II
Maleen, otoczonej stałą, jasną obecnością Katsury, udało się w końcu zapaść we w miarę spokojny sen bez znów. Tak jej się przynajmniej wydawało, ponieważ kiedy otworzyła oczy, dostrzegła wpadające do wnętrza jaskini promienie słońca. Zury i Tatsumy nie było jednak nigdzie w pobliżu. Miała niejasne wrażenie, że słyszała ich wcześniej, spierających się o coś przyciszonymi głosami, ale... Cóż, może tylko jej się śniło? Jedyne towarzystwo kobiety stanowił aktualnie Gwizdek, pomalowany na zielono droid astromechaniczny serii R2. Zura pewnie kazał mu zostać w środku i nad nią czuwać.
— Cześć, Gwizdek — wymamrotała sennie, przykładając dłoń do czoła. Jej skóra była sucha i chłodna. Na szczęście nie miała już gorączki. Droid zaćwierkał wesoło, odpowiadając na jej powitanie. Kobieta uśmiechnęła się lekko, przymykając oczy. Jeszcze przez moment bez ruchu leżała na posłaniu z zamkniętymi oczami (była przeraźliwie zmęczona), ale Gwizdek wydał z siebie kolejne, tym razem pełne niepokoju ćwierkanie, więc odwróciła się ku niemu, podpierając głowę na dłoni. — Nie martw się! — powiedziała, siląc się na radosny ton. — Już wstaję!
Odrzuciła na bok dwa ciepłe koce i natychmiast tego pożałowała. Całe jej ciało przeszył tak przeraźliwy chłód, że aż się zatrzęsła. Pomimo tego prędko podniosła się z posłania, opłukała twarz lodowato zimną wodą, wytarła ją ręcznikiem, który czasy swej świetności miał już dawno za sobą, i naciągnęła na dłonie swojej ulubione rękawiczki bez palców. Usłyszała głos Katsury dobiegający z zewnątrz, a następnie coś jakby smętny warkot silnika. Zmarszczyła brwi. Co oni tak wyprawiają z Tatsumą? Zamierzają całkowicie rozwalić ich już i tak mocno zdezelowany statek? Uśmiechnęła się pod nosem. Jeśli przesławny „Sokół Millenium" był najszybszą kupą złomu w galaktyce, to ich „Mu" był zdecydowanie najbardziej rozklekotaną kupą złomu w galaktyce, która nadal dawała radę utrzymać się w powietrzu. Do jej uszu dobiegł nagle głośny brzęk metalu i kobieta aż się skrzywiła. Nie, nie chciała wiedzieć, jaką część jej ukochany stateczek stracił tym razem. Nie przed porannym kafem. W Akademii Jedi nasłuchała się, że Jedi nie czuje chłodu, ani gorąca, ale w jej przypadku nigdy się to nie sprawdzało. Podobnie jak w przypadku powiedzonka, że Jedi nic się nie śni. Gdyby była to prawda, nie dręczyłyby jej te przeklęte koszmary... Zresztą, może ona wcale nie była Jedi? Nigdy jakoś specjalnie nie zależało jej na przestrzeganiu sztywnych zasad kodeksu, które wpajał swoim uczniom mistrz Skywalker, co noc dręczyły ją koszmary, na Ossusie było jej wiecznie gorąco, a na Nassau ciągle marzła. I cóż mogła na to poradzić? Potrzebowała kubka parującego, gorącego kafu, aby choć odrobinę rozgrzać swe zziębnięte ciało. Na szczęście Katsura o niej nie zapomniał. Na skleconej na poczekaniu drewnianej szafce, na której trzymali wszystko, co uważali za przydatne, stojącej obok niemal antycznej kuchenki gazowej z jednym palnikiem, znalazła przygotowany wcześniej kubek z gorącym kafem. Lekko uniosła wieczko, wdychając cudowny, gorzkawy zapach napoju. Gwizdek przez cały czas cicho sunął za nią, obserwując ją uważnie.
— Gwizdek, słowo daję, nie musisz tak jeździć za mną krok w krok — powiedziała. — Nic mi nie jest!
Sny to tylko sny, powiedział jej kiedyś Tatsuma. Nie muszą nic znaczyć. I tego właśnie zamierzała się trzymać, wmawiała to sobie uparcie, choć wiedziała, że to nieprawda, a z każdym dniem było coraz gorzej... Droid natychmiast opikał ją z oburzeniem. Kobieta zaśmiała się z cicha. Właściwie to cieszyła się, że nie do końca potrafiła posługiwać się językiem binarnym, ponieważ czasem odnosiła wrażenie, że Gwizdek raczej nie przebierał w słowach...
