V
Cios był tak potężny, że całkowicie wybił Katsurze powietrze z płuc. Mężczyzna runął w tył, jego plecy boleśnie zderzyły się ze skałą. Śliskimi od potu palcami sięgnął ku rękojeści miecza świetlnego, odpinając go od paska, ale jakaś niewidzialna siła pochwyciła ją i wyrwała broń z jego dłoni. Srebrny cylinder pofrunął wysoko ku górze i nagle zupełnie zniknął Zurze z oczu, jakby dosłownie wyparował... Mężczyzna przez moment błędnym wzrokiem wpatrywał się w niebo. Lodowaty wiatr rozwiał chmury, które rozstąpiły się, ukazując czarny jak atrament firmament, na którym przerażająco jasnym blaskiem lśniły gwiazdy. Serce podeszło mu do gardła. Miał wrażenie, że gwiazdy lada chwila runą prosto na niego... Całe niebo z zawrotną prędkością pędziło ku niemu, ale te gwiazdy były inne, były zimne... Słowa Maleen zapadły głęboko na dno jego duszy. Katsura zamknął oczy, jakby to w jakiś sposób mogło go uratować. Z jego piersi dobył się głośny jęk. Osunął się na ziemię, gdy nagle w powietrzu rozległ się ogłuszający świst. Dłonie mężczyzny instynktownie powędrowały do jego uszu. Zatkał je, nie chcąc słyszeć tego okropnego, przeszywającego dźwięku, ale całe jego ciało wręcz wibrowało od niego. Szczęki Zury zacisnęły się mocno, aż zazgrzytał zębami. Nie rozumiał, co się dzieje... Gdy był już przekonany, że jego czaszka eksploduje, dźwięk nagle ustał. Mrok otoczył Katsurę niczym ochronna płachta. Ulga, która go ogarnęła, była wprost nie do opisania. Po raz pierwszy w życiu doświadczył dobroci ciemności... Mrok, z którym do tej pory tak zaciekle walczył, teraz osłaniał go. Ciemność tuliła go do siebie, niczym matka przygarniająca do piersi swe dziecko. Po co miałby jej się dłużej przeciwstawiać? Przecież nie chciała jego krzywdy. Sam to zauważył, czyż nie? Powinien się jej poddać, wtedy mogłaby chronić go już przez całą wieczność...
Poddać? Ledwo Katsura o tym pomyślał, krew w jego żyłach zmieniła się w lód, a następnie zawrzała niczym lawa. Ciemność sączyła się w jego ciało każdym, najmniejszym nawet porem skóry, pulsowała w jego żyłach wraz z krwią. Katsura miał wrażenie, że rozszarpuje na strzępy każdą komórkę w jego ciele. Oczy mężczyzny zaszły mgłą. Wrzasnął z bólu, rzucając się do ucieczki. Gnał na oślep, prosto przed siebie, byle dalej od tego, co zadawało mu ból... Po jego policzkach i dłoniach spływała ciepła ciecz, ale nie zwracał na to uwagi. Biegł. Musiał biec, ile sił w nogach. Miał wrażenie, że na karku czuje cuchnący, gorący oddech jakiejś bestii. Odwrócił się, ale nie zobaczył niczego, wokół panował kompletny mrok, jak gdyby nagle znalazł się w pustce przestrzeni kosmicznej. Biegł jednak nadal, choć sam nie wiedział dokąd, gdy nagle zahaczył o coś stopą i runął na ziemię. W tej samej sekundzie usłyszał potworny ryk i poczuł palący ból w plecach, jakby jakieś dzikie zwierzę rozorało jego skórę trzema ogromnymi szponami. Czuł, że materiał jego tuniki szybko zaczyna przesiąkać krwią. Chciał wrzasnąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Jego dłonie zacisnęły się kurczowo z bólu, ryjąc w miękkiej, ciemniej ziemi głębokie bruzdy. Serce Katsury biło jak oszalałe. To nie dzieje się naprawdę... Ale bestia nadal była gdzieś w pobliżu. Czaiła się w mroku, gotowa w każdej chwili zaatakować ponownie, a on nie mógł się bronić, ponieważ stracił swój miecz świetlny. Powoli zaczął pełznąć do przodu, starając się zachowywać jak najciszej, choć ból promieniujący z pleców na całe ciało zaćmił jego umysł. Pomimo tego, mgła sprzed jego oczy nagle ustąpiła i Katsura zorientował się, że znajduje się w grocie oświetlonej czerwonym blaskiem. Ogarnął go niepokój. Grota sprawiała wrażenie, jakby zalała ją fala krwi. Do serca mężczyzny wdarł się strach, gdy zorientował się, skąd pochodzi to dziwne, pulsujące, karmazynowe światło. Kilka metrów przed nim, na kamiennym ołtarzu spoczywał niewielki przedmiot w kształcie piramidy. Katsura poznał go bez trudu. Choć nigdy wcześniej nie widział żadnego na własne oczy, niezliczoną ilość razy czytał o nich w księgach mistrza Skywalkera. Oglądał ich szkice, schematy budowy... A teraz jeden z nich znajdował się niemal na wyciagnięcie jego ręki. Holokron Sithów... Zdawało mu się, że szepcze do niego łagodnym, śpiewnym głosem, wymawiając jego imię. Katsura zamarł, wsłuchując się w ten słodki głos. Holokron pragnął, żeby sięgnął po niego. Chciał podzielić się z nim swymi tajemnicami...
