30: Białe Słońce, część 2 | 11
33:3:35 [ABY]
Światy Jądra, planeta Coruscant w układzie Coruscant
∽𑁍∼
Korytarze były ciemne. Nieliczne panele jarzeniowe wygasły, a żadne inne źródło światła nie było dostępne w dopiero raczkującej bazie, do której nic jeszcze nie sprowadzono. Mimo jednak nieprzeniknionej czerni przesłaniającej i oszukującej wzrok, echo niosło się z przyprawiającą o ciarki dokładnością, a każdy niespodziewany agonalny krzyk trafiał z niewyobrażalną głębią do każdego następnego wartownika.
W ten oto upiorny sposób Meiiyan systematycznie przedzierała się przez gęstą ochronę Czarnego Słońca. Po odcięciu zasilania zaczęła skradać się, z pomocą Mocy namierzała ofiarę, by kolejnie sięgnąć po dwa srebrne sztylety i zabić nimi wybranego nieszczęśnika. Miecze świetlne zwróciłyby zbyt wielką uwagę w wszechogarniającym mroku, z czego doskonale zdawała sobie sprawę.
W końcu przedostała się do obranego przez siebie celu – pomieszczenia obrad dziewięciu vigów, w którym powinien znajdować się także książę Xozow.
Nie było go tam jednak, na co Togrutanka zareagowała wściekłym rykiem. Jej oczy rozbłysły żółto czerwonym blaskiem. Wybiła się w powietrze i ignorując zlęknione spojrzenia bezbronnych istot, które obezwładnił strach, rozpoczęła następną rzeź. Wylądowała na stole, kucnęła na nim w rozkroku. Błyskawicznie przeszła z jednej nogi na drugą, zwykłym wyprostem ręki podrzynając gardła dwom pierwszym vigom.
Któryś z nich oprzytomniał i wyciągnął ukryty blaster. Chciał strzelić jej w pierś, jednak ona wybiła się znowu w powietrze, zatoczyła łuk, po czym jeszcze w locie skierowała oba ostrza prosto w czaszkę śmiałka. Sekundę później było już po nim.
Wyrwała zakrwawioną broń z martwego ciała, po czym półobrotem kopnęła w gardło stojącego naprzeciwko Falleena. Gdy ten zatoczył się do tyłu, rzuciła sztyletem niczym strzałką, która z zabójczą precyzją wylądowała prosto w jego piersi. Sięgnęła dłonią w stronę broni, a ta bez sprzeciwu samoistnie wróciła do Strażniczki, przy okazji przebijając na wskroś ciało piątego viga.
Zeskoczyła ze stołu, ponieważ cztery następne ofiary zdążyły zgromadzić się w kupce pod ścianą. Dwóch z nich dzierżyło w trzęsących się jak galarety kończynach blastery, jednakże wściekłej Meiiyan Su nie było w stanie powstrzymać praktycznie nic.
— N-nie zbliżaj się! — wydukał jeden z nich.
Zatrzymała się. Zakręciła popisowego młynka pokrytymi osoczem sztyletami, po czym diabolicznie się uśmiechnęła.
— Nie muszę ruszać się z miejsca, by was zabić.
Na udowodnienie swych słów wyciągnęła rękę w przód, a niedoszły bohater zaczął unosić się w górę, czemu towarzyszyło rozpaczliwe pocharkiwanie istoty pozbawionej tlenu. Próbował chwycić się za gardło, jednak był unieruchomiony. Mógł jedynie patrzeć na swojego zabójcę z błaganiem w oczach i prośbą o litość, która nie zostanie wysłuchana.
Gdy truchło upadło na ziemię, pozostała trójka już wiedziała, że nie ma szans na przeżycie. Meiiyan Su uniosła oba noże za pomocą Mocy. Przymknęła złowrogo lśniące oczy, a następnie rozpostarła szeroko ramiona. Sztylety w zawrotnym tempie zaczęły zataczać ogromne koła, przecinając pozostałych przy życiu vigów kilkakroć.
