26: Ślady przeszłości | 10
33:3:35 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Semodia w układzie Duuca
∽𑁍∼
Posiłek nie składał się z niczego niezwykłego i był względnie smaczny nawet dla Kiry, która zdecydowanie wolała ziemską kuchnię. Podczas spożywania go trwała głucha cisza, której przerywał tylko szczęk sztućców lub podnoszenia waz. Choć stół był ogromny, oprócz niej i Seiyalli siedziało przy nim tylko pięć osób: królowa, jej dama dworu i trzech ważniejszych dostojników planety. Pośród nich nie znalazła się Quan, która w milczeniu stała jako straż przy wyjściu z jadalnej komnaty. Tkwiła z wzrokiem zapatrzonym tępo przed siebie, była wyprostowana i nienagannie ubrana. Nie odzywała się ani słowem, a w pewnym momencie Kira zaczęła się nawet zastanawiać, czy to na pewno Semodianka, czy też może posąg. Dokładnie jednak w tej chwili posiłek dobiegł końca. Quan zawołała coś w nieznanym jej języku, a pojawiła się służba w ciemnozielonych strojach i o pomarańczowej cerze. Posprzątali prędko cały stół, a dama dworu Tryce poszła po jakieś papiery. Gdy wróciła, niosąc gruby plik kartek na rękach, narada się rozpoczęła.
— Kapitan Quan, czy zechcesz przedstawić nam fakty? — zapytała królowa, choć jej pytanie o wiele bardziej przypominało rozkaz, którym w istocie było.
— Oczywiście, królowo — skłoniła się posłusznie jej siostra. Kira pomyślała, że ciężkie musiało być zwracanie się formalnie przez niemal cały czas dla kogoś tak bliskiego.
— Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu — rozpoczęła. — Otrzymaliśmy meldunki na temat grabieży we wschodnich kopalniach.
— To miejsce, z którego wydobywamy klejnoty do naszych złotych koron, a także na zdobienie pałaców i wnętrz domostw mieszkalnych — wyjaśniła skrupulatnie dama dworu, Dae.
— Legenda głosi, że również to tam właśnie znajdywano kamienie używane do broni świetlnej, jaką posługiwali się nasi szlachetni przodkowie.
Quan wydawała się trochę zła, że jej przerwano, ale puściła wtrącenie się pomocnicy Tryce mimo uszu.
— Właśnie miałam to powiedzieć — mruknęła. — Wysłaliśmy na miejsce oddział, jednak nikt z naszych nie wrócił. Na...
— Napastnicy było ubrani w czarne szaty, które zakrywały im zarówno głowy jak i skrzydła i całe ciała. Nie możemy zidentyfikować, z jakiej pochodzili kasty, jednak to prawie na pewno szamani — wyraziła swoje zdanie Dae.
— To tylko pani punkt widzenia — zwróciła kąśliwie uwagę siostra królowej.
— Nie ma żadnych tropów, do której grupy przynależeli przestępcy, jednak, jeśli mnie pytać, ich wyszkolenie w sztukach walki wskazuje na wojowników...
— Czy wysłany przez panią oddział, pani kapitan, został pozbawiony życia? — zapytała Seiyalla.
— Nie wiemy — odparła Quan. — Nie ma śladów krwi, a więc najpewniej zostali uprowadzeni i mogą być przetrzymywani w jakiejś wrogiej placówce.
— Dobrze. Czy wiadomo coś jeszcze? — spytała rzeczowo przywódczyni Akademii.
— Tak, mistrzyni Jedi. Nieopodal miasta co jakiś czas ląduje transportowiec. Nie ma autoryzacji, ale musi maskować w jakiś sposób położenie, gdyż jest niewidoczny dla ludzkiego oka przez większość czasu.
— Próbowaliście wejść na pokład?
— Podejmowaliśmy, przyznaję to z niechęcią, nieliczne próby, jednak żadna nie okazała się skuteczna. Kosmiczny pojazd jest widoczny dopiero gdy startuje, a za każdym razem ląduje w innym miejscu. Nie sposób przewidzieć jego następnej lokalizacji.
— To się jeszcze okaże — szepnęła cicho Seiyalla w stronę Kiry.
