32: Adepci | 12
33:4:7 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Ziemia w Układzie Słonecznym
∽𑁍∼
Brown nie chciała tego robić, ale nie pozostawało jej już nic innego. Musiała za wszelką cenę nie dać się zdemaskować Cristowi, nawet jeśli oznaczało to wywarcie nacisku na czyiś umysł. Na szczęście poszło gładko. Nie minęła chwila, a poczciwy pan James przekręcał klucz w zamku ewakuacyjnych drzwi wychodzących z drugiej strony budynku. Starając się nie myśleć o manipulacji, której się dopuściła odczekała aż mężczyzna odejdzie, śledząc go czujnym spojrzeniem. Na szczęście jego umysł nie był dostatecznie silny by zorientować się w sytuacji – dopiero miałaby kłopoty...
Najciszej jak tylko potrafiła, by nie wybudzić mężczyzny z transu, ale też nie zwrócić na siebie uwagi ewentualnych innych pracowników szkoły, wśliznęła się w szparę w drzwiach i wyszła na średniej wielkości parking dla nauczycieli. Bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi i gdy tylko upewniła się, że na placu nie ma nikogo poza nią, rzuciła się biegiem do uchylonej bramy. Nie skupiała się na niczym innym. Musiała jak najszybciej uciec. Czuła, że Crist już wiedział. Rozpoznał ją. Musiała jak najszybciej znaleźć się z dala od domu, szkoły i wszystkich miejsc, z którymi można by ją powiązać.
Skoncentrowana jedynie na Sithcie, przestała zwracać uwagę na wszystko dookoła. Dlatego też słysząc donośny, znajomy głos strach zamroził jej nogi w miejscu. Nie teraz, nie w tej chwili...
— Dokąd ci tak śpieszno? — powtórzył Patrick, swobodnym krokiem skracając dzielący ich dystans do zaledwie trzech metrów. — I co to za sztuczki? Z chęcią sam bym się nauczył.
Karabast.
Została nakryta.
Jej myśli pędziły jak szalone. Jeśli rzuci się teraz biegiem, udadzą się za nią. Jeśli zostanie, Crist i tak się tu zjawi. Znalazła się między młotem a kowadłem.
— Zostańcie tu, grozi wam niebezpieczeństwo — poprosiła. Jakaś jej (nad wyraz naiwna) część liczyła, że to wystarczy. Że usłuchają, na przekór swojej naturze i charakterom.
— Mówiłam ci, że jest w coś zamieszana — syknęła Elara Brus, jego kuzynka. Zignorował ją, gapiąc się dalej z zaintrygowaniem.
W tej chwili Kira wyczuła nagły skok zbliżającego się w zabójczym tempie przeciwnika. Nie było już czasu. Błyskawicznym ruchem zgromadziła w swoich dłoniach energię i popchnęła silnym podmuchem trójkę uczniów aż pod samą ścianę. Równie szybko odwróciła się i wykonując gwiazdę w bok uratowała się od morderczego cięcia. Sith nie przejął się zbytnio tym unikiem i wykorzystując Moc do dodania sobie prędkości, ciął ponownie. Ziemianka kucnęła, raz jeszcze unikając krwistoczerwonej klingi. Walcząc jednak bez broni i nastawiając się tylko na defensywę nie miała z nim szans. Brown wykonała szybki sus w bok, a gdy ostrze powędrowało w jej stronę, schyliła się i długim krokiem zmieniła swoje położenie. Miała czystą linię ataku przez jeszcze pół sekundy, co bez wahania wykorzystała na wymierzenie celnego kopniaka w twarz. Głowa Dartha Crista odchyliła się nieprzyjemnie w bok, dając mu dwadzieścia punktów więcej do wściekłości. Szarpnął gwałtownie ręką, wykonując niekontrolowane pchnięcie Mocą. Dziewczyna ze stękiem upadła na twardy chodnik, lecz nie poddała się bólowi i zwinnie przeturlała się, przewidując kolejny atak lśniącym mieczem w miejscu, w którym wylądowała. Wstała z przewrotem do tyłu, bowiem w innym razie skończyłaby z przeciętym brzuchem. Sięgnęła umysłem po leżący nieopodal niewielki kamień i skierowała go ku Cristowi, nadając mu niesamowity pęd. Wyczuł jej ruch, lecz o moment za późno, przez co element drasnął jego policzek, zostawiając krwawy ślad.