Astromech wciąż opikiwał ją zawzięcie, robiąc jej tysiące wymówek i przypominając, że przecież Katsura i Tatsuma martwią się o nią (jakby o tym nie wiedziała), więc tylko przewróciła oczami i skierowała swe kroki na zewnątrz. Słońce świeciło tak jaskrawo, że musiała zmrużyć oczy, ale już po chwili otworzyła je szeroko, dostrzegłszy, że z dysz wylotowych pozostawionego nieopodal „Mu" buchnęły kłęby gęstego, czarnego dymu. Katsura, który niemal w tym samym momencie gwałtownie odskoczył od statku, zaczął głośno przeklinać i wrzeszczeć do Tatsumy, żeby natychmiast wyłączył silniki. Maleen lekko poklepała Gwizdka po zaokrąglonej kopułce i ruszyła w stronę statku.
— Zura! — zawołała. — Nic ci nie jest?
— Nie jestem Zura, tylko Katsura! — odparł niemal machinalnie mężczyzna, odwracając się w jej stronę. Na jego widok Maleen zachichotała. Nie mogła się powstrzymać. Całą twarz Katsury pokrywały ciemne plamy smaru i oleju, jakby przed chwilą dosłownie nurkował w dyszach wylotowych silników, a jego ciemne włosy były w całkowitym nieładzie. — Co? — burknął, nie spuszczając z niej wzroku nawet na sekundę, gdy zbliżała się do niego.
Maleen obdarzyła go uroczym uśmiechem.
— Ubrudziłeś się — powiedziała, a następnie rękawem tuniki zaczęła ścierać plamy smaru z jego policzków i nosa, ale nie zdało się to na wiele – tylko jeszcze bardziej rozmazała je na jego twarzy. Nagle, nie wiedzieć czemu, poczuła, że się rumieni. — Przepraszam... — wymamrotała, cofając dłoń. — Ja tylko...
Zura zerknął na nią spod zmarszczonych brwi, a później, ku jej zdumieniu, bez słowa zdjął swój krótki, ciemny płaszcz i zarzucił go na jej ramiona.
— Żebyś nie zmarzła... — mruknął.
Kobieta spojrzała na niego z wdzięcznością. W jej oczach zakręciły się łzy, ale zamrugała szybko, aby się ich pozbyć. Gdyby tak bez powodu rozpłakała się przy nich, Katsura spanikowałoby i zupełnie stracił głowę, nie mając pojęcia, co się dzieje. Nie chciała go wprawiać w zakłopotanie, ani denerwować, ale jednocześnie nie potrafiła nic poradzić na to, że każdy, choćby najmniejszy przejaw troski z jego strony tak dogłębnie ją rozczulał. Coś w niej zmieniło się. Zura był jej przyjacielem, ale od pewnego czasu... Nie mogła powstrzymać się od... Dziwnych myśli o nim. Pewnych wyobrażeń... Czasem czuła się zupełnie jakby śniła na jawie. Gdy Katsura znajdował się obok niej, jej serce biło tak szybko, jak gdyby pragnęło wyrwać się z jej piersi. Ale Zura... Chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie. Albo udawał, że niczego się nie domyśla, aby nie zranić jej uczuć. Tak. To byłoby stanowczo w jego stylu. Z jednej strony nie znosił niejasnych sytuacji, ale z drugiej, choć wcale na takiego nie wyglądał, zrobiłyby wszystko, aby uniknąć konfrontacji... Ona sama natomiast także wolała niczego nie mówić, ponieważ, pomimo tego, że była przecież dorosłą kobietą, rozmowy o uczuciach budziły w niej niepewność i wstyd. Miała wrażenie, że robi coś złego, jakby fakt, że pozwoliła sobie darzyć kogoś uczuciem był największą i najstraszliwszą zbrodnią w galaktyce. Zdecydowanie łatwiej było, gdy miała kilkanaście lat. Wtedy potrafiła bezmyślnie wypaplać wszystko Tatsumie. A teraz... Nawet jemu się nie zwierzyła. Wszystkie uczucia tak mocno dusiła na dnie swojej duszy, że czasem miała wrażenie, że lada chwila wybuchnie...
Maleen tak długo wpatrywała się w Katsurę, że zorientowała się, że Tatsuma podszedł do nich dopiero, gdy mężczyzna naciągnął jej na głowę swoją ciepłą czapkę we wszystkich kolorach tęczy, ozdobioną długimi frędzlami, które aktualnie opadały po obu stronach jej głowy.
— Kredyt za twoje myśli, nerfku! — zawołał wesoło.
