IX

Planeta Crait była odległym, górniczym światem, wyglądającym na niegościnne pustkowie. Przed laty uznano ją za idealne miejsce na rebeliancką kryjówkę. Była to planeta krwistoczerwonych kryształów, przysypanych trwałą okrywą oślepiająco białej soli. Znajdowała się tam stara kopalnia, której pozostałości stały się fundamentem placówki Sojuszu Rebeliantów. Dziesiątki lat po zakończeniu wojny z Imperium, porzucona baza stała pusta. Dopóki Leia Organa nie przypomniała sobie o niej, uciekając przed Najwyższym Porządkiem...

Kiedy Tatsuma wyszedł z nadprzestrzeni, w oddali ujrzał stary, zdezelowany frachtowiec, który prędko opuszczał powierzchnię planety i wskakiwał w nadprzestrzeń, a zaraz potem „Mu" omal nie zderzył się z ogromnym, gwiezdnym niszczycielem. Maleen krzyknęła cicho. Tatsuma gwałtownie pociągnął za stery, skręcając i nurkując pod gigantycznym okrętem. „Mu" przeleciał w odległości ledwo kilku centymetrów od niszczyciela.

— Cholera! — zaklął Zura, waląc pięścią w panel sterujący. — To Najwyższy Porządek! Tatsuma, wynosimy się stąd! Zanim się nami zainteresują!

— Za późno! — zawołał Tatsuma. Jego głos zadrżał. — Mamy towarzystwo!

Maleen poderwała się na równe nogi.

— Wysłali za nami myśliwce?! — wykrzyknęła, pochylając się ponad ramieniem Tatsumy, aby móc zerknąć na odczyty czujników.

— Wracaj na miejsce! — wrzasnął mężczyzna, po raz kolejny skręcając gwałtownie, aby uniknąć dwóch wiązek laserowych, wystrzelonych przez jeden ze ścigających ich myśliwców. Maleen straciła równowagę i poleciała prosto na Katsurę. Zura chwycił ją w pasie i przytrzymał przy sobie.

— Uważaj... — poprosił. — Gwizdek! — zwrócił się w stronę droida astromechanicznego. — Wyznacz trasę skoku w nadprzestrzeń! Prosto na Nassau!

Droid zaćwierkał pospiesznie, oznajmiając, że już się tym zajmuje. Podpiął się do gniazda informacyjnego. Maleen pobladła, a od dzikich, gwałtownych manewrów Tatsumy zakręciło jej się w głowie. Zura miał rację, nie powinni byli przylatywać na Crait, a przez jej upór wszyscy znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

— Przepraszam... — wykrztusiła. — Zura, miałeś rację...

— To już nieważne — odparł prędko Katsura, obejmując ją mocno i przytulając jej głowę do swej piersi. — Nie martw się... Za chwilę już nas tutaj nie będzie...

Choć mówił, że wszystko będzie dobrze, Maleen czuła, że jego dłonie drżą. Odetchnęła głęboko, otwierając się na Moc. Na Crait z pewnością nie było Leii, ale wyczuła pełną ciemności i sprzecznych uczuć obecność, która wydała jej się dziwnie znajoma... Sięgnęła ku niej delikatnie i niemal natychmiast wciągnął ją wir dzikiej, niepohamowanej wściekłości. Kobieta poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy. Wycofała się natychmiast, ale było już za późno. Ciemność i gniew skierowały się ku niej. Zupełnie jak w jej koszmarach... Krzyknęła, mocniej wtulając się w Katsurę. Statkiem nagle zatrzęsło i na moment światła w kokpicie przygasły.

— Tatsuma, zabierz nas stąd! — wrzasnął Zura.

— Nie mogę... — wykrztusił Tatsuma, robiąc unik przed kolejnym pociskiem. — Trafili nas! Musimy lądować!

— Chyba oszalałeś! — Katsura poderwał się gwałtownie, przy okazji spychając Maleen z kolan. Rzucił się ku dźwigni napędu nadświetlnego, ale zanim zdążył za nią pociągnąć, Tatsuma chwycił go za nadgarstek.