Zura z całych sił zacisnął powieki. Nie! Nie chciał tego! Znów poczuł na karku oddech potwora, ale tym razem bestia, czymkolwiek była, nie zaatakowała. Coś ją powstrzymało... Katsura usłyszał odgłos cichych kroków i niepewnie uchylił powieki. Obok holokronu przystanęła kobieta w czarnych, połyskliwych szatach. Choć były one luźne, Zura wyraźnie dostrzegał przebijające przez cienki materiał krągłości jej ciała. Oczy kobiety, duże i okrągłe, lśniły niczym dwa szmaragdy. Na jej ramiona w długich, gęstych falach, opadały ognistorude włosy. Była uderzająco piękna, ale zimnym pięknem marmurowego posągu. Nie wyczuwał od niego nawet odrobiny ciepła. Nawet wtedy, gdy jej wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
— Katsura — powiedziała, i mężczyzna zorientował się, że to jej głos słyszał wcześniej. — Chodź do mnie. — Wyciągnęła ku niemu smukłą, białą dłoń. — Chodź i weź holokron. Wiem, że tego pragniesz. — Kusiła. — Możemy ci pomóc. Holokron wskaże ci drogę, pokaże, jak uratować tę, którą kochasz! Weź go!
Katsura zawahał się. Holokron... Pomógłby mu ocalić Maleen? Gdyby go wziął, jak prosiła ta kobieta, czy byłoby to aż tak wielkie poświęcenie? Nawet gdyby miał oddać swe własne życie, nie byłaby to zbyt wygórowana cena za życie Maleen. Podniósł się z trudem. Jego ubranie przesiąknięte było krwią. Z każdym krokiem zostawiał za sobą karmazynowe ślady. Zbliżył się do holokronu. Przedmiot zaczął pulsować jaśniejszym światłem, jakby wyczuwał i akceptował jego obecność. Jakie skarby mógł kryć w swoim wnętrzu, jak ogromną wiedzę... Mężczyzna niepewnie zerknął na stojącą obok kobietę, która nawet na sekundę nie spuściła z niego wzroku. Choć uśmiechała się przyjaźnie, wiedział, że z uwagą obserwowała każdy jego ruch. Splotła dłonie przed sobą i skinęła mu głową. Podobnie jak holokron, zaakceptowała go. Nie, wybrała, aby przekazać mu swą moc oraz wiedzę. Katsura nie wiedział, kim była, ale czuł, że niegdyś holokron należał do niej. A teraz chciała przekazać go jemu, aby go strzegł i korzystał ze zgromadzonej w nim mądrości. Mężczyzna nie widział w tym nic złego. Przecież nie da się skusić Ciemnej Stronie Mocy. Pragnął jedynie poznać sposób, jak uratować Maleen, a skoro holokron mógł mu go pokazać, Katsura byłby głupcem, gdyby nie skorzystał z jego pomocy. Wyciągnął przed siebie dłoń. Holokron wciąż śpiewał do niego, prosząc, nie, błagając, by mężczyzna zabrał go ze sobą. Był tak blisko. Lśnił tak jasno... Zura już, już niemal skusił się, słuchając jego podszeptów, ale nagle wdarł się między nie inny głos. Głos Maleen...
