I

Katsura nie spał już od kilku godzin. Tej nocy właściwie nawet na sekundę nie zmrużył oka. W jaskini rozbrzmiewał jednostajny terkot starego piecyka, którym usiłowali się ogrzać, ponieważ noce na Nassau, zwłaszcza w porze deszczowej, były dość chłodne, a nieprzyjemna wilgoć wciskała się wszędzie, sprawiając, że odczuwalna temperatura była jeszcze niższa niż w rzeczywistości. Z zewnątrz, zza ledwie cienkiej zasłony ze skrawka starej, brązowej szaty zawieszonej w wejściu do jaskini, dochodził szum deszczu i zapach mokrej ziemi. Dłonie i czubek nosa skostniały mu z zimna. Ciaśniej owinął się pledem, a potem wsunął dłonie pod wysłużoną, wygniecioną poduszkę, aby choć odrobinę je ogrzać, ale sen nadal nie chciał nadejść. Chrapanie Tatsumy, które niemal echem odbijało się od ścian jaskini, obudziłoby nawet umarłego, ale ani ono, ani nawet przeraźliwy chłód, nie były najgorsze. Katsura nie potrafił zasnąć, ponieważ od dłuższego czasu wsłuchiwał się w niespokojny, urywany oddech kobiety, która spoczywała na posłaniu obok niego. Odkąd pamiętał, Maleen dręczyły koszmary, ale tak źle jak teraz nie było jeszcze nigdy wcześniej. Ostatnimi czasy ledwo był w stanie ją obudzić, wyrwać ze szponów dręczących ją straszliwych majaków. Niekiedy zdarzało się, że kobieta zastygała w całkowitym bezruchu, przestawała nawet oddychać i Katsura panicznie bał się, że pewnego dnia Maleen zupełnie zapomni, jak się to robi i udusi się we śnie, jeśli obok nie będzie nikogo, kto zbudziłby ją z koszmaru. Dlatego mężczyzna wpatrywał się w ciemnościach w jej sylwetkę i nasłuchiwał. W pewnej chwili kobieta poruszyła się niespokojnie i jęknęła cicho. Katsura wyczuł napływające od niej fale przerażenia. Na moment zamarł, a później poderwał się gwałtownie na posłaniu. Z piersi Maleen wydarł się stłumiony krzyk. Po jej policzkach spłynęły łzy. Mężczyzna prędko sięgnął do zawieszonego na sznurku pręta jarzeniowego, włączając go. Wnętrze jaskini zalało bladożółte światło. Chwycił Maleen za ramiona i potrząsnął nią mocno. Zorientował się, że kobieta jest rozpalona. Jej skóra niemal parzyła...

— Maleen! — zawołał, chwytając ją w ramiona i odgarniając z jej czoła zlepione potem brązowe pasma grzywki. Słyszał, jak dziko bije jej serce, cała aż się trzęsła. — Obudź się! Słyszysz?! Maleen! — Kobieta jęknęła głośniej. Jej głowa opadła bezwładnie na pierś Katsury. Mężczyzna poczuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. — Maleen! — wrzasnął rozpaczliwie, potrząsając nią z jeszcze większą siłą. Przez chwilę, która wydawała mu się wiecznością, miał wrażenie, że to na nic, że tym razem Maleen już nigdy się nie przebudzi, ale nagle powieki kobiety zatrzepotały. Powoli otworzyła oczy, spoglądając na Katsurę mętnym wzrokiem.

— Zura... — wymamrotała, starając się uśmiechnąć, ale jej usta wykrzywiły się jedynie w brzydkim grymasie. — Boli...

Mężczyzna przyłożył dłoń do jej czoła. Trawiła ją gorączka. Syknął, ze złością kopiąc w ramię Tatsumę, śpiącego kawałek dalej.

— Tatsuma! — warknął.

— Czego...? — wymamrotał sennie Tatsuma, przekręcając się na bok i mrużąc oczy od zbyt jasnego jak dla niego światła.

— Przynieś mi mokry ręcznik! — rzucił Katsura.

Tatsuma jęknął.

— Co? Po jaką cholerę ci...

— Już! — syknął Katsura. Oczywiście, sam mógłby pofatygować się po ten nieszczęsny ręcznik, ale nie chciał zostawiać Maleen nawet na sekundę, a poza tym wręcz niemożebnie irytowało go to, że Tatsuma mógłby przespać dosłownie wszystko, nawet zderzenie planety z księżycem.

