31: Ryzyko | 12
33:4:7 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Ziemia w Układzie Słonecznym
∽𑁍∼
Corran ze skrępowaniem podrapał się po karku, z niemym sprzeciwem patrząc na zdecydowaną togrutankę.
— Mei, nie jestem przekonany, że to dobry pomysł... — spróbował raz jeszcze, jednak Strażniczka Jedi pozostała nieugięta. — Wiesz, szczerze to nie wiem, czy chciałbym ją teraz widzieć.
W odpowiedzi otrzymał silne trzepnięcie w tył głowy, co skomentował głośnym, pełnym niezadowolenia jękiem.
— Mam dosyć tych waszych emocjonalnych dramaturgii. Skoro sami nie możecie dojść do porozumienia, biorę sprawy w swoje ręce. Nie masz nic do gadania.
Dziewiętnastolatek pragnął zaprotestować, lecz rzut oka na zaciętą twarz przyjaciółki skutecznie go do tego zniechęcił.
— Twój pobyt na Ziemi nie jest zbyt ryzykowny? — spróbował z innej strony. W końcu planetę Kiry zamieszkiwali tylko ludzie, więc pojawienie się togrutanki, nawet takiej z przykurczonymi genetycznie głowogonami, nie było zbyt rozsądne. Już dwa razy Ziemianie ją widzieli, i jeśli brać na poważnie nawiedzającego Brown agenta, nie byli przyjaźnie nastawieni i niekoniecznie kolejna jej wizyta byłaby dobrym posunięciem.
Togrutanka nasunęła mocniej na głowę kaptur, który dodatkowo wypchany sprawiał złudne wrażenie, że pod spodem jest puszysty i nieco zbyt duży kok, bez bliższego przypatrywania się nie budzący jednak podejrzeń. Tym razem pamiętała o tym, by schować noże – ostatnim razem niemal się przez to nie zdemaskowała. Wyglądała na przeciętnego menela ubranego w nieco za duże ciuchy i chowającego się pod kapturem, by stróże prawa nie natknęli się na niego i nie postanowili bliżej się z takowym delikwentem zapoznać. Budziła lekki niepokój, jednak nie wyglądało to zbyt podejrzanie, niemniej Car zdecydowanie miał złe przeczucia. Zarówno co do wątpliwej jakości przebrania towarzyszki, jak i całego jej pomysłu.
Ona jednak nie miała takich problemów. Z sobie znanych tylko pobudek uparła się na to spotkanie i nie było niczego, co mogłoby ją od niego odwieść. Chłopakowi nie pozostało nic innego, jak tylko zaakceptować decyzję togrutanki i spełnić jej żądanie, jakkolwiek nie chciał się wycofać i zamknąć w swoim pokoju. Łypnął na nią ostatnim niezadowolonym spojrzeniem, próbując jednocześnie przekazać, jak wielką bombę emocji w sobie trzyma i jak bardzo kiepskim pomysłem było integrowanie go z Kirą na siłę, lecz Meiiyan Su nie zamierzała się poddać. Skarciła go spojrzeniem po raz ostatni, po czym wcisnęła guzik będący odpowiednikiem dzwonka.
Moment później otworzyła im Kira, która widząc Strażniczkę stanęła jak wryta.
— Mei? Co ty tu... ohh. — mruknęła z zaskoczeniem, dostrzegając za plecami rozmówczyni znanego sobie chłopaka. Corran wbił wzrok w ziemię. Nie zamierzał się chyba odezwać.
— Zakładaj buty i idziemy — nakazała togrutanka, wskazując ruchem głowy puchate kapcie na nogach dziewczyny.
Kira nie namyślała się długo. Co prawda myślała, że mistrzyni Mlint da jej trochę więcej wypoczynku po ostatniej misji, ale nie zamierzała tracić okazji, gdy mogła się wykazać. Prędko nałożyła wysokie kozaki, chwyciła kurtkę z kapturem w rękę i wyszła na zewnątrz, starannie zamykając za sobą drzwi. Następnie posłusznie udała się za togrutanką, która w trakcie wykonywania tych wszystkich czynności zaczęła już iść w stronę furtki.
— Na jaką misję lecimy? — zapytała rzeczowo Kira.
— Nie lecimy na żadną misję — mruknęła Meiiyan Su. — Idziemy na jedzenie.