— Zura! — wrzeszczała, co sił w płucach, głosem łamiącym się z rozpaczy. — Zura, gdzie ty jesteś?!
Dłoń mężczyzny zawisła tuż nad holokronem. Jego palce drżały. Pragnął odwrócić się w stronę, skąd dobiegał głos Maleen, ale właścicielka holokronu niespodziewanie chwyciła go za nadgarstek.
— Weź holokron — warknęła.
Katsura aż się wzdrygnął, gdy na nią spojrzał. Jej twarz stała się upiornie blada, oczy przybrały chorobliwie żółty kolor, wykwitły pod nimi ciemne sińce. Cofnął się o krok, a wtedy kobieta obnażyła zęby, jakby zamierzała rzucić się na niego i przegryźć mu krtań. Oczy mężczyzny rozszerzyły się. Prędko wyszarpnął dłoń z jej uścisku.
— Nie! — wrzasnął.
Odwrócił się, biegnąć co sił w nogach, aby jak najszybciej uciec od niej, zostawić za sobą to odrażające miejsce.
— Jeszcze tutaj wrócisz! — zawołała za nim kobieta i zaśmiała się.
Jej upiorny śmiech jeszcze przez długi czas dźwięczał mu w uszach, aż wreszcie Katsura, potwornie zmęczony, jak bez życia runął na ziemię. Nie zareagował nawet, gdy tuż obok siebie usłyszał przeraźliwy krzyk Maleen. Kobieta opadła przy nim na kolana i powoli uniosła go do pozycji siedzącej. Oparła jego plecy o szeroki pień drzewa. Katsura przez długą chwilę rozglądał się wokół siebie rozbieganym wzrokiem. Gdzie podziała się grota? Gdzie holokron? Mógłby przysiąc, że nie zdołał wybiec z jaskini, w której znajdował się ten starożytny artefakt Sithów, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że znalazł się nagle w środku dżungli. Maleen mówiła coś do niego bezustannie. Widział, że porusza ustami, a po jej policzkach spływają łzy, ale z jakiegoś powodu nie potrafił rozróżnić słów... Nagle coś z ogromną siłą poderwało go z ziemi i w następnej sekundzie Katsura poczuł tak potężny cios w szczękę, że na moment aż go zamroczyło. Na kilka sekund widok przesłoniła mu ciemność, a potem jaskrawe, kolorowe plamy. Katsura zamrugał kilkakrotnie, aby się ich pozbyć. Gdy jego wzrok odzyskał ostrość, tuż przed sobą ujrzał wykrzywioną gniewem twarz Tatsumy. Jego błękitne oczy ciskały błyskawice.
— Gdzieś ty był, do cholery?! — wrzasnął.
Katsura usiłował się wyprostować, aby zachować choć odrobinę godności, ale zorientował się, że nie może tego zrobić, ponieważ Tatsuma chwycił go za poły tuniki i mocno trzymał. Stopy Katsury dyndały dobrych kilka centymetrów nad ziemią. Mężczyzna czuł się tak, jakby został pochwycony przez ogromnego, dorosłego Wookieego. Maleen dosłownie uwiesiła się na ramieniu Tatsumy, żądając, aby natychmiast puścił Zurę, ale ten kompletnie ją zignorował.
— Gdzieś był?! — warknął po raz drugi, z całych sił potrząsając Katsurą. — I czego mi nie mówisz?! Masz mnie za aż tak wielkiego idiotę?!
Zura skrzywił się boleśnie. W ustach czuł metaliczny smak krwi. Coś ciepłego spływało także po jego twarzy. Tatsuma zdrowo mu przyłożył. Jak miał mu jednak wyjaśnić, co się wydarzyło, skoro sam nie był tego pewien?
— Tatsuma, puść Zurę! — wołała Maleen, szarpiąc przyjaciela za ramię. — Słyszysz?! Puszczaj go!
Mężczyzna w końcu się poddał. Warknął głucho i cofnął dłonie. W tej samej chwili Katsura niczym szmaciana lalka runął na ziemię. Maleen głośno wciągnęła powietrze. Nie traciła jednak czasu na besztanie Tatsumy, ale od razu przypadła do Katsury, który powoli zaczął gramolić się do pozycji siedzącej. Oddychał ciężko, z wysiłkiem. Włosy miał w nieładzie, pozlepiane potem kosmyki przylgnęły do jego czoła i szyi, a po jego twarzy spływała krew. Maleen dostrzegła także liczne zadrapania na jego dłoniach, które pokryte były grubą warstwą zaschniętej krwi oraz brudu.
