszczył brwi i westchnął ciężko.

— Wiecie, jacy są ludzie. Gadają różne, dziwne i niestworzone rzeczy... W niektóre aż ciężko uwierzyć...

— Niestworzone? — zdumiała się Maleen. — Co to znaczy?

Tatsuma nerwowo przeczesał włosy palcami.

— Podobno... — Nagle, z jakiegoś niewiadomego powodu zaschło mu w gardle. Odchrząknął. — Podobno jakiś czas temu Najwyższy Porządek zniszczył cały układ Hosnian.

Maleen zamarła. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Jakim sposobem byliby zdolni do czegoś takiego? Cała galaktyka wciąż pamiętała tragedię Alderaanu, który został przez Imperium rozbity na atomy, ale zniszczenie całego układu planetarnego... To przechodziło wszelkie pojęcie. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić aż takiego ogromu okrucieństwa...

— Jak to możliwe? — wykrztusił Katsura.

— Mieli jakąś broń podobną do Gwiazdy Śmierci, ale Ruch Oporu ją zniszczył.

Po słowach Tatsumy zapadła śmiertelna cisza. Maleen przysunęła się do Zury, wtulając się w jego ramiona. Mężczyzna objął ją, opierając brodę na czubku jej głowy.

— Nie myślicie czasem, że nie postępujemy właściwie? — wymamrotała.

Zura ściągnął brwi. Domyślał się, do czego zmierzała Maleen.

— Proszę, nie zaczynaj... — powiedział delikatnie.

Maleen odsunęła się od niego, spoglądając mu prosto w oczy z wyrazem determinacji wymalowanym na twarzy.

— Czego mam nie zaczynać?! — rzuciła dość ostro. — Wiesz, co oznacza zniszczenie całego układu planetarnego! Wiesz, ile istot zabił Najwyższy Porządek! A my nic nie robimy!

Katsura poczuł, że krew nagle uderzyła mu do głowy. Czy ona oszalała?! Z całych sił starał się zachować spokój.

— A co niby mielibyśmy zrobić? — warknął.

— Dołączyć do Ruchu Oporu!

Zura zaśmiał się gorzko. Od czasu do czasu w Maleen budził się duch obrończyni galaktyki, więc nie był to pierwszy raz, gdy prowadzili podobną dyskusję.

— Jasne — rzucił, nie zamierzając po raz kolejny kłócić się o coś, o czym rozmawiali już tysiące razy. Odwrócił się ku Tatsumie. — W mieście mówili coś jeszcze? Czy Porządek interesuje się tym rejonem galaktyki?

Tatsuma zawahał się, spoglądając niepewnie to na niego, to znów na Maleen. Po wyrazie twarzy kobiety widział, że tym razem nie odpuści tak łatwo... I rzeczywiście, chwyciła Zurę za ramię, aby ponownie zwrócić na siebie jego uwagę.

— Zura! — zawołała gniewnie. — Nie odwracaj nexu ogonem! Nie słyszałeś, co powiedziałam?!

— Słyszałem — odparł zimno. — I przyjąłem do wiadomości, ale nie będziemy o tym więcej dyskutować!

— Owszem, będziemy! — krzyknęła Maleen.

— Nie zachowuj się jak dziecko!

— Naprawdę uważasz, że tak właśnie się zachowuję?! Jak dziecko?!

— Tak, Maleen! — wrzasnął Zura, całkowicie wytrącony z równowagi. — Jesteś dużym dzieckiem! Skoro Najwyższy Porządek ma broń zdolną niszczyć całe układy planet, to jak chcesz ich powstrzymać?! Ruch Oporu nie ma szans! Chcesz dać się zabić za Leię?! A co ona kiedykolwiek zrobiła dla ciebie?! Nie interesował jej nawet jej własny syn!

— Zura, jesteś chyba trochę niesprawiedliwy... — wymamrotał Tatsuma.