Tatsumę zaniepokoił naglący ton w głosie przyjaciela. Przysiadł na posłaniu, przeczesując palcami ciemnobrązowe, kręcone kudły. Gdy ujrzał Maleen, spoczywającą bezwładnie w ramionach Katsury, resztki snu całkowicie znikły z jego twarzy, a w błękitnych oczach mężczyzny zabłysł niepokój.

— Co się stało...?

— Tatsuma...

— A... A, tak! — Mężczyzna zerwał się na równe nogi. — Ręcznik!

Przez moment rozglądał się bezradnie wokół siebie, aż w końcu chwycił jeden z czystszych kawałków materiału, rozwieszonych na sznurku rozciągniętym w kącie jaskini. Zanurzył go w stojącej nieopodal beczce na deszczówkę, wyżął i podał Katsurze, przyklękając obok niego. Zura skinął mu głową, przetarł wilgotnym materiałem policzki Maleen i przyłożył go do czoła kobiety. Westchnęła z ulgą.

— Lepiej...? — spytał delikatnie.

Maleen skinęła głową, na powrót przymykając oczy. Ujęła dłoń Katsury i uścisnęła ją lekko. Tatsuma pochylił się ku niej, delikatnie przykładając dłoń do jej policzka.

— Nerfku, co się stało? — spytał z czułością. — Źle się czujesz?

Katsura posłał mu mordercze spojrzenie. Na pierwszy rzut oka widać było, że Maleen nie czuje się dobrze, więc po co zadawał tak głupie pytania?!

— Znów miałam... Ten sen... — powiedziała cicho kobieta. Jej palce mocniej zacisnęły się wokół dłoni Katsury. — Zura... Chciałabym... Żeby to się wreszcie skończyło... — Po jej policzkach spłynęły dwie samotne łzy.

Katsura westchnął ciężko, przytulając ją mocniej.

— Wiem — mruknął.

Tatsuma zerknął na niego ze zdumieniem. Z Maleen musiało być zdecydowanie gorzej, niż sądził, ponieważ Katsura nie zwrócił uwagi na to, że nazwała go Zurą. Przecież ich przyjaciel nie znosił, gdy jego imię zdrabniało się w ten sposób! Gdy tylko ktoś miał śmiałość nazwać go Zurą, jego brwi marszczyły się groźnie, a twarz tężała. Nie jestem Zura, tylko Katsura!, warczał przez mocno zaciśnięte zęby. A teraz... Nie odezwał się nawet słowem. Tatsuma przygryzł wargę. Maleen zdecydowanie nie wyglądała dobrze. W ciągu ostatnich tygodni sporo schudła. Jej twarz była blada, zapadnięta, a po jej oczami wykwitły ciemne sińce.

— Nerfku, tak dłużej być nie może! — powiedział, siląc się na stanowczość. — Musimy w końcu zabrać cię do jakiegoś centrum medycznego!

Kobieta odwróciła głowę, spoglądając na niego z bladym uśmiechem.

— Nie martw się, Tatsuma — odparła. — Nic mi nie jest... To tylko... Sny...