Kobieta posłała mu zabójcze spojrzenie. Tatsuma roześmiał się, ale w jego oczach błysnęło coś dziwnego. Maleen spuściła wzrok i wtedy jej spojrzenie padło na ciemny, cylindryczny przedmiot, który Tatsuma nosił przypięty do paska. Jego miecz świetlny... Zarówno on jak i Katsura nadal nie rozstawali się z mieczami, które zbudowali pod pilnym okiem mistrza Skywalkera, ale Maleen na swoją broń nie mogła patrzeć. Nie miała jej w dłoni od tego przeklętego dnia, gdy Akademia Jedi została zniszczona. W przypływie dzikiej rozpaczy pragnęła pozbyć się swojego miecza, wyrzucić go w próżnię kosmosu, ale Katsura jej na to nie pozwolił. Zabrał jej broń i trzymał ją przy sobie. Miał zamiar zwrócić jej miecz, jeśli kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba. W głębi serca Maleen miała nadzieję, że taki dzień nigdy nie nadejdzie. Kiedyś kochała ten przedmiot całym sercem. Pamiętała ogrom szczęścia, jaki czuła, gdy Luke pozwolił jej go zbudować. Teraz jednak, po latach, po tym, przez co przeszła, czuła do niego wyłącznie odrazę. Trzeba być głupim dzieckiem, aby cieszyć się, że dostanie się do ręki broń. Każda broń bowiem, choćby okraszona nie wiadomo jak piękną ideologią, służyła wyłącznie do jednego – do zabijania. Poza tym, miecz przywodził jej na myśl same złe wspomnienia. Zniszczenie Akademii Jedi... Ale także to, co wydarzyło się wcześniej. Jak się bowiem okazało, nie była jedyną dziewczyną, która oszalała na punkcie Bena Solo... Rae również żywiła do niego pewne uczucia. I robiła wszystko, aby upokorzyć Maleen. Kobiecie nie mieściło się w głowie, jak bardzo naiwna kiedyś była. Nie widziała świata poza Benem Solo, który zdawał się mieć tylko jednego przyjaciela, Taia. Nie wiedziała skąd Rae dowiedziała się o jej zauroczeniu Benem, ale z drugiej strony nie kryła się specjalnie ze swymi uczuciami, więc sama mogła się wszystkiego domyślić. W końcu, nie była głupia. Z początku, cała w uśmiechach, pod pozorem przyjacielskiej pogawędki, wypytywała ją o Bena. Czy go lubi, co o nim sądzi... A Maleen, w swej naiwności, paplała jej o wszystkim, wychwalała Bena pod niebiosa, mówiąc, jakim jest wspaniałym wojownikiem, a przy tym uroczym chłopakiem. Z początku Rae po prostu jej słuchała, uśmiechając się, ale później zaczęła rzucać pod jej adresem dziwne uwagi, odnoszące się do zasad zapisanych w kodeksie Jedi. Mówiła, że uczucia osłabiają, zaślepiają, a przywiązanie jest złe, bo prowadzi do zazdrości, do nienawiści, a w konsekwencji na Ciemną Stronę Mocy. Maleen nigdy nie wiedziała, co mogłaby na to odpowiedzieć, więc po prostu milczała. Zresztą, był to czas, gdy uważała się za głupszą od wszystkich. W Akademii Jedi mało było dziewczyn, a chociaż Luke starał się nikogo nie faworyzować i wszystkich traktować równo, to jednak czuła, że ona i inne dziewczyny traktowane były odrobinę inaczej. Bardziej... Protekcjonalnie. Nie rozumiała więc, dlaczego Rae tak bardzo się na nią uparła, zwłaszcza, że Bena podziwiała raczej z daleka, ale wyraźnie zaczęła odczuwać jej niechęć. Było to tym bardziej dziwne, że przecież obie były dziewczynami. Czy nie powinny więc trzymać się razem? A potem, dosłownie kilka dni przed tym, jak Akademia została zniszczona, Maleen znalazła w swej kwaterze niewielki zwitek flimsiplastu z króciutką wiadomością, pięknie wykaligrafowaną. Ktoś prosił ją o spotkanie... Serce Maleen zabiło mocniej. Ben uwielbiał kaligrafię, więc naturalnie doszła do wniosku, że to on zostawił dla niej tę wiadomość. Przez cały dzień z podekscytowania ledwo była w stanie usiedzieć na miejscu. Cudem udało jej się utrzymać język za zębami i nie wygadać przed Tatsumą i Katsurą. Po zmroku natomiast cicho wymknęła się ze swojej kwatery i pobiegła prosto nad jezioro, sądząc, że za chwilę zobaczy się z Benem. Niestety, kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że czekała na nią Rae, a nie młody Solo. Wystraszyła się nie na żarty. Pomyślała, że Benowi coś się stało, ale jak się okazało, to wcale nie on zostawił dla niej wiadomość. Rae uśmiechnęła się, ale w jej uśmiechu nie było radości. Był pełen jadu. Maleen poczuła się jak w pułapce...
— Spodziewałaś się kogoś innego, prawda? — syknęła Rae.
Maleen, zupełnie zdezorientowana, zdołała jedynie skinąć głową. Czuła, że jej policzki płoną ze wstydu. Zielone oczy Rae zabłysły. Podeszła do niej w dwóch krokach. Chwyciła ją za ramię z taką siłą, że Maleen miała wrażenie, że połamie jej kości...
— Co robisz? — jęknęła. — Puść mnie! To boli!
W odpowiedzi Rae mocniej zacisnęła palce na jej ramieniu.
— Jeśli naprawdę zależy ci na Benie — warknęła — to daj mu spokój! Nie możesz się zdecydować, czy wolisz Tatsumę, czy Katsurę, więc gzisz się z oboma, a teraz chcesz jeszcze wciągnąć w swoje obrzydliwe praktyki Bena?!
Oczy Maleen rozszerzyły się.