— Ale... co? — bąknęła skonsternowana Ziemianka. — Mei, to niebezpieczne! A jeśli ktoś cię zauważy? Ten agent ciągle mnie obserwuje, czuję jego obecność.
— Czujesz ją teraz? — spytała Su.
— Nie... w tej chwili nie — odparła odrobinę niepewnie Brown.
— A więc idziemy na jedzenie — zakomenderowała Strażniczka Jedi. — Dawno nie robiliśmy sobie takich wypadów w trójkę, co nie? Czas to naprawić — rzuciła niby beztrosko, jednak nie trzeba było być mistrzem w czytaniu w myślach ani mimice twarzy by wyczuć, że targały nią jakieś wyższe emocje. Jeden rzut oka na Corrana tylko utwierdził ją w przekonaniu, że coś jest nie tak. Mimo świadomości, że przyjaciółka coś przed nimi ukrywa, Kira postanowiła nie wyciągać na siłę informacji. Poczeka cierpliwie, aż Meiiyan sama powie to, co leży jej na sercu. Wskazała drogę do najbliższej kawiarni, po czym raz jeszcze wybrała najbliższe otoczenie Mocą, próbując upewnić się, że w pobliżu nie ma nikogo z wrogimi zamiarami.
— Jest bezpiecznie — zapewnił ją cicho Corran, unikając wciąż jej wzroku.
Nie była zbytnio pewna, co powinna odpowiedzieć, więc zwyczajnie zignorowała jego słowa i ruszyła za Meiiyan.
W kawiarni znaleźli się kilka minut później.
Było tu dość tłoczno, jednak trudno było się temu dziwić – ludzie śpieszyli się, by zdążyć do pracy i jak najszybciej chcieli dostać zamówiony przez siebie cudowny napój, dzięki któremu mieli jakoś przeżyć nadchodzące godziny. Na szczęście udało im się znaleźć trzy miejsca siedzące tuż przy wejściu. Tym lepiej – mogą obserwować wchodzących i wychodzących, a gdy tylko zwietrzą niebezpieczeństwo szybko się ulotnić.
Rozmowa nie kleiła się zbytnio. Togrutance co prawda usta się nie zamykały, jednak pozostała dwójka była zbyt skrępowana i Meiiyan słusznie odnosiła wrażenie, że mówi do ściany. Wreszcie Su nie wytrzymała.
— Na Moc, wyjaśnijcie sobie wreszcie co macie wyjaśnić bo zaraz zwariu-
— Cicho — odezwał się po raz pierwszy Corran Drull. Nieobecnym wzrokiem błądził gdzieś między gośćmi lokalu, a niepokój na jego twarzy wzrastał z każdą chwilą. Widocznie namierzył cel, którego poszukiwał, ponieważ nagle gwałtownie się odwrócił i spojrzał ostro na starszą towarzyszkę.
— Ani słowa w basicu — syknął ostentacyjnie przybliżając się do Kiry. — Spójrz na człowieka po prawo od lady — szepnął jej na ucho płynną angielszczyzną. Odległość między nimi znacznie się zmniejszyła, na co dziewczyna w pierwszej chwili chciała zareagować odsunięciem się, lecz nim to zrobiła spełniła polecenie chłopaka. Powiodła wzrokiem po obecnych w kawiarni, a gdy natrafiła na punkt, w który moment wcześniej wpatrywał się młody Jedi, prędko zakryła dłonią usta, by stłumić mogący przykuć niepożądaną uwagę okrzyk zdumienia.
— To... to Crist — wyszeptała zszokowana.
— Wydaje mi się, że jeszcze nas nie zauważył, dlatego proponuję jak najszybciej się stąd zwijać — orzekł.
Ziemianka kiwnęła głową na znak zgody, nasunęła kaptur na głowę i wstała, a pozostała dwójka poszła w jej ślady. Nie za szybko, by nie wzbudzić podejrzeń, ale też nie za wolno, co mogłoby być tragiczne w skutkach, opuścili lokal i przystanęli w cieniu budynku nieopodal. Meiiyan nie zadawała żadnych zbędnych pytań, zdając się na dwójkę młodszych przyjaciół. Odczekali kilka minut, ciągle uważnie przypatrując się wchodzącym i wychodzącym osobom. Crist najwyraźniej jednak rzeczywiście nie zwrócił uwagi na trójkę Jedi. Dlaczego nie wyczuł ich Mocą? Na to pytanie nie znali jednoznacznej odpowiedzi. Może był skoncentrowany na czymś innym? Może obecność w zupełnie wyizolowanym i jakże różnym od galaktycznych standardów środowisku przytłumiła jego zmysły? Co tu w ogóle robił?