Katsura zerknął na niego porozumiewawczo i pokręcił głową. Tatsuma zacisnął usta tak mocno, że utworzyły na jego twarzy jedynie cienką linię. Nie potrafili pomóc Maleen, a ona uparcie odmawiała udania się do jakiegokolwiek centrum medycznego. Gdyby Katsura się uparł i stanął po jego stronie, w końcu by ich posłuchała i ustąpiła, ale z jakiegoś powodu, którego Tatsuma nie potrafił zrozumieć, Zura sam zachowywał się, jakby był przeciwny temu pomysłowi. Dlaczego? Przecież nie mieli już nawet żadnych środków medycznych. Ostatnie skończyły się... Kiedy? W zeszłym miesiącu? Sam nie był do końca pewien. Co zrobią, jeśli kiedyś (Mocy uchowaj!), do zbicia gorączki nie wystarczy jedynie zimna woda? Albo jeśli Maleen przydarzy się coś jeszcze gorszego? Milczał jednak, nie chcąc niepotrzebnie jeszcze bardziej niepokoić kobiety. Poczeka jeszcze kilka godzin i rankiem zmusi Zurę, żeby wysłuchał wszystkich jego obaw, choćby nawet musiał użyć do tego siły! Maleen zawsze twierdziła, że nic jej nie jest, że to tylko sny... Dziwne i przerażające, ale wyłącznie sny. Jak jednak mogli być tego pewni? Żaden z nich nie był uzdrowicielem. A jeśli rzeczywiście były to tylko sny, dlaczego Maleen ani jemu, ani Katsurze nie pozwoliła nigdy użyć Mocy, aby to sprawdzić? Czego się bała? Co starała się przed nimi ukryć? Śmiertelną chorobę, która sprawiała, że z dnia na dzień dosłownie nikła w oczach? Jeśli tak, to... Dlaczego? Mieli tylko siebie nawzajem. Byli niczym rodzina. Powinni umieć sobie ufać. Chyba że... Po plecach mężczyzny przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Może ona ukrywała coś tylko przed nim, a Katsurę już dawno wtajemniczyła w to, co tak naprawdę się z nią działo? Tatsuma poczuł ogarniający go, głęboki smutek. Odkąd pamiętał, Maleen była dla niego niczym młodsza siostra. Nawet zupełnie obcy im ludzie brali ich za rodzeństwo, tak bardzo byli do siebie podobni. Oboje mieli oczy w tym samym odcieniu błękitu i brązowe włosy, choć włosy Tatsumy były gęste i kręcone, a Maleen raczej proste i długie, chociaż wystarczyła jedynie odrobina wilgoci, aby napuszyły się i pofalowały. Była dla niego ogromnie ważna, ale spoglądając na nią teraz odnosił nieprzyjemne wrażenie, że Maleen wcale go już nie potrzebuje. W końcu, to Zura był przy niej. Obejmował ją jednym ramieniem, a drugą dłonią przyciskał do jej czoła mokry kawałek materiału, którym od czasu do czasu ocierał także jej policzki i szyję. Maleen opierała głowę na jego piersi, przymykając oczy. Obecność Katsury przynosiła jej ulgę, ale oddech kobiety nadal był płytki i urywany. Dłonie Tatsumy zacisnęły się w pięści. Katsura jeszcze przez moment przytrzymał Maleen przy sobie, a następnie delikatnie ułożył ją na posłaniu. Okrył ją pledem i przysiadł przy niej, przyglądając jej się zmartwionym wzrokiem spod zmarszczonych brwi. Tatsuma przysunął się do niego.

— Zura — powiedział cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Idź spać. Ja posiedzę przy Maleen.

Katsura skrzywił się. Przycisnął dwoma palcami nasadę nosa.

— Nie ma takiej potrzeby — odparł, tym razem najwyraźniej darując Tatsumie, że nazwał go Zurą. — Ja się nią zajmę. Jak zwykle zresztą — dodał burkliwym tonem.