— Co...? — wykrztusiła. — J-ja nigdy...
— Zamknij się! — wrzasnęła Rae. Uderzyła ją na odlew w twarz z taką siłą, że Maleen runęła na ziemię, a z jej nosa i rozciętej wargi buchnęła krew. — Jesteś obrzydliwa! Jesteś nikim! Nie powinno cię tutaj być! Tylko przeszkadzasz Benowi! Zniszczysz mu życie! Jeśli cokolwiek mu się stanie, będzie to tylko i wyłącznie twoja wina!
Maleen nie była w stanie dłużej tego słuchać. Każde słowo Rae wbijało się w jej serce niczym lodowaty sztylet. Czy naprawdę była aż tak złą osobą? Przecież nigdy nie chciała skrzywdzić Bena... Nie chciała nikogo skrzywdzić... Z jej oczu popłynęły łzy. Zerwała się na równe nogi i pobiegła prosto do Katsury, odprowadzana pełnym pogardy spojrzeniem dziewczyny, którą kiedyś miała nadzieję nazwać swą przyjaciółką. Wstrząsał nią przeraźliwy szloch. Wpadła do kwatery Zury, właściwie nie wiedząc nawet, czy go tam zastanie. Jak się okazało, przeszkodziła mu w studiowaniu jakiegoś starego woluminu. Gdy ją ujrzał, przeraził się. Widziała to wyraźnie w jego oczach.
— Co się stało...? — zdołał jedynie wykrztusić, zanim z płaczem rzuciła mu się na szyję. Długą chwilę nie potrafiła się uspokoić. Łkała rozpaczliwie, a Katsura nieporadnie usiłował ją pocieszyć, obejmując ją i lekko gładząc po plecach. Jego dłoń drżała. Zaniepokoił go widok krwi. Prze moment jednak po prostu bez słowa trzymał Maleen w ramionach, pozwalając, aby chowała twarz na jego piersi, wypłakując sobie oczy. Kiedy jednak zabrakło jej już łez, usadowił ją na łóżku, delikatnie starł z jej twarzy krew i resztki łez, a następnie zajął się opatrywaniem jej rozciętej i napuchniętej wargi. — Kto ci to zrobił? — spytał.
Maleen skrzywiła się boleśnie, gdy przytknął do jej wargi wacik nasączony czymś, co okrutnie szczypało. Spuściła wzrok, ale wtedy Zura odrzucił wacik na bok i ujął jej twarz w obie dłonie, zmuszając ją, aby na niego spojrzała.
— Maleen, kto ci to zrobił? — powtórzył. — Co się stało? Powiedz mi!
Jej broda zaczęła drżeć, oczy ponownie napełniły się łzami. Katsura pobladł, spoglądając na nią spod zmarszczonych brwi i dziewczyna poczuła nagle ogromny wstyd, że do niego przyszła. Po co zawracała mu głowę? To, co się wydarzyło, było przecież tylko i wyłącznie jej problemem... Sama, swoim głupim zachowaniem, doprowadziła do tej sytuacji. Czego więc chciała teraz od Katsury? Wmawiała sobie, że po prostu nie chciała być sama, a do Zury przybiegła tylko dlatego, że był zdecydowanie mniej impulsywny niż Tatsuma. Gdyby Tatsumie wyznała, co się stało, z pewnością zrobiłby coś, za co z marszu zostałby wydalony z Akademii, a ona (i być może także Zura, gdyby Luke uwierzył w fałszywe oskarżenia Rae) razem z nim. Dlatego to właśnie Katsurze, cicho, jąkając się lekko, opowiedziała, co wydarzyło się nad jeziorem. Z każdym jej słowem na twarzy chłopaka malowała się coraz większa wściekłość. A kiedy usłyszał, że Rae ją uderzyła, gwałtownie poderwał się na równe nogi.
— Uderzyła cię?! — wydyszał przez mocno zaciśnięte zęby. Jego dłonie zwinęły się w pięści z taką siłą, że aż pobielały mu kłykcie. Oczy Maleen rozszerzyły się. Jego reakcja przeraziła ją...
— Zura... — jęknęła.
Odwrócił się, jakby zamierzał wyjść, ale dziewczyna chwyciła go za rękę.
— Zura! — zawołała rozpaczliwie. — Dokąd idziesz?!
— Rozmówić się z Rae! — syknął.
— Nie! — zaprotestowała. — Zostań! Proszę! Zura...
Chłopak zawahał się. Jeśli Rae coś się nie podobało, mogła iść z tym do mistrza Skywalkera. Nie miała najmniejszego prawa tknąć Maleen. Nie ujdzie jej to płazem! Dziewczyna poderwała się gwałtownie na nogi i przytuliła do niego z całych sił.
— Zura, nie idź! — poprosiła z mocą. — Nie chcę być sama... Proszę...