— Nie — warknął. — Na powierzchni mamy jeszcze jakieś szanse, a w nadprzestrzeni... — Niepewnie zerknął ku Maleen. — Żadnych...

Kobieta pobladła śmiertelnie. Tatsuma był zdecydowanie bardziej doświadczonym pilotem niż Katsura. Za sterami statków, w przestrzeni kosmicznej, czuł się tak pewnie, jak ryba w wodzie. Skoro więc twierdził, że ich okręt nie wytrzyma skoku w nadprzestrzeń, należało go posłuchać.

— Lądujmy — poprosiła gorączkowo. — Może uda nam się ukryć w jakiejś jaskini, albo kanionie! Skoro ta planeta służyła kiedyś za kopalnię minerałów, musi być na niej mnóstwo takich miejsc!

Przestrach w głosie Maleen podziałał na Zurę niczym kubeł lodowatej wody. Cofnął dłoń i powoli skinął głową. Tatsuma, wciąż wyczyniając dzikie akrobacje, aby zgubić, lub zmylić myśliwce wroga, przyspieszył, z oszałamiającą prędkością wchodząc w atmosferę Crait. Oślepiająco biała powierzchnia planety zbliżała się ku nim w przerażającym tempie, aż Maleen pomyślała, że za chwilę się o nią roztrzaskają. Z trudem przełknęła ślinę. Zamknęła oczy, nie chcąc na to patrzeć, a jej dłonie mocniej zacisnęły się na podłokietnikach fotela. Tatsuma musiał mieć jednak jakiś plan, ponieważ gdy od powierzchni planety dzieliły ich już ledwo centymetry, gwałtownie poderwał statek ponownie ku górze i skręcił w stronę widocznych nieopodal wzniesień. Katsura, śmiertelnie blady, przyklęknął przy Maleen, ujmując jej obie dłonie.

— Przepraszam... — powiedział. — Chcę tylko, żebyś wiedziała, że to, co mówiłem... To, co robiłem... Zawsze miałem na względzie tylko twoje dobro, Maleen. Nic więcej...

Tatsuma warknął głucho, usłyszawszy jego słowa.

— Nie mów do niej tak, jakbyś zamierzał się z nią pożegnać! — wrzasnął. — Nie pozwolę nam tutaj zginąć!

Sensory przekazały na pokład statku informację o tym, że pod wzniesieniem znajduje się dość rozległa sieć tuneli, gdzie z pewnością mogliby spróbować się ukryć. Tatsuma postanowił zaryzykować, choć na powierzchni planety dostrzegł kolejne okręty Najwyższego Porządku. Zniżył lot, a wtedy jego oczom ukazała się góra głazów oraz... Wlot do jaskini, albo tunelu!

— Trzymajcie się! — zawołał, mając nadzieję, że uda mu się tam wylądować, nie uszkadzając jeszcze bardziej statku. W Mocy wyczuwał fale strachu promieniujące w takim samym stopniu od Maleen, co od Katsury. Sam nie czuł tak ogromnego przerażenia od czasu, gdy Najwyższy Porządek zniszczył Akademię Jedi. Wtedy strach paraliżował go, ale mężczyzna obiecał sobie, że nie pozwoli, aby kiedykolwiek się to powtórzyło. I choć czuł, że serce podchodzi mu do gardła, nie zamierzał po prostu poddać się i pozwolić, aby Najwyższy Porządek rozpylił ich na atomy. Ta góra głazów przywiodła mu do głowy pewną myśl... — Zura — zaczął — będziesz mi potrzebny!

Katsura, Mocy dziękować tym razem bez zbędnych dyskusji, wrócił na miejsce nawigatora.

— Co mam zrobić? — spytał, bez ceregieli przechodząc do razu do rzeczy.

— Widzisz tę jaskinię? — rzucił Tatsuma, wskazując przez przedni iluminator niewielką szczelinę między skałami.

Zura zmarszczył ciemne brwi.

— Tak — odparł prędko.