— Nie podoba mi się to — oznajmił odkrywczo Drull.
— Kto tam był? Agent? — zapytała wreszcie Su, uznając, że skoro on się odezwał, to jest już wystarczająco bezpiecznie by wrócić do wspólnego języka.
— Gorzej — odparł Jedi. — Pupilek Krukta.
Meiiyan zmęłła w ustach przekleństwo. Czego Sithowie mogli szukać na Ziemi, skoro nie była to Kira? Mistrzyni Mlint musiała jak najszybciej dowiedzieć się o niefortunnym odkryciu. Może ona coś wie? Czasami zdobywała informacje, których teoretycznie żadnym sposobem nie potrafiłaby posiąść. Wielu zastanawiało się, kto jest tajnym źródłem, jednak nikomu do tej pory nie udało się tego odgadnąć.
— Najlepsze, co możemy teraz zrobić to wynieść się stąd zanim się zorientuje, że tu jesteśmy. — dokonała szybkiej analizy Strażniczka Jedi. — Chodźcie.
— Ja zostaję — sprzeciwiła się Brown. — Muszę iść do szkoły.
Togrutanka skinęła. Rozumiała konieczność łączenia przez Kirę dwóch różnych światów i wiedziała, że jeszcze jakiś czas musiało tak pozostać.
— Tylko trzymaj się od niego z daleka i nie rzucaj się w oczy — przestrzegła ją Meiiyan. — Ruszajmy, Car.
— Uważaj na siebie — szepnął w jej rodzimym języku Corran. — A gdyby coś się działo...
— Dam Mei znać — odparła trochę chłodno Kira. — Do kiedyś.
Skinęła przyjaciołom na pożegnanie i odeszła w sobie tylko znanym kierunku. Chłopak śledził dokładnie każdy jej ruch, dopóki nie zniknęła z pola widzenia. Su skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na niego z rozbawieniem.
— Nie zamierzasz wracać ze mną na Madior, prawda? — spytała, a policzki Corrana lekko się zaróżowiły.
— Wiesz jak silny jest Crist. Chcę mieć pewność, że nic jej nie zrobi. Że jej nie tknie. — powiedział twardo, a błysk w jego oku tylko utwierdził ją w przekonaniu, że mówi poważnie.
— Słodko — skomentowała Strażniczka. — Przyślę po ciebie jakoś transport wieczorem.
— Nie — zaprotestował — Przyślij go gdy będziesz miała pewność, że Crist opuścił tę planetę.
Cóż miała powiedzieć? Biedny chłopak, zniewolony wieżami krwi i niezmienną przeszłością. A teraz cierpi dwoje niewinnych ludzi...
Czuła jednak w kościach, że już nie na długo. I dobrze. Bo kiedy odejdzie, będą dla siebie jedynym wsparciem.
— Nie zrób niczego głupiego, młody.
∽𑁍∼
Lekcje ciągnęły się wyjątkowo mozolnie. Myśli Kiry przez cały czas zaprzątały potencjalne intrygi Sithów, toteż gdy ktoś niespodziewanie klepnął ją po ramieniu podskoczyła aż ze strachu. Na szczęście kolejny odruch udało już jej się zatrzymać – inaczej delikwent wiłby się z bólu ze złamaną ręką. Stłumiwszy instynkty samozachowawcze w przypadku ataku od tyłu, odwróciła się i zlustrowała osobnika przenikliwym spojrzeniem. Patrick Beresford. Bo któż by inny.
— Siema — zagadnął Patrick, subtelnie odgradzając jej drogę do schodów. — Dawno cię nie widziałem.
— Byłam chora — burknęła, próbując go wyminąć. Gdzieś w oddali widziała już sylwetki powoli zbliżających się Elary i Jeremy'ego, pochłoniętych rozmową między sobą. Chyba nie wiedzieli, że ich kumpel znowu się do niej przystawiał. Gdyby tak łaskawie się pospieszyli i przerwali nastolatkowi, który po ostatnim incydencie zaczął sobie wyobrażać nieco zbyt wiele...