Tuliła się do niego z całych sił, nie chcąc nawet na moment wypuścić go z uścisku, aż w końcu Zura musiał przysiąc jej, że nigdzie nie pójdzie. Wspominając tamten wieczór po latach, Maleen zastanawiała się, czy podświadomie nie pragnęła po prostu zrobić tego, o co oskarżała ją Rae. Skoro miała opinię ladacznicy, dlaczego nie miałaby się tak zachowywać? Wtedy przynajmniej oskarżenia Rae miałyby jakiś sens... Zura pozwolił jej wtedy zostać u siebie na noc, ale do niczego między nimi nie doszło. Gdy wpakowała się do jego łóżka, po prostu odwrócił się do niej tyłem, a ona spędziła resztę nocy zwinięta w kłębek i przytulona do jego pleców. Katsura nie odezwał się już do niej nawet słowem. Nie starał się jej pocieszyć, ani dodać jej otuchy. Zdobył się jedynie na to, aby położyć dłoń na jej dłoni i uścisnąć ją lekko. Ale następnego dnia, podczas lekcji szermierki, chłopak wybrał na swoją przeciwniczkę Rae. Maleen miała jak najgorsze przeczucia. Zura rzucił się na Rae z taką furią i wściekłością, że ta nie miała nawet okazji kontratakować. Mogła jedynie osłaniać się przed kolejnymi ciosami Katsury. Wreszcie chłopak wytrącił miecz z dłoni swojej przeciwniczki i zamachnął się, jakby zamierzał pozbawić ją głowy, ale wtedy Luke wpadł pomiędzy nich, a Maleen uwiesiła się na ramieniu Katsury, zmuszając go, aby opuścił rękę.
— Zura! — zawołała w panice.
— Katsura, co to ma znaczyć?! — wykrzyknął mistrz Skywalker, podając Rae dłoń, aby pomóc jej wstać.
Ciemne oczy Zury błyszczały wściekłością. Spoglądał na Rae wzrokiem przepełnionym gniewem i odrazą.
— Nic... — syknął. Gdy spojrzał na Maleen, wyraz jego twarzy złagodniał nieco. — Przepraszam... — mruknął, choć wyglądało to tak, jakby przepraszał ją, a nie Rae, czy mistrza Skywalkera.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Ale... Ją? Za co niby miałby przepraszać ją? Po tej niefortunnej sytuacji Luke zabrał Katsurę na długą rozmowę. Tatsuma natomiast obserwował wszystko z tak ogromnym zdumieniem, że jego jasne oczy zrobiły się okrągłe niczym spodeczki. Nie miał pojęcia, co tak nagle odbiło Katsurze i choć starał się dowiedzieć tego od Maleen, dziewczyna udawała, że także nic nie wie. Zura, po rozmowie z Luke'm, był wściekły jak gundark, ale ani słowem nie zająknął się o sytuacji jaka zaszła między Maleen i Rae, ponieważ domyślał się, że jego przyjaciółka wolałaby, żeby zatrzymał to dla siebie. Okazało się jednak, że Luke stwierdził, że Katsura ma w sobie dużo ciemności oraz uczuć nad którymi nie panuje, i jeśli nie zacznie nad sobą pracować, będzie musiał opuścić Akademię. Maleen rozpłakała się, gdy o tym usłyszała. Przez kilka dni nie odstępowała Katsury nawet na krok, za to zawzięcie unikała młodego Solo, a potem... Cóż. Potem Akademia została zniszczona, a ona omal nie zginęła, przywalona gruzami głównej świątyni. Zura ją uratował, a następnie razem z Tatsumą uciekli jak najdalej od Ossusa, starając się od nowa ułożyć sobie życie, do czego w najmniejszym stopniu nie byli przygotowani. Nie mieli pojęcia, kto zniszczył Akademię, dlaczego to zrobił, ale coraz częściej, na kolejnych planetach, które odwiedzali, słyszeli pogłoski o Najwyższym Porządku, organizacji, która wyrosła na gruzach Imperium Galaktycznego oraz o Kylo Renie, tajemniczej postaci na jej usługach. Zwano go także Zabójcą Jedi. Podobny przydomek nie brał się znikąd, a ponieważ po mistrzu Skywalkerze wszelki słuch zaginął, domyślili się, że to właśnie Ren, kimkolwiek był, odpowiadał za zniszczenie Akademii Jedi. Dotarły do nich także słuchy o Ruchu Oporu, dowodzonym przez Leię Organę, która jako jedyna odważyła się stawić czoła Najwyższemu Porządkowi. Ponieważ ta przepełniona Ciemną Stroną organizacja bezlitośnie zajmowała kolejne planety, groźbami i siłą ustanawiając na nich nowy, krwawy reżim, Maleen raz zaproponowała, aby przyłączyć się do Leii, ale Zura nawet nie chciał o tym słyszeć i kategorycznie odmówił. To nie była ich wojna, stwierdził. Niech zakończą ją ci, którzy ją rozpętali. W tym samym czasie koszmary, prześladujące kobietę stały się bardziej realne i przerażające, a ona sama stawała się coraz słabsza, więc