Oczy Tatsumy rozszerzyły się. Kiedy Katsura miał zły humor, potrafił być naprawdę złośliwy i uderzyć w miejsce, które bolało najbardziej. A Maleen była czułym punktem Tatsumy i Zura doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jego złośliwość bolała tym bardziej, że Tatsuma wiedział, co przyjaciel pragnął mu wypomnieć, choć oczywiście nie powiedział tego wprost. Katsura nie potrafił wybaczyć mu tego, co siedem lat wcześniej wydarzyło się w Akademii Jedi. To właśnie tam się poznali. Maleen i Tatsuma trafili do Akademii, gdy byli jeszcze dziećmi. Od razu przypadli sobie do gustu i szybko stali się niemal nierozłączni. Maleen przybiegała do niego ze wszystkim, bez względu na to, czy potrzebowała się wypłakać, ponieważ coś poszło nie po jej myśli, czy chciała się czymś pochwalić, czy po prostu pragnęła podzielić się z nim swą radością. Tatsuma do tej pory pamiętał, jak przybiegła do niego, cała rozpromieniona, gdy mistrz Skywalker pozwolił jej zbudować miecz świetlny. Jej oczy błyszczały, policzki były zaróżowione, chyba nigdy wcześniej nie widział jej aż tak szczęśliwej. No, może jeszcze raz, kiedy Ben Solo uśmiechnął się do niej podczas jednego z treningów. Ależ ona go uwielbiała! Tatsuma spędził tysiące godzin, słuchając jej radosnej paplaniny o młodym Solo. Była w nim zakochana bez pamięci, ale ponieważ Ben był dzieckiem najsłynniejszych rodziców w całej galaktyce, a do tego siostrzeńcem samego Luke'a Skywalkera, w głębi duszy uważała, że nie zasługuje na jego uwagę. Pomimo tego jednak wykradała dla niego z kuchni ciastka z zoochjagodami i zostawiała je w jego kwaterze. Solo ani razu nawet słowem nie zająknął się na ten temat. Być może nie wiedział, że to Maleen została dla niego te drobne upominki, albo było mu to zupełnie obojętne. Solo zresztą nie sprawiał wrażenia, że chciałby się z kimkolwiek integrować. Trzymał się tylko z jedną osobą, chłopakiem o imieniu Tai, który był niczym wcielenie wszystkich najgłupszych i najbardziej sztywnych reguł, jakie kiedykolwiek wytworzyli „mędrcy" Zakonu Jedi. Tatsuma nazwał go raz „typem, który czesze się gąbką", ponieważ Tai zawsze golił czaszkę na łyso. Oczywiście miał być to jedynie niewinny żart, ale Tatsuma zebrał potem taką burę od mistrza Skywalkera, że obawiał się, iż zostanie wydalony z Akademii, ale ponieważ nie miał domu ani rodziców, nie miałby się dokąd udać, więc koniec końców pozostał na Ossusie. Od tamtej pory jednak Tai nie mógł na niego patrzeć. Jego duma została urażona, tego, że został wyśmiany, nie potrafił wybaczyć. Dlatego, gdy tylko miał okazję, bezlitośnie wytykał Tatsumie wszystkie błędy i nawet najmniejsze potknięcia. On jednak nie przejmował się tym, a wszystkie złośliwości Taia przyjmował z szerokim uśmiechem, co tylko mocniej irytowało chłopaka. Dopóki jednak Tai nie czepiał się Maleen, wszystko było w porządku, a Tatsuma potrafiłby znieść nawet dużo gorsze rzeczy, niż zwykłe słowne przepychanki. Maleen była jego oczkiem w głowie. Poznali się mając po kilka lat, ale Katsura trafił do Akademii Jedi dużo później. Miał siedemnaście lat, kiedy Luke przywiózł go ze sobą z jednej z wypraw. Z początku Tatsuma nie polubił go. Katsura zadzierał nosa i patrzył na wszystkich z góry. Zachowywał się wyniośle, jakby wszem i wobec pragnął okazać, że nie potrzebuje nikogo, a najlepiej czuje się w swoim własnym towarzystwie. Choć jego usta wiecznie wykrzywiał paskudny grymas niezadowolenia, Maleen od razu zapałała do niego dziwną sympatią. Nazwała Zurę „niedokochaną sierotą", a do takich miała ogromną słabość. Chyba dlatego, że sama była sierotą, której nikt nie poświęcał zbyt wiele uwagi, a jej serduszko desperacko pragnęło kochać i być przez kogoś kochanym. Katsura jednak był niezwykle trudny w obejściu i z początku odrzucał wszelkie próby Maleen zbliżenia się do niego. Ale pewnego dnia, podczas treningu szermierki, dziewczyna wybrała go na swego partnera. Zwykle ćwiczyła z Tatsumą, jednak wtedy postanowiła zrobić wyjątek. A ponieważ mistrz Skywalker miał zwyczaj obserwować sparingi swych uczniów, Katsura nie mógł odmówić. Wyszłoby na to, że wystraszył się dziewczyny! Gdy Maleen wymówiła jego imię, zaczerwienił się aż po same czubki uszu. Choć wyglądał na zawstydzonego, dumnie uniósł podbródek i zajął pozycję na wprost niej. Ewidentnie jednak nie potrafił się skupić, coś go rozpraszało. W każdy ruch Maleen wpatrywał się z szeroko otwartymi oczami, a ona wirowała wokół niego, tkając świetlistą zasłonę złotą klingą swego miecza świetlnego. Skończyło się na tym, że wytrąciła Zurze z ręki rękojeść miecza świetlnego, raniąc go w dłoń. Niewiele brakowało, a odcięłaby mu rękę. Na szczęście w porę potrafiła się powstrzymać, a kiedy zorientowała się, co zrobiła, natychmiast