— Zura... — jęknęła. — Co ci się stało?
Mężczyzna z trudem przeniósł na nią wzrok.
— Maleen... — odezwał się. Jego głos był dziwnie ochrypły. Zupełnie jakby wrzeszczał nieprzerwanie co najmniej przez kilka godzin.
Kobieta skrzywiła się boleśnie. Katsura wyglądał, jakby stoczył jakąś przerażającą walkę, a ona, choć bardzo chciała, nie wiedziała, co robić. Pragnęła go przytulić, ale obawiała się, że może sprawić mu tym ból. Wreszcie niepewnie wyciągnęła dłoń, z czułością dotykając czubkami palców jego policzka.
— Zura, szukaliśmy cię prawie przez całą noc... — wykrztusiła, czując, że łzy napływają jej do oczu. Pociągnęła nosem i zamrugała szybko, aby się ich pozbyć. — Co się stało? — powtórzyła.
Katsura przez moment wodził spojrzeniem po jej twarzy, jakby pragnął przekonać samego siebie, że nie wyśnił jej sobie, że Maleen naprawdę jest obok niego, ale gdy ich oczy spotkały się, natychmiast spuścił wzrok, jak gdyby nie mógł znieść pełnego troski i niepokoju spojrzenia kobiety.
— Ja... — wymamrotał. — Nie pamiętam...
Maleen jęknęła cichutko. Słowa mężczyzny boleśnie raniły jej serce. Kłamał. Nie musiała nawet używać Mocy, aby to dostrzec. Kłamał, ponieważ zmierzył się z czymś aż tak straszliwym, że aż bał się o tym mówić. I chciał ją przed tym za wszelką cenę uchronić... Bez słowa zdjęła szary płaszcz, jego ulubiony, i otuliła nim jego ramiona. Kiedy jednak chciała się od niego odsunąć, Zura nie pozwolił jej. Objął ją, a jego dłonie z taką siłą zacisnęły się na jej ciele, że aż pobielały mu kłykcie. Ukrył twarz na ramieniu Maleen, wdychając jej zapach i wsłuchując się w rytmiczne bicie jej serca. Obecność kobiety przynosiła mu ulgę...
Stojący obok Tatsuma nagle prychnął.
— Bancie gówno! — rzucił wściekle. — Doskonale pamiętasz, Zura! — Czułe zdrobnienie imienia przyjaciela, którego używała Maleen, wymówił niemal takim tonem jak obelgę. — Mieliśmy trzymać się razem, chronić siebie nawzajem, ale wy ciągle coś przede mną ukrywacie! — wrzasnął.
Maleen odwróciła się ku niemu.
— Tatsuma, przecież to nieprawda! — zaprotestowała. — Nigdy nie...
— Zamknij się, Maleen! — przerwał jej Tatsuma takim tonem, że kobieta aż się zatrzęsła. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Tatsuma nigdy wcześniej nie odezwał się do niej w ten sposób, jeszcze nigdy nie widziała go aż tak wściekłego. — Ile lat ukrywałaś przede mną, że coś wyżera z ciebie Moc, co?! — Dłonie mężczyzny z całych sił zwinęły się w pięści. — I ty masz czelność twierdzić, że mnie nie oszukujecie?!
Zura spróbował się podnieść, ale był zbyt słaby, aby utrzymać się na nogach.
— Nie mów tak do niej... — wychrypiał.
— Bo co?! Znów zmówiliście się, żeby o czymś mi nie mówić?! Kim ja dla was jestem, co?! Pożytecznym idiotą, którego można wykorzystywać ile wlezie, bo jest tak głupi, że i tak niczego się nie domyśli?!
— Tatsuma, przestań! — zawołała nagle Maleen, podrywając się na równe nogi. Stanęła przed Katsurą, osłaniając go własnym ciałem, jakby obawiała się, że Tatsuma mógłby zapragnąć wyrządzić mu jakąś krzywdę. — Nie jesteś idiotą! Zawsze zwierzałam ci się ze wszystkiego! Niczego przed tobą nie ukrywałam! Mówiłam ci też o moich snach, ale ty powiedziałeś, że to tylko sny, które nic nie znaczą! — Z każdym słowem kobiety jej głos podnosił się coraz bardziej, ale wyglądało na to, że nie zdaje sobie sprawy, że krzyczy. — A skoro to były tylko nic nie znaczące sny, po co miałam dalej zawracać ci nimi głowę?!