nie było mowy, aby Katsura czy Tatsuma pozwolili jej wziąć udział w jakiejkolwiek walce. Uciekając jak najdalej od konfliktu trafili na Nassau, niewielką, słabo zaludnioną planetę, na której mogli żyć w miarę spokojnie. Każdy tam zajmował się sobą i nikt nie wtykał nosa w nieswoje sprawy. Nawet pomimo tego jednak unikali dużych skupisk ludzi, więc osiedlili się w dżungli. Jeśli czegoś potrzebowali, zawsze mogli udać się do położonego nieopodal, niewielkiego miasteczka. Rzadko opuszczali Nassau, ale gdy zachodziła taka potrzeba, najmowali się do jakiejkolwiek pracy, aby mieć dość kredytów by wystarczyło na paliwo. Czasem musieli także kupować części do statku, medpakiety, albo nowe ubrania, ale pod innymi względami byli raczej samowystarczalni. Mieszkali co prawda w jaskini, a ich jedyny luksus stanowiła ciepła woda, ponieważ na statku mieli kabinę odświeżacza, ale przynajmniej byli bezpieczni. Tak uważał Katsura. Nikt podejrzany nie kręcił się po okolicy, a w miastach nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Oczywiście, nie mogli całkowicie zaprzestać kontaktu z innymi żywymi istotami, ale mogli przynajmniej ograniczyć go do niezbędnego minimum. Maleen wkrótce zaczęła podzielać obawy Katsury. Ciągle towarzyszył im niepokój, bo przecież żadne z nich nie było na tyle potężne, aby stanowić zagrożenie dla kogoś, kogo nazywano Zabójcą Jedi. Gdyby nagle zjawił się na Nassau, nie mieliby żadnych szans. Jak bowiem mieliby stawić czoła w pełni wytrenowanemu wojownikowi posługującemu się Ciemną Stroną Mocy, skoro żadne z nich nie ukończyło szkolenia Jedi? Ich jedyną szansą byłaby ucieczka... Pod warunkiem oczywiście, że ich statek nie zostałby wcześniej zniszczony. Gdyby tak się stało... Cóż. Byliby skazani na śmierć...
Maleen tak mocno zatraciła się w swych ponurych myślach i wspomnieniach, że z tego dziwnego niby-transu wyrwał ją dopiero Tatsuma, machając jej dłonią przed oczami.
— Maleen? — zagadnął. — Wszystko dobrze?
Kobieta zamrugała. Tatsuma spoglądał na nią z lekkim niepokojem, a Katsura stał obok z ramionami splecionymi na piersi. Patrzył na nią z taką miną, jakby miał jej już serdecznie dość. Zresztą, wcale by mu się nie dziwiła. Kto chciałby niańczyć dorosłą osobę, która powinna sama potrafić o siebie zadbać?
— Tak — powiedziała, uśmiechając się blado. — Dobrze...
Zura i Tatsuma zerknęli na siebie porozumiewawczo. Maleen przewróciła oczami. Znów coś kombinują?
— Chcecie mi coś powiedzieć? — spytała. — Na przykład co zrobiliście z naszym biednym statkiem? — Stanęła na palcach, ponad ramieniem Katsury zerkając na stary frachtowiec.
Tatsuma przeczesał palcami brązowe, kręcone włosy. Zaśmiał się nerwowo.
— Sprawdzaliśmy tylko... Czy wszystko działa.
— Po co? — spytała Maleen niewinnym, lekkim tonem. — Wybieramy się gdzieś?
— Wiesz... To znaczy... No... — plątał się Tatsuma.
Kobieta poczuła, że cała krew odpłynęła jej z twarzy. O czym nie chcieli jej powiedzieć? Zura westchnął ciężko, jakby był śmiertelnie zmęczony.
— Lecimy na Kedd — oświadczył.
— Kedd? — powtórzyła zdumiona Maleen. Pierwszy raz słyszała tę nazwę. — Co to jest i po co mamy tam lecieć?
— Nerfku, tylko nie bądź zła... — zaczął Tatsuma, ale Zura bezceremonialnie wszedł mu w słowo.
— Zabierzemy cię do znajdującego się tam centrum medycznego — oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Pod Maleen ugięły się kolana. Przez moment czuła się tak, jakby Zura uderzył ją jakimś ciężkim, tępym narzędziem w głowę.
— Nie — wykrztusiła. — Nie ma mowy! — Kubek wysunął się spomiędzy jej palców. Dłonie kobiety zacisnęły się w pięści, jej serce biło jak szalone. Czuła, że zaczyna panikować. — Nie zmusicie mnie!
Tatsuma skulił się i spuścił wzrok. W końcu, to był jego pomysł.
— Nerfku, tak będzie lepiej dla ciebie...
— Nie! — wrzasnęła Maleen, gwałtownie kręcąc głową. Po jej policzkach spłynęły łzy. — Zura! — Przypadła do mężczyzny, chwytając go za ramiona. — Powiedz mu! Nie możemy nigdzie lecieć! A już na pewno nie do żadnego centrum medycznego! Tam odkryją, że jesteśmy wrażliwi na Moc! Naślą na nas Najwyższy Porządek! We trójkę nie damy sobie z nimi rady!