dezaktywowała swoją broń i podbiegła do Katsury, aby sprawdzić, czy nie wyrządziła mu większej krzywdy. Pomimo protestów chłopaka, który czerwienił się jak dzieciak, chwyciła go za rękę i dokładnie opatrzyła jego dłoń bandażem nasączonym kolto. Na szczęście rana nie była zbyt poważna. Klinga jej miecza ledwo musnęła jego skórę, pozostawiając po sobie tylko lekkie oparzenie. Wtedy też po raz pierwszy nazwała go Zurą. Usłyszawszy swoje imię zdrobnione w ten sposób, zaczerwienił się jeszcze bardziej, choć Tatsuma sądził, że to już niemożliwe, odwrócił głowę, unosząc podbródek i fuknął na nią, że nie nazywa się Zura, tylko Katsura! Od tamtej pory stało się to dla nich swego rodzaju grą. Ilekroć Maleen nazywała Katsurę Zurą, on natychmiast ją poprawiał, ale raczej bardziej udając złość, niż naprawdę ją czując. Chyba, że to Tatsuma miał czelność zwrócić się do niego w ten sposób. Wtedy wściekał się okrutnie i nie były to żarty. Zupełnie jakby ten... Przywilej nazywania go Zurą należał tylko i wyłącznie do Maleen. Od momentu tego pamiętnego pojedynku na pozór nic nie uległo zmianie, Tatsuma i Maleen nadal byli nierozłączni, ale... Katsura zdecydowanie częściej bywał w pobliżu nich. Miał to nieszczęście, że trafił do Akademii najpóźniej, kiedy wszyscy wiedzieli już kogo lubią, a kogo nie, a przyjaźnie i sojusze zawiązane lata wcześniej kwitły i rozwijały się. I choć najwyraźniej pragnął zaprzyjaźnić się z Maleen, nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. Krążył więc za nią jak cień, niby przypadkiem pojawiając się w miejscach, w których przebywała także ona, ale zawsze trzymał się na dystans, jakby pragnął pilnować jej z daleka, nie narzucając się, ani nie męcząc jej zanadto swoją obecnością. Maleen natomiast, jak to ona, wciąż zachwycona Benem Solo, potrafiła mówić wyłącznie o nim, choć Solo nigdy nie zamienił z nią nawet jednego słowa. Tatsuma uważał ją za beznadziejny przypadek. Sądził, że zauroczenie Benem nigdy jej nie przejdzie, ale ku jego zdumieniu niemal z dnia na dzień dziewczyna zupełnie przestała o nim wspominać. Unikała go i schodziła mu z drogi, nie mając nawet odwagi na niego spojrzeć. Nigdy jednak nie przyznała się, co się tak właściwie stało. Tak nagle się odkochała? Niemożliwe. Być może wyznała wreszcie Benowi swe uczucia, a on ją odrzucił, ale Tatsuma nie był tego pewien. Miał tylko pewne podejrzenia, ale Maleen nie chciała powiedzieć mu, co się wydarzyło, więc w końcu przestał pytać. Za to wtedy Katsura zaczął częściej bywać w jej towarzystwie, ale Tatsumę traktował z ogromną dozą podejrzliwości, niemal jak rywala o względy dziewczyny, choć on nigdy nie pomyślałby o Maleen inaczej niż jak o swojej małej siostrzyce. Swoją drogą, było to całkiem zabawne, ponieważ pomimo kategorycznego zakazu Luke'a, większość jego uczniów i tak prędzej czy później kojarzyła się w pary. Zresztą, czego Skywalker się spodziewał? Zamknął w jednym miejscu nastolatków i młodych ludzi, w których wciąż dziko buzowały hormony. A poza tym, według Tatsumy, reguła, która zabraniała Jedi kochać i wchodzić w związki, była wyjątkowo idiotyczna i bezduszna. Nie było też tajemnicą, że mistrz Skywalker szkolił na Jedi swoją bliźniaczą siostrę, która miała męża i dziecko. Dlaczego niby ją miałoby obowiązywać jakieś specjalne traktowanie? Ponieważ była siostrą mistrza? Na to Tatsuma się nie godził, a kiedy Maleen przyznała mu się, że kocha siostrzeńca Skywalkera, kibicował jej ze wszystkich sił, ale... Cóż. Nie mógł zmusić Bena, żeby odwzajemnił uczucia dziewczyny. Z drugiej strony, roztrząsanie tego teraz i tak nie miało najmniejszego sensu. Solo najprawdopodobniej już nie żył, mistrz Skywalker tak samo. Akademia Jedi nie istniała... A oni... Mieli po dwadzieścia kilka lat, kiedy ich dotychczasowe życie i poczucie bezpieczeństwa legły w gruzach. Akademia Jedi została doszczętnie zniszczona, niemal zmieciona z powierzchni ziemi. Atak przyszedł zupełnie znienacka. Kto by się go spodziewał, skoro mistrz Skywalker strzegł lokalizacji swej Akademii jak oka w głowie? Kwatery uczniów zostały zniszczone w potężnym wybuchu, a w głównym budynku Akademii wybuchł pożar. Kiedy Tatsuma zorientował się, co się dzieje, w panice zaczął szukać Maleen. Był środek nocy, w ogólnym zamieszaniu udało mu się ją w końcu odnaleźć, ale cała zapłakana oznajmiła mu, że nigdzie nie ma Bena, i że musi go znaleźć. Zanim Tatsuma zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć, dziewczyna na powrót znikła mu z oczu. Wtedy natomiast dopadł go Katsura. Był ranny, ledwo trzymał się na nogach. Jego czarne włosy pozlepiane były krwią, ale oliwkowobrązowe oczy mężczyzny błyszczały w ciemności nocy. Chwycił Tatsumę za ramię, zamykając je w żelaznym uścisku swej dłoni.