— Zamierzam tam wlecieć — ciągnął tymczasem Tatsuma. — Ale, żeby Porządek nie dotarł tam za nami, musisz użyć Mocy i zasypać to wejście głazami. Myślisz, że dasz radę to zrobić?

Katsura zawahał się. Tylko chwilkę. Ale Maleen i tak wyczuła, że obawiał się, że nie zdoła spełnić prośby Tatsumy. Poza tym, czy kilka głazów rzeczywiście da radę powstrzymać śmiercionośne maszyny Porządku? Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.

— Pomogę ci — powiedziała. — Razem damy radę. Nawet jeśli nie powstrzymamy Porządku, to przynajmniej odrobinę ich spowolnimy.

Zura odetchnął głęboko i skinął głową.

— Dobrze — zgodził się. — Zróbmy to!

Maleen zamknęła oczy, odpychając od siebie wszelkie uczucia i niepokoje, i skupiła się wyłącznie na pokruszonych skałach, rozrzuconych wokół wejście do jaskini. Jakąś cząstką duszy czuła, że Zura uczynił to samo. Oboje sięgnęli ku nim Mocą i gdy Tatsuma krzyknął „Teraz!", wlot do jaskini zamknął się z łomotem, szczelnie zatkany ogromnymi głazami, które nagle z niesamowitą lekkością pofrunęły ku górze, a następnie opadły delikatnie jeden na drugi, tworząc niemal gładką, nieprzeniknioną ścianę. Niestety, w jaskini statek nie miał łatwego lądowania. Tatsuma robił, co w jego mocy, aby nad nim zapanować, ale i tak gruchnął ciężko o ziemię, wzbijając wokół chmury dziwnego, czerwonego niczym krew, pyłu. Jeden z goleni lądowniczych urwał się i frachtowiec przerył dziobem dobrych kilka metrów gruntu przy akompaniamencie przeraźliwych pisków Gwizdka, nim wreszcie zatrzymał się na dobre. Tatsuma przez moment siedział zupełnie bez ruchu za sterami statku, mrugając szybko. Czy Najwyższy Porządek da sobie spokój, czy spróbują przebić się za nimi do środka i znów zaatakować? Minęło kilka minut, które dłużyły się niczym wieczność. Nikt nie miał odwagi się odezwać, więc w kokpicie panowała tak głęboka cisza, że mężczyzna słyszał, jak głośno biją serca Zury i Maleen. Gdy jednak po kilku kolejnych chwilach skały nawet nie drgnęły, Tatsuma stwierdził, że Najwyższy Porządek musiał zrezygnować z pościgu i mogą już bezpiecznie opuścić pokład statku, aby ocenić rozmiar uszkodzeń.

— Chyba nam się udało... — wymamrotał, zerkając na Katsurę. Jego usta rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu. Kiedy jednak zerknął do tyłu, aby sprawdzić, co z Maleen, uśmiech natychmiast znikł z jego ust. Kobieta ciężko opadła na oparcie fotela, jej twarz była biała niczym śnieg, a po jej czole i policzkach spływały krople perlistego potu. Oddychała płytko i szybko, jakby właśnie przebiegła maraton. Tatsuma poderwał się na równe nogi, ale Zura znów go uprzedził – w jednej chwili znalazł się u boku kobiety, ujmując jej obie dłonie.

— Nie powinnaś używać Mocy! — zawołał. — To dla ciebie zbyt duży wysiłek!

— Zura, nic mi nie jest — odparła prędko, bardziej ponaglona przerażeniem w jego oczach, niż stanowczością głosu. — Muszę tylko chwilę odpocząć, to wszystko...

Tatsuma delikatnie rozwichrzył dłonią jej ciemne włosy.

— Zostań tutaj — poprosił. — Gwizdek dotrzyma ci towarzystwa, a my z Zurą sprawdzimy, jak wygląda sytuacja na zewnątrz.

Katsura posłał mu mordercze spojrzenie.

— Nie jestem Zura, tylko Katsura! — warknął.

Maleen uśmiechnęła się delikatnie i wstała, choć musiała przytrzymać się oparcia fotela, ponieważ nagle zakręciło jej się w głowie.

— Idę z wami — oświadczyła mimo to.