Ryknął wściekle i zamknął jej szyję w niewidzialnym uścisku. Niewidoczne szpony zaczęły zaciskać się na jej gardle i jednocześnie unosić ją ponad ziemię. Rozpaczliwie przebierała nogami, próbując się uwolnić,co było jednak niemożliwe. Miał ją w garści. Teraz zapłaci za wszystkie zniewagi, których dopuściła się wobec niego i jego mistrza.
Lecz nagły skok w Mocy powstrzymał go od ostatecznego skręcenia karku dziewczynie. Ktoś chciał go zaatakować. Wyczuł to na chwilę przed atakiem. Ah, to ten drugi od Kralla Dienta. Ten, na którego punkcie obsesję miała ta psychopatka Mirna.
Żwawo odsunął się, z łatwością unikając cięcia na wysokości głowy jednym z dwóch szmaragdowych mieczy. Następny cios musiał już jednak sparować. Dwie klingi natarły na siebie z równoważną siłą, aż obydwoje przeciwników odskoczyło do tyłu. Wtedy też Corran (bo tak się nazywał, prawda?) rzucił Kirze drugie ze swoich ostrzy. Doszedłszy już do siebie nastolatka chwyciła broń i odpaliła zielony niczym świeża trawa miecz. Ruszyła by pomóc chłopakowi, a Crist uznał, że być może ta walka nie będzie taka prosta, jaką z początku się wydawała.
Co więcej, zaczynał przegrywać. Tak nie mogło być. Odparł szybko dziewczynę w dal, skupiając całą swoją siłę na Drullu. Ten miał jednak asa w rękawie, o którym Sith nie wiedział. Jego ramiona nagle usztywniły się, a źrenice rozszerzyły się do niezdrowych rozmiarów. Skóra poczerwieniała, a na twarzy zaczęły występować zgrubienia. Crist ugiął się pod niespodziewaną siłą chuderlawego (jego zdaniem) Jedi. Czuł, jak gdyby walczył z dzikim zwierzęciem, a nie człowiekiem. Lecz nagle ciało Corrana wróciło do normy, a on, choć z lekkim wysiłkiem, przyłożył ostrze swego miecza do jego gardła.
Był wściekły. Kipiał ze złości. Dać się ograć Jedi? Nie ma mowy. Jego ciało omotała furia, którą uwolnił w jednym, ale za to potężnym wybuchu Mocy.
Ciemna energia odepchnęła Jedi daleko w tył, sprawiając, że upadli tuż obok trójki małolatów. Byli porządnie obtłuczeni i mieli zdartą skórę w bardzo wielu miejscach. Jednak nie oni ucierpieli najbardziej. Jeden z tych głupich Ziemian podszedł w trakcie walki bliżej. Obecnie leżał z krwawiącą czaszką na chodniku, bez przytomności. Crist zbytnio się tym nie przejął. Sam oddychał z trudem i czuł, jak z każdą chwilą słabnie. Nie umiał kontrolować potęgi, którą w sobie skrywał. Czuł, że to znowu była ta obca siła, która od czasu do czasu przejawiała się w jego ciele. Musiał jak najszybciej się stąd zabrać, bo czuł, jak siły prędko go opuszczają, a mięśnie zaczynają palić żywym ogniem. Nie namyślając się długo, rzucił się do ucieczki.
Tymczasem Corranowi udało się z trudem wstać z chodnika. Walczył z ogromnym osłabieniem, mimo tego miał w sobie dość siły, by nie zemdleć. Seiyalla wypatroszyłaby go, gdyby się dowiedziała, ale on potajemnie zaczął ćwiczyć swoją wytrzymałość. Tak na wszelki wypadek. Jak widać, dało to efekty.
Krzywiąc się z bólu, pomógł wstać Kirze. Zbyt gwałtownie podniosła się do pionu, przez co w pierwszej chwili zakręciło się jej w głowie i musiał ją złapać za przedramionia, by się nie przewróciła. Popatrzył przy tym na jej twarz. Chociaż pokryta brudem i krwią, nadal była dla niego piękna. Idealna... poczuł okropny ból w sercu. Spuścił szybko wzrok, wbijając go w ziemię. Poczucie winy przygniotło go tak bardzo, że nie był w stanie zrobić niczego.
Zdążyła podchwycić jego zmieszane spojrzenie.
Dlaczego...? — chciała zapytać, lecz nagle jej uwagę przykuł czerwieniący się punkt parę metrów dalej. Niezwłocznie zerwała się i pobiegła w tamtą stronę, ciągnąc za rękaw chłopaka, który podążył za nią.