Ich kawałki spadły na posadzkę i zmieszały się z oblepiającą wszystko krwią.
A Meiiyan Su ruszyła dalej.
Xozow nie miał szans na przeżycie.
Nie było już miejsca, w którym mógłby się ukryć. Chociaż nawet gdyby było, był zbyt dumny by szukać tymczasowego schronienia. Zamierzał stawić czoła śmierci, dumnie reprezentując swój syndykat.
— Czego tu szukasz, Jedi? — prychnął na przywitanie. Sala, w której miał swój tron, na którym właśnie siedział, była jednym z nielicznych pomieszczeń, gdzie nie zostało odcięte zasilanie. Poprzypinane za rurami i we wgłębieniach panele żarzące się pomarańczowo czerwonym blaskiem wzmagały odczucie niepokoju i tajemnicy.
— Szukam ciebie. Pragnę twojej śmierci. — wyjaśniła zwięźle tę oczywistość. Powietrze stało się gęstsze, a na czole księcia zaczęły perlić się niewielkie krople potu.
— Nie szukasz mnie — pokiwał przecząco głową Książę Czarnego Słońca. — Szukasz Savan. To ona zabiła twoją rodzinę. Ale ona nie żyje.
Meiiyan Su jednakże tylko pogardliwie się uśmiechnęła.
— Doskonale wiem, co się z nią stało — poinformowała z niepokojącym, głębokim spokojem przywodzącym na myśl groźbę. — Ale to nie ona wciągnęła ich w to wszystko. To był twój wuj. I teraz to ty zapłacisz za wszystkie jego zbrodnie.
Nagle Xozow poczuł, że jego stopy nie dotykają już ziemi. Najpierw czuł, jak jego ciało poderwało się gwałtownie do góry, a ból który po tym nastąpił, był nie do opisania.
Meiiyan Su zamknęła w tym uścisku wszystkiego swoje emocje: żal po straconych rodzicach, smutek za utraconym bezpowrotnie dzieciństwem, nienawiść i pretensje do Xizora, jego siostrzeńca i wszystkich, którzy w jakiś sposób ją skrzywdzili. Włożyła w to zawiść kotłującą się w niej wszystkie lata do Sithów i do Krukta, który zabił jej mistrzynię. Pustkę, którą odczuwała przez tyle lat wreszcie udało jej się zapełnić – ale groźbą i nienawiścią, a nie pogodzeniem ze stratą i miłością.
Nawet nie zdała sobie w pełni sprawy z tego, co dokładnie robi, gdy doszczętnie zmiażdżyła ciało falleeńskiego księcia. Krew rozbryzgła się na wszystkie strony, a zdeformowana masa, będąca niegdyś niewątłej postury ciałem, spadła na podłogę. Togrutanka z zainteresowaniem przyjrzała się działu swoich rąk, a w jej żółto-czerwonych oczach zabłysła iskierka ciekawości.
Wtem do jej montrali doszedł głos, na którego dźwięk wpadła w furię.
— Pracujesz dla Sithów. Zdradziłaś nas.
Spojrzała z nienawiścią na Jima Dienta, który z zapalonym mieczem świetlnym w dłoni stał w przejściu do komnaty, utrzymując pozycję najwyższej gotowości. Był gotów walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Meiiyan nie zamierzała przegapić okazji, by wreszcie porządnie przetrzepać zuchwałego Dienta.
— Naprawdę myślisz, że zdołasz mnie pokonać? — spytała z wyraźną kpiną, którą okazywała całą sobą.
— Zrobię co w mojej mocy, żeby cię powstrzymać, Sithcie.