Tatsuma westchnął ciężko, zerkając na Zurę. Co mieli począć z tą kobietą? Żaden z nich jeszcze nigdy nie zdołał z nią wygrać, ani skutecznie się jej sprzeciwić – tak ogromną władzę nad nimi posiadała. Przeczesał włosy palcami.

— Maleen, słowo daję... — zaczął Zura, ale kobieta przytuliła się do jego ramienia i to wystarczyło, aby z rezygnacją wypuścił powietrze z płuc. — Tylko trzymaj się blisko mnie i nigdzie się nie oddalaj, jasne?! — burknął, a jego twarz, nagle cała w pąsach, przedstawiała doprawdy uroczy widok.

Tatsuma zachichotał, choć okoliczności, w jakich się właśnie znaleźli, były raczej mało sprzyjające. Pomimo tego jednak Maleen wyglądała na szczęśliwą, że żyją (jeszcze) i że ma przy sobie Zurę. Uzbrojeni nie tylko w miecze świetlne, ale także pręty jarzeniowe, opuścili pokład statku. Rampa opadła ciężko, wydając przy tym dźwięk, który rozniósł się echem w jaskini, niczym jęk umierającego zwierzęcia. Tatsuma skrzywił się boleśnie.

— Jasny gwint... — mruknął. — Chyba nie jest dobrze...

Maleen uśmiechnęła się, uruchamiając swój pręt jarzeniowy. Ściany jaskini rozświetliło nikłe, żółte światło.

— Nie ma takiej rzeczy, której Zura nie potrafiłby naprawić — powiedziała. — Nasz statek zawsze był i jest w dobrych rękach, prawda?

Tatsuma zerknął na Katsurę, którego policzki oblały się głębokim rumieńcem. Nie wyglądał jednak na zadowolonego. Każdy inny mężczyzna z pewnością uznałby słowa Maleen za komplement, ale Zurze boleśnie przypomniały one o tym, że nadal nie znalazł żadnego sposobu, aby ją uleczyć, ani nie zdołał uratować nogi Maleen. Choć dawał z siebie wszystko, kości i tak źle się zrosły. Potrafił naprawiać statki i droidy, ale nie ludzi. A tego właśnie pragnął najbardziej...

— Przeceniasz mnie, Maleen... — wymamrotał. — Nie potrafię dokonywać cudów...

Kobieta wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

— Jesteś dla siebie stanowczo za ostry — powiedziała.

Zura zarumienił się jeszcze mocniej i Tatsuma po raz pierwszy w życiu widział, żeby zabrakło mu języka w gębie. Maleen zaśmiała się cicho. Przyświecając sobie prętem jarzeniowym, rozejrzała się po wnętrzu jaskini. Wyglądało na to, że szczelina, którą dostali się do środka nie była jedynym wyjściem z tego miejsca. Maleen dostrzegła przejście do jeszcze dwóch tuneli. Jeden z nich był całkowicie ciemny, jakby prowadził donikąd, ale zdawało jej się, że w głębi drugiego dostrzega jakieś nikłe światło, a poza tym, wyraźnie czuła napływające z jego wnętrza prądy powietrza. Co więcej, przeczucie podpowiadało jej, że powinna sprawdzić, co znajduje się na jego końcu. Niczym zahipnotyzowana ruszyła w głąb tunelu, zupełnie zapominając, że powinna przecież dać znać Zurze oraz Tatsumie, co zamierza zrobić. Obaj mężczyźni krzątali się wokół statku i dopiero po dłuższej chwili Katsura zorientował się, że coś jest nie tak. Maleen miała przecież trzymać się blisko niego, ale nagle... Zniknęła. Nawet nie zorientował się, kiedy to nastąpiło, tak bardzo zaabsorbowany był sprawdzaniem stanu frachtowca. Kadłub, choć porysowany, nie wyglądał na poważnie uszkodzony. Bez golenia lądowniczego też dadzą radę wystartować i wylądować na innej planecie, choć z pewnością samo lądowanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Gorzej sprawy miały się z jednym z tylnych silników manewrowych. Wyglądał jak bezkształtna bryła metalu po tym, jak trafił w niego pocisk Najwyższego Porządku. Katsura poprosił Gwizdka, aby podłączył się do komputera pokładowego i przeprowadził pełną diagnostykę wszystkich systemów. Jak najszybciej chciał dostać listę wszystkich uszkodzeń, także tych, których nie było widać gołym okiem, aby jak najprędzej móc zabrać się za naprawy. Ze zmarszczonymi brwiami przeglądał na przenośmy datapadzie listę kolejnych usterek, które wynajdywał Gwizdek, gdy nagle zorientował się, że wokół panuje dziwna cisza. Przecież Maleen zawsze miała tysiące pytań. A nawet gdyby akurat żadne nie przyszło jej do głowy, domagałaby się, żeby ją przytulił, bo ostatnimi czasy nabrała takiego zwyczaju. Rzecz jasna, Zura nie miałby nic przeciwko temu, i dość mocno zaniepokoił go fakt, że od dłuższego czasu słyszał jej głosu. Uniósł głowę znad datapada, ale dostrzegł tylko Tatsumę, który z zaintrygowanym wyrazem twarzy wpatrywał się w pogięty złom, który był kiedyś goleniem lądowniczym ich statku.