Tatsuma cały aż poczerwieniał na twarzy.
— Więc teraz to nagle moja wina?! — wrzasnął. — Czy ty słyszysz samą siebie?! Powiedziałaś o tym dzieciakowi, który miał kilkanaście lat! Co ja miałem wtedy zrobić?! Skąd niby miałem widzieć, że to coś poważnego?! I tak starałem się, jak mogłem! Byłaś moim oczkiem w głowie! Byłaś całym moim pieprzonym światem! Czy to naprawdę za mało?!
Tatsuma wściekle otarł twarz dłonią, gdy zorientował się, że po jego policzkach płyną łzy. Cholera, co się z nim działo?! Dlaczego mówił takie rzeczy?! Przecież tak naprawdę wcale nie był zły na Maleen... Ani na Katsurę... Martwił się o nich, to wszystko... Nie chciał, żeby Maleen źle go zrozumiała, ale było już za późno. Po twarzy kobiety spływały wielkie łzy. Tatsuma dał krok w jej stronę, wyciągając przed siebie dłoń, jakby pragnął chwycić ją za rękę, ale cofnęła się przed jego dotykiem.
— Przepraszam, że jestem dla ciebie aż tak wielkim ciężarem — syknęła, odwracając się.
Katsura podniósł się z trudem, spoglądając na nich szeroko otwartymi oczami. Słowa Tatsumy wcale nie brzmiały jak słowa brata. Raczej jak... Nie! Mężczyzna pokręcił głową, pragnąc odegnać jak najdalej od siebie myśli o zazdrości. Miał wrażenie, że to wcale nie są jego myśli. Coś bezustannie czaiło się wokół nich. Choć wcześniej nie ingerowało, teraz starało się ich poróżnić, sprawić, żeby zaczęli nienawidzić siebie nawzajem. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Maleen wsunęła się pod jego ramię i objęła go mocno.
— Idziemy — oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jej usta zacisnęły się w wąską linię. Słowa Tatsumy głęboko ją zraniły, Katsura po raz pierwszy w życiu widział ją aż tak złamaną, ale jednocześnie zdeterminowaną, aby nie dać po sobie niczego poznać. Milczał więc posłusznie i szedł obok niej, z wdzięcznością wspierając się na jej ramieniu, ponieważ nadal nie wrócił do pełni sił. Bez słowa minęli Tatsumę, który przyglądał im się wielkimi, okrągłymi, błękitnymi oczami z miną zbitego kociaka tooka. Zura przez długą chwilę czuł na plecach jego wzrok, nim Tatsuma wreszcie pękł i biegiem ruszył za nimi.
— Poczekajcie! — wołał. — Maleen! To nie tak! Zura, powiedz jej! Chcę wam pomóc, ale jak mam to zrobić, kiedy nie wiem, co się dzieje?!
Maleen nawet się nie odwróciła, ale jej broda zadrżała, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem. Nigdy wcześniej nie kłóciła się z Tatsumą i w głębi duszy z pewnością nie chciała tego robić teraz. Ale była zbyt dumna, żeby ustąpić. I karała w ten sposób nie tylko Tatsumę, ale także siebie samą. Katsura westchnął ciężko, nie mogąc dłużej wytrzymać widoku rozpaczy na jej twarzy i zatrzymał się. Kobieta spojrzała na niego pytająco.
— Już dość, Maleen — powiedział cicho, choć nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że kiedykolwiek stanie po stronie Tatsumy. — Tatsuma ma rację.
— Mam? — wyrwało się drugiemu mężczyźnie. Katsura posłał mu palące spojrzenie. — To znaczy... — Zawahał się. — No jasne, że mam! Widzisz, Maleen?! Nawet Zura tak myśli!
— Nie powinniśmy niczego przed sobą ukrywać — kontynuował tymczasem Katsura. — Powiem wam wszystko. Tylko najpierw wróćmy do domu, proszę... Chciałbym chwilę... — Głośno przełknął ślinę. — Odpocząć...
Był zmęczony, to fakt. Niemal śmiertelnie zmęczony. Ale tak naprawdę pragnął po prostu mieć nieco więcej czasu, aby zastanowić się jak ubrać w słowa to, co mu się przydarzyło...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top