Ruszył szarżą na togrutankę. Ta w milczeniu schowała beskarowe ostrza za pas, po czym sięgnęła po świetlne sztylety. Odpaliła je w pozycji wyjściowej do techniki Shien, a następnie również rzuciła się biegiem. Zwinna, długonoga kobieta rasy Togruta była zdecydowanie szybsza od przystosowanego raczej do wodnych wyścigów Nautolanina, toteż spotkali się w połowie drogi, jeśli spotkaniem nazwać można wzajemne próby poderżnięcia sobie gardeł. Obie jednak zakończyły się fiaskiem, a zażarty pojedynek na śmierć i życie się rozpoczął.
Mieczy świetlnych praktycznie nie było widać. Dla oka ludzkiego jedynym widocznym śladem były świetliste smugi, które zataczały kręgi, wirowały, podskakiwały i tworzyły w powietrzu najrozmaitsze wzory i abstrakcje.
Nie ulegało wątpliwości, że Meiiyan Su wygrywała. Jim nigdy nie był szczególnie dobrym szermierzem, a owładnięty emocjami poczucia zdrady i wzburzenia nie dawał sobie rady z chłodnym wyrachowaniem przeciwniczki. W pewnym momencie zupełnie stracił koncentrację. Niespodziewanie poczuł piekący ból w okolicy ramienia, chociaż nie zarejestrował zupełnie chwili, kiedy oberwał. Ranę po niemalże uciętym ramieniu poczuł dopiero wtedy, gdy ostrze było już daleko od niego. Zaskoczony odskoczył przed następnym atakiem, zanim wściekła Togrutanka zdołała przeciąć go w pół. Upadł na ziemię. Zwykły, niezdarny ruch, który mógł przypłacić życiem.
— To ty wydałaś Kirę Sithom — warknął, patrząc na nią z bólem w oczach. — To przez ciebie Krall zginął!
I wtedy nastąpił przełom. Cała złość ustąpiła. Wszystko wokół zdawało się zatrzymać, a sekundy nienaturalnie wydłużyły się w czasie. Meiiyan poczuła, jak cała wściekłość z niej odpływa tak nagle, jak się pojawiła. Zdezorientowana togrutanka opuściła miecze i rozejrzała się dookoła.
— Co się... co się dzieje?
Jim Dient walczył o życie. Wiedział, że to może być jego jedyna szansa na przetrwanie i nie zamierzał jej zmarnować.
Wyciągnął rękę, po czym z całą możliwą siłą popchnął kobietę na ścianę, dociskając ją Mocą tak mocno, na tyle ile tylko mu starczyło siły. Gdy upadła na ziemię bez przytomności, z trudem dźwignął się na nogi. Musiał się śpieszyć.
∽𑁍∼
Pierwszym, co Meiiyan Su zobaczyła po przebudzeniu, był biały, świecący panel jarzeniowy. Zmrużyła oczy, nieprzygotowane na tak wielki szok. Wytężyła pozostałe zmysły, jednocześnie starając się rozpoznać czas i miejsce, w jakim się znajduje. Pamiętała wszystko. Co do minuty.
Gdy rzeczywistość nieco się wyklarowała, Meiiyan była w stanie rozróżnić poszczególne postacie. Znajdowała się w Akademii, w skrzydle szpitalnym. Obok siebie wyczuła obecność jednej osoby. Corran szwędał się gdzieś na wyższych piętrach. Ni'Ja siedziała w bezruchu, zapewne pochłonięta medytacją. Kiry nie było – pewnie wróciła na Ziemię. Ktoś jednak był w tym pomieszczeniu i z uwagą się jej przypatrywał. Mei znała tę aurę zbyt dobrze.
Lekko podniosła głowę, patrząc na przyszłego rozmówcę ze smutkiem w oczach. Chciała usiąść, wstać, ale obolałe plecy stanowczo się temu sprzeciwiły. Wydała z siebie syk bólu, po czym bezsilnie popatrzyła na czekającą cierpliwie Seiyallę.