— Gdzie jest Maleen?! — wrzasnął.

Tatsuma aż cofnął się o krok.

— B-była tutaj... — wyjąkał. — Przed chwilą... Powiedziała, że musi znaleźć Bena...

Katsura wydał z siebie tak bolesny jęk, jakby serce właśnie pękło mu na dwoje.

— Miałeś jej pilnować! — wychrypiał.

Tatsuma otworzył usta, ale niemal natychmiast zamknął je z powrotem. Nie miał pojęcia, co mógłby na to odpowiedzieć... Nagle jednak usłyszeli ogłuszający huk, od którego aż zadrżała ziemia. Obaj w tym samym momencie odwrócili się w kierunku głównego budynku Akademii. Czy raczej miejsca, gdzie znajdował się on jeszcze kilka sekund wcześniej. Teraz bowiem pozostała po nim jedynie sterta gruzu. Katsura pobladł śmiertelnie. Obaj wyczuli ogromny ból i przerażenie płynące od Maleen. Biegiem rzucili się w stronę świątyni, gdzie Luke zwykle gromadził wszystkich swych uczniów na wykładach. Widząc ogrom bezsensownego zniszczenia, Tatsuma zamarł. Nie był w stanie wykonać nawet najdrobniejszego ruchu. Gdzie był mistrz Skywalker, kiedy najbardziej go potrzebowali?! Katsura raz po raz wykrzykiwał imię Maleen i używając Mocy odrzucał na bok ciężkie kawały kamiennych bloków. Wreszcie znalazł Maleen wśród kłębowiska ciał innych uczniów, zagrzebaną głęboko pod gruzami. Była nieprzytomna, po jej skroni spływała stróżka krwi, ale żyła. Katsura chwycił ją pod pachy i delikatnie odciągnął na bok, układając na trawie.

— Tatsuma... — jęknął. — Znajdź jakiś pakiet medyczny... I statek...

Chłopak otrząsnął się z trudem, ale kiedy spojrzał na Maleen, poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy. Prawa noga dziewczyny była niemal zmiażdżona i powyginana pod dziwacznymi kątami. Jasny materiał jej spodni był lepki od krwi. Tatsuma poczuł, że zakręciło mu się w głowie, ale zmusił się, aby ruszyć się z miejsca. Nieopodal Akademii nadal stało kilka niewielkich statków, należących do innych uczniów. Skoro jednak nadal tam były, to najprawdopodobniej oznaczało to, że ich właścicielom do niczego się już nie przydadzą. Nie mieściło mu się w głowie, że tylko on, Zura i Maleen przeżyli tę straszliwą katastrofę. Serce Tatsumy waliło jak młotem, gdy wbiegał na pokład jednego z okrętów, najmniej wyróżniającego się spośród innych, koreliańskiego frachtowca z późniejszych serii YT. Prędko sprawdził instrumenty pokładowe i zapas paliwa. Na szczęście statek był sprawny. Potem wybiegł z niego niczym burza, pędząc w kierunku, gdzie pozostawił Zurę i Maleen. Spotkał ich w połowie drogi. Katsura, słaniając się na nogach, niósł w ramionach nieprzytomną dziewczynę. W pewnym momencie potknął się i mało brakowało, a runąłby na ziemię, ale Tatsuma w porę chwycił ich oboje.

