***

Maleen, zwinięta w kłębek, leżała niemal bez ruchu w ramionach Katsury. Choć z całych sił zaciskała powieki, sen nie chciał nadejść. W jej duszy wciąż kryło się echo strachu – ogromnego strachu przed ciemnością. Zura natomiast spał tak twardo, że nie zbudziłoby go nawet pojawienie się całego legionu Sithów. W jego przypadku zmęczenie zwyciężyło. Wydarzenia kilku ostatnich dni mocno dały mu się we znaki. Potrzebował odpoczynku. Ona też. Dlaczego więc wciąż nie mogła zasnąć? To bez sensu, pomyślała w końcu. Zura mocno obejmował ją ramionami. Jeśli zacznie wiercić się i przekręcać z boku na bok, w końcu zbudzi także jego. A tego nie chciała. Delikatnie wysunęła się z jego objęć. Tej nocy raczej nie zdoła już zasnąć. Podniosła się cicho, cały czas zerkając na Katsurę, czy aby się nie obudził. Może jeśli zaczerpnie nieco świeżego powietrza, pozwoli jej to jakoś zebrać myśli, uspokoić się i w konsekwencji zapaść choć w krótką drzemkę. Gwizdek, stojący w kącie jaskini, zaświergotał pytająco, gdy zarejestrował, że kobieta kieruje swe kroki ku wyjściu z jaskini. Maleen aż się wzdrygnęła. W panującej wokół ciszy jego świergot zabrzmiał niczym wystrzał z działa. Przyłożyła palec do ust, nakazując mu być cicho i spojrzała w stronę posłania. Zura wymamrotał coś przez sen i przekręcił się na drugi bok. Maleen odetchnęła z ulgą. Nie była pewna, o co pytał Gwizdek, ale przyklęknęła przy nim i delikatnie pogładziła go po kopułce.

— Nic się nie dzieje — powiedziała. — Bądź cicho, żeby nie zbudzić Zury, dobrze? Ja... Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Za chwilę wrócę.

Uśmiechnęła się do droida, aby nieco go uspokoić i wyszła na zewnątrz. Przysiadła na ziemi, tuż przy wejściu do jaskini, otulając ramiona płaszczem Katsury. Mężczyzna chciał go wyrzucić, ponieważ był już mocno znoszony, ale nie pozwoliła mu na to. Ten płaszcz przeżył z nimi tak wiele radosnych i tragicznych chwil... Był przesiąknięty wspomnieniami. Jak mogliby się go pozbyć? Podciągnęła kolana pod brodę, objęła je ramionami i oparła na nich policzek. Na moment przymknęła oczy. Choć kusiło ją, aby spojrzeć w niebo, w końcu, tak dawano tego nie robiła, nie miała w sobie dość sił, aby się na to zdobyć. Wciąż pamiętała wizje gwiazd, które spadały na nią, rozrywając na strzępy jej ciało. Ciemność usiłowała obrócić przeciwko niej wszystko, co do tej pory kochała, a potem wyrwać to z jej życia w najmniej spodziewanym momencie. I niemal jej się to udało. Odebrała jej gwiazdy, odebrała jej Tatsumę, usiłowała nawet odebrać kobiecie jej własne ciało. Maleen aż zadrżała. Koszmary senne zmieniły się w koszmar na jawie. Poczuła, że łzy napłynęły jej do oczu. Tęskniła za tak dziwnymi rzeczami jak chrapanie Tatsumy. Może dlatego cierpiała na bezsenność? W jaskini było po prostu zbyt cicho, co dobitnie świadczyło o tym, że Tatsumy już nie ma... Nauczyła się zasypiać w hałasie, który powodował, więc cisza przerażała ją... W uszach kobiety zabrzmiał nagle śmiech Tatsumy. Jęknęła i prędko zakryła uszy dłońmi. Chyba zaczynała wariować...

— Cześć, nerfku!

