29: Białe Słońce, część 1 | 11

33:3:35 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Madior w układzie Sidis

∽𑁍∼

O misji Kiry i jej samodzielnym wyczynie głośno było w akademii. Nim jednak jej wyprawa na Semodię w ogóle się zaczęła, na światło dzienne wypłynęły bardzo niepokojące informacje, które dotarły do uszu Seiyallii. Niestety, czas nie zatrzymywał się w miejscu i nie mogła porzucić już zadania, którego zdecydowała się podjąć razem ze swoją uczennicą. Dlatego postanowiła poprosić o likwidację problemu kogoś innego. Kogoś, kto miała pewność, że nie zawiedzie.

— Mistrzu Dient, można na słówko? — spytała Nautolanina, który właśnie prowadził wyrównawcze lekcje z walki formą szóstą. Brat zmarłego Kralla Dienta skinął głową, po czym opuścił salę, zostawiając ćwiczących w niej adeptów.

— Coś się stało, mistrzyni Mlint? — zapytał uprzejmie.

— Tak. Mam dla ciebie misję. Sprawa jest bardzo... delikatna.

— A dotyczy? — spytał już poważnie Jim, któremu z tyłu głowy zapaliła się alarmowa lampka.

— Czarnego Słońca.

Tyle dokładnie usłyszała Meiiyan Su, nim wyskoczyła zza zakrętu sąsiedniego korytarza i włączyła się do dialogu, nie bacząc nawet na to jak bardzo wyszło to nietaktownie. Nazwa wymienionej przez wielką mistrzynię organizacji budziła w Togrutance tak silne emocje, że nic nie było w stanie jej powstrzymać.

— Ja się tym zajmę. — rzekła z powagą, jedynie z przyzwyczajenia czekając na pozwolenie mistrzyni Jedi.

— Nie — zaoponowała twardo Seiyalla Mlint ku jej wielkiemu zaskoczeniu. — Wyznaczam do tego zadania mistrza Dienta, bezdyskusyjnie.

Togrutanka spojrzała błagalnie na przywódczynię.

— Mistrzyni Mlint, wiesz, co mną kieruje. Pozwól mi lecieć — poprosiła, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.

Była pewna, że ten argument przemówi na jej korzyść i mistrzyni przychyli się jej prośbie. Czekało ją jednak niemiłe rozczarowanie.

— Właśnie ze względu na to, Strażniczko Su, nie zezwalam ci na odlot — poinformowała ostrzegawczo przywódczyni.

Strażniczka już miała odpowiedzieć, lecz powstrzymał ją stanowczy gest dłoni mistrzyni.

— Zemsta nie jest tym, co powinno cię motywować, moja droga. Mistrz Jim jest obojętny Savan i Xozowi, dlatego to on powinien się tam udać. Bez aspektu osobistego precyzyjnie wykona zadanie, które jest mu powierzone. Obawiam się, że u ciebie nie obyłoby się bez... komplikacji.

— Muszę tam być — protestowała dalej Su. Teraz nie było to już tylko stwierdzenie, ale już rozpaczliwe proszenie. — Proszę, ja muszę wiedzieć, co się tam stanie! — błagała.

— Nie — zaprotestowała Seiyalla. — Nie wyrażam zgody. Zostaniesz tutaj i pomożesz mistrzyni Sekatt w doskonaleniu pilotażowych zdolności padawanów.

Meiiyan ze zrezygnowaniem odeszła. Wiedziała, że nie uda jej się nakłonić mistrzyni Jedi do zmiany zdania.

Choć z pozoru pogodziła się z odmową, w rzeczywistości targały nią sprzeczne i bardzo silne uczucia. Przyszły niespodziewanie, zupełnie nieoczekiwanie.

Skierowała swe kroki ku hangarowi opatrzonego wszechobecnym numerkiem szesnaście.

Na samym środkiem ogromnego prostokątnego pomieszczenia stał SkyShadow — lekki frachtowiec nieznanego modelu, który był drugim domem jej, Cara i Kiry. Statek, który znaleźli w głębi madiorskich lasów i przywrócili do stanu używalności.

Meiiyan wyminęła jednak kosmiczny pojazd, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Podeszła w róg hangaru, gdzie stał nierzucający się w oczy, połatany myśliwiec X-65. Unikatowy okaz z pierwszej linii produkcyjnej powszechnie stosowanych przez Rebelię "X-Wingów". Przetarła palcem kadłub maszyny, leciutko się przy tym uśmiechając. Następnie Mocą otworzyła kabinę i wskoczyła do środka. Wprowadziła kod dostępu i panel ożył migotliwym blaskiem setek kolorowych światełek.