Tamta ledwo zauważalnie skinęła głową. Obecność tyłu ważnych osobistości: elity całej planety ją przytłaczała i onieśmielała. Choć właściwie i tak nie zwracano na nią uwagi. Po namyśle stwierdziła, że chyba jej to odpowiada.
— Ruszył też na nowo czarny handel — kontynuowała kapitan. — Zapewne pamięta pani, Mistrzyni Jedi, przemytników odzianych w czerń z zakrzywionymi mieczami z durastali, sprzedających nielegalne towary takie jak blastery i nowej generacji broń. Wrócili. Mają nowego przywódcę. Podejrzewamy, że te sprawy są powiązane.
— To pewne — potwierdziła w zamyśleniu Seiyalla Mlint. Logika nakazywała zakładać, że była to ta sama organizacja, tylko z nowym przywódcą na czele.
— Dobrze, za pozwoleniem, szlachetna pani. Udany się teraz do swych kwater, by móc oddać się pradawnej sztuce medytacji, która rozjaśni mi myśli i pomoże ustalić pewne fakty.
— Czy twoja podwładna uda się z tobą, mistrzyni Jedi? — spytała tylko królowa.
— Tak — potwierdziła Jedi. — Wybacz, że ośmielę się prosić, pani, lecz czy mogę prosić o eskortę? Przebacz, lecz nie pamięć już nie ta i w pamięci mej ulotnej tylko szczątki zostały z planów korytarzy tego przepięknego pałacu.
— Naturalnie, strażnicy odprowadzą cię, pani, do twych komnat.
Seiyalla wstała od stołu i skłoniła się głęboko. To samo zrobiła Kira, dochodząc do wniosku, że to najlepsze co może zrobić. I tak obie udały się do komnat, by oddać się skupieniu medytacji. Niestety bądź też stety efekt tych rozmyślań, którymi sterowała Moc był dalece niespodziewany i zaskoczył nawet samą Wielką Mistrzynię...
Gdy bowiem chciała wprowadzić się w stan medytacji, by mieć większą jasność umysłu i szybciej moc rozważyć zasłyszane informacje, Moc postanowiła zrobić jej na złość, i pokazać wizję, ale nie byle jaką. Wizję przeszłości.
Było ciemno, co na Semodii nie było normalnością. Tu nigdy nie było nocy. Tu nigdy nie było ciemno. Nigdy nie panował tu mrok... aż do niedawna.
Kilka dni temu nad Semodią zapadła noc, która nie ustępowała słońcu i blasku dnia do tej pory. Ktoś temu zawinił. Ktoś spiskował. Ktoś chciał, by nad miastem niebem zawładnęła wieczna ciemnica.
I to właśnie oni musieli tego kogoś powstrzymać.
– Nie podoba mi się to ani trochę – burknął niezadowolony chłopak. – Wolę już znaleźć się pośrodku okrutnej rzezi, niż zakradać się jak jakiś drapieżnik w ciemności i liczyć, że jakiś psychol nie poderżnie mi gardła od tyłu.
Młoda Togrutanka cicho się zaśmiała.
– Nie bój się, ty mój rycerzu, obronię cię przed takim przerażającym zbirem – obiecała. – Tylko potem się nie zdziw, jak będą szeptać, że byłeś strachajłem i jak to dziewczyna musiała ratować cię z opresji.
– Ba-ardzo śmieszne – mruknął sarkastycznie Kasai, chociaż tak naprawdę rzeczywiście ubawiły go jej słowa.
– Oho, już widzę minę Kralla, gdy mu to opowiem – zaśmiała się nieco złośliwie Seiyalla.
– Ugh, a ty znowu o nim. A co mu do tego, co porabiamy sami w wolnym... Uważaj! – krzyknął, gdy tuż nad przyjaciółką zobaczył błysk ostrza.
Na szczęście rozumieli się bez słów i dziewczyna błyskawicznie schyliła się, przeturlała za przeciwnikiem, po czym z całej siły kopnęła, celując w miejsce, gdzie ugina się kolano. Napastnik zawył z bólu i upuścił zakrzywione ostrze.
– Poddajcie się – rozkazał jakiś mężczyzna, zdecydowanie wyższy od innych.
– O, to ty jesteś tym całym szefem – ucieszył się Kasai. – Sel, popatrz no tylko jaki miły pan! Oszczędził nam zawracania sobie głowy szukania go i sam do nas przytuptał!