Naprawdę zaczynała wariować! Teraz wydawało jej się nawet, że słyszy jego głos... Znów nazwał ją nerfkiem... Kiedyś, jeszcze w Akademii Jedi, irytowało ją to straszliwie, ale teraz oddałaby wszystko, aby wrócił i nazywał ją tylko w ten sposób. Zabawne, nagle poczuła obok siebie także jego obecność... Oczy kobiety rozszerzyły się.

— Nerfku?

Maleen gwałtownie poderwała się na równe nogi. Serce dudniło dziko w jej piersi. Oblało ją nagłe gorąco. Czy to w ogóle możliwe... Czy w jakiś sposób... Jej duszę po same brzegi wypełniła nadzieja i radość.

— Tatsuma! — wykrzyknęła. Usta kobiety rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, wykonała ruch, jakby pragnęła podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, ale gdy tylko ujrzała mężczyznę, jej uśmiech natychmiast znikł, a nadzieja i radość wyparowały. — Tatsuma... — powtórzyła ciszej.

Mężczyzna wyglądał tak jak dawniej, jego brązowe włosy były w nieładzie, oczy lśniły, szeroki uśmiech rozświetlał jego kochane oblicze. Nawet ubrany był tak, jak zawsze, w bordowy płaszcz i brązowe spodnie, ale... Całą jego sylwetkę oświetlała błękitnawa poświata. Dostrzegając jej niewyraźną minę, Tatsuma zaśmiał się nerwowo, pocierając kark dłonią.

— Nie chciałem cię wystraszyć, Maleen... — powiedział niepewnie.

Kobieta zbliżyła się do niego.

— Tatsuma... To... Naprawdę ty? — spytała. Wyciągnęła dłoń, jakby pragnęła pogładzić go po policzku, ale zawahała się. Wyglądał jak duch. Czy jej dłoń nie przeniknie po prostu przez jego postać? — Wróciłeś?

— Jasne! — zawołał mężczyzna. — Przecież nie przegapiłbym swojego pogrzebu!

Maleen jęknęła.

— To akurat nie było śmieszne, nerfopasie! — burknęła.

Tatsuma wyszczerzył się do niej radośnie. Ujął jej dłoń i przyłożył do swojego policzka. Maleen westchnęła. Czuła bijące od niego ciepło, zupełnie, jakby nadal żył. Naprawdę je czuła! Przylgnęła do niego ciasno. Na pozór wszystko było tak, jak wcześniej, ale... Nie czuła bicia jego serca, chociaż ramiona Tatsumy otaczały ją mocno, a jego dłoń delikatnie gładziła ją po plecach.

— Naprawdę wróciłeś? — spytała cichutko. — Zostaniesz z nami, prawda?

Mężczyzna odsunął się od niej delikatnie. Ujął jej twarz w obie dłonie.

— Maleen, nerfku mój kochany, zawsze będę z wami — powiedział. — Nawet, kiedy nie będziecie mnie widzieć...

Kobieta przytuliła policzek do jego dłoni. Z jej oczu spłynęły dwie słone łzy.

— Więc przyszedłeś się pożegnać...

Tatsuma uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.

— Przyszedłem, ponieważ chciałbym jeszcze raz popatrzeć z tobą w gwiazdy...

Maleen zawahała się. Tatsuma, widząc to, chwycił ją za rękę i pociągnął na ziemię. Kobieta niepewnie usiadła obok niego, a wtedy Tatsuma położył się, opierając głowę na jej kolanach. Maleen odruchowo wyciągnęła dłoń, aby pogładzić go po włosach. Mężczyzna z lubością przymknął oczy.

— Ech, brakowało mi tego — powiedział. Po chwili jednak otworzył oczy i wyciągnął rękę, wskazując palcem jakiś punkcik na niebie. — Co to za gwiazda? — spytał.

Maleen instynktownie uniosła głowę i na moment zaparło jej dech w piersiach. Niebo było czyste, bez żadnej, nawet najmniejszej chmurki, a jego granat rozświetlał blask milionów gwiazd. Lśniły niczym diamenty rozrzucone na nieboskłonie. Jej oczy już dawno nie miały okazji oglądać tak cudnego widoku. Od razu zrobiło jej się cieplej w okolicy serca. Spojrzała w kierunku, który wskazywał Tatsuma i uśmiechnęła się lekko. Na tle innych, lśnił zielonkawym światłem niewielki punkcik.