— Znalazłem statek — powiedział szybko. — Daj mi Maleen!

Katsura mocniej przycisnął dziewczynę do piersi.

— Proszę... — jęknął Tatsuma. — Nie traćmy czasu!

Zura spojrzał na pobladłą twarz dziewczyny i skrzywił się, ale pozwolił, aby Tatsuma delikatnie wziął ją w ramiona. Kiedy dotarli na pokład statku, powoli ułożył ją na jednej z koi. Maleen odzyskała już przytomność i cichutko pojękiwała z bólu. Zura w tym czasie przeszukiwał statek, starając się znaleźć cokolwiek, co mogłoby przydać się do opatrzenia ran dziewczyny. Spotkali się z Tatsumą w pół drogi między kokpitem, a przedziałem pasażerskim. Katsura miał ze sobą całe naręcze medpakietów. Albo ktoś planował uciec tym statkiem z Ossusa i zgromadził na nim zapasy, albo był to transport rzeczy przeznaczonych do używania w Akademii.

— Zabierz nas stąd — poprosił cicho Katsura.

Tatsuma przez moment zatrzymał na nim wzrok. Ręce Katsury, aż po same łokcie, ubabrane były we krwi Maleen. Na ten widok zemdliło go. Zachwiał się, ledwo był w stanie utrzymać się na nogach. Niemal automatycznie skinął głową, ale musiał dłonią podpierać się ściany, aby dojść do kokpitu. Opadł na fotel pilota, a jego dłonie zatańczyły nad konsolą sterującą. Był przecież genialnym pilotem. Talentem ustępował wyłącznie młodemu Solo. Unosząc statek w zasnute gęstym dymem niebo nad Ossusem, zorientował się, że na lądowisku brakowało dwóch statków – niewielkiego frachtowca należącego do Bena Solo oraz eleganckiego stateczku, którym zwykle podróżował Tai. Prędko skoczył w nadprzestrzeń, nie zastanawiając się długo nad trasą, jaką obliczył komputer nawigacyjny. Pragnął po prostu jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tej przeklętej planety. Gdy punkciki gwiazd zmieniły się w jasne smugi nadprzestrzeni, wrócił do Zury i Maleen. Katsura właśnie kończył przypinać pasami Maleen do koi. Dodatkowo unieruchomił jej nogę, najprawdopodobniej po to, żeby nie wierzgała. Rękawem tuniki starł z twarzy smugi krwi, potu i sadzy, a potem ponownie przyklęknął przy dziewczynie.

— Przepraszam — powiedział, kładąc dłoń na jej czole. — Muszę zająć się twoją nogą... Przepraszam...

Maleen pobladła.

— Zura... — Chociaż krępowały ją pasy, usiłowała się podnieść. Katsura przytrzymał ją za ramiona.

— Nie patrz — poprosił.

— Zura... Nie... — jęknęła, gwałtownie kręcąc głową. Jej oczy wypełniły się łzami. — Nie...

Chłopa mocno zacisnął usta.

— Trzymaj ją — rzucił do Tatsumy.

— Nie! — wrzasnęła Maleen, zalewając się łzami. Zaczęła się trząść. Była przerażona...

Tatsuma zawahał się, ale ponieważ Zura posłał mu mordercze spojrzenie, prędko przysiadł obok dziewczyny, otoczył jej pierś ramieniem i przytrzymał z całych sił, nie pozwalając jej ruszyć się choćby o milimetr. Katsura wstrzyknął jej coś, najprawdopodobniej środek przeciwbólowy, a chwilę potem, zanim jeszcze lek miał szansę zacząć działać, zabrał się za skomplikowaną operację łatania i nastawiania kości jej prawej łydki. Nawet skrępowana mocnymi pasami i przytrzymywana przez Tatsumę, Maleen szarpała się i wyła z bólu, a Tatsuma z trudem był w stanie na to patrzeć. Starał się użyć Mocy, aby w jakiś sposób wpłynąć na nią, załagodzić jej cierpienie, ale ściana przeraźliwego bólu skutecznie oddzieliła ją od niego. W pewnej chwili jednak Maleen znieruchomiała i Tatsuma zorientował się, że z bólu straciła przytomność. Tym lepiej dla niej. Ramiona chłopaka zadrżały, a po jego policzkach spłynęły łzy. Schował twarz we włosach dziewczyny, błagając Moc, aby mu jej nie odbierała. Zupełnie stracił poczucie czasu. Ocknął się z tego dziwnego niby-transu dopiero kiedy Katsura położył dłoń na jego ramieniu.