— Tatsuma — zagadnął, siląc się na lekki ton. — Gdzie jest Maleen? Wróciła na pokład „Mu"?

Tatsuma zerknął w jego stronę. W błękitnych oczach mężczyzny odbiło się zaskoczenie.

— Nie widziałem — odparł. — Myślałem, że jest z tobą, bo powiedziałeś, że ma się nigdzie nie oddalać...

— Cholera — warknął Katsura, czując niepokój, który niczym ciemna chmura ogarnął jego serce. — Jeszcze tylko tego nam potrzeba, żeby zgubiła się gdzieś w tych tunelach...

— Ładnie jej pilnujesz — rzucił Tatsuma z przekąsem. — Nie ma co...

Szczęki Katsury zacisnęły się mocno. Bardzo mocno. Tatsuma miał rację. Następnym razem przywiąże Maleen do rampy, albo do siebie, żeby nie wycinała takich numerów...

— Fierfek...

Wbiegł na pokład statku, sądząc, że być może Maleen źle się poczuła i wróciła tam, aby odpocząć, ale ponieważ nie znalazł tam kobiety, rzucił datapad w stronę Gwizdka, który wysunął jeden z chwytaków, łapiąc urządzenie jeszcze w locie.

— Zostań tutaj i pilnuj statku! — rozkazał.

Gwizdek zapikał pytająco, ale Zura zignorował go, więc droid wyrzucił z siebie ciąg elektronicznych przekleństw, które wprawiłyby w zakłopotanie chyba nawet najbardziej oślizgłego Hutta. Nie zważając na nie, mężczyzna prędko zbiegł po rampie.

— Idę jej poszukać — zawołał w stronę Tatsumy.

Mężczyzna skrzywił się.

— Idę z tobą — oświadczył z mocą. — Zresztą, Maleen na pewno nie zdążyła odejść zbyt daleko...

— Jak tylko ją znajdziemy, to ją zwiążę! — burknął Katsura.

Tatsuma niespodziewanie roześmiał się.

— Zura, nie zapędzaj się! — rzucił. — Aż tak bardzo nie pragnę poznać twoich fantazji!

Oczy Katsury rozszerzyły się ze zdumienia. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale niemal natychmiast zamknął je z powrotem. Co insynuował Tatsuma?! W dodatku, w takiej chwili?! Poczuł, że jego policzki oblały się gorącym rumieńcem.

— To... — wykrztusił. — To nie o to mi chodziło!

— Nie o to? — drażnił się z nim Tatsuma. — To znaczy o co?

— A niech cię gundark porwie! — warknął Zura.