— Muszę z tobą pomówić, Strażniczko Su. — zaczęła poważnie przywódczyni Jedi.
Młodszą togrutanka popatrzyła jednak tylko z brakiem jakiejkolwiek nadziei w oczach.
— Zawiodłam ciebie i zawiodłam zakon. Sprzeciwiłam się rozkazom, złamałam przysięgę i dałam zawładnąć ciemnej stronie Mocy moim ciałem i umysłem. — wyliczyła z pozorną obojętnością w głosie. W rzeczywistości przeżywała istne piekło, ale cichutki, racjonalny głos z rezygnacją podpowiadał, że oto nadszedł koniec.
Mimo to liczyła, że Seiyalla poklepie ją przyjacielsko po ramieniu. Że uściśnie, powie, że nic się nie stało. Będzie dobrą starszą siostrą, która przebaczy młodszej jej głupie, nieprzemyślane czyny.
Ale wiedziała też, że tak się nie stanie. Przekroczyła granicę. Złamała przysięgę. To koniec.
— Nie wyrzucę cię stąd chociażby ze względu na to, że jesteś członkiem naszej rodziny. — objaśniła mistrzyni Jedi, dalej pozostając niewzruszoną. — Ale chyba sama najlepiej wiesz, co powinnaś teraz zrobić.
— Odejść... — wyszeptała cicho, niemal niedosłyszalnie Meiiyna Su. — Chęć zemsty jest silniejsza od mojej woli. Nie mogę narażać życia innych. Nie mogę... — zawiesiła głos, gdy obrazy zmasakrowanych jej własnymi rękoma ciał stanęły jej przed oczami. Z trudem przełknęła powiększającą się gulę w gardle, po czym dokończyła. — Nie mogę dopuścić, by coś takiego miało miejsce raz jeszcze.
Seiyalla położyła jej rękę na ramieniu, a następnie popatrzyła na nią łagodnie.
— Nie wyrzucę cię stąd. Przemyśl jeszcze swoją decyzję, ale miej świadomość, że niezależnie od niej utracisz tytuł Strażnika.
— Seiyallo, nie zrozumiesz — westchnęła z żalem Su. — Ja nie umiem wyzbyć z siebie pragnienia zemsty. Gdy tylko pomyślę o tym, jak... jak oni zabili mi rodziców... Nie potrafię. Przykro mi. Odejście to jedyne bezpieczne wyjście.
Mistrzyni Mlint popatrzyła gdzieś w dal, po czym zamyślonym głosem zapytała:
— A co z twoimi przyjaciółmi? Zamierzasz ich zostawić?
Togrutanka ważyła dłuższą chwilę jej słowa. Nie zastanawiała się nad decyzją, gdyż tę podjęła dość dawno temu. Myślała jedynie nad tym, jak sformułować to, co chciała powiedzieć.
— Nie będę ich kłopotać. Dam im tydzień, a potem się z nimi pożegnam. I odejdę. Raz na zawsze.
Może jej się zdawało, ale zobaczyła w spojrzeniu przywódczyni Jedi przebłysk rozpaczy i głębokiej melancholii. Nie zwróciła jednak na to większej uwagi – Seiyallę znała słabo, chociaż to ona była jedyną osobą, która wiedziała o napadach agresji. Nie znały się jednakże na tyle dobrze, by czytać sobie ze spojrzeń. Seiyalla Mlint miała drobną przewagę – doświadczenie w telepatii, lecz ciężko było odczytać umysł pogrążony w tak wielkim chaosie. Żeby do końca się zrozumieć, któraś z nich musiała wykonać krok w przód.
W końcu zrobiła go mistrzyni.
Niespodziewanie otworzyła swój umysł, a Meiiyan Su zobaczyła wszystko, jako pierwsza i ostatnia. Poznała wszystkie tajemnice, żale i historie.
Poznała całą prawdę, lecz wiedziała, że musi zachować ją dla siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top