— Już po wszystkim — powiedział cicho, zmęczonym głosem.

Ossus, niewielką, mało znaną planetę, na której Luke założył swą Akademię Jedi opuścili w pośpiechu, nie oglądając się za siebie. Nie mieli pojęcia, kto był odpowiedzialny za atak i dlaczego w ogóle ktoś mógłby pragnąć zniszczyć dzieło życia mistrza Skywalkera. Być może postąpili zbyt pochopnie, a w dodatku egoistycznie, ale co innego mieli uczynić? Ich mistrz zupełnie jakby zapadł się pod ziemię. Mieli więc pozostać na Ossusie i bezczynnie czekać na śmierć? Katsura został ranny, na szczęście nie tak poważnie, jak na początku sądził Tatsuma, a Maleen... Cóż, Zura zrobił co w jego mocy, aby ocalić jej nogę, ale nie był ani medykiem, ani uzdrowicielem Jedi i pomimo jego wysiłków kości źle się zrosły, tworząc widoczną gulę na prawej łydce Maleen, dodatkowo pokrytej bliznami, które nie chciały się zagoić, ponieważ nie mieli dostępu do bacty. Ta niesamowita substancja, która potrafiła dosłownie zdziałać cuda, była po prostu zbyt droga, aby mogli sobie na nią pozwolić. Na szczęście Maleen wciąż mogła chodzić, choć czasem dopadały ją straszliwe bóle, które sprawiały, że utykała, albo powłóczyła prawą nogą, ciągnąc ja za sobą, jak gdyby była całkowicie bezwładna. Jedyną pociechą było to, że nie zdarzały się one już tak często jak kiedyś.

Kiedy zniszczono Akademię, byli jeszcze praktycznie dziećmi, nie mieli doświadczenia w żadnej prawdziwej walce. Nie wiedzieli, jak się zachowywać, jak reagować. Spanikowali. W wyniku tego Maleen omal nie straciła życia i tego Katsura nie potrafił wybaczyć Tatsumie. Uważał, choć nigdy nie powiedział tego wprost, że gdyby Tatsuma ją zatrzymał, nie pozwolił jej odejść, aby szukać młodego Solo, to nic by jej się nie stało. Skoro bowiem twierdził, że Maleen zawsze była dla niego niczym młodsza siostra, dlaczego się nią odpowiednio nie zaopiekował? Ale w gruncie rzeczy Tatsuma nie miał o to do niego pretensji. Wiedział, że Katsura nie mógł wybaczyć także samemu sobie, ponieważ sprawił Maleen cierpienie, a poza tym, on również nie potrafił jej pomóc, kiedy najbardziej tego potrzebowała. I nieważne, że kobieta nigdy się na niego nie złościła, a czuła do niego ogromną wdzięczność za to, że uratował jej życie. Zura uważał, że lepiej od niej wie o co powinna, a o co nie, mieć do niego pretensje...

Tatsuma zmusił się, aby wrócić myślami do rzeczywistości. Zura był nieugięty. Jakakolwiek dyskusja z nim nie miałaby najmniejszego sensu. Dlatego, zamiast wszczynać kłótnie, które i tak niczego by nie rozwiązały, a jedynie zasmuciłyby Maleen, Tatsuma przysiadł w nogach posłania kobiety, opierając się plecami o twardą ścianę. Naciągnął cienki pled aż pod samą szyję, ale nie zamierzał spać. Będzie za to pilnował ich obojga. Zerknął na Maleen, która kurczowo ściskała dłoń Katsury, wpatrując się intensywnie w jego twarz, jakby pragnęła mu coś przekazać bez użycia słów. Zura pochylił się ku niej i delikatnie musnął ustami jej czoło. Kobieta westchnęła cicho i zamknęła oczy. Tatsuma, nieco zawstydzony, spuścił wzrok. Dlaczego odnosił tak przedziwne wrażenie, że ujrzał coś, co nie było przeznaczone dla jego oczu? Przecież... To był tylko przyjacielski gest czułości. Prawda...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top