– Gdzie twój szacunek, chłopcze? – warknął wzburzony herszt bandy.
– Tup tup, tup tup... – szeptał dalej młody Jedi, świetnie się przy tym bawiąc.
– Ile ty możesz mieć lat, dwanaście? – krzyknął zirytowany dowódca. – Co taki narwaniec jak ty może mi niby zrobić? Dlaczego przysyłają do mnie jakieś pyskate dzieci, zamiast wysłać do mnie swoich najlepszych wojowników? To obraza!
– Wiesz co, Sel... ten pan jednak nie jest miły – chłopak ludzkiej rasy udał zatroskanie. – Smutno mi teraz przez niego, księżniczko. Obraził mnie chyba.
– W takim razie trzeba dać mu nauczkę – uśmiechnęła się odważnie panna Mlint, po czym odpaliła swoje dwa żółte shota. Kasai również odpalił swój miecz, a ciemności rozproszył ciemnoniebieski blask podwójnego ostrza. – Teraz ty się poddaj – rzuciła ostro do zarządcy czarnego handlu. – I nie chcę więcej widzieć ani ciebie, ani nikogo z tej twojej sekty na tej planecie już nigdy więcej!
Po tych słowach zgodnie przystąpili do ataku, oczywiście pamiętając, by nie zabijać bez potrzeby i tylko w obronie życia.
Po policzku Seiyalli spłynęła pojedyncza łza.
Bardzo brakowało jej Kasai'a. Zawsze potrafił ją rozbawić, do tego był błyskotliwy, a jego plany zawsze wychodziły po mistrzowsku. Och, jak bardzo teraz by się tu przydał... Na pewno wiedziałby, co robić.
∽𑁍∼
Tymczasem w Akademii Sithów Darth Crist wyciskał z siebie siódme poty, próbując sprostać wymaganiom stawianym mu przez mistrza. Wielki Lord Sithów Darth Krukt, przywódca Mrocznej Rady i posiadacz słynnej Arcybroni nie zamierzał, jak to pięknie ujął, dawać taryfy ulgowej swemu uczniowi tylko dlatego, że na ostatniej misji się spisał i przyniósł więcej niż tylko od niego oczekiwano: oprócz informacji przyniósł ze sobą nowe trofea — dwa miecze świetlne dwóch poległych w walce Jedi.
Niestety Crist wiedział, że nawet po czymś takim nie może liczyć na dzień wolnego, więc zaciskał zęby i wykorzystywał całą swoją wściekłość i nienawiść, którą żywił do mistrza włączając emocje do ćwiczeń. Z drobną pomocą Mocy podnosił ciężką sztangę.
Tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt sześć... – pomyślał.
Tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt siedem...
Tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt osiem...
Tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt dziew-
Alarm ustawiony na konkretną godzinę na jego holopadzie uaktywnił się, a do sali wpadł Krukt.
Karabast, było tak blisko... – jęknął w duszy, strasznie nieszczęśliwy.
– No więc, czy udało ci się zmieścić w czasie, mój uczniu?
– Nie, mistrzu – zwiesił głowę Crist. – Ale brakowało tylko dwóch i...
– Jak śmiesz! – huknął wściekły Darth Krukt. Wzburzony aż zrzucił czarny kaptur, bez którego widziało go niewiele osób, chociaż Crist widywał go takiego dość często. Miał bladą, przeżartą ciemną stroną twarz, naznaczoną już w niektórych miejscach zmarszczkami i ogromną, ciemnoczerwoną bliznę, która szpeciła mu cały policzek i zanikała gdzieś pod lekko zszarzałymi już włosami średniej długości. – Daję ci dach nad głową, umieszczam cię w mojej Radzie, a ty mi się odwdzięczasz obijając się?! Ty bezczelny... zaraz nauczę cię posłuszeństwa!
Z tymi słowami wystrzelił piorunami Mocy z palców, a one bezlitośnie otoczyły biednego Dartha Crista, który bezsilnie zwijał się na ziemi z bólu. Poprzednia część treningu wyczerpała jego siły fizyczne do cna. Co gorsza, jego mistrz doskonale o tym wiedział.
– Mistrzu... proszę... ja...