— Nie chodzi o Leię! — zaprotestowała Maleen. — Tam giną ludzie...

— A ty tak bardzo pragniesz zginąć razem z nimi?! — wściekł się Katsura.

— I tak umieram, więc co mam do stracenia?! — wrzasnęła kobieta.

Serce Tatsumy ścisnęło się z bólu.

— Maleen...

Zura cofnął się o krok, jakby kobieta dała mu w twarz. Zaraz jednak ponownie znalazł się przy niej, chwytając ją z całych sił za ramiona.

— Oszalałaś?! — wrzasnął. Oczy mężczyzny błyszczały, a jego głos drżał niebezpiecznie. — Od ponad dekady robię wszystko, żeby Najwyższy Porządek nas nie dopadł, a ty chcesz wejść prosto w ich łapy! Chcesz, żeby cię zabili, bo sama nie masz odwagi odebrać sobie życia?!

Maleen skuliła się. W jej błękitnych oczach zabłysły łzy. Tatsuma chwycił Zurę za ramię, odciągając go od niej.

— Do jasnej cholery, nie wydaje ci się, że trochę przesadzasz?!

— Tatsuma, czy ty nie widzisz, że ona chce dać się zabić?! — syknął Katsura, odpychając go. — Nie pozwolę jej na to! Rozumiesz, Maleen?! Wybij sobie z głowy cały ten Ruch Oporu! To nie jest nasza wojna! Nikogo nie obchodzą żadne ideały! Leia może mówić piękne rzeczy o pokoju i szczęśliwości, ale to polityczka! Chodzi jej tylko o władzę! Każda wojna to wyłącznie walka w władzę! O nic innego! Gdyby politykom naprawdę zależało na zwykłych ludziach, to nie wszczynaliby wojen! Jesteśmy dla nich tylko mięsem armatnim, niczym więcej!

Maleen rozszlochała się, ukrywając twarz w dłoniach. Cała aż się trzęsła.

— Zura, nie jestem dzieckiem! — jęknęła. — Nie masz prawa mówić do mnie w taki sposób!

— Więc przestań wreszcie zachowywać się jak dziecko! — wrzasnął Zura.

— Dość tego! — zawołał Tatsuma, wchodząc pomiędzy nich. — Uspokójcie się! Oboje! Chcecie zniszczyć to, co udało nam się zbudować?! Przecież jesteśmy rodziną! Przestańcie się kłócić!

Katsura odsunął się od niego, dysząc ciężko. Był śmiertelnie blady, a jego dłonie, zaciśnięte w pięści, trzęsły się. Tatsuma zerknął na niego, ściągając brwi. Zaczynał żałować, że nie trzymał języka za zębami. Mógł informacje o Najwyższym Porządku zachować dla siebie, wtedy Maleen i Katsura nie zaczęliby się kłócić. Nie znosił kłótni. Gdyby był w stanie, cofnąłby czas, aby wszystko naprawić... Przyklęknął przy kobiecie, delikatnie odgarniając włosy z jej twarzy.

— Maleen, nie płacz — poprosił. — Nie możemy podejmować tak poważnych decyzji pod wpływem impulsu...

— Nawet jeśli uciekniesz i dołączysz do Ruchu Oporu, w niczym im nie pomożesz, a będziesz tylko przeszkadzać! — zawołał Zura.

Tatsuma poderwał się na równe nogi. Tego było już za wiele! Katsura chciał podejść do Maleen, ale położył dłoń na jego piersi, zatrzymując go w miejscu.

— Zura, na Moc, opanuj się!

— Nie jestem Zura, tylko Katsura!

— Mam to gdzieś! Masz się uspokoić!

Zura zacisnął zęby. Tak mocno, że Tatsuma przez moment bał się, że je sobie połamie. Pomimo tego, chwycił go mocno za poły tuniki.

— Nie zbliżysz się do Maleen, dopóki się nie uspokoisz! — warknął.