– Fiveluck! Chodź no tu, mam dla ciebie zadanie.

Niezadowolony L-5 posłusznie wywlókł się z frachtowca, po czym podszedł do myśliwca, z którego Su właśnie próbowała się wygramolić.

– Słucham, Strażniczko Su? – spytał. Nakazała gestem by się przybliżył.

– Masz szansę udowodnić mi swoje pilotażowe zdolności, które tak zachwalałeś.

Droid zmniejszył intensywność światła podświetlającego jego wzrokowe receptory, co miało symbolizować zmrużenie powiek.

– Gdzie jest haczyk? – jego przeszłość droida-zabójcy nauczyła go podejrzliwości i odruchowego sprytu.

Togrutanka ściszyła głos.

– Seiyalla nic nie wie a kontrola lotów "przypadkiem" nie zarejestruje odlotu. W tym ostatnim jestem skłonna ci pomóc.

L-5CO przez moment wnikliwie analizował propozycję. Intensywność tego działania była tak wielka, że Meiiyan bez problemu mogła usłyszeć głośne buczenie podzespołów. W końcu robot podjął decyzję.

– Zgoda. Gdzie mam polecieć?

– Na Coruscant.

– Jakaś dokładniejsza lokalizacja...? – spytał droid patrząc z rezerwą na Togrutankę. Mogła przysiąc, że gdyby tylko jego modulator głosu miał taką opcję, usłyszałaby w jego tonie retorykę.

– Wpisz do komputera pokładowego hasło "Białe Słońce".

Następnie odeszła, zostawiając przygotowaną Gwiazdę pod pieczą droida-zabójcy.

∽𑁍∼

Jim Dient rozsiadł się wygodnie w fotelu pierwszego pilota, po czym teatralnie się przeciągnął. Następnie obdarzył uśmiechem niewidocznego towarzysza i począł wpisywać komendy do komputera pokładowego. Tak go ta czynność pochłonęła, że nie zwrócił uwagi na lekki impuls w Mocy. Komputery zawsze sprawiały mu trudność i musiał nieźle się napocić, nim udało mu się wklepać co trzeba.

Gdy wreszcie, ku ogromnemu samozadowoleniu z tego faktu, wpisał dokładną lokalizację celu podróży, zamaskował sygnaturę statku, przyszykował fałszywe kody dostępu i dokumenty osobiste, a także sprawdził funkcjonalność wszelkich systemów operacyjnych, rzucił hasło przez komlink do dyżurujących dziś w sekcji technicznej Jedi i robotów i cierpliwie poczekał, aż otworzą mu hangar.

Następne czynności nie sprawiły Nautolaninowi większych problemów. Wyleciał z lądowiska i nie minęło pięć minut, a znajdował się w przestrzeni kosmicznej. Obrał odpowiedni kierunek, pociągnął wajchę i...

...Skoczył w nadprzestrzeń.

– Całkiem szybko ci to poszło, Jim – odezwał się głos za jego plecami. Niespodziewający się niczego mistrz Jedi podskoczył na siedzeniu i szybko sięgnął ręką po miecz leżący na konsoli sterowniczej, jednak napotkał tylko płaski ekran, na którym wcześniej leżała broń. Odwrócił się więc gwałtownie i naraz rozluźnił.

– Strażniczka Meiiyan Su? Co ty tu robisz? – spytał, rozglądając się przy tym czujnie.

– Wyluzuj, jestem sama – uspokoiła go togrutanka, bawiąc się jego mieczem świetlnym w dłoniach.

Nautolanin przypatrzył jej się uważnie, po czym westchnął i pokręcił lekko głową.

– Seiyalla kazała ci zostać.

– Nie muszę się jej słuchać. Jestem tu z własnej woli – przypomniała mu.

– To nie w porządku wobec niej, wiesz o tym – upomniał ją Jim Dient. – Nie po tym, ile dla ciebie zrobiła, Mei.

Kobieta nagle się ożywiła i wlepiła w niego badawcze spojrzenie.

– Co masz na myśli? – spytała, patrząc spod pół zamkniętych powiek.

– No... wiesz – zmieszał się. – Nie doszukiwałem się, zgodnie z twoją prośbą, ale parę informacji obiło mi się o uszy... Podobno kiedyś, kiedy jeszcze nie byłaś jedną z nas, porzuciłaś ją na pastwę losu, a ona ci wybaczyła i cię przyjęła...

Meiiyan zmarszczyła brwi, a raczej tatuaże je imitujące.