— Nie każdy sprzyja Najwyższemu Porządkowi — odparł Zura bez mrugnięcia okiem, jakby już wcześniej ustalili z Tatsumą, w jaki sposób uspokoić jej obawy.
Kobieta przygryzła wargę. W ten sposób niczego nie wskóra, ale istniał jeden argument, którego z pewnością nie odrzucą tak łatwo. Pieniądze.
— Nie mamy na to kredytów — syknęła przez mocno zaciśnięte zęby.
Katsura uśmiechnął się triumfalnie.
— Owszem, mamy — oświadczył. — Odkładałem trochę. Na czarną godzinę.
Oczy Maleen rozszerzyły się. Jak oni mogli?! Ustalili wszystko za jej plecami?! A co z nią?! Co z jej zdaniem na ten temat?!
— Nie zmusicie mnie! — warknęła.
— Zmusimy, jeśli nie dasz nam wyboru! — syknął Zura.
— Hej, spokojnie — zaczął Tatsuma, wsuwając się pomiędzy nich. — Nie róbcie niczego głupiego...
Katsura odepchnął go, spoglądając na Maleen z furią w ciemnych, płonących oczach.
— Czy ty naprawdę nie widzisz, że umierasz?! — wrzasnął. — Mam czekać, aż pewnego dnia po prostu zgaśniesz na moich rękach?!
Maleen poczuła, że kolejne łzy napływają jej do oczu. Cofnęła się o krok. Nie poznawała Katsury. Czasem bywał zły, ale nie aż tak bardzo... Po jego wcześniejszej delikatności nie został nawet ślad. Zupełnie, jakby było ich dwóch – Katsura, który opiekował się nią czule, gdy nikt nie patrzył, oraz drugi, niczym jego zły brat bliźniak, który najchętniej wypchnąłby ją w kosmiczną próżnię bez skafandra.
— To tylko sny... — wykrztusiła z bólem. — Sny, które nic nie znaczą... Nic mi nie jest!
Zura skrzywił się boleśnie.
— Nie pamiętasz już, co mówiłaś w nocy? Chciałaś, żeby przestało boleć, żeby to się wreszcie skończyło! Ale nie skończy, dopóki nie będziemy wiedzieć, co tak naprawdę ci dolega! Jak dotąd ja i Tatsuma... — Oczy mężczyzny na moment zaszły mgłą. — Nie potrafiliśmy ci pomóc...
— Przecież ja wcale nie proszę, żebyście mi pomagali! — jęknęła Maleen.
Katsura pobladł śmiertelnie. Wyglądało na to, że jej słowa zabolały go bardziej, niż gdyby po prostu dała mu w twarz. Zacisnęła usta, spuszczając wzrok. Łzy kapały jej z oczu, prosto na płaszcz, którym wcześniej otulił ją Zura. Tatsuma stwierdził, że to dobry moment, aby wtrącić się do dyskusji, zanim któreś z nich powie o kilka słów za wiele, których potem będą gorzko żałować.
— W ten sposób do niczego nie dojdziemy — powiedział łagodnie. — Maleen — zwrócił się do kobiety — dlaczego tak naprawdę nie chcesz pozwolić się zbadać? Wiesz, co ci dolega? Jeśli tak, po prostu nam powiedz...
Dłonie kobiety zacisnęły się w pięści.
— Nic mi nie dolega! — warknęła. — Dlaczego się tak na mnie uparliście?! Tatsuma, sam mówiłeś, że sny to tylko sny! Nic więcej!
Mężczyzna jęknął.
— Nie miałem racji! — odparł. — Poza tym, powiedziałem ci to lata temu! Ale koszmary to jedna sprawa! Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo schudłaś?! Co noc masz gorączkę! To też nic?!
Ku zdumieniu obu mężczyzn Maleen jakby się poddała. Osunęła się na kolana, ukryła twarz w dłoniach, a całym jej ciałem wstrząsnęły spazmy szlochu.
— Nigdzie nie polecę! — łkała. — Nie pozwolę, żeby coś wam się stało! Tutaj jesteśmy bezpieczni! Już wolę umrzeć, niż was narażać!
Zura pobladł. Czasem zupełnie nie potrafił poradzić sobie z tą kobietą. Jak miał przemówić jej do rozsądku? Z przerażeniem spojrzał na Tatsumę. Maleen, choć nie wprost, to jednak przyznała, że coś jest nie tak... Dłoń przyjaciela zacisnęła się na jego ramieniu z taką siłą, że Zura miał wrażenie, że jeszcze chwila, a połamie mu kości. Po chwili jednak Tatsuma puścił go i przyklęknął obok Maleen. Objął ją mocno ramionami i przytulił. Był tak wysokim i postawnym mężczyzną, że w jego ramionach Maleen wyglądała niemal jak dziecko.
— Nerfku — powiedział cichym, lekko drżącym głosem. — Co ty mówisz? Nam nic nie będzie, to o ciebie bardziej się martwimy...