— To nie twoja sprawa!

— O nie, mylisz się, Zura, to jak najbardziej moja sprawa! — syknął Tatsuma. — Maleen to moja siostra!

Katsura gwałtownie wciągnął powietrze. Tatsuma przez moment sądził, że spróbuje dać mu w twarz, ale ku jego zdumieniu ramiona Zury opadły. Wyglądał, jakby w jednej sekundzie opuściły go wszystkie siły.

— Tatsuma, tak bardzo się starałem... — jęknął. — Ale to nie ma żadnego znaczenia, prawda?

Tatsuma puścił go i cofnął się o krok. Przez lata, odkąd opuścili Akademię Jedi nie kłócili się tak często, jak w ciągu ostatnich kilku dni. Co się z nimi działo? Dlaczego nie może być tak, jak wcześniej...? Delikatnie poklepał ramię Katsury.

— Porozmawiamy o tym później — powiedział. — Na razie ty i Maleen jesteście za bardzo zdenerwowani...

Katsura jęknął. Osunął się na ziemię, nerwowo przeczesując palcami długie, czarne włosy.

— Róbcie, co chcecie — rzucił. — Nic mnie to już nie obchodzi...

Chyba jednak obchodziło, ponieważ nagle jego ramiona zaczęły drżeć i sam rozszlochał się jak dziecko, wściekle ocierając oczy przedramieniem.

— Zura... — wykrztusił Tatsuma, mając nieprzyjemne wrażenie, że nagle znalazł się między rathtarem, a rancorem. Z jednej strony Katsura, a z drugiej Maleen, oboje tak samo zrozpaczeni i nieszczęśliwi... Sam nie wiedział, kto bardziej potrzebował pocieszenia, ona czy on... Miał ochotę samemu siąść i płakać, bo widział, że targają nimi emocje, które przechodziły jego pojęcie...

Niespodziewanie jednak widok łez Katsury podziałał na Maleen niczym kubeł zimnej wody. Tatsuma nigdy wcześniej nie widział, żeby ktoś tak prędko zdołał się opanować, dojść do siebie. Maleen w jednej chwili znalazła się przy Zurze, obejmując go mocno i tuląc do siebie.

— Przepraszam... — mówiła gorączkowo. — Przepraszam, Zura... Nie chciałam...

— Daj mi spokój... — jęknął Katsura, odpychając ją. Poderwał się na równe nogi, zmierzając w stronę statku.

Maleen spoglądała na niego ze złamanym sercem. Tatsuma otoczył ją ramieniem. Oparła się o niego ciężko.

— Nie chciałam, żeby tak wyszło... — powiedziała cicho, łamiącym się głosem.

— Już dobrze — odparł mężczyzna. — Przejdzie mu... Tylko daj mu trochę czasu...

— Ty też uważasz, że zachowuję się jak dziecko? Że nadal powinniśmy się tylko ukrywać? — spytała, spoglądając na niego ogromnymi, okrągłymi oczami w kolorze bezchmurnego nieba. Kiedy patrzyła na niego w ten sposób, nie potrafił jej niczego odmówić.

— Maleen... — zaczął, ale nagle usłyszeli wysoki, przeraźliwy, pisk Gwizdka.

Droid zjechał po opuszczonej rampie „Mu". Zatrzymał się przed Zurą, świergocząc nagląco. Maleen i Tatsuma rzucili się ku nim czym prędzej.

— Co się stało? — spytał Tatsuma.

Katsura spojrzał na niego. Jego oliwkowo-brązowe oczy były szeroko otwarte ze zdumienia.

— Gwizdek mówi, że odbieramy jakiś sygnał...

— Niemożliwe... — wykrztusił Tatsuma. — Przecież już od lat...

— To sygnał SOS — uciął Katsura.

Nie tracąc więcej czasu, całą trójką, z Gwizdkiem na czele, pobiegli do kokpitu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top