Minął śmiejącego się Tatsumę i ruszył w głąb jednego z tuneli, z którego dobiegało blade światło. Miał nadzieję, że było to światło dobywające się z pręta jarzeniowego Maleen. Co też strzeliło jej do głowy, żeby tak nagle się oddalić, bez choćby słowa?! A przecież zapowiedział jej, że ma się trzymać blisko niego! Tatsuma dogonił go prędko, zrównując z nim krok. Katsura jednak nie patrzył na niego, jakby wstydził się, że „zgubił" Maleen. Przez lata obaj opiekowali się nią, ale chyba zapomnieli, że dawno już przestała być dzieckiem. Nie mogli przecież bezustannie pilnować dorosłej kobiety... Tatsuma westchnął ciężko. Czasem miał wrażenie, że to Maleen z całej ich trójki ma najwięcej oleju w głowie, ale zdarzały się chwile, gdy zachowywała się zupełnie jak dziecko i wtedy nachodziły go wyrzuty sumienia, że to przez niego i Zurę, ponieważ kontrolując ją bezustannie, nie pozwolili jej dorosnąć...

— Maleen! — zawołał nagle Zura.

Tatsuma gwałtownie uniósł głowę i zorientował się, że kobieta stoi zaledwie kilka kroków przed nimi. Katsura podbiegł do niej szybko. Kiedy odwróciła się ku niemu, w świetle prętów jarzeniowych dostrzegł, że wyglądała na zdezorientowaną, jakby nie rozumiała, w jaki sposób znalazła się w głębi tunelu.

— Zura... Tatsuma... — zaczęła. — Ja tylko...

Katsura nagle wzdrygnął się. Z przestrachem spojrzał ku wyjściu z tunelu i chwycił Maleen za łokieć. Po drugiej stronie było coś... Coś straszliwego i przerażającego, ciemność groźniejsza i gęstsza od tej, na którą natknął się na Nassau. Wolał już więcej razy nie wchodzić jej w drogę.

— Wracajmy — powiedział, zniżając głos do szeptu. — Musimy naprawić statek i zabierać się stąd czym prędzej...

Tatsuma tylko skinął głową. Zura odwrócił się, ciągnąc Maleen za sobą, ale kobieta ani drgnęła. Niczym skamieniała, wciąż kierowała swe spojrzenie ku wylotowi tunelu.

— Tam coś jest — powiedziała. — Czujecie to?

Katsura czym prędzej otoczył swe myśli ochronną barierą, aby ciemność nie zdołała go dopaść.

— Tak — odparł niecierpliwie. — I z pewnością nie jest to nic dobrego! Maleen, wracajmy!

— Nie, poczekajcie — poprosiła. — Nie powinniśmy tego sprawdzić?

Zura odwrócił się ku niej gwałtownie. Jego oliwkowo-brązowe oczy płonęły. Chwycił ją za ramiona i pochylił się ku niej, spoglądając na nią groźnie spod zmarszczonych brwi.

— Nawet nie ma mowy! — wycedził. — To dlatego tutaj przyszłaś?! Ponieważ wyczułaś tę ciemność?!

— Cóż, Maleen chyba po prostu lubi pakować się w kłopoty — rzucił Tatsuma.

Kobieta spojrzała na niego i ku zdumieniu Zury, uśmiechnęła się promiennie.

— A kto by nie lubił, skoro to wy dwaj zawsze ruszacie na ratunek? — odrzekła. — Moi dwaj, dzielni rycerze...

— Rycerze, czy nie rycerze — fuknął Katsura, przesuwając się tak, aby Maleen patrzyła na niego, nie na Tatsumę. — Tym razem po prostu nie pozwolę ci się wpakować do gniazda jakiegoś rathtara! A jeśli jeszcze raz spróbujesz tak zniknąć bez słowa, to... To...

W błękitnych oczach Maleen zabłysły figlarne iskierki.

— To co? — rzuciła. — Zbijesz mnie?

Twarz Katsury poczerwieniała, ale mężczyzna szybko zdołał odzyskać panowanie nad sobą.

— Planowałem cię związać, ale na ciebie zwykła lina to za mało! Załatwię kajdanki ogłuszające! — odparował.

Maleen uśmiechnęła się do niego.

— Wracajcie na statek — poprosiła. — Za chwilę do was dołączę. Sprawdzę tylko, co tam jest. Tylko zerknę, obiecuję! Może ktoś tam potrzebuje pomocy?