Maleen jęknęła. Jej głowa bezwładnie opadła na pierś Tatsumy, jakby nagle opuściły ją wszystkie siły.
— W żadnym centrum medycznym mi nie pomogą — powiedziała ponuro, pociągając nosem. — Tylko niepotrzebnie zwrócimy na siebie uwagę...
Katsura przykucnął z drugiej strony kobiety, marszcząc ciemne brwi.
— Maleen, o czym ty mówisz? — zaniepokoił się.
Kobieta milczała przez moment. Zapadła tak głęboka cisza, że mężczyzna mógłby przysiąc, że zamarła nawet otaczająca ich dżungla, tak, że słyszał odgłos bicia swego własnego serca.
— Kiedyś... — zaczęła w końcu Maleen, odruchowo ocierając z twarzy łzy rękawem płaszcza. Kiedy jednak przypomniała sobie, że nie należy on do niej, tylko do Katsury, zarumieniła się mocno. — Przepraszam, Zura... — wymamrotała. — Ja tylko...
— To nie jest teraz ważne! — przerwał jej Katsura, nie siląc się na żadne subtelności czy delikatności. — Co stało się kiedyś?!
Maleen pociągnęła nosem.
— Kiedyś... — podjęła. — Chcieliście użyć Mocy, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Wtedy się nie zgodziłam, ale teraz... Użyjcie Mocy. Przekonacie się, że fizycznie nic mi nie dolega. Już wolę to, niż centrum medyczne — dodała ciszej.
Zura zmarszczył brwi. Rzeczywiście, jakiś czas temu przyszło mu na myśl, aby użyć Mocy, żeby sprawdzić, co dzieje się z Maleen, ale nie zgodziła się na to. A on uszanował jej decyzję, ponieważ uważał, że gdyby spróbował siłą wymusić na niej swą wolę, byłby to okrutny, niewybaczalny gwałt. Po takim upokorzeniu z pewnością już nigdy nie byłaby sobą. Choć czasem wygadywał różne rzeczy, tak naprawdę nigdy nie uczyniłby niczego wbrew jej woli, bez jej zgody. Jednak teraz, skoro sama zaproponowała, by sięgnęli ku niej Mocą... Cóż, nie będzie protestował. Zauważył, że Tatsuma chwycił Maleen za rękę, więc natychmiast uczynił to samo, zamykając drugą dłoń kobiety w mocnym uścisku. Poczuł, jak Maleen splata ze sobą ich palce. Jej dłoń była ciepła i miękka, i mężczyzna nagle zdał sobie sprawę, że pragnie więcej... Chciałby przytulić dłoń do jej policzka, przytknąć czoło do jej czoła... Ich usta znalazłyby się wtedy tak blisko, że czułby jak jej ciepły oddech łaskocze jego wargi... Wystarczyłoby, aby przysunął się do niej jeszcze odrobinę i... I... Serce Katsury zabiło mocniej. Zorientowawszy się, w jakim kierunku gnają jego myśli, natychmiast się opanował. To Maleen była teraz najważniejsza, nie jego bezsensowne fantazje! Zanim jednak dotarło do niego, co robi, najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem wydało mu się wyciągnięcie dłoni, aby odgarnąć z czoła kobiety kosmyk gęstej grzywki. Nigdy nie nosiła podobnej fryzury, ale kilka dni wcześniej coś strzeliło jej do głowy i poprosiła Tatsumę, żeby ściął jej włosy. Nabrała też zwyczaju zaplatania włosów w warkocz i przerzucania go przez lewe ramię. Katsura uważał, że to całkiem zabawny przypadek, ponieważ na jego oczy także zawsze opadała gęsta, ciemna grzywka, a długie, czarne włosy związywał w luźny kucyk, który przerzucał również przez lewe ramię...
— Maleen, jesteś pewna? — spytał cicho.
Kobieta spojrzała na niego. Uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Ani Zura ani Tatsuma nie musieli chwytać jej za ręce. Moc nie działała poprzez dotyk. Można było używać jej na odległość, ponieważ nie była czymś, czego można fizycznie dotknąć, lub co można zobaczyć lub zmierzyć. Moc przenikała wszystko i wszystkich. Otaczała ich. Byli jej częścią, podobnie jak każde inne żywe stworzenie. Podobne gesty pomagały jednak skupić się, sprawiały, że łatwiej było zarzuć się w Moc i skoncentrować myśli na konkretnym celu. Choć Maleen nie powinna była się bać, ponieważ miała przy sobie Zurę i Tatsumę, jej serce biło jak oszalałe. Kiedy odkryją prawdę... Co się z nią stanie? Co o niej pomyślą? Obawiała się tego bardziej, niż czegokolwiek innego w galaktyce... Bardziej niż Najwyższego Porządku i niesławnego Zabójcy Jedi... Spojrzała na Zurę, jakby pragnęła, żeby powiedział jej, że wszystko będzie dobrze. Ale jak miał obiecać jej coś, w co chyba sam już nie wierzył? Mężczyzna mocniej uścisnął jej dłoń. Zamknął oczy, powoli zanurzając się w Moc...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top