— Nie wydaje mi się — uśmiechnął się zawadiacko chłopak. — Byłem pod twoim domem. Nikogo nie było.
— Może akurat wyszłam do apteki — mruknęła.
— A rodzice?
— Wyjechali. — odparła zwięźle. Musiała zachować czujność, żeby nie dać się zauważyć Cristowi, którego mglista obecność ciągle majaczyła się gdzieś w oddali. — Wiesz, trochę się śpieszę. Daruj, ale musisz mnie przepuścić.
— Idę z tobą! — oznajmił wesoło Beresford ku jej utrapieniu. — El, Patrick, chodźcie! Wracamy z Kirą!
Właściwie mogła mu powiedzieć, że nie wraca do domu i śpieszy się gdzieś indziej, jednak – na jej nieszczęście – wszystkie wiarygodne miejsca, do których można by się spieszyć i tak prowadziły w stronę przystanku. W pobliżu nie było niczego konkretnego poza kawiarnią i małym parkiem, więc śpiesząca się osoba musiałaby zmierzać w stronę głównej ulicy, po której jeździły między innymi autobusy, by zdążyć gdzieś na czas. Kłamanie w tym wypadku nie miało najmniejszego sensu. Jedyne co jej pozostało to liczyć, że obecność trzech różnych i dość silnych Mocą (co wyczuła już jakiś czas temu) osób przytłumi jej znajomą aurę i ukryje ją przed Cristem na wystarczająco długo.
Niestety, życie nie jest takie proste. Ledwie noga Brown stanęła za szkolnym murem, poczuła ostrzegawcze kopnięcie przed niebezpieczeństwem. Rozejrzała się czujnie, lecz nie dostrzegła niczego podejrzanego. Mimo to przeczucie podpowiadało jej, że nie powinna wychodzić na zewnątrz...
— Chyba muszę wrócić — rzuciła prędko. — Zapomniałam podręcznika.
— Poczekamy — zapewnił ją Patrick, ku niemej furii Elary, jego kuzynki.
— Po co to robisz? — syknęła gdy Brown była już za drzwiami. — Mówiłam ci, że coś jest z nią nie tak. Coś ukrywa.
— Daj spokój, El. To spoko laska. Poza tym... nie macie takiego wrażenia, że coś jest nie w porządku?
— Trochę — odburknęła, wciąż urażona.
— Odnoszę takie dziwne wrażenie niepokoju — odezwał się po raz pierwszy Jeremy. — I to od dłuższej chwili.
— Może pójdziemy trochę ją pośpieszyć? — zaproponował Beresford.
Pozostali nie zaprotestowali, więc niepisany lider cofnął się do środka budynku... gdzie od razu rzuciła mu się w oczy Kira, głośno dyskutująca z portierem o możliwości wypuszczenia jej ewakuacyjnym wyjściem. Nie zauważyła trójki uczniów, która stała nieopodal za jej plecami.
— Wypuści mnie pan natychmiastowo drugim wyjściem — zarządała nieoczekiwanie, z nutą desperacji w głosie.
Dobre sobie, pomyślał Patrick. Nie zareagował jednak w żaden sposób. Kira nigdy nie wydawała mu się typem osoby, która rozstawia innych po kątach i rozkazuje nauczycielom. Na lekcjach zwykle była cicha i po prostu nie angażowała się w nie, dopóki belfer sam nie wyciągnął jej do odpowiedzi. Obecna sytuacja go zaintrygowała, dlatego postanowił poczekać na ciąg dalszy.
— Wypuszczę cię natychmiastowo drugim wyjściem — powtórzył bez emocji portier, po czym wstał i ruszył w stronę schodów po przeciwnej stronie. W ręce trzymał klucze.
— Co to u diabła miało znaczyć? — skomentowała cicho zszokowana Elara Brus.
— Idziemy — zakomenderował Beresford.
— Upadłeś na łeb?! — syknęła kuzynka.
Patrick nie odpowiedział, zamiast tego szybkim krokiem ruszył w kierunku głównych uczestników tego dziwnego incydentu.
— Mam co do tego bardzo złe przeczucia... — mruknął Jeremy. Nikt go jednak nie słuchał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top