Krew powolnie sączyła się z rozciętej czaszki. Drull szybko zrobił prowizoryczny opatrunek ze swojego rękawa, by zatamować krwawienie. Przez Moc wyczuł, że z chłopcem było coś mocno nie w porządku. I nie chodziło tu o fizyczny uraz, jakiego doznał...
— Kiro — szepnął. — dotknął go wybuch Ciemnej Strony. Musimy zabrać go do Akademii i jak najprędzej wyleczyć, zanim ciemna energia go zabije.
Podniosła na niego przerażony wzrok i pokiwała głową.
— Oni też mogą być skażeni. — kiwnął głową w stronę Elary i Patricka. — Powinniśmy wziąć ich ze sobą. Dam sygnał Mei żeby jak najszybciej tu przyleciała.
— W porządku — potwierdziła i wstała, by powiadomić znajomych o ich dalszych krokach. Pierwszy raz słyszała i doświadczyła wybuchu bańki Mocy, w dodatku tak silnego. Nie wiedziała, że takie coś było możliwe, lecz obeznanie Corrana dodawało jej sił i odwagi. — Car... dzięki.
— Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić — szepnął. Usłyszała.
∽𑁍∼
— Agencie C3005! — zawołał podekscytowany głos należący do niskiego rudzielca. Jones łypnął na niego czujnym spojrzeniem, odkładając na bok kubek z kawą. — Mamy nowy meldunek. Nagranie z kamery szkolnego parkingu, który polecił pan nam obserwować. Obcy... wrócili.
Wiadomość była niczym zastrzyk energii dla mężczyzny. Mimo to nie dał po sobie poznać zdenerwowania i chłodnym głosem polecił:
— Wyślijcie na mój komputer. I wyślijcie odpowiednie jednostki na miejsce zdarzenia.
Rudy potwierdził, po czym przekazał polecenie za pomocą mikrofonu. Odsłuchał odpowiedzi i pobladł.
— Obawiam się, że to niemożliwe, sir — rzekł ostrożnie. — Obcy i dziewczyna zniknęli, zabierając ze sobą trójkę uczniów. Statkiem kosmicznym — dodał po chwili przerwy.
C3005 odprawił swego podwładnego jak najszybciej. Obejrzał nagranie, pod koniec którego obca z nagrania z dworca sprzed roku pomaga wyładować na statek ciężko rannego uczniaka. Ze złością uderzył w klawiaturę, po czym wziął kilka głębokich wdechów. Następnie sięgnął po słuchawkę.
— Smith? Skontaktuj mnie z dowództwem ONZ. Mamy problem zagrażający całej Ziemi. Czas zmobilizować nasz tajny sojusz.
∽𑁍∼
Na szczęście ani Elarze, ani Patrickowi nic się nie stało. Byli tylko w szoku, ale za to ogromnym.
Jednego dnia poznają sekret Kiry, zupełnie nowy wszechświat, statki kosmiczne i nowe rasy, a ich przyjaciel zostaje ciężko ranny. Ich niepokój trwał ledwie trzy godziny, lecz dla nich zdawało się to nieskończonością. Siedzieli w małym, nowocześnie oświetlonym pokoiku z chłopakiem, którego Patrick rozpoznał jako tego, którego spotkał w domu Kiry. Przedstawił się jako Corran Drull, ale nie wchodził w żadne dalsze interakcje z Ziemianami. Zdawał się nie lubić Beresforda i vice versa. Brus miała za to dostatecznie dużo taktu, by nie wchodzić w ten niemy spór.
Po tym upływie czasu do pokoju wreszcie weszła Kira. Patrick wstrzymał oddech, gdy zobaczył ją w wojowniczym stroju rodem z filmów science-fiction i świetlną bronią u boku. Westchnął cicho, otrzymując przy tym pełne pogardy spojrzenie od kuzynki. Corran zignorował go zupełnie, bowiem tylko ujrzał dziewczynę w drzwiach, poderwał się i podszedł do niej z troską wymalowaną na twarzy.
— Udało się? — spytał po angielsku.
— Udało — potwierdziła, po czym z ociąganiem dodała: — i rozmawiałam z Seiyallą. Nie jest zachwycona sytuacją, ale rozumie że nie było innego wyjścia. Chce się z nimi widzieć — wskazała ruchem głowy na dwójkę rówieśników. — Chcą... chcą ich przekonać, by szkolili się na Jedi, skoro już wiedzą — dodała już w basicu.