— Ty, Maleen — powiedział Zura. — Ty poturbujesz pomocy!

Jego strach nasilał się z każdą chwilą, gdy tak tkwili bezczynnie w środku tego przeklętego tunelu. Bał się, że nawet jeśli oni unikną wejścia ciemności w drogę, to jeśli zabawią tam zbyt długo, ona odkryje ich i rzuci się na nich niczym krwiożerczy potwór. Jego obawy nieco zmalały, gdy Maleen wspięła się na palce i delikatnie pocałowała go w usta. Tatsuma przyglądał im się z szerokim uśmiechem. Katsura i Maleen. Jakie to... Dziwne, pomyślał. Nie przypuszczałby, że Maleen pokocha kogoś tak bardzo skrytego, małomównego i drażliwego jak Zura. A jednak ich związek wydawał się słuszny i doskonały, tak idealnie uzupełniali się nawzajem. Po chwili jednak Maleen odsunęła się od Katsury, który pobladł śmiertelnie, jakby nagle ogarnęły go bardzo złe przeczucia...

— Za chwilę wrócę — oświadczyła kobieta, po czym odwróciła się na pięcie i nie oglądając się za siebie biegiem ruszyła ku wylotowi tunelu, zanim Zura, czy Tatsuma zdążyli choćby pomyśleć o tym, aby ją powstrzymać.

Katsura poczuł się tak, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi, a następnie zmiażdżył je na jego oczach. Przypomniał sobie pazurska straszliwego potwora, które rozorały jego plecy, znów poczuł ciepłą krew, spływającą po jego skórze... I nagle nawiedziła go wizja Maleen, rozszarpanej przez te same szpony. Jego słońce, całkowicie pochłonięte przez ciemność... Rzucił się za nią ile sił w nogach. Tatsuma, nie chcąc zostać w tyle, zaklął pod nosem i pobiegł za nimi. Im bardziej zbliżali się do wylotu tunelu, tym więcej szczegółów tego, co znajdowało się na jego drugim końcu, zaczęli dostrzegać. Pręty jarzeniowe przestały być im potrzebne, ponieważ do tunelu wpadało światło z położonego u jego wylotu pomieszczenia. Usłyszeli dobiegające z oddali głosy oraz dźwięki przypominające chrzęst zbroi szturmowców a także ujrzeli sylwetki kilku przestarzałych, mocno zdezelowanych i przeżartych przez rdzę maszyn górniczych oraz porozrzucane na ziemi duraplastowe skrzynie. Zrozumieli, że znaleźli się w nieużywanej już kopalni, która wyglądała, jakby ktoś pragnął przerobić ją na kryjówkę, ale potem w pośpiechu musiał ją opuścić. Ich uwagę najbardziej jednak przykuł widok samotnego mężczyzny, odzianego w czerń, który klęczał bez ruchu, ze spuszczoną głową. Jego lekko falowane włosy były równie czarne, co strój, który miał na sobie. Tatsuma stanął jak wryty. Uzmysłowił sobie, że z szeroko otwartymi ustami wygląda jak Kalamarianin, więc prędko je zamknął. Szybki rzut okiem na Maleen uświadomił mu, że kobieta również bez trudu rozpoznała klęczącego mężczyznę. Rzuciła się do przodu i już otworzyła usta, aby coś krzyknąć, ale Katsura chwycił ją w pasie, zatkał jej usta dłonią, a następnie podniósł ją i odwrócił bez trudu w drugą stronę, jakby zupełnie nic nie ważyła. Co, swoją drogą, za bardzo nie odbiegało od prawdy, ponieważ Maleen była chuda jak patyk. Nie odrywając dłoni od jej ust, Katsura zerknął na Tatsumę.

— Chyba nas nie zauważył — wyszeptał gorączkowo. — Wycofajmy się, tylko po cichu...

Jego plan skutecznie pokrzyżowała Maleen, która nagle ugryzła go w rękę. Zura krzyknął, zaskoczony i puścił ją.