– Nie wierz we wszystkie bajki, które ci opowiadają, Jim – fuknęła, mierząc go nieprzyjemnym spojrzeniem. – A w ogóle jak mogłeś? Obiecałeś, że nie będziesz niczego sprawdzać!

– Mei – powiedział Nautolanin spokojnie, wstając i podchodząc tak, by ustawić się naprzeciwko niej. – Ja wiem, że nie powinienem, ale chciałem tylko...

– Daruj sobie tłumaczenie. – poleciła gorzko. – Miałeś swoją szansę, nie wykorzystałeś jej. Teraz z tym żyj... lub nie. Jak wolisz.

Z tymi słowy niespodziewanie pchnęła w niego Mocą. Impet uderzenia sprawił, że Jim stracił równowagę i upadł na twardy fotel, obijając mocno głowę o nieprzyjemną nawierzchnię. Nim zdążył się otrząsnąć, ciężka rękojeść jego własnej broni wylądowała z ogormną siłą na jego potylicy, rozprzestrzeniając ciemność, która zawładnęła jego wzrokiem.

∽𑁍∼

Madiorski lekki frachtowiec wyszedł z nadprzestrzeni nieopodal Coruscant, wbrew swoim poprzednim wytycznym. Zatrzymał się w pewnej odległości od głównego szlaku podróżnego i cierpliwie czekał na pojawienie się drugiego statku kosmicznego. Nie musiał oczekiwać długo — ledwie dziesięć minut później z nadprzestrzeni wyskoczył zmodernizowany X-65 z wymalowaną złotą, choć mocno przetartą gwiazdą na kadłubie. Skierował się ku frachtowcowi, po czym rozpoczął dokowanie.

– Świetna robota, Fiveluck. – pochwaliła droida Meiiyan Su gdy droid przeszedł już na frachtowiec Jima. – Zadokuj gdzieś w mojej okolicy i bądź gotów do odlotu w każdej chwili. Miej oko na tego tutaj – rzekła, wskazając nieprzytomnego Nautolanina ruchem głowy. – Jak go znam, będzie próbował zrobić coś bardzo, bardzo głupiego.

Robot potwierdził skinięciem głowy. Nie musiał zadawać żadnych pytań. Wskazówki były jasne i proste, a w dodatku zadanie było satysfakcjonujące. Może nie wspaniały, bo droida-zabójca zdecydowanie wolałby osobiście urządzić rzeź, jednak pilnowanie mistrza Jedi wbrew jego woli i to bez żadnych ograniczeń w kwestii sposobu i poziomu brutalności tego zadania brzmiało naprawdę kusząco.

Już nie mógł się doczekać.

Tymczasem togrutanka również rozmyślała o tym, co czeka ją za kilka, kilkanaście minut. Układała sobie w głowie cały misterny plan... plan zemsty.

∽𑁍∼

Książę Xozow z niesmakiem wpatrywał się w ścianę, o ile w ogóle można było ją tak nazwać. Nowa Republika zlikwidowała niedawno ich ostatnia bazę i musieli na szybko zaimprowizować nową lokację na Coruscant, w której mieściłaby się jedną z głównych siedzib Czarnego Słońca.

Może faktycznie zabijanie przedstawiciela z ich Senatu to nie był dobry pomysł. Ale przecież zasłużył sobie na to, prawda?

To było absolutnie uzasadnione działanie. A odpowiedź Republiki była... no cóż, nieciekawa. Choć Xozow musiał przyznać, że ich posunięcie było logiczne. Niestety, teraz ponownie czas na jego ruch, a książę nie miał bladego pojęcia, jaki on ma być.

Zamyślił się nad tym głęboko. Co zrobiłby jego wuj? Książę Xizor zawsze wiedział co robić i jaką obrać taktykę, by poprowadzić syndykat do władzy. Savan...? Cóż, Savan też umiała dowodzić, aczkolwiek jej metody były definitywnie mniej wyrafinowane. Falleen za wzór stawiał sobie raczej wuja, także i teraz próbował wniknąć w jego mentalność i odgadnąć, co zrobiłby w tej sytuacji.

Jego zadumę przerwał zziajany posłaniec — młody Twi'lek, który dołączył do syndykatu całkiem niedawno.

– Wodzu... – wysapał. – Wodzu... ktoś wdarł się na nasz teren. Wartownicy zostali zabici, ślady po obrażeniach nie przypominają żadnej znanej mi broni...

– A więc Jedi – mruknął w zamyśleniu Xozow, odrywając się od przemyśleń związanych z Nową Republiką. – nareszcie przybyli...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top