– Sith nigdy nie błaga na kolanach! To twoi wrogowie mają wić się u twych stóp, nie na odwrót! – warknął wściekłe Mroczny Lord. – Dostaniesz karę za tak żenującą postawę.
I wtedy coś w nim pękło. Crist zgromadził dookoła siebie całą Moc, jaka go otaczała, korzystając ze swojego głęboko skrywanego talentu tymczasowego odbierania tej energii innym. Krukt wiedział o tej umiejętności ucznia, ale nie mógł nic na nią zaradzić. Błyskawice raptownie się urwały, a Crist, potężny w Mocy jak nigdy, przyciągnął do siebie miecze z przeciwległego kąta sali z niespotykaną wręcz siłą i szybkością.
Skoczył na mistrza, w locie chwytając obie rękojeści i zapalając ostrza, świecące krwistą czerwienią. Wyrzucił z siebie wszystkie emocje, jakie nim kierowały i pozwolił sterować swoim ciałem najpotężniejszą z broni, jaką była Ciemna Strona Mocy.
Mroczny Lord Sithów nie dał się jednak tak łatwo. Uskoczył w bok, gdy wściekły uczeń się na niego rzucił, po czym zręcznie sięgnął po przypięty na plecach świetlny topór — Arcybroń. Może nie mógł korzystać teraz z Mocy, ale wciąż był niepokonanym mistrzem szermierki. Miał dobrego nauczyciela. Tak samo jak przywódczyni Jedi, co zaprezentowali już raz w lodowych jaskiniach na biegunie planety.
Crist zjadliwie atakował, dokładając do siły własnych mięśni potęgę Mocy, a także atakując piorunami oraz ciskając przedmiotami z nieludzką prędkością. Jego oczy przez chwilę zmieniły barwę z żółtoczerwonych na neonowo turkusowe, co nie uszło uwadze Krukta. Na ten widok kącik jego ust zwycięsko podniósł się do góry. Walka była ciężka, Darth Krukt musiał to przyznać. Zwykle opierał swój styl na sile i potędze Mocy. Bez nich również umiał sobie poradzić, jednak musiał stwierdzić, że dawno już nie toczył walki skupiającej się na obronie i wykorzystującą siłę przeciwnika przeciw niemu samemu. Musiał sobie wszystko szybko przypomnieć, zanim poniesie sromotną klęskę.
Nie.
Poczuł ogromną wściekłość na myśl o porażce. Jego własny uczeń miał go pokonać? Nie ma opcji. Przez chwilę spierał się z tajemniczą siłą, która w mityczny sposób wyssała z niego całą moc, a midichloriany jakby zamroziła, aż wreszcie barykada zniknęła. Krukt miał świadomość, że gdy tylko jego uczeń stanie się dostatecznie potężny, nikomu nie uda się złamać tej blokady, jednak na szczęście jeszcze nie był na tyle doświadczony. No i nie znał prawdy. Ale nie, jego własny uczeń nie może go zniszczyć!
Razem z powrotem Mocy poczuł nowy przypływ siły. Bez zastanowienia przeszedł prędko do ofensywy, siekając i tnąc tam, gdzie prowadziła go Moc, aż wreszcie uznał, że wystarczy przedstawienia na dziś. Zblokował wściekły atak ucznia, korzystając ze swojej niezwykłej broni. Tylko on znał jej tajemnice. Tylko on umiał nią władać. Dlatego tylko on mógł być niezwyciężony.
Nacisnął jeden z bardzo licznych przycisków na długiej rękojeści, a potężny ładunek skażonej Mocy powędrował do Crista, który padł bezwładnie ma ziemię.
– Gratulacje, mój uczniu – pochwalił go Krukt. – Dokładnie o to mi chodziło. Masz na dzisiaj wolne.
– Tak... po prostu? – zdumiał się Darth Crist, ciągle jeszcze z trudem oddychając po ciężkiej potyczce.
Darth Krukt uśmiechnął się pod nosem, po czym naciągnął na głowę kaptur.
– Nie jestem potworem – mruknął. – A przynajmniej mniejszym, niż za jakiego mnie uważają.
Z tymi słowami zostawił leżącego w osłupieniu Crista na podłodze, samemu udając się Moc wie gdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top