— Maleen — syknął. — Oszalałaś?! Co ty wyprawiasz?!

— To Ben Solo — odparła kobieta, jakby to wszystko wyjaśniało.

Katsura spojrzał na nią z niedowierzaniem, zraniony do żywego. Ben Solo? I co z tego? Mógłby to być nawet i sam Darth Vader, nie robiłoby to żadnej różnicy! Przynajmniej dla niego. Ale, pomyślał po chwili, może jednak fakt, że był to Ben Solo, a nie jego dziadek, rzeczywiście wszystko wyjaśniał? Jak to mówią, stara miłość nie rdzewieje... Zura jęknął i rzucił szybkie spojrzenie na odzianego w czerń mężczyznę, ale on nadal nie wydawał się ani trochę zainteresowany ich obecnością. Przeniósł więc wzrok na Maleen. W oczach kobiety wezbrały łzy, a on poczuł się tak, jakby serce pękło mu w piersi na pół i pływało we krwi...

— Maleen... Nie rób tego... — błagał, chociaż nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, że zniży się do błagania kogokolwiek o cokolwiek. Podeptał resztki swej dumy i godności, ale nie chciał stracić Maleen. W żaden sposób. Chwycił jej dłonie. — Wracajmy... Póki jeszcze mamy szansę... — Pogładził jej ramiona, policzki, wreszcie ujął jej twarz w dłonie i przycisnął czoło do jej czoła. — Musisz też to czuć... Tę ciemność, która od niego promieniuje... — wyszeptał, desperacko walcząc z gorzkimi łzami, które napływały mu do oczu. — Cokolwiek się z nim stało, to już nie jest chłopak, którego znałaś...

— Zura ma rację — zgodził się z nim Tatsuma. Serce waliło mu dziko, jakby pragnęło wyrwać się z klatki żeber. — Tu nie jest bezpiecznie. Jak nas złapią, to koniec...

Maleen jednak tylko pokręciła głową. Wysunęła się z ramion Katsury i nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę młodego Solo. Zura z przerażeniem spojrzał na Tatsumę. Zachowywała się, jakby nie była sobą. Podążała potulnie w stronę Bena, niczym zahipnotyzowana przez vexisa. Czy w ten sposób wpływała na nią ciemność, która przepełniała Bena Solo? Tatsuma położył dłoń na ramieniu Katsury.

— Miałeś rację — powiedział. — Trzeba było ją związać...

Raz banthcie śmierć, pomyślał jednak i prędko ruszył za Maleen. Nie mógłby przecież puścić jej samej... Zura jednak bał się. Tak ogromnego strachu, paraliżującego każdą część jego ciała, nie czuł nigdy wcześniej. Serce biło dziko w jego piersi, czuł, że cały się poci, a jego dłonie aż się trzęsły. Z całych sił zacisnął je w pięści, mocno wbijając paznokcie w skórę, aby to ukryć. Jeśli jednak miał to być jego koniec, chciał, aby spotkał go u boku Maleen. Chciał, aby ostatnią rzeczą, jaką ujrzy, była jej piękna twarz i błękitne oczy, które tak dawno temu skradły jego serce i... Cały zdrowy rozsądek. Dołączył do kobiety, która zatrzymała się nagle, stając dosłownie kilka centymetrów przed Benem Solo. Rozejrzał się uważnie dookoła. W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz nich, co jednak wcale nie przynosiło mu ulgi, ponieważ skoro Najwyższy Porządek był obecny na tej planecie, w każdej chwili mógł tam wpaść oddział szturmowców...

— Ben...? — zapytała niepewnie Maleen. Zamrugała i, wyraźnie zdziwiona, cofnęła się o krok. Sprawiała wrażenie zagubionej, jakby nie rozumiała, jak się tam znalazła. Mocno chwyciła Katsurę za rękę.

Solo drgnął, usłyszawszy jej głos, a kiedy uniósł głowę, spoglądając na nich, Zura z trudem przełknął ślinę. Spełniły się jego najgorsze przeczucia. Właśnie weszli nie do gniazda rathtara, ale prosto do jego paszczy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top