— Akademia potrzebuje nowych adeptów, ale nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł — przyznał otwarcie Drull, mierząc krzywym spojrzeniem Patricka, który spurpurowiał ze złości, choć nie wiedział, co powiedział Jedi. — Ale Seiyallii nie przekonasz.
Westchnął głęboko, po czym położył jej pocieszycielsko rękę na ramieniu. Beresford zadrżał.
— Wiem, że pewnie nigdy mi nie wybaczysz. Gdybym tylko miał jakikolwiek wybór, postąpiłbym inaczej. Ale... decyzję podjęto za mnie, i to już dawno, dawno temu.
— Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń — powiedziała, patrząc mu w oczy. — Jeśli od początku wiedziałeś, że to niemożliwe, czemu w ogóle zaczynałeś? — spytała, a on zamilkł. Nie miał co jej odpowiedzieć. Miała rację. Bez słowa opuścił pomieszczenie i udał się do lasu, by wyładować narastającą frustrację z własnej głupoty na drzewach i kamieniach, przywołujących jeszcze bardziej przerażające wspomnienia.
∽𑁍∼
— ...niebezpieczeństw, dlatego jeszcze raz was zapytuję: czy na pewno tego chcecie?
Kira posłusznie powtórzyła słowa Seiyallii, czekając na odpowiedź Patricka i Elary. Kuzynostwo było ciągle przytłoczone wszystkim dookoła, ale na pomysł zostania bohaterami oczy im się zaświeciły. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, aż wreszcie potwierdzili. Niekompletna z powodów ratowania Jeremy'ego Rada spojrzała po sobie porozumiewawczo. Seiyalla odczekała dłuższą chwilę, a następnie wstała.
— A więc witam was jako nowych adeptów Akademii Jedi.
Tłumaczenie było zbędne.
Kuzyni skłonili się. Ich twarze oblekały uśmiechy.
— Kiro, prześlę na twój komunikator numery ich pokojów. Pokaż im co i jak. Spróbujemy na jutro przygotować formuły językowe i znajdziemy im nauczycieli. A potem... przyjdź proszę do mojej kwatery. Mam dla ciebie misję.
Ziemianka spełniła polecenia w stosunkowo krótkim czasie. Nie miała ochoty wdawać się w dyskusję z podekscytowanymi znajomymi, więc zostawiła ich w pokojach i niezwłocznie udała się do Seiyallii, tłumacząc się natłokiem zadań.
Weszła do ciemnego pomieszczenia, w którym czekała już na nią Seiyalla. Nie medytowała jak ostatnim razem. Po chwili rozległo się pukanie, po czym drzwi się uchyliły. Zajrzał przez nie Corran, równie zaskoczony jak i Kira. Mistrzyni zdawała się nie zwracać uwagi na ich zdziwienie. Poleciła im usiąść, co też uczynili.
— Mam dla was misję. Jutro z rana wyruszacie na Zolan. — oznajmiła bez ogródek.
Corran nagle gwałtownie zerwał się do pozycji stojącej. Był blady, co było dobrze widoczne nawet w słabym świetle. Jego oczy patrzyły z przerażeniem na głowę Rady Jedi.
— Ja... ja nie mogę.
Mistrzyni również wstała.
— Corranie — zaczęła. — Jesteś już dorosły. Jesteś Rycerzem. Nie możesz wiecznie uciekać. Musisz się z tym zmierzyć.
Drull uciekł wzrokiem od Seiyallii. Jego spojrzenie padło na Kirę.
— Przepraszam... ale nie mogę.
Odnosiła niejasne wrażenie, że zdanie to odnosiło się nie tylko do słów Seiyallii, ale nie było jej dane się upewnić, bo Corran nagle wyszedł. Ot tak. Bez słowa wyjaśnienia.
— Porozmawiam z nim — obiecała Kira, nie zastanawiając się nawet nad własnymi słowami. To był impuls. Dopiero gdy opuściła pokój mistrzyni dziewczyna zdała sobie sprawę, że właściwie nie wie nawet o co chodzi. A Seiyalla najwyraźniej wiedziała. Co on znowu ukrywał? Czemu zachowywał się jak dziecko? Jego wahania dzisiejszego dnia naprawdę zaczynały działać jej na nerwy.
W zasadzie nie miała innego wyboru. Musiała go znaleźć i porozmawiać. Pozwolić mu wytłumaczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top