— To nie gwiazda — wyjaśniła. — Tylko planeta. Myślę, że to Kedd. Powinno być ją stąd widać.

Tatsuma zachichotał. Wskazał kolejny punk na niebie, a Maleen ze zdumieniem zorientowała się, że potrafi nazwać niemal każdą gwiazdę, czy gwiazdozbiór, o które pytał. Mapy gwiezdne, które niegdyś studiowała z takim zapałem, nadal tkwiły głęboko w jej umyśle, a odpowiadanie na pytania Tatsumy sprawiało jej taką samą radość, co kiedyś... Ze śmiechem zaczęła opowieść o kolejnym gwiazdozbiorze, gdy nagle zorientowała się, że Tatsuma zamilkł, co było do niego raczej nie podobne. Przeraziła się, że wcale go tam nie było, że tylko go sobie wymyśliła, ale poczuła, że jego dłoń z czułością muska jej policzek.

— Maleen — powiedział. — Nigdy nie przestawaj patrzeć w gwiazdy...

Kobieta drgnęła. Chciała raz jeszcze pogładzić go po włosach, ale jej dłoń przeszła gładko przez powietrze. Tatsuma zniknął. Ramiona Maleen opadły. Przygarbiła się. Może to rzeczywiście była tylko jej wyobraźnia... Nagle usłyszała za plecami czyjeś kroki. Po chwili Zura usiadł obok niej. Przetarł twarz dłonią, przez co opaska, która zakrywała jego lewe oko, przekrzywiła się nieco. Wyglądał, jakby dopiero się obudził.

— Z kim rozmawiałaś? — spytał, obejmując ją jednym ramieniem.

Maleen uśmiechnęła się. Więc jednak niczego sobie nie wyobraziła... Skoro Zura słyszał ich rozmowę, Tatsuma naprawdę tam był...

— Z Tatsumą — odparła, spoglądając w lśniące jasno gwiazdy.

Katsura, nieco nieprzytomnie, skinął głową.

— To dobrze — odparł, po czym objął ją drugim ramieniem, oparł policzek na jej piersiach i zamknął oczy. Chyba nadal się nie obudził. Albo, jak na Jedi, był strasznym niedowiarkiem.

Kobieta zaśmiała się.

— Zura, co ty wyprawiasz?

— Śpię — wymamrotał. — Ty też powinnaś... Co ty tu robisz o tej porze?

Maleen pogładziła dłonią jego włosy.

— Oglądam gwiazdy — powiedziała. — Zura, one...

Mężczyzna wyprostował się gwałtownie, spoglądając na twarz kobiety. Resztki snu całkowicie wyparowały z jego umysłu.

— Co z nimi...? — spytał nieco drżącym głosem. Bał się tego, co mógł usłyszeć. Bał się, że Maleen znów powie, że gwiazdy na Nassau są zimne... Lodowate...

Kobieta spojrzała na niego. Jej błękitne oczy wypełniły się łzami.

— Gwiazdy... — powtórzyła. — Zura, one... Są tak piękne...

Katsura odetchnął z ulgą. Teraz będzie już mógł spać spokojnie. Chwycił Maleen w pasie i pociągnął ją na siebie. Może nawet spędzić noc pod gołym niebem, nic a nic mu to nie przeszkadza.

— Nie jest ci zimno? — spytał, aby upewnić się, że Maleen nie zmarznie.

Kobieta tylko pokręciła głową. Oparła policzek na jego ramieniu. Katsura obejmował ją mocno, a ona wciąż spoglądała w niebo, wsłuchując się w kojące bicie jego serca, które kochało ją tak mocno. Po raz pierwszy od długich lat, gdy spoglądała w gwiazdy w jej sercu nie było już mroku.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top